Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Panie Jacku, ale nikt nie ma pretensji ;)

(Może poza maleńkimi do Rachel, bo umówiliśmy się, że wygram, a Ona jakoś tak... profesjonalnie się zachowała... obrzydliwość ;))
  • Odpowiedzi 58
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jednak w regulaminie konkursu była mowa o wierszach punktowanych i to w kontekście jakiegoś tomiku, stąd pewnie pytanie Marlett. i o ile przedstawianie tabeli ocen to rzeczywiście przesada, a Jury rzeczywiście się nie tłumaczy i chyba słusznie, to jednak wymienienie punktowanych wierszy byłoby miłe i w jakiś sposób wyróżniające - nie widzę w tym niczego złego, a samego mnie to bardzo interesuje (zresztą pan Krzywak już po części odpowiedział na to pytanie), bo i ja miałem, jak każdy chyba, swoje typy na zwycięzcę.

Pozdrawiam
Adam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Rozumiem, że masz inny typ na zwycięski wiersz?

Czy tylko tak wpadłeś pokrzyczeć, gołosłowny (?) Mareczku? ;)

Drogi Pancolku, trafiłeś w sedno, w obu kwestiach. Miałem inny typ, ale zapewne jurorzy z sześciu a na pewno z pięciu miast formy obciążone obrzydliwym grzechem rymu i rytmu wyrzucili nie czytając do kosza i pobiegli umyć ręce. Wpadłem na chwilę, ale podoba mi się i zostanę tu dłużej, o ile mnie moderator nie wykurzy. Gołosłowny? Sam też trochę piszę, ale moje formy skalałyby świętość portalu, bo to wiersze satyryczne i z punktu poszłyby do nieznanej mi sekcji P. A mnie się tu podoba :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jeśli zapytanie jest skierowane do mnie, to oświadczam, że moje nazwisko i imiona od 55 lat są prawdziwe, nie mam powodu, bu ukrywać swoje zdanie. Może przydałoby się Państwu trochę dziegciu w beczce miodu. Ja też, będąc autorem tekstów i muzyki musiałem się w życiu nauczyć pokory. Nie jestem zawistny, nie znam Pana Adama, (swoją drogą z klasą przyjął mój obcesowy komentarz). Dla zainteresowanych mój adres: [email protected]
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Rozumiem, że masz inny typ na zwycięski wiersz?

Czy tylko tak wpadłeś pokrzyczeć, gołosłowny (?) Mareczku? ;)

Drogi Pancolku, trafiłeś w sedno, w obu kwestiach. Miałem inny typ, ale zapewne jurorzy z sześciu a na pewno z pięciu miast formy obciążone obrzydliwym grzechem rymu i rytmu wyrzucili nie czytając do kosza i pobiegli umyć ręce. Wpadłem na chwilę, ale podoba mi się i zostanę tu dłużej, o ile mnie moderator nie wykurzy. Gołosłowny? Sam też trochę piszę, ale moje formy skalałyby świętość portalu, bo to wiersze satyryczne i z punktu poszłyby do nieznanej mi sekcji P. A mnie się tu podoba :)

Niech się pan zgłosi za rok do jury, albo sam urządzi jakiś konkurs, a odczepi się od nas.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


za tę moją wpadkę masz piwo, ale nic się nie dało zrobić, Marcin ;)

dobra, a teraz wszyscy, którzy mają jakiekolwiek pretensje do jury (szczególnie pan Szulc, z którym szczerze nie mam pojęcia, po co toczy się dyskusja) - wbijać do mnie. naprawdę niewiele interesują mnie takie bezpodstawne skargi i żale, spłynie po takiej jak po kaczce :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


chciałabym zobaczyć Pańskie teksty, komentarze do wierszy, innymi słowy - jakość tegoż dziegciu, który ma nam wpaść w beczkę miodu.
całkiem poważnie się wypowiadam, bo jeśli wszelkie opinie okażą się zasadne i ładnie ugruntowane - kłonię łeb z kapeluszem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Drogi Pancolku, trafiłeś w sedno, w obu kwestiach. Miałem inny typ, ale zapewne jurorzy z sześciu a na pewno z pięciu miast formy obciążone obrzydliwym grzechem rymu i rytmu wyrzucili nie czytając do kosza i pobiegli umyć ręce. Wpadłem na chwilę, ale podoba mi się i zostanę tu dłużej, o ile mnie moderator nie wykurzy. Gołosłowny? Sam też trochę piszę, ale moje formy skalałyby świętość portalu, bo to wiersze satyryczne i z punktu poszłyby do nieznanej mi sekcji P. A mnie się tu podoba :)

