Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przebudzenie czyli wstąp do Narodzin Cesarza

To był ten czas kiedym się czasu nie spodziewał
Sen mój odmierzał zegar niepokoju matki
Bo krwią mnie obdzielała... zhańbiona kobieta
- Jakże się wstydziłem na bezojcowy świat przyjść! -

To był ten czas, co jest w nim Anioł pszewodnikiem,
Podszepta coś uchu. Co? Jeszcze... nie pamiętam.
Tyle że Anioła w nim byłem spowiednikiem -
Ja, którego mać była k...roćset niż wy grzeszna.

Po tęczach rano nie gnał mnie ten duch przeklęty
I kwiaty nie cerpiały z mojegoż widoku.
Matka stała jak żagiel w swym wstydzie rozpięta,
A ty... włos jej łasiłeś - Najbielszy Obłoku.

I jeślim nawet pytał się mojego ducha:
Zaliż będziesz ty łaskaw być mi duchem - dobrym?
To duch w me usteczka przedsłowiem tak chuchał:
Przysięgam Cesarzu na się - Twój - przyszły Rozum!

Stał jak Anioł czerwony, trąba powietrznego
słonia piła oceany, kamienie... drrzały.
Lecz nigdy nie powiedział do mnie - maleńkiego:
Mateczka twa na zewnątrz zdradza cię... z Ciałami!

***

Pamiętasz te szczelinę? Tam, gdzie ziemi wiosna
Jak spętany zwierz sposobnej czeka koleji?
Wodę, co ją oplata i rzekami więzi?
Czas - gdy kroplami jest z uniesionego wiosła?

Hejrze cha! Popłyniemy! - krzyczy wioślarz gromko -
Plecy w słońcu garbi, łuki ścięgien napina.
Mknie łodź, a wiatr pojękuje jako cięciwa
-- Nikt nikogo nie pyta: lecz płyniemy... DOKĄD? --

Hajrze, mątwy po prawej! - woła Mędrzec Anioł
I już ster do głosu jak pies się łasi długi,
Chajże... ś-liny w wodzie! - odprzecza Anioł Głupi.

Anioł Pośrodku niczym słupka soli stanął
........Dopłynęliśmy do siostry milczenia........

***

Wychodziłem jak człowiek, gdy wtem przypomina
Sobie - zostawił czaj na gazie ślepej kiszki...
Wracać! A szybko bo już - JEST - pierwsza godzina,
Ale jak? - Przez ginekologiczne modli-szki!!!!!!!

Ślep to w mroku, czy wziernik - przyjaciel lekarzów
Żuca się tak nerwowo na mnie światłem swojem?
Jam Cesarz... psie błędny - precz do budy Zarazy!
Precz! Precz nogi oblizać nieskormnie pod stołem!

Co......... niby życie nam po kądzieli pisane?!!!!
Łączy nas atom wodoru, potu cząsteczka?!!!
Precz! - Jam odtąd sukusie twym panem - Cesarzem!
Leżeć przy mnie! Lub lizać Szatana po ręczach
do czuleści.

***

(śpiew Pindyriona - synicy Koraba Żułtego)

Tu gdzie się u! - czyniły duchy
Szczery cód przeo-branże braża
W zastępstwie są...siada na kroczu
Na zmianę piją buty z szewcem
Same drą gęsi siebie w puchy
I nawet mucha nie przysiada
Na tem nie-człeczym acz poboczu
Co wręcz nie-ludzko serce łechcze
Morze latarniom wiatr nagania
Cienie się schodzą do niedzieli
Tu gdzie planeta osiwiała
Bo słońce nigdy jej nie świeci!
I mleczna droga się skwasiła
Choć Lew zakrętuw sam pilnował
Tu gdzie malarie i mogiła
Jest nogą tutejszego Boga

- Trzecie zostało w toalecie

***

Już noc pogłębia co jej odebrano
A czasem ducha jakiego uniesie
Wijom wygłodnym podżuciwszy ciało
Bo po co jej jego niedotle-nie!...nie!...

