Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

mistrzyni rymu
M.
powiedz...

gdzie
szukać słowa
które wpleść można
jak kwiat we włosy
nadając im barwę
ukochanych oczu
gdzie
spojrzeć
by dostrzec
co niewidzialne dla tłumu
czego wzrok w owczym pędzie
nigdy nie uchwyci
gdzie
ucho przyłożyć
by z najgłębszej ciszy
szept duszy wyłowić
napoić nim myśli
i tworzyć

Ty przecież wiesz …

Opublikowano

Czyżby kpina z jednego z użytkowników portalu? W sumie to się nie godzi aby animozje wywlekać publicznie......No, ale mi nic do tego.

Gdyby nie ta dedykacja to całkiem fajnie by ten tekst wyglądał, a tak to psuje to jednak efekt. Choć z drugiej strony pewnie wszystko jest zamierzone.

To tyle, chyba nie ma sensu za dużo tu pisać skoro to wiersz nie wiersz, manifest niemanifest.

Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wprost przeciwnie...podejrzewam, że M. nie odbierze tego jak "zamach" na swoją doskonałą w tym co robi osobę...

Spróbuj przeczytać jeszcze raz, lecz z nieco innym nastawieniem...zapewniam, że lepiej zrozumiesz moje intencje - w żadnym wypadku animozje. Animozje do M.? Nierealne...
Tekst to pochwała pełnego pięknych słów umysłu, w którym rodzą się niesamowite wiersze...
pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Możliwe, bo w końcu ile głów tyle myśli...ile serc tyle odczuć...

Czytałam to kilka razy jeszcze doszukując się "niecnego podstępu" który cichaczem mógł wkraść się w moje słowa...lecz ku mej radości nie znajduję...byc może zamierzone "przesłanie przesłania" mi myślenie i proces spostrzegania... Martwi mnie jedynie ironia, którą gdzieś odnalazłaś...hmmm...mogę prosić o konkret?

M. przepraszam za niezamierzone a wynikłe zamieszanie...wokół Twej osoby i bez Twego w nim udziału.. kto Cię kojarzy ten nie zwątpi...:)

pozdrawiam
Opublikowano

Mistrzyni

Jeśli ktoś napisałby tak o mnie, próbując w jakiś sposób łechtać moje ego, podziwiać mój talent, to odebrałbym to ze wszech miar jako bardzo ironicznie. Tym bardziej że mistrz, mistrzyni, to specjaliści w swoim fachu, ludzie posiadający bardzo dużą wiedzę i wielkie umiejętności w tym co robią. A do tego jest zazwyczaj bardzo daleka droga.

Potem samo zakończenie.

Ty przecież wiesz...

Podkreśla pewną ironię, która jest zawarta w tekście. Zresztą pytania kierowane do podmiotu lirycznego, zwłaszcza stos pytań, zawsze będzie miało wydźwięk ironiczny. Czasem lepiej zadać jedno, konkretne pytanie, niż tysiąc mało skonkretyzowanych.

A tak przy okazji, taka moja osobista konkluzja. Chwalenie użytkownika portalu jest trochę jak publiczne włażenie komuś w tyłek. A robiąc to poprzez wiersz, obrażasz gatunek literacki.

Ale to osobiste odczucia, więc nie miej mi tego za złe.

Pozdrawiam

Opublikowano

Bardzo piękny wiersz czyta się go z prawdziwą przyjemnością!!! Krytyka pod nim jest naprawdę mało sensowna.
Jeżeli chodzi o dedykacje jest bardzo piękna wystarczy odnieść to do sławnych malarzy jeśli nie malowali by swoich przyjaciół osoby wpływające na ich twórczość to malarstwo było by bardzo ubogie a życie kulturalne w zaniku.
Na przykład Jacek Malczewski nie dość że malował swoich przyjaciół często robił z tych portretów sceny mitologiczne czasami nawet portret przyjaciela był dyskusją czerpiącą z kultury antycznej nad sztuką obecną, to naprawdę piękne obrazy.Sam przyznaję się, że malowanie obrazu dla konkretnej osoby ( na prezent)uskrzydla moją muzę i dzięki temu realizuje bardzo ciekawe pomysły wzbogacając już sam zamysł biorę pod uwagą konkretny gust czy nawet wystrój wnętrza.
A ten wiersz jest naprawdę bardzo piękny, pełen przeżyć i poszukiwań.

Grzegorz

Opublikowano

Panie Grzegorzu, jest różnica między pochwałą a dedykacją. I to dość znaczna.

Zgadzam się po części z tym co Pan pisze. Choć teoria o tym, że każdy obraz, na którym malarze umieszczali swoich przyjaciół, i twierdzenie, że ci przyjaciele mieli wpływ na ich twórczość, jest teorią bardzo na wyrost. Zazwyczaj model służy w tym wypadku jako narzędzie do poparcia pędzlem swej inspiracji. Artyści nie poddają się wpływowi osób trzecich.

