Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

co prawda owego "miśka" pod cudzym wierszem podarowałam Pancolkowi, ale ponieważ w odpowiedzi niespodziewanie odezwały się inne "nożyce" , to miśka odbieram adresatowi i podarowywuję całej publiczności - coby uniknąć zaśmiecania pod czyjąś twórczością (poprzez pisanie komentarzy do komentarzy) - a śmiecić tutaj ;)
sory Pancuś, wiem, że to nieładnie, ale kara i tak mnie nie ominie - będę się w piekle poniewierać za dawanie i odbieranie ;)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Nie lubisz mnie już? :(

gentleman, to nie to samo co 'dupek', a tylko dupki muszą dodawać sobie fasonu strzelając 'dupami' na prawo i lewo ;)
Pancolek miał styl, a teraz dostrzegam na tym stylu obce 'wicherki'
hmm... muszę się zastanowić co do tego lubienia ;)

edit: przyznam Ci się, że nie podoba mi się również wlepianie minusów bez słowa, jakaś dziwna to maniera pojawiła się ostatnio i widzę, że się rozprzestrzenia
trąci bufonadą, a nawet więcej - to jakby dać komuś w twarz bez zdania racji - nieprzyjemne :(


jeszcze raz sory, Pancuś, wierzę w Twoją inteligencję :)

a teraz, jeśli ktoś ma coś do powiedzenia, np. poczuł się hm.."dźgnięty nożem" tym/tamtym moim komentarzem, nie zgadza się/zgadza.... itp., to poproszę tutaj (jednocześnie proszę o powstrzymanie się od fekalnych tekstów na priw)

miłego dnia, :)
Opublikowano

Ja też pozwolę sobie na cytat:

"Każdy ma prawo plusować i minusować wierszydła bez uzasadnienia...i widzę, że to lepsze niż "gówniane epitety" , które podkręcają tylko złe emocje i rodzą nieporozumienia...
Może już byłby czas zakopać wszystkie topory wojenne.."

bo jest to bardzo ciekawe spostrzeżenie, plus ciekawe zakończenie.

Bo odkąd pamiętam, jojczało wielu - że krytyka zła, że komentarze złe, że forum złe, teraz dodajecie że minusy złe, że plusy niedobre, i tak to się ciągnie jak flaki z olejem.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


niema ocena - wygląda jak ocena "niemoty", w taki sposób potrafi oceniać każdy bezmózgowiec
a po komentarzu nieszczęsny "ałtor" może ocenić wiarygodność komentującego
takie jest moje zdanie, ale nie zamierzam nawracać nikogo

ps. nie posiadam topora
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


niema ocena - wygląda jak ocena "niemoty", w taki sposób potrafi oceniać każdy bezmózgowiec
a po komentarzu nieszczęsny "ałtor" może ocenić wiarygodność komentującego
takie jest moje zdanie, ale nie zamierzam nawracać nikogo

ps. nie posiadam topora

Proszę mi wkleić przykład własnego, konstruktywnego komentarza pod czyimś wierszem,żebym się mógł odnieść do "mocy" słowa i przyjrzeć się wnikliwej interpretacji, co będzie tutaj publiczną nauką dla wszystkich.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


niema ocena - wygląda jak ocena "niemoty", w taki sposób potrafi oceniać każdy bezmózgowiec
a po komentarzu nieszczęsny "ałtor" może ocenić wiarygodność komentującego
takie jest moje zdanie, ale nie zamierzam nawracać nikogo

ps. nie posiadam topora

Proszę mi wkleić przykład własnego, konstruktywnego komentarza pod czyimś wierszem,żebym się mógł odnieść do "mocy" słowa i przyjrzeć się wnikliwej interpretacji, co będzie tutaj publiczną nauką dla wszystkich.
hmm.... proszę poszukać, jeśli łaska, w moich komentarzach, skoro ocenie ma podlegać "moc" mojego "słowa" i jeśli łaska, poinformować mnie o werdykcie ;)
z tego co mi skleroza nie zjadła, pamiętam, że są różne (mniej lub bardziej "mądre", a niektóre całkiem niemądre), w każdym razie ałtor miał szansę ocenić, czy z moim zdaniem na temat wiersza warto się liczyć, czy też je zignorować
mogę natomiast sporządzić listę komentujących dorzecznie, znalazłby się na niej np. Jacek Sojan, Mr. Suicide, Rachel Grass, Egzegeta, (........) i do niedawna Pancolek, lista pewnie byłaby długa,

