Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Przezroczyści


Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



"spreparować" czyli utworzyć cos sztucznie wg własnej interpretacji

próba spreparowania chwili, która ma mówić za siebie

Fran, zaprzeczasz sama sobie... : ))

Coś utworzonego sztucznie - nie mówi za siebie, jest głosem " preparatora ", jego interpretacją...
I tylko o to chodzi...
: )
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 40
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Lecterze, znaczenie, którego używa się obecnie
"spreparować" czyli utworzyć coś sztucznie wg własnej interpretacji" jest fałszywe. Nie napisałam tego dość wyrażnie. Preparat to przedmiot, organizm, moment czasu przygotowany do obserwacji - jasno oświetlony, czysty, bez obcych zabrudzeń (wież np.). W trakcie badania można coś do niego dodawać, ale zaraz po preparacji ( przygotowaniu do oglądu)jest sam - jakiegoś mnie Panie Boże stworzył, takiego mnie masz.
Lecter, jak Cię kocham, nie upieraj się :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pan Bóg nie stwarza niczego w formalinie... : ))
Fran, mylisz spreparowanie, które ma kilka znaczeń, z preparatem ( przypominam, nie było go w pierwszych wypowiedziach ). Zwrot " próba spreparowania chwili, która ma mówić za siebie " - jest fałszywy. Wyklucza boską czyli naturalną predyspozycję do wypowiedzi, to tej wypowiedzi stwarzanie, sporządzanie." Sam ", nie oznacza " za siebie "... : )
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[quote] Tak jakby próba spreparowania chwili, która ma mówić za siebie, (...)


Cały urok tkwi w dualiźmie semantycznym wypowiedzi Maćka ;)

sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2523389
3.zrobić preparat anatomiczny, zoologiczny itp.;

Gwoli ścisłości, żeby przyrządzić prosty preparat do obserwacji nie trzeba od razu formaliny, ot dwa szkiełka, kropla wody i kawałek tkanki (np.liścia) 2 minuty roboty i od razu obserwujemy hehe ;)

"spreparowanie chwili" - ciekawe sformułowanie, jak dla mnie , myślę że również w ten sposób możemy ten wiersz odczytać... Jest to jakby doświadczanie tego co "tu i teraz" przez dwójkę, dwie osoby, skurczone, ściśnięte "w objęciach czasu", przez przymat, obiektyw, czy też "mikroskop" (jak zwał, tak zwał) ich odczuć własnych, percepcji osobistej, koncentrowanie uwagi/się na chwili bieżącej, "carpe diem" (tak jak tzw. aktywna obserwacja np. aparatów szparkowych ;), już przy powiększeniu 10x przez mikroskop, w chwilę po tym jak zrobimy preparat --> ja tak to widzę;)

Dodatkowo przedstawiony w wierszu świat "bez kolorów", tj. taki czarno-biały zyskuje jeszcze w moich oczach dodatowe oblicze jakby dwutorowości (dobra i zła, bez koloryzowania hehe, niczym chiński znak równowagi i może nawet konieczności opowiedzenia się po którejś ze stron- jest pole do interpretacji, jest wiersz :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Cały urok tkwi w dualiźmie semantycznym wypowiedzi Maćka ;)

sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2523389
3.zrobić preparat anatomiczny, zoologiczny itp.;

Gwoli ścisłości, żeby przyrządzić prosty preparat do obserwacji nie trzeba od razu formaliny;), ot dwa szkiełka, kropla wody i kawałek tkanki (np.liścia) 2 minuty roboty i od razu obserwujemy hehe ;)

spreparować - za słownikiem języka polskiego
1. przygotować, sporządzić coś w określony sposób;
2. dobrać celowo sfałszowane fakty, dokumenty itp., by kogoś oskarżyć lub osiągnąć korzyść;
3. zrobić preparat anatomiczny, zoologiczny itp.;

Teraz będziecie pewnie we dwóch dyskutować (i to jest na forach często ciekawsze od wierszy), ja znikam, ponieważ

niebo pochmurne nade mną
preparaty wyobrażeń we mnie


Pozdrawiam obu Panów, cmok, cmok :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dzięki, właśnie miałem o tym napisać, uff...



Ja wykluczam i te kolory, wiedziony pełną przezroczystością, powtarzam, ponadintersubiektywnym obiektywem

każdym słowem od nowa burzymy wieże
by nie dzieliły horyzontu


Taki przezroczysty Leśmian, "serce powrotu", diapozytyw odwrócony w czasie, mmm dostojnie wciągające tam gdzie bezpieczniej niż na zdjęciach nawet! Sama istota rzeczy spełnia się gdzieś "w tej chwili, w nas między nami dopełniamy się"...

