Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

szara eminencja


Rekomendowane odpowiedzi

wróble latają stadami, orzeł lata sam


rozpanoszyły się takie małe szarobrązowe podskakiwacze
nie potrafią wzbudzić uśmiechu na zdrewniałych ustach
zakolorowić drzewo
okupują przed pierwszym seledynem gromadnie
i drą
pierze na nowe gniazdo po mistrzowsku
operują załamaniem światła by żaden promień
nie rozszczepił się wielobarwnością
wydobywają zmęczenie cieni jednostajnym świreniem
pozostają szarobure,
ale czy nijakie?

corocznie toczą boje ze szpakami
tej wiosny wygrały bitwę
o swój dom
w oknie
nie mam wabiącego śpiewu
nie mam też robali w ogrodzie

mam podziw dla wiary i wytrwałości stada
zrywam się z nimi do lotu
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miła Stanisławo - wiersz wzruszył moje serce.
No bo zauważyć coś czego inni nie spostrzegają
jest wielka sztuką - wiesz co mam na myśli.
A podziw o którym mowa jest jak najbardziej
uzasadniony - reasumując wiersz na wielkiego
plusa zasłużył .
Tyle i nic więcej od mej skromnej osoby w sprawie
tak ujmującego dziełka.
Z poszanowaniem Waldemar

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry, Stasieńko! Wróciłaś zawrócić od nowa w głowach
swoimi wierszami i dobrze! Piękny wiersz, wiem, że on nie tylko o wróbelkach,
które bardzo lubię (patrzeć - nie jeść), można to stado porównać do rodziny,
grona przyjaciół, społeczeńswa, czy narodu. Chciałabym jednak coś o wróblach:
jest ich w miastach coraz mniej, co wyraźnie można zauważyć. Nie wiem jak
poza miastami. Ponoć, wpływa na to rodzaj urbanistyki (m.in.sposoby ocieplania domów),
coraz mniej miejs do zakładania gniazd wiosną i osłony - zimą. Kiedyś były
najpopularniejszymi ptakami, teraz widzą więcej kawek i synogarlic.
Co do wiersza, dodam: dobry i taki na czasie.
Serdeczności
- baba

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie trochę drażni konstrukcja pierwszej strofy - to w końcu prosta opowieść i w tym jej urok,
niepotrzebne zdają mi się te przerzutnie - nic nie wnoszą i rozpraszają.
Potem już bez zastrzeżeń
Bardzo podobają mi się wnioski wyciągnięte z tej "opowieści"
Bardzo dobra pointa, bo na swoim miejscu - po przeczytaniu czytelnik nie wyobraża sobie, żeby mogła ją zastąpić inna
Pozdrawiam :)
Adam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


