Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano


Monika, Katarzyna, Anna czy Ludmiła, były dla mnie tylko ujęciem
tego samego pejzażu fragmentem południa, północy, wschodu lub zachodu.

Od dziecka podchodziłem do kobiet nadzwyczaj systematycznie,
toteż moją pierwszą miłością obdarowana została przedszkolanka Al(f)a,
w pierwszej klasie szkoły podstawowej gospodarz klasy ruda Be(a)ta,
w drugiej, kiedy zaczynała narastać we mie muzyka, Gam(m)a
z oczami w zielonkawym c-dur, a w trzeciej dELtA,
bo wszystkie moje ówczesne myśli i marzenia kończyły się na niej.

Mógłbym pisać o swoich miłościach bez końca, może właśnie dlatego,
że trwały tak krótko? O chwilach, jak interwały wieczności,
kiedy z Lamb(a)dą tańczyliśmy o świcie na plaży wtuleni w siebie
niczym te białe chmury nad nami w błękitniejące przestrzenie. Nasz dom -
stary, wiklinowy kosz - dawno spłonął w słońcu, a przecież ciągle
znajduję w nim schronienie i teraz, kiedy nie można iść już dalej
przed siebie, ani tym bardziej zawrócić.

Kiedy nastała Pi -
egowata, ruda dziewczyna, natychmiast obdarła ze mnie wstyd jak skórkę
kubańskiej, łykowatej pomarańczy z której przez wiele wiosennych nocy
wysypywaliśmy potem pestki. Wspominam Pi, gdy wschodzą na nocnym niebie
i rosną innym atmosfery naszych minionych, słodkich uniesień.

Ale kochając się w tych po-literowanych kobietkach, a potem kobietach,
przygotowywałem się tylko. Ćwiczyłem zmysły na poznanie tej ostatecznej,
czekałem na swoją Omegę przy której zapomina się wszystkie miłości przed nią
i patrząc w rozgwieżdżoną noc, widzi się po prostu noc,
podpowiadając uchu muszlę, słyszy się szum a nie dalekie wołanie
rozpalonego w zachodzącym słońcu wiklinowego kosza.

Toteż kiedy poznałem Zofię, pomyślałem w pierwszej chwili,
że jest to ostania kobieta w moim alfabecie miłości,
Omega wszelkich namiętności, kres uczuć i odchodzenia od zmysłów.
Tymczasem z biegiem lat Zofia zaczęła oddalać się,
bywały wieczory podczas których nieobecniała nagle między słowami
i coraz bardziej niedorzeczniała we mnie a ja nie robiłem nic,
żeby zawrócić ją ku sobie. Niekiedy chwytałem w takich chwilach
za pióro i oddawałem resztki – mojej Zofii - kartkom, aż wreszcie
pogrążyła się w myślach nie o mnie zupełnie i znikła,
jak znika w ustach słodka mandarynka pozostawiając
po sobie jeszcze przez chwilę intensywny zapach w powietrzu.


Wdycham jego resztki czekając na swoją prawdziwą Omegę
i coraz niecierpliwiej i z niepokojem spoglądam na zegarek.
Niekiedy, tak jak dzisiaj, w przeczuciu straszliwej omyłki otwieram terminarz
i kartka po kartce sprawdzam, czy czasem na którejś jej nie przegapiłem:


Zofia chmurzy się
milczy

nosi na sobie
coraz wyraźniejsze ślady
włamania



Opublikowano

Nie jestem na tyle kompetentna, by Ci radzić, czy tutaj...
ale
o poemacie chcę rzec
słowo więźnie w gardle
i coś drapie
tak jakoś wilgotnieje
pod rzęsami piasek
nie wiem

Wdycham jego resztki czekając na swoją prawdziwą Omegę
i coraz niecierpliwiej i z niepokojem spoglądam na zegarek.
Niekiedy, tak jak dzisiaj, w przeczuciu straszliwej omyłki otwieram terminarz
i kartka po kartce sprawdzam, czy czasem na którejś jej nie przegapiłem:


Zofia chmurzy się
milczy

nosi na sobie
coraz wyraźniejsze ślady
włamania


na razie zamilknę...zbyt bliskie, by coś mówić...
dziękuję za wzruszenie
:)
serdecznie pozdrawiam
-teresa

Opublikowano

Wczytałam się jeszcze raz i wyłowiłam sobie poniższe fragmenty:

Nasz dom -
stary, wiklinowy kosz - dawno spłonął w słońcu, a przecież ciągle
znajduję w nim schronienie i teraz, kiedy nie można iść już dalej
przed siebie, ani tym bardziej zawrócić.