Przy malowaniu dla konkretnej osoby, inspiruje Cię ta osoba, czy możliwości, jakie ona Ci po prostu daje. Uzależniasz swoją sztukę od osób trzecich? Wątpię w to szczerze. Tworzy się wpierw dla siebie, potem dla innych. Na dzień dobry, to twórcy są swoimi krytykami, a potem osoby trzecie, włącznie z tymi, które inspirują. Z tym, że ci, którzy inspirują ,są często tego nieświadomi. Przykład. Obrazy Francisa Bacon.

Pozdrawiam, naprawdę ciekawie się zrobiło :)

Opublikowano

Ciężko się zgodzić ze zdaniem, że twórcy tworzą dla siebie bo tak praktycznie rzecz biorąc ile można stworzyć dzieł dla siebie? Odpowiem że niewiele.Bardziej cieszy coś gdy jest opracowane z myślą o kimś lub danym temacie. Po to właśnie pracujemy nad warsztatem czasami okupując to pracą i poświęconym czasem by uszczęśliwiać osoby na których nam zależy które kochamy lub dla osób które w jakiś sposób nas inspirują.

Opublikowano

Pozwólcie, że odezwę się jeszcze w tej kwestii...

Przestudiowałam nieco pojęcia pochwała i dedykacja...bo już myślałam, że coś ze mną nie tak :)

pochwała – wypowiedź wyrażająca uznanie dla kogoś lub czegoś podkreślająca zalety kogoś lub czegoś

dedykacja – przypisanie, poświęcenie komuś swego utworu (np. powieści) lub darowanego przedmiotu (np. książki, fotografii), stwierdzone odpowiednią wzmianką; inaczej: słowa własnoręcznie napisane i podpisane przez autora utworu lub właściciela przedmiotu

i jakie wnioski...?
Myślę, że ten mój mały wetknięty w mrowisko kij pod tytułem "Pytania do M." to zarówno jedno i drugie...pochwała, bo jestem pod wielkim wrażeniem zdolności twórczych M. (sorry, że znowu o Tobie...wiem, że nie masz mi tego za złe) a jednocześnie dedykacja, gdyż M. jest on poświęcony...

/cyt....
...Jeśli ktoś napisałby tak o mnie, próbując w jakiś sposób łechtać moje ego, podziwiać mój talent, to odebrałbym to ze wszech miar jako bardzo ironicznie. .../

Odpowiem na to tak:
Jeśli coś mi się podoba nie powstrzymuję się od wyrażania swego podziwu, może wychodzi moja prostota i szczerość, ale nie lubię gmatwaniny i pochrząkiwania nad czymś w obawie, że przez ujawniony zachwyt moje zachowanie może być postrzegane jako "publiczne włażenie komuś w tyłek"... Nie mam osobiście takiej potrzeby :)

Łagodne, subtelne i ciepłe: Ty przecież wiesz... hmmmm ironia??? Raczej potwierdzenie i podkreślenie "zaufania" w oczekiwaniu na odpowiedź na postawione pytania...coż więcej? Raczej wiara w to, że osoba pytana doskonale zna odpowiedź i bez wahania można uznać ją za najbardziej właściwą... zbliżoną do dogmatu (oj i teraz się zacznie:).

/cyt...
...Ale to osobiste odczucia, więc nie miej mi tego za złe.../
Ależ absolutnie każdy ma prawo do wyrażania własnych odczuć i opinii, niezaleznie od stanowiska ogółu... to jest tzw. wolność słowa... z której mam zamiar korzystać do woli :)
i za złe też nie mam Ci czego mieć... szanuję Twoje zdanie, choć niekoniecznie muszę się z nim zgadzać...

ciepłoniaście pozdrawiam

Opublikowano

Myślę, że jakbyś przestudiował malarstwo polskie ( www.pinakoteka.zascianek.pl/Artists.htm )to zauważyłbyś, że ludzie którzy są przyjaciółmi twórcy mają bardzo wielki wpływ na artystę (zwróć uwagę na obrazy : Olga Boznańska ; Jacek Malczewski ; Teodor Axentowicz ; Władysław Jarocki ).Wiele polskich malarek malarzy zrodziło dzieła które są wyrazem wdzięczności, oddania lub wiary swoim przyjaciołom, rodzinie, żonie .
Myślę, że jakbyś czytał Mickiewicza, Słowackiego to zauważyłbyś, że Ci ludzie poświęcili swoje życie (najczęściej kosztem własnego szczęścia osobistego) tworzeniu ale nie z własnych pobudek lecz żeby Polska jako suwereny kraj zaistniała.
I tak się stało 1914r.Gdyby nie powstało tyle dzieł o pamięci narodowej (Maksymilian Gierymski; Artur Grottger; Stanisław Masłowski; Jerzy Kossak; Juliusz Kossak; Wojciech Kossak; Ludwik de Laveaux; Stanisław Masłowski; Zygmunt Vogel; Franciszek Żmurko; Julian Fałat ) złotym wieku ( Jan Matejko) o wielkich wydarzeniach historycznych, gdyby Ci wielcy twórcy nie poświęcili tyle dzieł sprawie narodowej to Polski by nie było.
Taką odpowiedź dał bym ale dedykacja jest nie dla mnie.