Mrok się odziewa w lepsze screeny smutków
Szyte na wyrost dla starszego Brata -
Lecz umarł Jezus i nikt ich nie wkłada
Bo Cesarz jeszcze wyżłobia się w łużku.

Wychodzą po dziesieć książki Dehnela
Baby w kościołach modlą córkom wnuki -
Czasami gwiazdy wpadną na jednego
Do rana potem świecąc banialuki.

Krzyż się przekrzywił, kiedy stary kowal
Kół pegazowi radziecką pilotkę
I wydarł się skałom bet-on na odwal:
By York był.... New Yorkiem! Płock... Płockiem!!!

W tomatach gęby nie-rybie wiotczeją
Trocią czerwoną trącając ospałą,
Wiara się ciągnie w taką noc bezsenną
Niczym najlepszy bo włoski makaron.

W miejscu tym, w którym rozpoznaję Matkę
Czemu -- o dziwo(?) mi cenę zparzeczysz!
Jakbyś prosiła się o jaką schadzkę...
O nie, wybacz Julio - nie! Nic z tych rzeczy.

Planetom zda się, że są Planetami
Wtenczas Ja - Cesarz wstaję z mieczem pióra
Napisać ich Imię nie-literami
A słońca patrzą lecz... pełna kultura.

Ogniami złotemi szczerzą nótrie zorze,
Zaciska pęcherz człeka Natura -
Przede mna, Cesarzem wszystko tak się koży!

Nawet upadły Anioł przy-szedł, choć o kulach:
A co to będzie za lat kilka?................ (powiedział do siebie)

2oo8-o5-o5/1o



POEMAT ten napisałem przed tymi wakacjami. Od razu zyskał uznanie moich pedagów również ziomków. Wyznam nieskormnie ale chyba nie tak zupełnie bez powodów(!!!) że okrzyknięto mnie GENIUSZEM. A co WY o Nim sądzicie i czy ktoś wogule pisze jeszcze Poezję przez ruwnie duże P?

Opublikowano

Takie moje CREDO
J. SŁowacki

TAK MI, BOŻE, DOPOMÓŻ



Idea wiary nowéj rozwinięta,

W błyśnieniu jednym zmartwychwstała we mnie

Cała, gotowa do czynu i święta;

Więc niedaremnie, o! nienadaremnie

Snu śmiertelnego porzuciłem łoże.

Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!



Mały ja, biedny, ale serce moje

Może pomieścić ludzi milijony.

Ci wszyscy ze mnie będą mieli zbroje -

I ze mnie piorun mieć będą czerwony,


I z mego szczęścia do szczęścia podnoże.

Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!



Za to spokojność już mam i mieć będę,

I będę wieczny - jak te, które wskrzeszę -

I będę mocny - jak to, co zdobędę -

I będę szczęsny - jak to, co pocieszę -

I będę stworzon - jak rzecz, którą stworzę.

Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!



Chociaż usłyszę głosy urągania,

Nie dbam, czy wzrastać będą - czy ucichać...


Jest to w godzinie wielkiéj zmartwychwstania

Szmer kości, który na smentarzach słychać.

Lecz się umarłych zgrają nie zatrwożę.

Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!



Widzę wchód jeden tylko otworzony

I drogę ducha tylko jedno-bramną...

Trzymając w górę palec podniesiony

Idę z przestrogą - KTO ŻYW- PÓJDZIE ZA MNĄ...

Pójdzie - chociażbym wszedłszy szedł przez morze...


Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!



Drugi raz pokój dany jest na ziemi

Tym, którzy miłość mają i ofiarę...

Dane zwycięstwo jest nad umarłemi,

Dano jest wskrzeszać tych, co mają wiarę...

Na reszcie trumien - JA- pieczęć położę.

Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!



Lecz tym, co idą - nie przez czarnoksięstwa,

Ale przez wiarę - dam, co sam Bóg daje:

W ich usta włożę komendę zwycięstwa,

W ich oczy - ten wzrok, co zdobywa kraje -

Ten wzrok, któremu nic dotrwać nie może.

Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!



Z pokorą teraz padam na kolana,

Abym wstał silnym Boga robotnikiem.