Refleksja (narratora) - osoby samotnej (z liczbą lat większą niż mniejszą), ktora po śmierci partnera/ki czuje pustkę we wspólnym niegdyś domu.

Ale kochając się w tych po-literowanych kobietkach, a potem kobietach,
przygotowywałem się tylko. Ćwiczyłem zmysły na poznanie tej ostatecznej,
czekałem na swoją Omegę przy której zapomina się wszystkie miłości przed nią
i patrząc w rozgwieżdżoną noc, widzi się po prostu noc,
podpowiadając uchu muszlę, słyszy się szum a nie dalekie wołanie
rozpalonego w zachodzącym słońcu wiklinowego kosza.


Przyznaje, że wszystkie poprzednie miłości były tylko przygotowaniem do tej jedynej, najważniejszej i najpiękniejszej.

Toteż kiedy poznałem Zofię, pomyślałem w pierwszej chwili,
że jest to ostania kobieta w moim alfabecie miłości,
Omega wszelkich namiętności, kres uczuć i odchodzenia od zmysłów.
Tymczasem z biegiem lat Zofia zaczęła oddalać się,


Ostatnią kobietą (milóścią) Peela byla Zofia, ale i ona odeszła z biegiem lat.

Wdycham jego resztki czekając na swoją prawdziwą Omegę
i coraz niecierpliwiej i z niepokojem spoglądam na zegarek.
Niekiedy, tak jak dzisiaj, w przeczuciu straszliwej omyłki otwieram terminarz
i kartka po kartce sprawdzam, czy czasem na którejś jej nie przegapiłem:


Dalej czeka na prawdziwą Omegę, a czas ucieka, lecz terminu spotkania oczekiwanej nie ma w kalendarzu.


Zofia chmurzy się
milczy

nosi na sobie
coraz wyraźniejsze ślady
włamania


Zofia wciąż powraca w pamięci.

Są to notatki na marginesie moich przemyśleń.
Dopatruję się tu głębokiego przesłania o życiu i przemijaniu (Alfa i Omega jakby od A do Z), o miłości ziemskiej i tej ostatecznej pozaziemskiej, kiedy przyjdzie pora...
Gratuluję. Piękny i refleksyjny poemat.
Dziękuję za stworzenie okazji do glębszych przemyśleń.
:)
Serdecznie pozdrawiam
-teresa

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Bardzo się cieszę, że tak zaintrygowały Cię te skromne słowa. Nie znałem nigdy żadnej Zofii,
to znaczy nie na tyle blisko, żeby to w jakiś szczególny sposób wspominać i masz rację:
chodzi raczej o zapięcie czegoś na ostatni guzik, od A do Zet jak to się mówi.
A może od Zet do A? Sam nie wiem:


będziesz nią nie będąc nią

byłem nie byłaś i dzisiaj jesteśmy
drzewem czereśni dla pestki czereśni
dalecy siebie aż przedalecy
z dala rośniemy w naszej niewiedzy
jak drzewo kwitnie owoc dojrzewa
dla ust mu obcych a nie dla drzewa
pestka wypluta rośnie daleko
za siódmą górą za siódmą rzeką
siódmą pieczęcią i w siódmym niebie
zagubię siebie nie spotkam ciebie
byłaś nie byłem i znów gdzieś jesteśmy
pestką czereśni dla nowej czereśni

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Bardzo się cieszę, że tak zaintrygowały Cię te skromne słowa. Nie znałem nigdy żadnej Zofii,
to znaczy nie na tyle blisko, żeby to w jakiś szczególny sposób wspominać i masz rację:
chodzi raczej o zapięcie czegoś na ostatni guzik, od A do Zet jak to się mówi.
A może od Zet do A? Sam nie wiem:


będziesz nią nie będąc nią

byłem nie byłaś i dzisiaj jesteśmy
drzewem czereśni dla pestki czereśni
dalecy siebie aż przedalecy
z dala rośniemy w naszej niewiedzy
jak drzewo kwitnie owoc dojrzewa
dla ust mu obcych a nie dla drzewa
pestka wypluta rośnie daleko
za siódmą górą za siódmą rzeką
siódmą pieczęcią i w siódmym niebie
zagubię siebie nie spotkam ciebie
byłaś nie byłem i znów gdzieś jesteśmy
pestką czereśni dla nowej czereśni