Opublikowano

Panie Grzegorzu, czytam, oglądam, studiuję i daleki jestem od tego, aby stwierdzić że gdyby nie ktoś, coś, to sztuka by nie istniała. To zbyt wielkie uproszczenie, a stwierdzenie że gdyby nie czyjeś dzieła to Polski by nie było jest bardzo, ale to bardzo na wyrost.

Sztuka i poezja mają wpływ przede wszystkim na tożsamość społeczną ,narodową, ale nigdy nie można było przecenić ich wpływu na tyle mocno, aby stwierdzić że bez nich, kraj by nie istniał. To, że Polska istnieje to przede wszystkim praca ludzi, którzy o ten kraj walczyli, konspirowali, szukali możliwości obalenia pewnych reżimów. Poezja i sztuka była tylko głosem, jednym z wielu. Dopiero historia tak naprawdę wyciągnęła to wszystko na piedestał. Jest ot wielka wartość, nie ukrywam, ale nie przeceniałbym jej aż tak mocno. To ludzie tworzą kraj, nie artyści. Oni zostawili tylko piękną spuściznę po sobie, dzięki której możemy interpretować pewne zdarzenia, które miały miejsce na swój sposób. A przy okazji badać przeszłość.

I jednak daleki będę od stwierdzenia, że przyjaciele mają wielki wpływ na czyjąś twórczość. Wpływ mają, owszem, prawda. Ale nie aż tak wielki, to jedna z inspiracji w twórczości, w której jednak nie jest się aż tak konsekwentnym, by artysta opierał swoją twórczość na jednym motywie, postaci.