Niech się pan zgłosi za rok do jury, albo sam urządzi jakiś konkurs, a odczepi się od nas.
Pani, czy Pan Krzywak mimo gwałtownej reakcji z użyciem w komentarzu brukającego święty poetycki gaj słowa "gówno" podsunął(ęła) mi dobry pomysł. Otóż ogłoszę konkurs w lokalnej, bardzo lokalnej gazecie, którą wydaję od 17 lat. Jeśli prowincjonalne progi nie za niskie, zapraszam. Zresztą od pewnego czasu zamieszczam w tej gazecie wiersze jednej z uczestniczek Waszego konkursu i fakt zupełnego zignorowania jej propozycji konkursowej oraz kilka lekceważących komentarzy pod jej publikacją spowodował moją złośliwą, muszę przyznać, reakcję. Ale do rzeczy. Gazeta jest wydawana w cyklu dwumiesięcznym, więc konkurs byłby rozciągnięty w czasie. Mógłbym publikować nadsyłane dzieła w kolejnych numerach w jakiejś dopuszczalnej liczbie, powiedzmy 3-4. Pod koniec roku poproszę tutejszego poetę, p. Ryszarda Skowrońskiego (który wydał 5 tomików, do pierwszego się przyczyniłem, organizując pieniądze) o skompletowanie jury i ocenę. Oczywiście stać nas będzie na nagrody, chociaż sądzę, że to nie jest najważniejsze. Gazeta jest zarejestrowanym pismem z Nr ISSN, więc autorzy "zaliczą" publikację. Nie mam doświadczenia w organizacji tego typu konkursów, proszę o sugestie i opinie. I proponuję już przestać na mnie warczeć, może się do czegoś przydam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


chciałabym zobaczyć Pańskie teksty, komentarze do wierszy, innymi słowy - jakość tegoż dziegciu, który ma nam wpaść w beczkę miodu.
całkiem poważnie się wypowiadam, bo jeśli wszelkie opinie okażą się zasadne i ładnie ugruntowane - kłonię łeb z kapeluszem.
Szanowna Rachel, odwagę prezentacji własnej t.zw. twórczości, diametralnie odmiennej od Waszych dokonań okupię lawiną krytyki i pogardy. Już to widzę: "rymy częstochowskie", "banalna treść", "to nie jest poezja" itp. Ale skoro się odważyłem jak wieprz wejść w salon pełen pereł, zrobię krok dalej. Wkleję zaraz jeden ze swoich satyrycznych wierszy, ale najpierw drobna uwaga. Nie trzeba być poetą, by oceniać poezję. Piszecie przecież dla ludzi. Przekonajcie nas, zwykłych zjadaczy chleba a nie amatorów ambrozji, że to, co robicie może nam się spodobać. Bo inaczej się zasklepicie we własnym gronie i będziecie sobie kadzić do bólu. A oto mój wierszyk:

Ale nas zbaw...

Świąteczną porą w niedzielę rano
melodia dzwonów rozprasza mgłę,
zacny pan Józef z małżonką Hanią
w stronę kościoła idą na mszę.

Wolno, dostojnie, ładnie ubrani,
na twarzach uśmiech i błogi stan,
nowiutkie norki na pani Hani,
woń „adidasa” roztacza pan.

Przejeżdża auto, kremowa sierra,
Józek popatrzył i wąsa zgryzł,
„patrz, Hanuś, jak się wyżarł, cholera,
jak to zadziera spasiony pysk!”

Hania ze zgrozą potrząsa głową,
że aż jej puder z policzka spadł,
„na czym się takie typy obłowią?,
pamiętasz, jaki z niego był dziad?”

Gość pod kościołem z sierry wysiada,
Józkiem raz jeszcze zatargał dreszcz,
„witam sąsiadkę, witam sąsiada,
też do kościółka?” – „A jakże, też!”

Macza paluszki przy wejściu Hania,
na biuście krzyża rysuje znak,
patrząc dyskretnie po innych paniach,
„ta też ma norki, a niech to szlag!”

Pieśń pod sklepienia leci natchniona,
Józka małżonki dobiega szept:
„...módl się za nami...Józek, niech skonam,
...zdrowaś...co ona wdziała na łeb?!”

„Zobacz, jak długo ten się spowiada,
na pewno kłamie, już ja go znam,
teraz się modli, bo tak wypada,
a przecież to jest dziwkarz i cham!”

„Chleba naszego...Hania, no popatrz,
na tamtą w koku, dumną jak paw”
„Mówią, że Irce uwiodła chłopa,
jak to ma czelność...ale nas zbaw...”