hej babo, masz rację, nie tylko o wróblach :P
na mojej lipie mam budkę dla szpaków, co roku toczyły boje z wróblami, było to komiczne a zarazem takie ludzkie- walka o dom
w tym roku szpaki dały za wygraną, wroble- dokarmniane przez zimę nabrały pewnosci siebie i urosły w siłe, całe stado pedziło szpaki hen daleko, nawet na wronę się rzuciłty, a co dziwniejsze- walczyło stado a budkę zasiesliła para młodych, stadko okupuje gałęzi i drą się wniebogłosy, dziś włąsnie zauwałyłam że opuściły lipę została t6ylko para młodych mają chyba jajeczka bo pan coraz leci , wpada do budki i wypada,
pozazdroscić pracowitosci
:P
dzięki Izo i sory, że sie tak rozgadałam
cmoook
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ładnie    Łukasz Jasiński 
    • Poprawnie    Łukasz Jasiński 
    • Za oknem szerokim jak wszechświat brodata twarz jakiegoś mędrca. Gdzieś tam, pośród liści drzew. W migocie słońca. W blasku, co kładzie się na podłogowej klepce prostokątami światła...   Niesie się w przestrzeni (niesie się poprzez przestrzeń) świergot ptaków. Twarz mędrca. Jego oczy... Wzrok opuszczony, jakby w zadumie. W tych oto obszarach. W myślach niedostępnych. W mgłach płynących nisko nad płaszczyznami zrudziałych pól.   Czy ty mnie w ogóle słuchasz?   W ekranie telewizora padający śnieg. Milczący szum mżących pikseli, który trwa. I który trwa. Zamykam oczy. Otwieram. Mrugam sennie. Mrużę. Zaciskam szczypiące powieki… Jakaś kobieta z długimi rzęsami stoi tam, na brzegu delty. Stoi w słomkowym kapeluszu z długą, powiewającą wstążką. Błękitną… Trzyma w dłoni skręconą muszlę, przykłada do ucha. Uszła z niej dawno wrąca kipiel spienionych fal. Morza uderzającego o skały. To jak drżący w słońcu miraż, co się materializuje tylko na chwilę. I kroczy swobodnie po ścieżkach szumiącej ciszy. W oddechach. W łopotach żaglowych płócien, jakże odległych. I nieuchwytnych… Skąd ta nagła zmiana obrazu? To jak oglądanie starych fotografii, które wysypują się z szafki jedna po drugiej, albo spadają na podłogę ze stołu po nagłym przesunięciu dłonią. W tej oto chwili słabości i lęku. W napadzie straszliwego zniekształcenia twarzy, która odbija się w ściance szklanej butelki. Na niej etykieta: Piękny mężczyzna w kapitańskiej czapce. Stojący tyłem i zerkający zalotnie z boku. A więc przesypują się w dłoniach drżących od mroku bezkresnej nocy. Te fotografie. Te pozostałości nieistniejącego od dawna czasu. Od zimna. Od chłodu samotności. Mimo powietrza pełnego słonecznych migotów i szeptów, które trwają jednocześnie w jakiejś niezbadanej korelacji zdarzeń. Które istnieją w sobie, a jednak odrębnie.   Wiesz, ja tutaj byłem. Ja. Albo nie-ja. Jestem. Nie ma mnie. Albo znowu nie ma… Wodzę palcem po czarno-białej powierzchni, po spękanej emulsji, która jakimś cudem wymiguje się nadal żarłocznej nicości. Rozpędzonej entropii wszechświata… Zdmuchuję kurz i pajęczyny, kiedy podchodzę do przedmiotów zastygłych w odlewie. W żółtawym świetle, co pada pod kątem z kinkietu -- twarze, popiersia… Wyrzeźbione dłonie w różnych gestykulacjach i wariantach uchwyceń. Nieskończone dzieła mistrza o niezrównanym kunszcie. Porozrzucane wokół dłuta. Resztki gruzu, okruchy. Biały pył modelarskiego gipsu... Na podłodze stosy gazet. Na lastrykowych parapetach. Na półkach regałów. Na krzesłach… Na nich, pomiędzy świecami, pomiędzy wypalonymi kikutami stopionej stearyny -- blaszane puszki. W zakrzepłej na kamień chemicznej treści lakierów powykrzywiany las wystających rękojeści zatopionych na zawsze pędzli, wałków, mieszadeł… I wszystko w pajęczynach. W falującej woalce pajęczyn. W zwietrzałej woni…   Tutaj już od dawna nikogo nie ma. I tak naprawdę nikogo nie było. Wtedy. I teraz. I nigdy… Siedzę na podłodze pośród stert niczego. I oglądam. Podziwiam wszystko pod różnymi kątami, ćwicząc przy tym zamykanie i otwieranie swędzących powiek. Pełzam w szumiącej, piskliwej ciszy. W gorączce. Kiedy nachylam się, prostuję. Kiedy przywieram swoje spierzchnięte wargi do warg gipsowej rzeźby... -- w jej oczach dostrzegam jedynie obojętne bielmo martwego kamienia.   Jesteś tu jeszcze?   Mówię coś niewyraźnie, szepczę… Otaczają mnie jakieś niezrozumiałe słowa. Wyrwane z kontekstu frazy. Coś o miłości i euklidesowej geometrii. Figury geometryczne na ścianach, podłodze… -- na wszystkim…   Nade mną spirale galaktyk niewzruszonego wszechświata…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-01-15)    
    • to liściki do żywych punkty świetlne potłuczone szkło wyrzucone ryby niedopałki odciśnięte usta są jak otwarte złamania i skrzepy oderwane od krawędzi dlatego mogę napisać: mój pies biega w strugach deszczu a ja rozglądam się za forsą sprzedam całkiem tanio trochę wierszy w dowolnym stylu niektóre nawet rymowane                      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...