Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

wszystkiego najlepszego :))) zdrowia, szcześcia, i pogody ducha :)

na razie prezentu brak hahahah :) zdołałem na szybko to sklecić :)))


Kto w górę idzie, niechaj zbiera
kwiat, który rośnie w oku, blaskiem
i wstęgą tęczy dzień podpiera,
klosz, co jest Słońca katafalkiem

Niechaj z radością, która orze
twarze uśmiechem, gładzi skórę
diament księżyca, gwiazd poroże
wysrebrzy duszę, co serc futrem

Niechaj iskierka która w oku
Rozpala ogień, wzywa trwanie
I dzień wybudza z śpiączki mroku
W życiu rozpocznie zmartwychwstanie

Bo może radość, brzmi prostacko
Szczęście się jawi mniej znacząco
Życie wystarczy ci aż nadto
kiedy pozłocą je miłością

Opublikowano
Wszystkiego najlepszego: radości, szczęścia moc,
Słoneczka wesołego, snów pięknych co noc.
Śpiewając idź przez życie, rozkwitaj jak ten kwiat
Przy dobrym apetycie i zdrowiu sto lat.

Pieniądze szczęścia nie dają, być może.
Lecz kufereczek „ stóweczek ” daj Boże!
Wakacji w Złotym Brzegu, podróży morskiej też,
Wszystkiego najlepszego, wszystkiego czego chcesz!

Wszystkiego najlepszego: radości, szczęścia moc,
Słoneczka wesołego, snów pięknych co noc.
Roboty nie za wiele, ot, by przeleciał czas,
W tygodniu trzy niedziele, to norma w sam raz.

Pieniądze szczęścia nie dają, być może.
Lecz kufereczek „ stóweczek ” daj Boże!
Segmentu rodzinnego i czterech kółek też,
Wszystkiego najlepszego, wszystkiego, czego chcesz!


Wszystkiego, czego chcesz!!!!!!
:)))))) cmoooooook!

ps. niestety nie udało mi się znaleźć ani lynii melodyjnej, ani chorejgrafii :(
;)
Opublikowano

myslalam ze mnie w zyciu juz nic nie zaskoczy
a jednak
jestescie kochani jak nie wiem co,
lza misie zakrecila w oku jak przy ogladaniu ZNACHORA

bardzo dziekuje wszystkim razem i kazdemu z osobna

tosterku-
Jacku
adolfie
Bernadetto
tereso
Magdo z Tary
f.ISIU
ulenko

Wiechu
lysielcu z tytaniii
cmok i balszoje tenkju z miasta Babelowego :P
weny i zdrowia dla was zamawiam u tutejszych wszechwiedzacych
:)

Opublikowano

Ja się spóźniłam, ale bardzo proszę Stasieńko, Bratnia Duszyczko Forum,
przyjmij życzenia wszystkiego co najlepsze, bo swoją otwartością i życzliwością
jesteś i będziesz zawsze w mojej i naszej dobrej pamięci.
Buziakuję i ściskam
- baba

Opublikowano

bABO, jACKU, BALSZOJE TENKJU
POZDRAWIAM WAS SERDECZNIE I TROCHE HUMORKU

- MASZTALSKI dwa razy nieszczesliwie sie ozenil - mowi Ecik do kamrata. - za pierwszym razem zona od niego uciekla...
- A za drugim?
- Zostala!


Spotyka sie po latach dwoch przyjaciol: Masztalski i Zygus Materzok.
- Zonatys? - pyta Zygus.
Ja, od pieciu lat.
- A zazdrosnys?
- Jak pieron! Zazdroszcza tym, co zon nie maja.


W szkole pyta sie rechtor dzieci:
Po czym dzieci poznamy czy kura jest stara czy mloda?
- Po zebach panie rechtor - mowi Alojzik.
- Przeciez kura nie ma zebow!
- No, to jest szczera prawda, ale my mamy zeby, panie rechtor!


Powiedzcie mi dzieci, co sie robi z welny? - pyta nauczyciel.
- ?
- No przeca z welny robi sie... no...
No, Antek, z czego mosz twoje galoty?
- Z tacinowych przeszyte, panie rechtor


Na lekcji wychowania nauczyciel chcial
dac dzieciom lekcje pogladowa i zachecic
ich do pracy. Mowi wiec:
- Patrzcie dzieci, mrowki pracuja po
16 godzin dziennie. Jaka stad plynie
dla was nauka?
- Ze nie maja zwiazkow zawodowych!

.

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

marianno ja dzięki i wierszyk w nagrodę

Na rozbawienie--powtórka z literatury-- i nie tylko!!