Gdy wstanę - MÓJ GŁOS będzie głosem Pana,

MÓJ KRZYK- ojczyzny całéj będzie krzykiem,


Mój duch - aniołem, co wszystko przemoże.

Tak mi dopomóż, Chryste Panie Boże!

Opublikowano
Żuca się tak nerwowo na mnie światłem swojem
żeś Cesarz poezyi, w ubóstwie Słowa-ś Manną,
w mig chłonę coś naskrobał, targany niepokojem
ileż to imion jeszcze przyjdzie Ci mieć Lilianno.

Ileż to razy jeszcze
pić będą się same
na zmianę buty z szewcem
do 4-tej nad ranem
;)))

Przyznam, że niektóre z prezentowanych tu kawałków są świetne
chociażby to ”kiedy stary kowal
Kół pegazowi radziecką pilotkę

;)))))))

No dobra… niech Ci będzie – jesteś Geniuszem :)
Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Niechiałem tego napisać samo sie nie wiem kiedy dodało. Obaiwałem sie krytyki chciałem ugładzic trochę wiem - głópio wyszyło.... Goraco dziekuję Pana komentaż dodał mi wiary skszydłom mojej poezji.... wiatrów!
Opublikowano

ale wszystko to kwestia czasu, bo ponad poezją - jest świat - ja poeta świata - jest marzeniem zwycuięzców.

poemat nie mówi o tem ... czytał pan wogóle??? czy my się czasem nie znamy? pierwsza cześć Cesarz rodzi się dopiero potem są części o jego dziecińswie i Cudach które dokonywał na oczach ludu i możnowładców tego łez padoła jakim jest ten spruchniały świat...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



po takim przyjęciu wkleje na dowód jeszcze tylko I z X Cudów Cesarza i nie bedę panyu wiecej przeszkadzał. na szczęście umieściłem poemat też gdzie indziej starczy dla nas miejsca jak się panu nie podoba tu moja poezja...
Opublikowano

nawet nie umiesz mnie podrobić tandeto jedna.
umiesz tylko zrobić tanie podróbki, żeby ośmieszyć, ale nie umiesz podrobić...
cóż tandeto, ciesze się, wiedząc, ze moja osoba dostarczyła ci tyle radości, a podrabianie moich wierszy spowodowało twój pierwszy orgazm. Gratuluje!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To nie so twoje wiersz baranie... u mnie poemat zaczyna się od łona matki a łudź płyynie przez rubkion ale w druga strone....w strone życia. żaden baran na to sam nie wpadnie a nie zerżnie od nikogo. odwal się na nieszufladzie też sie pienisz tylko zygrydem jesteś myślisz że tak cwafny!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co za gląb... kto cię podrabia? gdzie coś takiego napisałes wkeej coś takiego o łonie matce i dziecioateczku w nim Cesarz bo wychodzi przez cesarskie ciecie.. ston wzierni i lekarze czy ty kapujesz to co czytasz???
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co za cham jeden ordynus nie szanuje tych którzy umarli to ma być poetta czy bydlak???
nie ma niczego co by pozowliło toczyć takie argumenty przyzwając miliony ofiar jakby splunąć psu w morde!!!!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co złego jest w mojej EPOPEJI??? czyście szaleju sie nawachali??? niech pani zobaczy jak ten typ wyzywa jak grozi gazem w XXI wieku drugiemu człowiekowi... co tu się dzieje!
sami jestescie te świnie poezii
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


bałwanochwalbo dopiero co gazem bliźniego swego straszyłeś a teraz o Chrytusie piszesz...
gdzie tak piszesz kto cie osle podrabia zobacz mój - Cud I - a mam takich X i potem jeszcze zakończenie PROLOG o KOŃCU ŚWIATA
kto bałwanie cie podrabia czy ty jesteś wogule normalny???
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co za gląb... kto cię podrabia? gdzie coś takiego napisałes wkeej coś takiego o łonie matce i dziecioateczku w nim Cesarz bo wychodzi przez cesarskie ciecie.. ston wzierni i lekarze czy ty kapujesz to co czytasz???

żałosny jesteś
graj bufonie...
czy kim tam jesteś.
żałosna gra.