Ach! ;
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostatnia interpretacja zaskakująco(?) trafna. A w kwestii preparowania/spreparowania (jako autorka wiersza) aprobuję wyjaśnienia Maćka i Franki... dość bliskie temu, co chciałam przekazać.

Zaznaczam jednak, że słowo "spreparować chwilę" nie leżało u podstaw wiersza... ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

próba spreparowania chwili, która ma mówić za siebie

W kwestii " spreparowanej chwili " po raz ostatni, bo sytuacja jest trochę w stylu : gadał dziad do obrazu...
Pytam ciągle, z uporem i rezygnacją o " mówienie za siebie ", owej spreparowanej chwili, naturalną zdolność sztucznego tworu do określenia siebie ( coś jak monolog kurczka z grilla ).Maćku, Fran, Toby, Kasiu - odpowiadacie w zamian na pytania, których nie zadałem, których nie mam potrzeby zadawać. Preparat, dualizm, kolor... - zgoda ale ja nie o tym.
Ja chcę tylko wiedzieć, dlaczego i jak spreparowana chwila mówi ZA SIEBIE...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chodzi o mnie, Piotrze, jestem w stanie wyobrazić sobie jak "spreparowana chwila", czyli dany konkretny moment, któremu w określonym miejscu i czasie poświęcamy dużo uwagi, na którym się skupiamy jak ów "obiektyw" mikroskopu, kamery np. moment, k i e d y reprezentacja Polski w piłce nożnej traci bramkę w spotkaniu ze słowacją w 90 min. i przegrywa 2:1 cały mecz .....nagle mówi sama za siebie (tj. już nie wymaga dodatkowego komentarza, wyjaśnień-sjp, tom II, L- P, str.222, nie mam linka, podaję źródło papierowe)

Kuba Atys, fotoreporter sportowy ''Gazety Wyborczej'' napisał kiedyś: "Fotografia ma mówić sama za siebie. Chodzi o to, by nie tłumaczyć potem znajomym, że narciarz stojący nieruchomo na zdjęciu przed chwilą świetnie pojechał w slalomie" ;)

http//wyborcza.pl/51,96585,6512136.html?i=1

Myślę, że równie dobrze można zastosować zbliżone odniesienie słowotwórcze do rzeczownika "chwila", nawet jeśli jest ona "spreparowana", czyli sprowadzona do postaci, metaforycznie mówiąc, "preparatu", wycinka żywej (nie sztucznej) tkanki (zdarzeń, najświeższych akcji itepe) poddanego wnikliwemu oglądowi, badaniu, tzn., tu: przenośnie mówiąc, taka chwila szczególnie mocno przeżywana przez człowieka, taka, której poświęcono szczególnie dużo uwagi, mówi sama za sibie, staje się oczywista;).... -->ja bym poszedł w tym kierunku;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Erkhm... no właśnie



Odpowiadamy DOKŁADNIE na Twoje pytania:







1. Jasno i klarownie wyjaśniliśmy, że preparat był tu od samego początku, że nie zrozumiałeś po prostu znaczenia, w jakim użyłem słowa "spreparować".
2. Jeśli chodzi o kolory, to odpowiadałem Toby'emu, uznawszy wątek za zamknięty.

Natomiast mam wrażenie, że w zupełnie bezsensownej próbie wyjścia z całkiem życzliwej przecież dyskusji obronną ręką delikatnie poprzesuwałeś ("retrospektywnie") sens własnych wypowiedzi:



W obliczu powyższych MUSZĘ uznać, że chodzi Ci o pytanie:

W jaki sposób preparat mówi za siebie?

jeśli pytanie ma być sensowne. W przeciwnym wypadku zostajesz obrazem, a ja dziadem, ech.

Na takie pytanie mam trzy odpowiedzi:

1. Masz rację, chwila może mówić tylko PRZED siebie, bo nie ma pleców.
2. W taki sam, w jaki spreparowany mózg "mówi" jak działa albo kolor fioletowy "mówi", że jest fioletowy czy też twarzyczka ukochanej osoby mówi "O *... nie wiem, co tu się dzieje, ale to jest takie piękne!" I muszę się tutaj ograniczyć do analogii, bo o samym fenomenie fenomenów możemy podyskutować kiedy indziej i gdzie indziej przy herbatce.
3. Jeśli potraktować preparat jako dzieło sztuki, to rzeczywiście, nie mówi wtedy o sobie, tylko "jest głosem preparatora" WRÓĆ! "artysty".