Boski!
Jestem od dawna pod urokiem Twojej poezji! Na poczekaniu umiesz wyczarować w całej prostocie słowa o życiu, które wcale nie jest banałem. I zawsze w każdym Twoim wierszu jest kopalnia złota! Czy Ty na codzień też prawisz wierszem? To taka babska ciekawość...hihi...
Tak. Masz rację. Właściwie można i odwrotnie, od Z do A, wszak życiowy alfabet zatacza koła: drzewo rodzi owoce dla pestki, w której jest zalążek nowego...drzewa.
:))
Moc serdeczności
-teresa
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Na co dzień mówię normalnie, a nawet unikam rymów i poezji :)
Takie jak powyższy wierszyki nazwałem "rozkołysankami", coś jak przedsionek słodkich snów,
i raczej już ich nie piszę:


jak zapewnić nam nieśmiertelność

Wszystko przemija, zwłaszcza przemijanie.
Kochanie moje - przeminie kochanie!
Nie kochaj mnie tak, bo miłość przeminie.
I wiń mnie, ach wiń - wina się przewinie!
Świat się przekręci bo dzisiaj się kręci.
A skoro jest Śmierć, nie będzie już Śmierci!
Skoro nie będzie, to będzie wciąż będzie.
Z nas nie łabędzi - dwa białe łabędzie.
Nie było nas Tu, więc Gdzieś czeka bycie!
Spłyniemy zmierzchem - to znaczy o świcie
Twoją łzą.
Opublikowano

Taki odruch aż się uśmiechnęłam...bo w odpowiedzi na Twój wpis przyszły mi na myśl słowa

"mów, do mnie jeszcze, mów
tak tu cicho, usłyszę twoje słowa
nawet bez zbędnych słów,
zrozumiem, bo serca mowa
tylko pozornie nieżyciowa..."


Dziękuję za te wszystkie Twoje wiersze.
:))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Również dziękuję za Twoje słowa i
może odpowiem na te powyżej jeszcze jedną rozkołysanką.
W końcu powstały po to, żeby takie chwile "poza słowami" wyrazić:


co tam słychać w naszych sercach?

szepce świerszcz nocy spokojna dobra
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
senne marzenia wierzbom się marzą
bardzo cię kocham kocham cię bardzo
księżyc ze stawu do nieba szlocha
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
ćmy przyglądają się swoim twarzom
bardzo cię kocham kocham cię bardzo
przystanął zegar i w wieczność cmoka
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
kocham cię bardzo bardzo cię kocham

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Również dziękuję za Twoje słowa i
może odpowiem na te powyżej jeszcze jedną rozkołysanką.
W końcu powstały po to, żeby takie chwile "poza słowami" wyrazić:


co tam słychać w naszych sercach?

szepce świerszcz nocy spokojna dobra
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
senne marzenia wierzbom się marzą
bardzo cię kocham kocham cię bardzo
księżyc ze stawu do nieba szlocha
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
ćmy przyglądają się swoim twarzom
bardzo cię kocham kocham cię bardzo
przystanął zegar i w wieczność cmoka
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
kocham cię bardzo bardzo cię kocham
kocham cię bardzo bardzo cię kocham


któż to widział w samo południe
rozkolysanką mnie rozkołysać
gdy czas obiad gotować

a zresztą co tam, raz oszaleję
i niech przypali się zupa
lubię takiej poezji słuchać


:)))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Narozrabiałem. Nigdy nie wiadomo, co z takiego pitraszenia może wyjść
... i walnąć mnie zdrowo po głowie :))


Szalony bigos

Czy to Dante z Beatrycze?
Czy Krasiński z swą Delfiną?
Może Krupska, może Lenin
lub Marszałek z Kasztaniną?

O północy cicho, cicho
mknie pod sufit dziwna para,
tajemnicze szepty, głosy
rodzą się w kuchennych garach.