Kiedyś bezwartościowych ludzi sie usuwało...
dziś jest demokracja i to oni stanowią świat
zawszony świat
kjtory sią załamie i prawdziwa DOKTRYNA POWSTANIE JAK CHRYSTUS Z GROBU...

pozsotaje czekać.

spadam
skopiwoałem to wszystko na dysk ja pana podam do prokuratury pan jest łobuzem i nawet gazem straszy posuwa się do przekleństw. Co człwieku jest takiegfo w mojej Poezji co sprawia iż zamieniasz się w bydlaka????
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



żałosny jesteś
graj bufonie...
czy kim tam jesteś.
żałosna gra.

Kiedyś bezwartościowych ludzi sie usuwało...
dziś jest demokracja i to oni stanowią świat
zawszony świat
kjtory sią załamie i prawdziwa DOKTRYNA POWSTANIE JAK CHRYSTUS Z GROBU...

pozsotaje czekać.

spadam
skopiwoałem to wszystko na dysk ja pana podam do prokuratury pan jest łobuzem i nawet gazem straszy posuwa się do przekleństw. Co człwieku jest takiegfo w mojej Poezji co sprawia iż zamieniasz się w bydlaka????
na nieszufladzie podszył sie pan pod jakiego zygfryda i też mi naubliżał! co za bydlak jeden i pisze na dodatek o jakimś przenjswiętszym celu. łobuza tu hodujecie on zerżnie od inego ten człowiek nie ma za grosz honoru to widać taka jest ta jego PRAWDA
są inne miejca z poezją tu nie widze dla swojej wrażliwości ostoi to jest kilka wspierać takiego typa
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co złego jest w mojej EPOPEJI??? czyście szaleju sie nawachali??? niech pani zobaczy jak ten typ wyzywa jak grozi gazem w XXI wieku drugiemu człowiekowi... co tu się dzieje!
sami jestescie te świnie poezii


-W pańskiej EPOPEJI nie ma nic złego. Przeczytałem...i zaliczam ją do prowokacji artystycznych. Jaki ma Pan cel, nie wiem. Sama prowokacja może być rodzajem artystycznej ekspresji i jest ok. Przypominam sobie grupę artystów, imitujących Sasnala.To byli jacyś krasnale i namalowali kilka świetnych obrazów-sasnali.

-Poziom agresji pomiędzy Panami, jest zbyt wysoki.

-Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


co złego jest w mojej EPOPEJI??? czyście szaleju sie nawachali??? niech pani zobaczy jak ten typ wyzywa jak grozi gazem w XXI wieku drugiemu człowiekowi... co tu się dzieje!
sami jestescie te świnie poezii


-W pańskiej EPOPEJI nie ma nic złego. Przeczytałem...i zaliczam ją do prowokacji artystycznych. Jaki ma Pan cel, nie wiem. Sama prowokacja może być rodzajem artystycznej ekspresji i jest ok. Przypominam sobie grupę artystów, imitujących Sasnala.To byli jacyś krasnale i namalowali kilka świetnych obrazów-sasnali.

-Poziom agresji pomiędzy Panami, jest zbyt wysoki.

-Pozdrawiam.
prosze niech pani przeczyta kto komu od razu zaczął ubliżać?? umieściłem Epopeje zaczynajaco sie od Elegii której ostatnią czescia miał być Epilog czyli Koniec Świata a pośrodku miało zostać ukazane X Cudów antychrysta, powyzej nie wie jeszcze że nim jest wszystko zaczyna sie w łonie grzesznej matki a Cesarz przychodzi na świat przez carskie ciecie --------> Cesarz. ten człowiek ubzdurał soebie jakiś plagiat a jeszcze sie z tym nie spotkałem nawet w drugiej czesci jest łodż... niech pani koniecznie przeczyta! chodzi p orzekroczenie Styksu rzeki zapomniania ale... w odrwotna strone! ten czlowiek mi naublizał a cel tej Epopeji opeira sie też na tym że Cesarza w miare doskonalenia sie pisze coraz lepsze i trudniejsze w poezii kawałki nawet błedy poprawialiśmy z rodzina! cos nie prawdowpodobnego takie zachowanie jakbym był na stadionie?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...