Osoby otaczające poetów, muzyków, malarzy, rzeźbiarzy zawsze odciskały swoje piętno na ich twórczości, ale z prostej przyczyny. Jeśli nie z otoczenia brać inspirację to skąd? Co nie zmienia mojego poglądu na temat przeceniania ich wpływu. Tylko osoba tworząca coś wie jak ma to stworzyć. Jak wykreować, ugnieść, opowiedzieć coś, najbliższe osoby tylko inspirują do tego.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tor at anima  a mi na tarot
    • I stało się to co określić by można cudem. Tłum wybuchł euforią i poklaskiem dla skazanego franta. A najgłośniej swoją aprobatę dla króla, nie Francji a Gayet, oznajmiały jego cudowne dziewczęta. Strażnicy nie mogąc upilnować napierających mas ludzi, znów ścieśnili swój kordon i wzięli do rąk nadziaki. Lud błagał trybunał o łaskę dla skazańca. Obywatele najpodlejszego sortu chcieli odzyskać swego brata i poplecznika.     A Orlon milczał, patrząc ze skruchą najczystszą w tłum. Nadal łzy płynęły mu po policzkach, nie dla Boga były one przeznaczone, nie dla króla Karola za jego wkład, nie dla sumienia franta co się nagle odezwać mogło po ślubach milczenia na widok wszelkich zbrodni na przestrzeni krótkiego życia Orlona i wreszcie nie dla ojca Oresta i sędziów, by nie robaka podłego w nim dojrzeli a człowieka równego sobie. Nie dbał o swą renomę i zdanie innych. Był kim był i był z tego dumny. Płakał jedynie dlatego, że dotarło do niego, że stryczek ominie go po raz czwarty i z pewnością nie ostatni. Uratował głowę i tylko to było ważne.   - Boże jedyny! Pobłogosław naszą matkę Francję! Bo nie dostojnicy kościoła i święci w niebiosach ją z kalekiej ułomności dźwigają, lecz Ci co się w jej błotach, burdelach i gnoju ze szczurami i wszami bratają. A mimo to mają siły by w malignie i głodowym pomorze nieść jej sztandar przez doliny upodlenia i wyzysku a czasem jak ja tu przed Wami bracia i siostry, przez deski miejskiego szafotu.   Sędziowie i oficjele poza ojcem Nérée i generałem d'Aubignac. Wstali zza stołu trybunału i zbliżyli się ku Orlonowi. Jeden z nich podszedł do ojca Oresta I wyszeptał mu krótkie zdanie na ucho. Ten przytaknął i zmiął treść wyroku w dłoniach. Oddał już nic nie warty pergamin jednemu z franciszkanów a ten bez zastanowienia cisnął go w tłum.   - Jam był łotrem i pludrakiem najgorszym. Lecz przyznacie, że wyrazem najczystszej niesprawiedliwości byłoby, gdybym oddał głowę po tym czegośmy tu byli świadkami. Bo Ci co śmierć ku uciesze zadają i kata naszego wyszkolili niczym psa by ostatnie tchnienie odbierał z piersi, nie są ni grama lepsi od nas. Oni mają jedynie fartuch czy sutannę czystsze niż nasze łachmany i pludry. Bo grzechy swe piorą odpustem sprzedajnym i kazaniem co stekiem bzdur jest. Bo jedno mówią a inne czynią.     Jedyną wolną od ludzi i przejezdną uliczkę z placu, właśnie zablokował wóz kupiecki, zaprzężony w dwa gniade ogiery, woźnica był osobliwego wyglądu bo wyglądał na zakonnika w habicie franciszkańskim lecz ze wzrostu i postury zdałby się dzieckiem ledwie. Zatarasował jedyną drogę ku apartamentom biskupim i ratuszowi. Ale widać zrobił to nie celowo a zupełnie przypadkiem. Zatrzymał wóz i słuchał przemowy więźnia, która widać nie zainteresowała go na tyle by mógł marnować na nią swój cenny czas. Zresztą wiele egzekucji już widział i z pewnością niejedną jeszcze ujrzy. Co mu z tego czy franta czy świętego życia sznur konopny pozbawia skoro wszystko jest marnością na tym padole i chwilą ledwie w zamyśle Boga. Grając że Stwórcą w kości, człowiek nie może wygrać i zawsze, prędzej czy później, wyląduję na szubienicy. Rzucił okiem spod kaptura na plac. Tłum domagał się łaski I błogosławił króla. A hańbił słowem na święty kościół. - Nil admirari - rzucił krótko woźnica. Kiedy frant uliczny urasta do tronu i godności króla. Przeszedł na tył wozu i ukrył swe oblicze pod narzutą z czarnego jak sumienie zakonnika materiału.     - Chcecie prawdy moi mili. Więc rynsztok Wam ją objawia. Tu frant jest królem a wszetecznica prorokiem. A sędziowie tylko błędnymi rycerzami co skąpią łaski a żebrzą o miłosierdzie. Spójrzcie na moje ciało i na moją krew. Jestem tylko człowiekiem występku i grzechu. Nie chcę za ich nieprawości składać ofiary z życia a chcę Wam nieść ogień prawdy i żagiew zemsty. Nie jestem sam - wskazał na dziewczęta - Są tu i one. Moje piękne latorośle z zamtuzowej winiarni, co upajają zmysły i ciała jadem wolnej miłości i praktyk. Cóż one mają rzec skoro ich dziedzictwem i jedynym bogactwem jest ciało zbrukane po wielokroć? Cóż one mogą rzec po latach bycia jedynie przedmiotami w rękach możnych. Czyż ich łzy są mniej święte i pokorne?     