podkreślam raz jeszcze, że nie zamierzam nikogo nauczać ani pouczać
natomiast jeśli coś mi się nie podoba, po prostu o tym mówię
czy kogoś obraziłam ?
Opublikowano

Nie czuję się w żaden sposób dotknięty, bo masz rację, ale...

Myślę, że są trzy powody takiego a nie innego oceniania:
1) brak czasu. Wolę oceniać obszerniej i treściwiej wiersze ludzi:
- których znam od dawna,
- którzy piszą sensownie,
- którzy oceniają moje wiersze.
2) bufonada rodzi bufonadę. Jeśli ktoś wstawia masakryczny wiersz i do tego pierwszy od razu na współczesną, to zadajmy sobie pytanie: czy on także nie zadziera noska?
3) chcę się dowartościować, bo w rzeczywistości jestem żałosnym dupkiem:
- bez przyjaciół,
- bez atrakcyjnej dla oka klatunci,
- bez choćby małego pieska u boku ;)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


1.) podpisuję się pod tym co wyżej
2.) nie ma zbyt dużo czasu na siedzenie przed netem
3.) nie jestem krytykiem literackim, więc piszę tak jak umiem i liczę, że autor doceni, że już samo skomentowanie wiersza było aktem dobrej woli
pozdr aga
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


1.) podpisuję się pod tym co wyżej
2.) nie ma zbyt dużo czasu na siedzenie przed netem
3.) nie jestem krytykiem literackim, więc piszę tak jak umiem i liczę, że autor doceni, że już samo skomentowanie wiersza było aktem dobrej woli
pozdr aga
amen
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Proszę mi wkleić przykład własnego, konstruktywnego komentarza pod czyimś wierszem,żebym się mógł odnieść do "mocy" słowa i przyjrzeć się wnikliwej interpretacji, co będzie tutaj publiczną nauką dla wszystkich.
hmm.... proszę poszukać, jeśli łaska, w moich komentarzach, skoro ocenie ma podlegać "moc" mojego "słowa" i jeśli łaska, poinformować mnie o werdykcie ;)
z tego co mi skleroza nie zjadła, pamiętam, że są różne (mniej lub bardziej "mądre", a niektóre całkiem niemądre), w każdym razie ałtor miał szansę ocenić, czy z moim zdaniem na temat wiersza warto się liczyć, czy też je zignorować
mogę natomiast sporządzić listę komentujących dorzecznie, znalazłby się na niej np. Jacek Sojan, Mr. Suicide, Rachel Grass, Egzegeta, (........) i do niedawna Pancolek, lista pewnie byłaby długa,

podkreślam raz jeszcze, że nie zamierzam nikogo nauczać ani pouczać
natomiast jeśli coś mi się nie podoba, po prostu o tym mówię
czy kogoś obraziłam ?

Ale ja zadałem konkretne pytanie i oczekuje konkretnej odpowiedzi. A z tego co pamiętam, to takiego "fest konstruktywnego" komentarza nie miałaś.
Listę to ja tez mogę sporządzić, tylko nie wiem, jaki jest sens chować się za innymi...
I ja też mówię o tym, co mi się nie podoba - to takie ludzkie...
Opublikowano

hmm.....
przed snem zaglądnęłam sobie na org... przeczytałam.... i tak sobie pomyślałam
- skoro klimat nie służy, a nie ma bezwzględnego musu kiszenia się w tym klimacie, to może najwyższy czas zmienić klimat?
myśl ta wydaje mi się nader rozsądna :)