- Lecz nie taka przecież jest idea tej metafory, aby naciągać nań jakąkolwiek człowieczą, "przygotowawczą" intencję ("patrzcie, to rzecz sama w sobie! Niech mówi, a poprzez nią ja mówię: patrzcie na rzeczy!"), aby nie traktować preparatu jako tworu sztucznego, tylko zająć się tym żywym fenomenem samym w sobie (tym, co jest tam w środku!), kontemplować jego piękno, to bezpośrednie i to nadbudowane przez wszystkie konteksty, a także, choć może przede wszystkim - postarać się go na wskroś przejrzeć i przejąć się każdym jego szczegółem. W takim właśnie sensie preparat mówi, tyle że w pewnym specjalnym języku.

A kurczak z grilla owszem może powiedzieć... hm, zaraz, zaraz... Lecter, jesteś obrazem!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[quote]jeśli pytanie ma być sensowne. W przeciwnym wypadku zostajesz obrazem, a ja dziadem, ech.


Maćku,jest jedno ale.Muszę Cię zmartwić, niestety nikt z nas nie będzie tym Pierwszym Dziadem Czwartej RP;) Ten tytuł jest już zajęty przez pewnego gościa,któremu inny pan kazał szybciutko umykać w czasie jednej ulicznej debaty ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Swoją drogą wszystko, co dostrzeżone i nazwane można nazwać preparatem i dziełem sztuki - i wówczas odmówić temu czemuś jakiejkolwiek "mowy", bo to przecież człowiek zauważył i wyodrębnił. Pociągający punkt widzenia, niestety, zbyt skrajny, tak jak jego opozycja. I tu trzeba iść na kompromis ;

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hm, Kasiu, bywało lepiej. Te wieże mi nie pasują do horyzontu a czas jest największym przekleństwem ludzkości... Jedni stawiają wieże, by inni je burzyli i największą zagadką jest, czy nie burzymy tego, co powinno być budowane a budujemy, co należałoby niszczyć.
Obiektyw każdy ma swój a robienie zdjęć nie swoim obiektywem nie wróży dobrej jakość zdjęcia, bo to właśnie w nas powstaje wizja naszego świata, która najczęściej nie pasuje do innych wyobrażeń o milionach światów każdego z osobna. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


moje słabe oko nie dostrzega w tekście zapowiadanej przezroczystości
tekst jest na tyle zawiły, że nie pozwala na "sformowanie" myśli, którą można byłoby poprowadzić od początku do końca
dwie niezależne (a nawet przeciwstawne) myśli - to i owszem
uporczywe "czyszczenie" horyzontu metaforycznie kłóci mi się z umacnianiem ram
hmm... i niby dlaczego mam uwierzyć, że "obiektyw obywa się bez kolorów"?
czyj obiektyw? peela, czy obiektywny obiektyw? bo mój z pewnością nie.... ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witaj,

miałam wrócić i wracam do wiersza, of course.

dyskusja o preparowaniu kompletnie rozprasza.
wieży nie polubiłam, jest dla mnie symbolem fallicznym oraz budzi skojarzenia średniwiecznej obrony dziewictwa. burzenie wież w relacjach partnerskich ma odniesienie do likwidowania wszelkich wzniosłości i tu już nie ma żadnych erotycznych podtekstów. tak więc w tym rozumieniu komponuje się z resztą bardziej przejrzystą wiersza.
ale..
zauważyłam bardzo intrygujący manewr, być może to po raz setny moja nadinterpretacja, ale to oscylowanie wysokościami oraz szerokościami ( wieża-horyzont, kurczenie w czasie i rozpiętośc ram) wygląda jak poruszanie obiektywem, przyglądasz się bardzo wnikliwie związkowi "łapiąc ostrość" chcąc znaleźć punkt najbardziej odpowiedni i oczywiście prawdziwy, bez przesłon.

na te być może ubzdurania stawiam ;)

/b

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Przyznaję, że od takich skojarzeń byłam daleka i na myśl mi nawet nie przyszły. Choć mogą się nasuwać odbiorcy i tym samym zaburzać odczytywanie wiersza.



To z kolei interpretacja dość trafna - bo właśnie o przyglądanie się, widzenie, a tym samym jego ostrość i przejrzystość - chodziło.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Przyznaję, że od takich skojarzeń byłam daleka i na myśl mi nawet nie przyszły. Choć mogą się nasuwać odbiorcy i tym samym zaburzać odczytywanie wiersza.



To z kolei interpretacja dość trafna - bo właśnie o przyglądanie się, widzenie, a tym samym jego ostrość i przejrzystość - chodziło.


co do moich skojarzeń z symboliką wieży, to jestem pewna, że nie była zamierzona i uciszyłam ją skutecznie :)
co do ostrości, to podwójnie udany zabieg.

gratuluję i pozdrawiam
/b
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...