Zamilkł. I wtedy rozległy się pierwsze kroki. Pluie – ta sama, o której śpiewały sprośne psalmy i opowieści zakonników – wyszła z tłumu.   Za nią ruszyły inne.   Kilkanaście, potem kilkadziesiąt. Ciche, blade, ubrane skromnie, ale z ogniem w oczach. Szły ku szafotowi – nie z kwiatami, lecz z krzykiem i pazurami. Tłum się cofnął. Duchowni zbledli. Sędziowie zaczęli uciekać. W powietrzu wisiała rewolucja.   Gniew ulicznic. Bo nie znasz postaci, dnia ani godziny gdy Pan Twój przyjdzie odebrać z rąk ludu sprawiedliwość za lata zguby i znoju.     Pluie, Tibelle i Alipsa prowadziły resztę murew ku szubienicy. Strażnicy w większości wycofali się by ochraniać trybunał. Kilku jednak postanowiło walczyć i zaprowadzić spokój. Tłum ich obalił i gołymi rękami darł z nich ubiór a później skórę. Jak wilcza watacha, oblegli szafot, niszcząc wszystko i wszystkich po drodze. Rozrzucili stoły i księgi, zastawy i beczki. Kilku mężczyzn w szale, pochwyciło kata Piotra i przybiło go siekierą za głowę do jego drewnianej kochanki, Ojciec Orest nadal stojący u boku Orlona dał znak franciszkanom a Ci zrzucili wreszcie kaptury i odkryli swe oblicza. Były to dziewczęta upadłe i grzeszne ze wszystkich zaułków i burdeli Gayet. Orlon miał tylko chwile by objąć je wszystkie wzrokiem, bo one zrobiły to co umiały aż za dobrze. Rozbierały się z zakonnych habitów. Wszystkie miały pod nimi swe suknie ociekające wręcz bluźnierczym erotyzmem.     Były wśród nich i stare matrony i burdelmamy jak i niewinne ptaszyny ledwie co uleciałe ze swych rodzinnych gniazd by móc zarobić choć na chleb i wino. Strasznym obrazem jest gniew kobiety. A w szczególności kobiety upadłej. Orlon szczególnie zwrócił uwagę na dwie z nich.     Séraphine Lepra - stara już ponad pięćdziesięcioletnia murwa. Której jednak od lat każdy klient bał się niczym samego diabła. W młodości jeszcze zaraziła się trądem. Choroba zabrała jej całą urodę, krasność i co najważniejsze twarz. Była jak maska, prawie nieruchoma o krzywych ustach, zapadniętych oczodołach i licznych bliznach. Blada jak sama pani małodobra z fresków i jak ona bezduszna. Ku zdziwieniu każdego, pewnego dnia odwiedził ją jakiś podstarzały rycerz, który zażądał za ogromną sumę dukatów, najgorszą murwę w mieście. Gdy alfonsi ujrzeli stos złota przed sobą bez zastanowienia sprowadzili przed jego oblicze Séraphine. Ten nie dość, że nie rzekł ani słowa na jej chorobę i aparycję to jeszcze podziękował za tak wspaniałą dziewczynę i spędził z nią noc. Gdy jak gdyby nigdy nic opuścił burdel rankiem. Dziewczęta ciekawe czy doszło do konsumpcji ciała Séraphine przez rycerza, zajrzały do alkierza. I Séraphine była tam. Spała w łóżku kompletnie naga i piękna jak dawniej. Niczym bogini Diana z rzymskich mitów.     Po tym zdarzeniu nawet najgorsze szelmy przekleły imię murwy i bali się jej, uznając za czarownicę. Gdy ona mówiła swym cichym, nienawistnym, lekko świszczącym głosem to reszta dziewcząt słuchała się jej niczym Maryi. Mężczyzn wykorzystywała jak zabawki i gardziła nimi. Tylko spełnienie cielesne było dla niej ważne. Nieraz mówiła że nie Boga jej w sercu trzeba a kusia twardego w piczy wypełnionej po brzegi. Bo nie litanie i modlitwy a orgazmy prowadzą ją do samego nieba. Nikt z nią dobrowolnie nie legł w łożu. Zresztą ona sama w trakcie uciechy cielesnej, dosiadając okrakiem lędźwia kochanka, groziła mu nożem jeśli by tylko chciał zakończyć swoje spełnienie przed nią. Czarownica czy murwa. Séraphine przerażała wszystkich. Orlona również.   Krok za Leprą, podążała Nanette - była bardzo niską i przysadzistą kobietą w wieku podobnym do Séraphine. Długie, kręcone w pokaźne loki, czarne włosy sięgały jej aż do bioder.   Jej twarz wyrażała jedynie dwie emocje, nienawiść i chęć mordu. W prawej dłoni trzymała łańcuch o szerokich ogniwach. Wieść niosła, że dawniej sama była na nim trzymana przez szaleńca, który uprowadził ją do swej rudery i więził latami. Gwałcąc i bijąc czasami do nieprzytomności. Pewnej nocy po kolejnym takim akcie agresji. Oprawca zapomniał opuścić skobel zamka na zapadkę w drzwiach piwnicznych, gdzie trzymał swą ofiarę. Nanette wykorzystała szansę, wyrwała ze ściany obręcz do której był uczepiony drugi koniec łańcucha i weszła do domu oprawcy by zastać go już śpiącego.     