jakiś czas temu wróciłam ze spotkania swojej "izby rzemieślniczej" , te spotkania to coś w rodzaju forum - nie ma obowiązku bywania, wpada kto chce.... i to z różnych powodów - żeby spotkać znajome gęby, powygłupiać się przez chwilę w przerwie na kawę, posłuchać przedstawicieli firm promujących nowe technologie, obgadać znajomków zaprojektowawszych obciachowe grzędy, pozazdrościć wygranych konkursów.........itp
znamienne jest to, że poglądy wymienia się słowami, a nie nogami, często bywa ostro... bo do głosu dochodzą ambicje, interesy.... w skrajnych przypadkach można się zwrócić do sądu koleżeńskiego, akurat w moim środowisku owe sądy (odpukać) są 'bezczynne' - bo jeszcze umiemy porozumiewać się bez mediacji, ale w tych "izbach" gdzie są 'czynne', ich czynność jest werbalna - po przetrawieniu "danych" werbalizują werdykt, dorzucając ponadto uzasadnienie....
z uzasadnienia czasem można boki zrywać, a czasem włosy z głowy ;) ale w każdym razie można wyrobić sobie pogląd na temat kryteriów - wsich - i tych prawnych i tych ogólnoludzkich (ze wszelkim dobrodziejstwem zalet i ułomności)

to moje najbliższe podwórko - takie sobie wybrałam, moje - poniekąd najbliższe 'forum', poniekąd nieco betonowe, jak to w dziedzinie kojarzonej z budownictwem (dyg w kierunku Herr Lecterrr ;)
ale - na szczęście - zwerbalizowane,

hmm... kogo to obchodzi... ;) sory

werbalizacja, to cenna umiejętność zdobyta w długiej wędrówce od małpy do człowieka
a ja - jakoś nie czuję potrzeby aby z niej rezygnować
ale oczywiście nie mam nic 'naprzeciwko' aby inni z niej rezygnowali - np. z braku umiejętności, chęci lub czasu
demokratyczna większość ;) ustala zasady.... jeśli wolą większości dopuszcza się głosowanie/wypowiadanie się nogami, to jest to nadal demokracja, tyle że nożna ;)

ale w demokracji nikt nikogo za uszy, nogę, - ani za nic innego nie trzymie - wolna wola, jak nie pasi - won do innej kracji ;)

niniejszym, korzystam z "won" , którego udzielam sobie z własnej, nieprzymuszonej woli, a w imię dobrego samopoczucia, szachrajkowych zasad i autonomii.... i..t...d..... ;)

dorzucę jeszcze:

A. wygrzebane z PWN 2003 - S. Dubisz - Uniwersalny słownik języka polskiego
forum
1. spotkanie (lub miejsce spotkania) poświęcone otwartej dyskusji na ważne tematy publiczne; 2. w starożytnym Rzymie: miejsce zebrań, sądów i targów

B. Michale - odpowiem konkretnie - na tyle, na ile jestem w stanie ;)
1. przedmiotem mojego "niepodobania" stało się wlepianie "niemych" minusów - wedle mojego odczucia niemające nic wspólnego z oceną wiersza, a będące demonstracyjnym lekceważeniem autora - potocznie, potraktowaniem "z kopyta"
2. moje komentarze – jak sam oceniłeś, dalekie są od „fest” konstruktywizmu, a być może wcale nie są konstruktywne, zwykle zwracam uwagę na śmiesznostki oraz niekonsekwencje logiczne (no, rzecz jasna w moim odczuciu), w euforię wpadam rzadko, częściej sygnalizuję - podo/niepodo - basię
czy z moich komentarzy wypływa jakiś pożytek dla autora ? – nie wiem , może wie to Autor – jeśli moje żartobliwie-ironiczne komentarze zakiełkowały pożyteczną dla autora myślą, byłabym usatysfakcjonowana, jeśli nie.... no cóż... może szpileczka była chybiona, mój misiek szpetny, a autor wysnuł słuszny dla 'się' wniosek - "głupia baba" - czepia się i tyle
mam szacunek dla każdego interlokutora, o ile nie zejdzie poniżej poziomu szamba
chętnie słucham, lubię wiedzieć i rozumieć, patrzeć 'cudzymi oczami', i nie mam problemu z przyznawaniem się do niewiedzy oraz błędów, a nawet umiem przepraszać ;)
no i lubię drążyć... do samego dna ;)
piwo też lubię
często bywam w krakówku, może w 'aktualną' niedzielę wpadnę na chwilę rzucić okiem jak się ziewają liryki ;)
orga mam powyżej uszu - tymczasem wysiadam - mam nadzieję, że bez obopólnego żalu