Słuchaj dzieweczko! - ona nie słucha.
Przesunął więc rękę od piersi do brzucha.
Buch - jak gorąco! Uff - jak gorąco!
Ty żeś to w nocy? To ty Jasieńku?
Jam ci najdroższa!
Więc wchodź pomaleńku!
I wszedł w nią powoli jak słoń ociężale.
Ruszył - dwa razy - wolniutko ospale.
Szarpnęła się trochę. Przyciągnął z mozołem.
Nogami się zaparł o krzesło za stołem... i teraz przyśpieszył i pchnął nieco prędzej i dudni i stuka, łomoce i pędzi. A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost! (Klęczała wygięta w pozycji "na most". A On ją w tę szparę, w ten tunel, w ten las I spieszy się spieszy by zdążyć na czas. Aż łóżko turkoce i krzesło też puka. A Jasiu ją stuka i stuka i stuka. Tak gładko, tak lekko, tak calem za cal wyjmował i wkładał ten narząd jak stal. A ona spocona, zziajana, zdyszana Legła na plecach, uniosła kolana zdziwiona tym wszystkim co się z nią dzieje pyta się Jaśka, pyta i śmieje: A skądże, to jakże, to czemu tak gnasz!? A co to, a co to, to co ty mi pchasz!? Że wali, że pędzi, że bucha buch buch!? Ach jakże, ach jakże, ja lubię ten ruch! I gna ją i pcha ją i akcję swą toczy i tłoczy ją Jasiu uroczy, tłoczy Nagle... świst Nagle... gwizd Buchnęło - buch! i stanął już ruch.
Oj gdzie mi zniknąłeś! Chcę jeszcze Jasieńku!
Próbuję go znaleźć ręką po ciemku. A on już bez ducha, mały skulony, śpi nieboraczek choć akt nie skończony. Więc strzela biedna wokoło oczyma. Dziwi się temu co w ręce swej trzyma, i płacze, narzeka na los swój niewieści, i w końcu się sama ze sobą pieści.
A Jasiu? Znał prawdy nieznane dla ludu.
Przeczytał Wisłocką. Chciał teraz cudu.
Sądził, że starczy ta szybkość, ten ruch, technika, pozycja i owo "buch buch" by żonę rozpalić do ognia, białości. A ona pragnęła też innej miłości.
Miłości zawartej w spojrzenia iskierce, Więc Jasiu prócz Członka - miej także i serce!


pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • I stryczek czekał. Cierpliwie. Tak samo jak tłum na placu St Genevieuve. Gdzieś w oddali ulic dzielnicy Blerváche, zarżały konie, północny, zimny wiatr, dął we flagi na blankach murów, ludzie strwożeni i zagubieni w swych myślach, nie mogli być pewni już ani zbawienia ani potępienia. Upadły im do stóp kajdany i wielu z nich poczuło wolność swych czynów i sumienia. Byli ludźmi stworzonymi na podobieństwo Boga. Lecz gdzie był ten ich Bóg? W postaci ojca Oresta czy ojca Nérée? Czy może jednak ukrył on się skutecznie w obliczu umęczonego skazańca?     Wielu patrzyło teraz na Orlona a on uczuł jakby moc nie pochodząca ani od Boga ani Szatana. Zrozumiał jak wielu pobratymców, ludzi ulicy i rynsztoka. Okrytych nie chwałą i złotem a fekaliami i brudem, solidaryzuję się z jego męczeństwem i widmem nieuchronnej śmierci. Widział ich usta. Suche i spękane. Sączące cichcem, pokłady górnolotnych i chwalebnych modlitw. Widział jak nagle zgasło słońce górujące nad brukiem placu. I cień długi padł na miasto i jego mieszkańców. A może wyległ on z dusz ich. Może i ich grzechy zostały darowane i uciekały teraz z ciał by ginąć cicho pod wzrokiem czujnych posążków aniołów. U stóp posągu świętej Genowefy, do której w godzinie próby i zwątpienia tak często modliły się jego dziewczęta.     Wreszcie spojrzał z ukosa na samego ojca Oresta. Sam nie wiedział czy wypada mu coś rzec na jego świątobliwa postawę wiodącą go ku chwale zbawienia duszy i ocalenia głowy. Wiedział jedynie, że obcy mu tak naprawdę ojczulek, zajął się nim niczym synem marnotrawnym, choć Orlon nigdy mu nie obiecał poprawy swego zachowania czy odkupienia win. Prędzej jednak życia by się wyrzekł niż losu ulicznika i wyrzutka.     Tak często przychodziło mu pisać w swych wierszach o atmosferze i pulsie tego miasta, które oddychało zbrodnią i występkiem a którego krwioobieg stanowiły szelmy i łotry, murwy i alfonsi, włamywacze i mordercy. Wszyscy Ci, zjednoczeni w upadku ideałów i pochwale swej zgorzkniałej pychy. Wszyscy, którym lochy Neufchatel były okrutnym domem szaleństwa a drewniana Agnes była wybawicielką od codziennej rutyny. Planów zbrodni i zysków. Ucieczki w bezdnie, czarnych bram do piekła. Uliczek Gayet. Gdzie pieniądz, tańczył między palcami sutenerów i chlebodawców dziewcząt a moralność cicho skomlała, pobita i pohańbiona w kałuży krwi niewinnej. Przybrała twarz dziewcząt takich jak Pluie czy Biała Myszka. A łzy jej były ciężkie od bólu i nienawiści do ludzi władzy i losu francowatego.     I choć ciężko było w to uwierzyć, nawet Orlonowi. Sam uronił łzy. Tu, na podeście miejskiej szubienicy. W obecności oficieli, sądu i miasta. Widać Bóg mu przebaczył. Chmurę przegonił silny wiatr i znów promienie słońca oświetliły jego twarz. Ojciec Orest dojrzał te łzy i patrzył na niego z dumą jak nieraz robił to jego ojczym. Jego duch znów stanął mu przed oczyma. Ojciec Lefort znów pouczał swe przybrane dziecię. W ogrodzie biskupiej rezydencji.   - Pamiętaj Orlon. Grzechy nasze doczesne są nam ciężarem na sercu, jak kamienie omszałe, polne. Więc nie grzesz więcej ponad to co Twe serce będzie mogło unieść. Każdy grzech nie jest miły naszemu stwórcy, lecz grzeszeniu myślą i mową łatwo jest ulec. Człowiek jest na to istotą zbyt prymitywną i porywczą. Nie grzesz synu mój jednak zbyt wiele czynem wobec bliźniego. Bo grzechy wobec braci i sióstr naszych szczególnie są niemiłe Panu. Pokuta za nie jest surowsza a konsekwencję zbyt często nieodwracalne. Pokutuj i wybaczaj a będziesz doskonalszy w podążaniu za prawdą. Kieruj się nią i sercem a zjednasz ludzi pod sztandarem niczym król. Przekaż im słowo do umysłów I niech im zakiełkuję w sumieniu. Niechaj Twym sztandarem i herbem będzie prawdą synu a lud pójdzie za Tobą choćby w odmęty śmierci.   Warto by wykorzystać nauki ojczyma. Przecież był królem. Półświatka i zbrodni. No ale cóż, trudno. Nie każdy rodzi się kardynałem czy papieżem. A on urodził się kłamcą i manipulantem więc zjedna jakoś ten zwarty, liczny tłum.     Z jego ust popłynęły słowa nieprzystojne dla umierającego, a jednak dziwnie święte, bo wypowiedziane z serca, które widziało już piekło – i ludzkości, i niebios   - Boże szelmów, wszetecznic i łotrów bez czci … - urwał nagle w pół zdania jakby nie do końca wiedząc czy chce je kończyć tą myślą którą zamierzał. Niepewnie, szukając wsparcia w głowach tłumu. Dojrzał swą ukochaną Tibelle. Wiedział, że dla niej warto żyć i bluźnić. Kochać i brukać. Świętych i innowierców. Zakonników i murwy upadłe. Zaczerpnął solidny haust powietrza i wykrzyczał pewnie na cały głos aż echo zerwało do lotu gołębie z pobliskich dachów - Pobłogosław, miłosiernego króla!
    • Ule ja kupię! I pukaj, Elu
    • Dzień skwarny odszedł. Na podkurek się swarno zebrało. Oświetlony zewsząd chutor, jak latarnia na skale wytrwała pośród stepów oceanu. Brodzą i legną się leniwą strugą czernawą, struchlałe, lękliwe osiedli ludzkich, cienie. W pomrocznym maglu, letniego wieczora mieszają się ze sobą. Jazgot niestrudzonych świerszczy, parsknięcia sprowadzanych do stajni koni i skowyt daleki samotnego łowcy. Prężą się dorodne łopiany, jak iglice wież strzelistych. Na straży wyniosłych, płożących się pośród traw, ostrów burzanu. Płaczę nad Tobą Matko a łza jak ogień me lico gore. Jak szabla moskalska, rzeźbi na policzku blizny ślad. Na tych ziemiach od wieków, tylko śmierć, nędza i wojna rządzi. Więc by przeżyć trzeba mieć dusze i serce z tytanu.   Nadzieje pokładamy tylko w gniewie. A honor nasz i wola, upięta rapciami u pasa. Nasze krasne, stalowe mołodycie, dopieszczone ręką płatnerską. One w obroty tańca, biorą dusze naszych wrogów do zaświatów. W trakcie sporów, wojen czy dymitriad. Piorunie! Leć Miły! Wartko, jak po niebiosach, jasna kometa. Zapisz to w bojowym dzienniku. Mór zaduszony. Zaraza do cna wybita. Jej wojsko teraz jak ten burzan, ukwieci cichy step. Po gościńcu kamienistym. Odsiecz zaprowadzona. Wróg w perzyne rozbity. Skrwawione, roztęchłe, spulchnione od gazów rozkładu. Dają radość dzikiemu ptactwu i zwierzynie. Do ostatniej porcji, słodkiego szpiku.    
    • Arki u Kraka. Na karku ikra
    • To kres. Ej, je ...   Ejże, to jajo też je
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...