Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
z podziękowaniem dla Jacka Suchowicza
za wspaniałą podróż w znane i mniej znane


wyprane całe antytowarzystwo,
kac, Ildefonsie, kiedyś tam przed lasem
ujdzie, bo lepsze nad wodą lenistwo,
niźliby miał się kto wysilać, za się
ręczyć nie mogę, za ciebie – nie wiara,
o szum i bulgot trudno kogoś karać

skoro nas trzech tu i każdy do swego,
natura strzyga od fali do wiewu,
skąd wiesz, że wiersze jak te klocki lego
będą składane, lepiej ty nas nie wódź
by kolej losu jęła w białą plamę
pióra, poloty, kartki i atrament,

skoro w makietach oddech czasu zastygł
i cud komina po głębinie broczy,
słońce przemknęło bez prawka i piasty,
a chmura wzdęła okolicę po czym
od ziela w biele gęsi się i rzęsi
czyśmy aż tacy od wnętrz niedzisiejsi?

skoro nam bajki rymy odszczypują,
kolor płowieje a niepamięć kurzem,
miast leśniczówki obsadzony tują
skansen? muzeum? oby kogoś urzekł,
patrz, Ildefonsie, Jacek wiersz napisał,
a mi się ciągnie myśl jak jakaś rysa,

skoro świat dęba staje raz za razem,
brzoza głupiemu, jedlina niestrawna,
„z owad gadzina wyptasi się płazem
i zassie ludzko”, jak prawiono z dawna:
„z gał czyń ski po to by ślizgiem po chłodzie
w dechę po desce trendem z mód wybodzieć”.

skoro wyprane i zwieszone mości,
to szukać brudu tylko wprawnym w piśmie
a ty, jeżeli kiedyś tu zagościsz
to gablot zgiełk od progu zaraz wyśmiej
by oberwało się i na lenistwo
znów szło do prania antytowarzystwo.
Opublikowano

możliwe, że nie będę bardzo obiektywna w ocenie
(nie jestem w stanie ocenić każdej zwrotki i wersu),
bo jestem zauroczona taką poezją, jest w moich klimatach,
a Autor należy do moich ulubionych.
Piękny wiersz o zwykłym człowieku, który był Wielkim Poetą
i o ulubionym miejscu Jego wypoczynku i pracy.
No, i jeszcze o zaletach i przyjemnościach wędrowania w dobrej kompanii,
gdzie "słońce przemknęło bez prawka i piasty", można rowerem,
ale również i pieszo. Samochodem - odradzam.
Serdecznie pozdrawiam
- baba

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Witku - to ja dziękuję Ci za wiersz a Twojej Rodzince za wspaniały pobyt
(tylko pogoda trochę przeszkadzała).
Mam nadzieję, że uda nam sie przemierzyć Krutynię kajakiem.
bo jak sam stwierdziłeś "dla tych widoków warto".

a póki co
pozdrawiam serdecznie Ciebie wraz z Rodzinką Jacek
Opublikowano

aleś się Witku napompował;
wspomnienia wspomnieniami - ale czasem przynudzasz, okrutnie; nie można tak o połowę ciachnąć tych emocji z leśniczówki? duch dowcipasa Konstatego nic nie podpowiada?
pozdrowienia! J.S

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Witku - to ja dziękuję Ci za wiersz a Twojej Rodzince za wspaniały pobyt
(tylko pogoda trochę przeszkadzała).
Mam nadzieję, że uda nam sie przemierzyć Krutynię kajakiem.
bo jak sam stwierdziłeś "dla tych widoków warto".

a póki co
pozdrawiam serdecznie Ciebie wraz z Rodzinką Jacek

kiedyś tam podróż powtórzymy
miło było, a kajak niech nie schnie
no i wyszło prorodzinnie
MN
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



no wiesz co, emocji nigdy za mało czy jak tam zwał
a podróż była tak daleka i długa, ze warta wypisania
się na ten temat, rozumiem bolaczkę, Wy Krakowie
pewno Wita Stwosza ogladacie w mikro, a na Mazurach
taki Gałczyński, no wiesz, nie wypada
MN
ps. mimo wszystko zacznę skracać wywody
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


o, to mi się podoba, a to co zostawiłem najbardziej. kiedyś pływałem Krutynią,
więc zazdroszczę niedawnego pobytu. póki co, tylko wspomnienia mi zostały:


... bo w leśniczówce Pranie
miał Konstanty mieszkanie
obserwują rogi
jak głaszczesz mi nogi
(tu w pysk! i od nowa ) nie...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


o, to mi się podoba, a to co zostawiłem najbardziej. kiedyś pływałem Krutynią,
więc zazdroszczę niedawnego pobytu. póki co, tylko wspomnienia mi zostały:


... bo w leśniczówce Pranie
miał Konstanty mieszkanie
obserwują rogi
jak głaszczesz mi nogi
(tu w pysk! i od nowa ) nie...


niedługo na Krutyni będzie jak na marszałkowskiej
jeszcze tylko tydzień dwa, a potem dopiero we wrześniu
jak powiedział Jacek, miło mi że wejrzałeś, że wiersz wspomnienia
rozbudził
MN
Opublikowano

"to gablot zgiełk od progu zaraz wyśmiej
by oberwało się i na lenistwo
znów szło do prania antytowarzystwo."

wyjeżdżamy, "zwiedzamy", oglądamy...
i kaca nad ranem mamy...
to pierwszy wiersz twój jaki czytam i pochłaniam
chylę czoła i po czybki szpilek się kłaniam
dzieki :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...