Udusiła go łańcuchem a ciało dodatkowo poćwiartowała na kilkadziesiąt kawałków. Przejęła dom a ciałem oprawcy karmiła dzikie psy, które czując padlinę ochoczo zaglądały na podwórze. Gdy pozbyła się ciała i śladów. Mogła wreszcie wrócić do miasta i zacząć życie od nowa. Ona jednak wybrała zawód ulicznicy. Ze względu na dawne przeżycia, czasami dusiła łańcuchem swoich klientów i rabowała ich ze wszystkich majętności. Wtedy wracała do dawnego domu, gdzie nikogo nigdy nie przyjmowała w gościnę. Mówiło się jednak, że często chodzi po obejściu kompletnie zakrwawiona a towarzyszami są jej sfory dzikich psów, które wesoło ujadają przed domem, walcząc o skrawki czerwonokrwistego mięsiwa. Gdy szła teraz niczym furia w stronę członków trybunału, żaden mężczyzna nie miał dość odwagi by zastąpić jej drogę.     Ojciec Orest patrzył i czekał. Nie wtrącał się i nie próbował interweniować, nawet wtedy gdy tłum zepchnął członków trybunału do małego zaułka w cieniu kamienicy cechu płatnerskiego. Nie krzyczał i nie błagał o spokój nawet wtedy gdy Pluie wyjęła z połów sukni na piersiach sztylet i wepchnęła go aż po jelec w żywot strażnika, który obłupił ją zza pleców, próbując obalić na bruk. Orlon patrzył na to inaczej. Z emocją godną opiekuna a może nawet ojca. Jego słodka Pluie zabiła człowieka by ratować jego nędzny żywot a tym samym przedłużając sobie żywot murwy w jego burdelu i na jego fikuśnej łasce. Podejrzewał to od dawna ale Pluie kochała go inaczej niż córka winna kochać ojca. I oddałaby życie nawet byle tylko go ratować.     Ojciec Nérée i jemu wierni poplecznicy rzucili się do ostatniej szarży by ratować swe głowy. Ujrzeli ostatnią drogę ucieczki. Uliczkę w stronę dzielnicy biskupiej. Przebili się choć nie bez problemu przez tłum. Dostali co prawda kilka kopniaków, kuksańców i uderzeń kijami i pięściami. D'Aubignac krwawił z nosa i ust. Nie zdążył uchylić się przed kamieniem który rozbił mu twarz. De La Trémoille, trwożnie oglądał się za siebie i śledził ruchy w szczególności Nanette, bo jako jedyny z ocalałej trójki, wiedział do czego jest zdolna ta dziewka.   Dzień sądu nadszedł, choć był on sądem upadku ideałów nad zbożną rolą kościoła. Wszyscy zostaną ukarani jak jeden mąż gdy tylko dym i pył rewolty opadną. Bóg jest z nimi. Bóg osądzi i De Villargent’a i ojca Oresta a murwy… murwy będą ich zabawkami pokutnymi i oddanymi. Będą błagać o litość i łaskę nagie i rozłożone na łożach. Eksponując swe piersi dorodne i łona. Ich rzycie krągłe i blade znów będą dymić swądem wypalonych w skórze znamion. Znaków własności kościoła i jego hierarchów. A te krnąbrne i zepsute do cna. Zamknie się w Neufchatel a później zagłodzi albo zamęczy torturami. Spali na stosach lub poćwiartuje znów ku uciesze tego samego pospólstwa, które dziś idzie z nimi pod rękę ku zagładzie.   Bóg widać był zajęty gdzie indziej tego dnia i nie patrzył z uwagą na małe miasteczko w południowo - zachodniej Francji. A szkoda bo opuścił swe kościelne owieczki w potrzebie gardłowej.     Uciekali na tyle szybko na ile pozwalał im ojciec Nérée, bo wiek i choroby ograniczały mocno jego zdolności przemieszczania. I gdy widzieli już silnie świecące wybawieniem, światełko w tunelu to zostało ono zasłonięte nad wyraz brutalnie i nagle. Drogę ucieczki, zatarasował wóz kupiecki który ciągnęły dwa ogiery a powoził nim franciszkański mnich lub raczej nowicjusz bo wzrostu mu widać poskąpiono przy narodzinach lub skrócono o nogi już za życia. Był on odziany w nową i zgrabnie dopasowaną sutannę z kapturem zarzuconym głęboko na ukryte w cieniu oblicze. Milczał jak grób I zdać by się mogło, że drzemał obojętny na los uciekinierów i tumult gniewnego tłumu. D'Aubignac pierwszy dopadł do wozu i jął błagać zakonnika o łaskę i zmiłowanie   - Bracie ulituj się nad losem skrzywdzonych swych pobratymców i ratuj ich przed niesłusznym samosądem. Pomrzemy tu jak psy jeśli nas nie weźmiesz na wóz i nie wywieziesz. Oczywiście za sowitą opłatą i przywilejami jakie tylko się wytworzą w twej myśli i słowie. Pasterzu nasz i pocieszycielu! Ratuj dobrzodziei świętego kościoła w dniu tym przeklętym…   Nowicjusz nie przerywał kartuzowi. Patrzył jedynie z zaciekawieniem na jego pokiereszowane oblicze. Wreszcie cicho zwrócił się do nich, starajac się nie zwracać uwagi na tłum idący ku nim i zdający sobie już sprawę z tego że sędziowie wpadli w ślepy zaułek i kara ich nie minie. Na czele pochodu już dziarsko maszerowali Orlon i Orest a obok ich prawic Pluie i Tibelle, Biała Myszka i Lepra. Jeźdźcy apokalipsy mieli dziś twarz wezbranych gniewem kobiet, które były o włos od zaprowadzenia sprzedajnych, grzesznych dusz do czeluści piekieł   - Qui ventum seminat, turbinem metit* - Nowicjusz zdjął kaptur i wyszło spod niego oblicze wydawać by się mogło zupełnie niegroźnego karła. Wacek z Brugii sięgnął do pasa i odpiął z niego jakąś podłużną, wąską fiolkę z żółtym płynem. Odwrócił się do zakonników i De La Trémoille'a ze słowami - Niech Pan wybaczy Wam Wasze grzechy bo my nie jesteśmy od tego by sądzić a by wykonywać jego wolę - i wylał płyn z fiolki wprost w oczy kartuza a lewą dłonią dotąd ukrytą pod sutanną namacał w kieszeni nóż i rzucił nim wprost w pierś De La Trémoille'a.   