Czy Jadwiga to, Jagiełło?
Adam szepcze coś Maryli?
Może Balzac z panią Hańską,
Staś i Nel lub inne draństwo?

Nie kochani! To Teresa
czary mary... czary mary...
- miesza chochlą całe noce
i kojarzy swoje pary:

Śpi Romeo pod sufitem
ale razem z Agrypiną.
Śpi Walewska, ale obok
doktor Watson z głupią miną.

Sherlock paląc którąś fajkę
szepce do uszka Estery:
- Dedukuję, że ten bigos
ona robi dla... Chimery!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Trzecie powtórzenie (nie do pary)przypomniało mi właśnie starą piosenkę Lennona i Yoko Ono.
Może kogoś zainteresuje:


"Reszta płyty została nagrana na magnetofon kasetowy w szpitalu Queen Charlotte's w Londynie, gdzie John i Yoko wspólnie przeżywali śmierć ich pierwszego nienarodzonego dziecka. Utwory nagrane w szpitalu zawierają, m.in. bicie serca poronionego dziecka pary (Byby's Heartbeat)"


h ttp://pl.wikipedia.org/wiki/Unfinished_Music_No.2:_Life_with_the_Lions

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • ... będzie zacząć tradycyjnie - czyli od początku. Prawda? Zaczynam więc.     Nastolatkiem będąc, przeczytałem - nazwijmy tę książkę powieścią historyczną - "Królestwo złotych łez" Zenona Kosidowskiego. W tamtych latach nie myślałem o przyszłych celach-marzeniach, w dużej mierze dlatego, że tyżwcieleniowi rodzice nie używali tego pojęcia - w każdym razie nie podczas rozmów ze mną. Zresztą w późniejszych latach okazało się, że pomimo kształtowania mnie, celowego przecież,  także poprzez czytanie książek najrozmaitszych treści, w tym o czarodziejach i czarach - jak "Mój Przyjaciel Pan Likey" i o podróżach naprawdę dalekich - jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" jako osoby myślącej azależnie i o otwartym umyśle, marzycielskiej i odstającej od otaczającego świata - mieli zbyt mało zrozumienia dla mnie jako kogoś, kogo intelektualnie ukształtowali właśnie takim, jak pięć linijek wyżej określiłem.     Minęły lata. Przestałem być nastolatkiem, osiągnąwszy "osiemnastkę" i zdawszy maturę. Minęły i kolejne: częściowo przestudiowane, częściowo przepracowane; te ostatnie, w liczbie ponad dziesięciu, w UK i w Królestwie Niderlandów. Czas na realizację marzeń zaczął zazębiać się z tymi ostatnimi w sposób coraz bardziej widoczny - czy też wyraźny - gdy ni stąd, ni zowąd i nie namówiony zacząłem pisać książki. Pierwszą w roku dwa tysiące osiemnastym, następne w kolejnych latach: dwutomową powieść i dwa zbiory opowiadań. Powoli zbliża się czas na tomik poezji, jako że wierszy "popełniłem" w latach studenckich i po~ - co najmniej kilkadziesiąt. W sam raz na wyżej wymieniony.     Zaraz - Czytelniku, już widzę oczami wyobraźni, a może ducha, jak zadajesz to pytanie - a co z podróżnymi marzeniami? One zazębiły się z zamieszkiwaniem w Niderlandach, wiodąc mnie raz tu, raz tam. Do Brazylii, Egiptu, Maroka, Rosji, Sri-Lanki i Tunezji, a po pożegnaniu z Holandią do Tajlandii i do Peru (gdzie Autor obecnie przebywa) oraz do Boliwii (dokąd uda się wkrótce). Zazębiły się też z twórczością,  jako że "Inne spojrzenie" oraz powstałe później opowiadania zostały napisane również w odwiedzonych krajach. Mało  tego. Zazębiły się także, połączyły bądź wymieszały również z duchową refleksją Autora, któraż zawiodła jego osobę do Ameryki Południowej, potem na jedną z wyspę-klejnot Oceanu Indyjskiego, wreszcie znów na wskazany przed chwilą kontynent.     