„A teraz mili bracia i siostry,
przekażcie sobie pokoju znak”
Grają dzwoneczki, złoty blask Hostii
a w ustach Ciała Bożego smak...
Marek Szulc

No i teraz się zacznie,hihihihi....
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Niech się pan zgłosi za rok do jury, albo sam urządzi jakiś konkurs, a odczepi się od nas.
Pani, czy Pan Krzywak mimo gwałtownej reakcji z użyciem w komentarzu brukającego święty poetycki gaj słowa "gówno" podsunął(ęła) mi dobry pomysł. Otóż ogłoszę konkurs w lokalnej, bardzo lokalnej gazecie, którą wydaję od 17 lat. Jeśli prowincjonalne progi nie za niskie, zapraszam. Zresztą od pewnego czasu zamieszczam w tej gazecie wiersze jednej z uczestniczek Waszego konkursu i fakt zupełnego zignorowania jej propozycji konkursowej oraz kilka lekceważących komentarzy pod jej publikacją spowodował moją złośliwą, muszę przyznać, reakcję. Ale do rzeczy. Gazeta jest wydawana w cyklu dwumiesięcznym, więc konkurs byłby rozciągnięty w czasie. Mógłbym publikować nadsyłane dzieła w kolejnych numerach w jakiejś dopuszczalnej liczbie, powiedzmy 3-4. Pod koniec roku poproszę tutejszego poetę, p. Ryszarda Skowrońskiego (który wydał 5 tomików, do pierwszego się przyczyniłem, organizując pieniądze) o skompletowanie jury i ocenę. Oczywiście stać nas będzie na nagrody, chociaż sądzę, że to nie jest najważniejsze. Gazeta jest zarejestrowanym pismem z Nr ISSN, więc autorzy "zaliczą" publikację. Nie mam doświadczenia w organizacji tego typu konkursów, proszę o sugestie i opinie. I proponuję już przestać na mnie warczeć, może się do czegoś przydam.

Dopóki szanowny pan nie przestanie sypać jak z rękawa swoich złośliwości, odpowiem "nie". Tacy użytkownicy jak pan nie są dla mnie partnerami - może się pan chwalić, sarkać, użalać, przytaczać setki znakomitości, wykręcać kota ogonem - mam to w nosie.
Zresztą czytam te pańskie wypowiedzi i żal mi pana ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


każdy ma własny gust, więcej nawet - każdy ma do swojego widzimisie prawo. ja na ten szacowny przykład nie cierpię w wierszach prostactwa, złototacowania (wykładania całego przekazu na pierwszym planie), rymów częstochowskich też nie lubię. nie tego poszukuję, i tyle. wielu innych też.

możliwe, że wierszokleci zatracają się w jakimś poetyckim światku, który całkowicie blokuje wstęp przeciętnego czytelnika, ale jeśli taka wola, nic nikomu do tego. zresztą - nikt nie wymaga zachwytów nad utworami, właściwie poeci często publikują tylko dla poetów. najczęściej jednak dla ludzi, którzy w życiu chociaż liznęli podstawy poezji i są w stanie określić jakość pod kątem jako tako krajoznawczym.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tym razem zabrakło Pana Bogdana.
Opuszczam skrzydła :((
ale to żaden problem, zanieść projekt do drukarni, oni zajmują się składem i resztą, a papiery wydawnicze dostaje się za darmo, ja np mam - nie żebym był chętny, chciałem tylko dowieść, że to nic trudnego, no ale fakt, faktem Bezet miał chody i pewnie niższe ceny ;P
zdrówko
Jimmy
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tym razem zabrakło Pana Bogdana.
Opuszczam skrzydła :((
ale to żaden problem, zanieść projekt do drukarni, oni zajmują się składem i resztą, a papiery wydawnicze dostaje się za darmo, ja np mam - nie żebym był chętny, chciałem tylko dowieść, że to nic trudnego, no ale fakt, faktem Bezet miał chody i pewnie niższe ceny ;P
zdrówko
Jimmy

Pozazdrościć. Gdybym miał takie wtyki, wydałbym Tobie tomik, i sobie, i amerrozzo, i znowu sobie, a potem jakiś konkursowy, i mojej mamie, a potem almanach i znowu sobie...

to by było coś ;(
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tym razem zabrakło Pana Bogdana.
Opuszczam skrzydła :((
ale to żaden problem, zanieść projekt do drukarni, oni zajmują się składem i resztą, a papiery wydawnicze dostaje się za darmo, ja np mam - nie żebym był chętny, chciałem tylko dowieść, że to nic trudnego, no ale fakt, faktem Bezet miał chody i pewnie niższe ceny ;P
zdrówko
Jimmy
Jimmy!
Nie problem a jednak problem.
Uwieńczeniem wcześniejszych konkursów były tomiki.
Szkoda ze ten konkurs przemija bez większego echa, tym bardziej smutno,
że są środki na druk tomiku. Zresztą przed konkursem mówiono o wydaniu tomiku,
- nie będę przytaczała.
Pociechą jest zwycięstwo Adama Bubaka - możemy składać gratulacje:))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...