Skarbnik padł martwy, wprost na nogi ojca Nérée, ten wpierw próbował zrzucić Wacka z wozu by samemu zająć jego miejsce, ale karzeł bez problemu uskoczył w bok i zadał cios kolejnym nożem tym razem wyjętym z buta. Ojciec Nérée zawył z bólu i padł obok trupa De La Trémoille’a, trzymając się za nogę pod kolanem gdzie spoczywał wbity nóż.   D'Aubignac krzyczał w konwulsjach, ślepy i obolały. Za kilka minut trucizna zadziała i zatrzyma jego serce na zawsze. Wacek był świetnym bajkopisarzem, jeszcze lepszym trubadurem i jednym z najwybitniejszych włamywaczy w kraju ale umiał równie dobrze zabijać i wiedział, że nigdy jego sposoby i plany nie zawodzą w potrzebie. Tym razem nie było inaczej.   Tymczasem pościg dopadł zwierzynę. Co prawda już przetrzebioną ale nadal groźną. Orest i Orlon dopadli wozu pierwsi i serdecznie uściskali uśmiechniętego karła.   Pluie i Lepra dopadły do ojca Nérée i podniosły jego przerażone oblicze do pionu. Pluie splunęła mu w twarz I przeklęła tak okrutnie, że aż ojciec Orest choć dawny ich kompan i szuler skrzywił się z niesmakiem. Bo niewiasta upadła czy też nie ale nie powinna używać języka najpodlejszych nizin tym bardziej, że żyła w sporym dostatku a tym bardziej z poetą pod jednym dachem. Wacek podszedł do niej swym pokracznym lekko utykającym chodem. A dziewczyna nachyliła się i ucałowała go serdecznie.   - Patrzaj Orlon - karzeł zaśmiał się - Znów uratowałem Twą plugawą, brudną i niewdzięczną rzyć. Czeka mnie najpewniej sowita nagroda. Noce spędzone na dorodnych, młodziutkich wzgórzach tej oto dziewki, której urodę ubóstwiam i głoszę na wszystkie cztery strony świata. - spojrzał z udawaną powagą na Orlona - Tylko pamiętaj stary hultaju bez czci co Ci ją twe murwy z nasieniem ochoczo wyssały. Wacek z Brugii jako Twój brat i wybawca. Bawi się, piję i bałamuci za darmo aż mu wino umysł spląta a kuś sflaczeje od doznań. Wtedy ja Ci dziewki zwrócę a Ty o moim heroizmie balladę łotrzykowską napiszesz. Dam Ci nawet jej zacny początek. Napiszesz tak pierwej, słowem wstępu - Boże szelmów, wszetecznic i hulaków bez czci… pobłogosław króla tej ballady co na zamek swój przyozdobił burdel pełen murew najpiękniejszych, które przez nocy długie godziny, pieściły jego członki i ciało do upadłego. Tak jak on, wypieścił każde słowo tej ballady o życiu i śmierci. Tak napisz Orlon i wyobraźni nie żałuj. Bo kto wie jaka kolejna przygoda lub przygody przed nami. Wsiadaj kpie bo czasu nie mamy a noc musi nas zastać u Brunhildy w karczmie byśmy tam pili do cna i wspominali ten dzień chwalebny w którym to lud pokonał smoka.   Wacek wskoczył niezgrabnie na wóz a Orlon uściskał serdecznie ojca Oresta   - Dziękuję ojczulku - nie był w stanie powiedzieć więcej. Ale to musiało wystarczyć za wszelki dopust - Czas mi w drogę.   Orest uśmiechnął się   - Jadę z Tobą Orlon. Nic tu po mnie tak jak i po Tobie. Nérée zwoła nam na głowy sąd królewski i niezliczone zastępy straży. Zabieramy dziewczęta i w drogę.   Odwrócił się jeszcze do podtrzymywanego nadal przez dziewczęta ojca Nérée.   - Wola króla spełniona. Odejdź w pokoju bracie i nie szukaj nas ani zwady z nami. Bo czeka Cię jeno śmierć i ból. Poinformuję osobiście króla o zaistniałych zamieszkach i przedstawię jedyną słuszną wersję. Bunt wszczął lud najbiedniejszych dzielnic i wyroku na skazańca nie wykonano lecz najpewniej zginął on z rąk gminu lub jego własnych podopiecznych z którymi miał zatarg i uraz od dawna. Zginął wysokiej rangi urzędnik królewski. Zginął generał zakonu kartuskiego a przeor dominikanów został ranny. Miasto zostanie objęte anatemą papieską do czasu odpustu zupełnego i ukarania winnych. A Wam ojcze życzę szczęścia. Przyda się.   Z tymi słowami wsiadł na wóz a za nim Tibelle, Pluie, Alipsa i Biała Myszka. Tłum żegnał ich jak świętych pątnikow co przynieśli im wybawienie i pokój. Ostatni u boku Wacka zasiadł na wozie Orlon. Odwrócił się do ludu i rzekł na odchodne   - Niech ktoś pilnuję mi interesu i zaopiekuje się pozostałymi dziewczętami - ludzie oblegli wóz chcąc choć dotknąć bohatera - Dalibóg wrócę. Jak tylko sprawa przycichnie, a tymczasem żegnajcie!   Ogiery pociągnęły równo i mocno. Jeszcze jeden świst bicza i poszły zgodnym stępem po brudnym, skalanym bruku. Wóz jeszcze długo był widoczny aż skręcił na stary most nad Loivre i przekroczył Bramę Normandzką.     