Tak więc... wcześniej Doświadczenie Wielkiej Piramidy, po nim Pobyt na Wyspie Narodzin Buddy, teraz Machu Picchu. Marzę. Osiągam cele. Zataczam koło czy zmierzam naprzód? A może to jedno i to samo? Bo czy istnieje rozwój bez spoglądania w przeszłość?     Stałem wczoraj wśród tego, co pozostało z Machu Picchu: pośród murów, ścian i tarasów. W sferze tętniącej wciąż,  wyczuwalnej i żywej energii związanych arozerwalnie z przyrodą ludzi, którzy tam i wtedy przeżywali swoje kolejne wcielenia - najprawdopodobniej w pełni świadomie. Dwudziestego pierwszego dnia Września, dnia kosmicznej i energetycznej koniunkcji. Dnia zakończenia cyklu. Wreszcie dnia związanego z datą urodzin osoby wciąż dla mnie istotnej. Czy to nie cudowne, jak daty potrafią zbiegać się ze sobą, pokazując energetyczny - i duchowy zarazem - charakter czasu?     Jeden z kamieni, dotkniętych w określony sposób za radą przewodnika Jorge'a - dlaczego wybrałem właśnie ten? - milczał przez moment. Potem wybuchł ogniem, następnie mrokiem, wrzącym wieloma niezrozumiałymi głosami. Jorge powiedział, że otworzyłem portal. Przez oczywistość nie doradził ostrożności...    Wspomniana uprzednio ważna dla mnie osoba wiąże się ściśle z kolejnym Doświadczeniem. Dzisiejszym.    Saqsaywaman. Kolejna pozostałość wysiłku dusz, zamieszkujących tam i wtedy ciała, przynależne do społeczności, zwane Inkami. Kolejne mury i tarasy w kolejnym polu energii. Kolejny głaz, wybuchający wewnętrznym niepokojem i konfliktem oraz emocjonalnym rozedrganiem osoby dopiero co nadmienionej. Czy owo Doświadczenie nie świadczy dobitnie, że dla osobowej energii nie istnieją geograficzne granice? Że można nawiązać kontakt, poczuć fragment czyjegoś duchowego ja, będąc samemu tysiące kilometrów dalej, w innym kraju innego kontynentu?    Wreszcie kolejny kamień, i tu znów pytanie - dlaczego ten? Dlaczego odezwał się z zaproszeniem ów właśnie, podczas gdy trzy poprzednie powiedziały: "To nie ja, idź dalej"? Czyżby czekał ze swoją energią i ze swoim przekazem właśnie na mnie? Z trzema, tylko i aż, słowami: "Władza. Potęga. Pokora."?    Znów kolejne spełnione marzenie, możliwe do realizacji wskutek uprzedniego zbiegnięcia się życiowych okoliczności, dało mi do myślenia.    Zdaję sobie sprawę, że powyższy tekst, jako osobisty, jest trudny w odbiorze. Ale przecież wolno mi sparafrazować zdanie pewnego Mędrca słowami: "Kto ma oczy do czytania, niechaj czyta." Bo przecież z pełną świadomością "Com napisał, napisałem" - że powtórzę stwierdzenie kolejnej uwiecznionej w Historii osoby?       Cusco, 22. Września 2025       
    • @lena2_ Leno, tak pięknie to ujęłaś… Słońce w zenicie nie rzuca cienia, tak jak serce pełne światła nie daje miejsca ciemności. To obraz dobroci, która potrafi rozświetlić wszystko wokół. Twój wiersz jest jak promień, zabieram go pod poduszkę :)
    • @Florian Konrad To żebractwo poetyckie, które błaga o przyjęcie, dopomina się o miejsce w czyimś wnętrzu. Jednak jest w tym prośbieniu siła języka i humor, dzięki czemu to nie poniżenie, lecz autentyczna, godna prośba. To żebranie z honorem - pokazuje wrażliwość i odwagę ujawnienia się.   Twoje słowa przypominają, że można być nieodspajalnym  (ładny neologizm) prawdziwym i trwałym. Ta pokora nie umniejsza, lecz dodaje blasku.      
    • @UtratabezStraty Nie chcę tłumaczyć wiersza, bo wtedy zamykam drzwi do innych pokoi czy światów. Czasem czytelnik zobaczy więcej niż autor - i to też jest fascynujące, szczególnie w poezji.
    • Skoro tak twierdzisz...  Pozdrawiam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...