pozdrawiam nocnie, kończąc jednocześnie wątek
bye Orgu, trzymaj się ciepło :)))

Opublikowano

To już odpowiadam:

A - przejrzyj sobie wątki sprzed lat, gdzie recenzje były o wiele ostrzejsze, a tym samym - LEPSZE. Teraz nasz portal zamienia się w takie ciepłe kluchy, gdzie jedna ostrzejsza krytyka powoduje 5 wątków na forum dyskusyjnym, gdzie pełnym oburzenia tonem użala się nad miernotą krytyki i braku konstruktywnych komentarzy.

B - zawsze jak pojawia się kolejny wątek domagający się poważnych, "konstruktywnych" komentarzy, patrzę na nick, czy sam te wymogi spełnia (pod względem jakiejś wnikliwszej, głębszej, ba, naukowej nawet analizy). Jeżeli nie spełnia, to pytam - po co sieje niepotrzebny zamęt? Czego broni - nijakości? Ja też jestem za ciekawymi, poważnymi komentarzami, ale wymagać od każdego coś, czego się samemu nie robi jest chyba najprostszym rozwiązaniem. Szczególnie, że owe "podoba się" jest tym samym rozwiązaniem co minus, z tą różnicą, że w Zetce nie wiszą wiersze, które raczej tam być nie powinny (nie negując działu D, który czasami jest ciekawszy niż Z). Zresztą ja przypominam, jaką fale postów wywołał okres bezwzględnego panowania nijakości właśnie w Z, gdzie żadną siłą nie można było usunąć rzędu 13 gniotów.

Stosunek do Autora - my chyba mówimy o stosunku do wiersza (tekstu), bo takie są prawa słowa pisanego. Wiersz (tekst) to pewnego rodzaju rzemiosło i istnieją narzędzia, które są w stanie sklasyfikować jego jakość. Wmawianie mi, że zrzucanie miernych wierszy jest szkodą dla Autora, jest o tyle lepsze. że jest to z korzyścią dla jakości forum i mitycznego już działu "poezji współczesnej".

Stosunek do interlokutora - to jest tak, że zdanie wywołuje reakcje, a że zdania są różne, to i reakcje też. Ale szacunek rodzi się właśnie pod wpływem zdań (chyba że piszemy o szacunku do każdego człowieka na ziemi, co ładnie brzmi jako hasło) i tego, co się w nich wyraża. A czymś takim jest wiersz.

I na koniec - ja jestem przeciwny słodzeniu każdemu, ale na szczęście to każdy osobiście odpowiada za to, co i gdzie wpisuje.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


szkoda.

Ale czemu powyżej uszu, tego nie rozumiem. Tak emocjonalnie traktujesz sposób oceniania wierszy totalnie beznadziejnych? To empatia czy nadwrażliwość?

Rozumiem, że taki manifest chwilami zdaje się zasadny, bo wszędzie zdarzają się wysoce niesprawiedliwe procedery, ale to naprawdę nie ten moment, pchełko
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


szkoda.

Ale czemu powyżej uszu, tego nie rozumiem. Tak emocjonalnie traktujesz sposób oceniania wierszy totalnie beznadziejnych? To empatia czy nadwrażliwość?
mnie się wydaje, że to wynik dawno podjętych obserwacji, Pancuś. i nie piję do Ciebie. wszystko może się przejeść ;)

szkoda po raz drugi.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...