Król był bezpieczny. Oczywiście do czasu. Zew szubienicy bywa donośniejszy od zdrowego rozsądku. Szczególnie jeśli jesteś recydywistą i francowatym wyrzutkiem ulic i bram Gayet.   Lepra patrzyła długo za uciekająca kompanią Orlona. Gdy zniknęli z oczu, zwróciła je na przerażonego zakonnika, który już nawet nie szukał ratunku z jej szponów.   - Wiesz ojczulku - jej głos był jak zimna zapowiedź śmierci - Życzyli Ci szczęścia. Ale w moich ramionach go niestety nie zaznasz a jesteś widać mi powierzonym więźniem. Na cóż mi jednak stary, pomarszczony dziad o bogobojnych ciągotach. - świdrowała go uważnie i pastwiła się z lubością - Masz mnie za czarownicę. Powinnam już dawno gnić w ziemi tak jak kiedyś gniłam za życia od trądu. A jednak żyję. Czary powiesz mi zapewne. A i owszem. Czary i konszachty z Szatanem. Jestem jak epidemia i zaraza. Wybucham i przygasam. I tak już przez wieczność. Takie moje przekleństwo. - ku przerażeniu wszystkich ucałowała krótko usta zakonnika - Mimo, że nie gnije to choroba jest nadal w moim ciele i zarażam ją skutecznie przez pocałunek. Pocałunek Lepry jest Twym wyrokiem. Bywaj zdrów, póki jeszcze możesz. - obrzuciła go ostatnim godnym politowania spojrzeniem i pchnęła w pobliskie krzaki. - Módl się o uzdrowienie do swego Boga lub o zbawienie swej potępionej duszy.   I odeszła w tłum szybko i niezauważalnie wręcz jak zaraza, którą nosiła w sobie aż do kolejnego dnia sądu.     Koniec   * Qui ventum seminat, turbinem metit(łac) - Kto sieje wiatr ten zbiera burzę   A więc dobrnęliście wraz z autorem do końca tej ballady łotrzykowskiej Ciemnej, brudnej i plugawej jak bruk Gayet. Jak loch Neufchatel. Lecz dziwnie też nęcącej i od przygód gorącej jak ciała dziewcząt sprzedajnych w bramach dzielnic Lanoire. I pamiętajcie Drodzy moi, nie sądźcie nawet szelmów upadłych jeśli Wasze serca nie są czyste i w świętości jako prawdzie ostałe. A jeśli tak jest to najlepiej nie czytajcie tej sprośnej opowiastki w której karzeł, alfons i jego zbrukane murwy żyją i żyć będą w szczęściu i pomyślności losu. Lecz jeśli czujecie się z nimi związani losem po tym coście wyczytali. Wznieście kiedy u karczemnych stołów toast. Za łotra bez czci, poetę wyklętego - Orlona de Villargent   Epigramma ab auctore (Posłowie od autora)   Dziękuję wszystkim tym, którzy czytali wszystkie części tego opowiadania i motywowali mnie bym go nie porzucał. "Boże szelmów ..." ma swoją kontynuację którą jeśli sobie życzycie wrzucę tutaj a Wy zadecydujecie czy równie mocno Wam przypadła do gustu i czy chcielibyście kolejne jej części bo od razu mówię, że gotowa jest tylko pierwsza część.  Jeszcze raz bardzo dziękuję.    
    • życie to nie tylko echo tęcza piękne kwiaty ptasi śpiew poranna kawa uśmiech i daleki gniew   życie to nie tylko miłość to poważny test pełen niespodzianek smutków pokrzywionych dróg   życie to niewiadoma zmienną ma twarz na niej znajdziesz nie jeden kram   w którym raz lepsze kupisz a raz chwile która gorzki ma smak
    • @Alicja_Wysocka A faktycznie, jest film o tytule 'Noce i dnie' —  z ciekawości zajrzałem na filmweb, aby zapoznać się z recenzją. — Nie korzystam ze sztucznej inteligencji. Słowo ''dnie'' jest bardzo głębokie, jakby dotyczyło traumy (strzelam)
    • Tobie, Hetmanie, sercami Kresów rządzić. Tobie buławę przodków, dzierżyć ostatkiem rodu. Tak mi ongiś mówiono. A teraz tylko z koniem wiernym, bukłakiem horyłki i oblubienicą czarną u pasa, mijam chutory ogniem wojny dotknięte. Z których jeno pozostały węgle niedopalone i dymów czarnych słup. Kozacze! Tyś niczym sokoły na niebie dumne, ukochał wolność tych ziem. Nocą mijam przydrożne kapliczki. Idącego na śmierć pewną, pozdrawiają przodków duchy w czaprakach, przy nich stojące. W ziemi solą ich proch. I niedługo spocznie w niej mój duch i mój trup. Boga na Dzikich Polach nie szukaj. Tu rządzi ślepy los i francowata fortuna. Zawsze wbiją Ci w plecy, nóż ostry. Próżno wołać rogiem kwarcianych i rejestrowych. Szkrzydlaci jeźdźcy już dawno pogalopowali do niebios bram. Klnąc się jeno tylko na swój honor i złotą ņiezbywalną wolność. Zsiadam z konia i sam jeden z zygmuntówką w prawicy podchodzę do lini wroga zwartej na metry.  Niech Cię wściekłą sforą obsiądą zewsząd. Niech się ostrze Twej oblubienicy we krwi gorącej solidnie upije. Wtem pośród wrogów linii, widzisz jak śmierć ku Tobie wolno kroczy. Tak Tobie Hetmanie, przyszło ginąć w obronie Siczy. Wtem nagle sokoły rzuciły się z nieba i uleciały z ciałem wysoko. Przodkowie a nie śmierć porwały człowieka. Krew z jego ran po dziś dzień jednak, na step święty ścieka.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...