Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Najpierw nasuwają sie pytania: kim jest On? dlaczego tytuł nie brzmi "pośpiech" albo "dążenie"?

Z kolei sytuacja liryczna bardzo nieliryczna (pośpiech, oczy bez wyrazu). Rozumiem, że to patrzenie Śpieszącego, bo On ma cel, więc nie zauważa , że inni też biegną do swoich małych celów. Oczywiście, rozumiem,że i kontrast (On przecie cichy i spokojny) miał zagrać.

Tymczasem patrzę na to Dążenie i na to Czekanie. Ostatni wers mówi: zaufaj. Czy nadzieja nie jest trudniejsza od wiary?

Pozdrawiam. A.

Opublikowano

Droga Joanno, widzę że mam stałą czytelniczkę, bardzo mnie to cieszy i wdzięczny jestem. A sprawa ma się bardzo prosto. Idzie ksiądz w bursie Pana Boga niesie, kiedyś było to wydarzenie zauważalne przez większość, ludzie przystawali, przyklękali, porzucali na moment troski dnia, myśl swoją kierowali do osoby wzywającej Pana Boga. Dziś jak wynika z tej krótkiej formy jest demokracja i wolno nam nie widzieći nie zauważyć takiego zdarzenia, nic się nie stało, przecież w telewizji o tym nie mówili więc na pewno jest to mało ważne, aczkolwiek wydarzyło się. Ja widziałem i zapisałem.

Opublikowano

Panie Zbyszku - gdybym nie przeczytał Pańskiego komentarza to i nie domysliłbym się, że to idzie o Pana Boga ukrytego w Sakramencie Komunii Świętej, A ja wiem, że Pan Bóg jest zawsze z nami - chociaż tak czasami pragniemy się przed nim skryć lub wręcz krzyczymy " Boże - Ciebie nie ma, nie istniejesz" ........Boska cierpliwość.
Pozdrawiam Jacek

Opublikowano

Panie Jacku treść wydawała się banalnie prosta a jednak jak widzę przyniosła sporo zamieszania, przyznam, że tytul miać być inny ale wedawało mi się, że za bardzo sugerował podmiot dlatego zaopatrzyłem go w Oczekiwanie. Dziękuję za gościnę i komentarz, pozdrawiam

Opublikowano

Po przeczytaniu wyjaśnienia Pana Zbyszka wszystko staje się jasne juz wiadomo dlaczego On jest z duzej litery i teraz jakos kazdy wers mi pasuje a nawet zadziałała wyobraźnia :) Pozdrawiam

Opublikowano

Drogi Zbyszku przed komentarzem wiersz w ogóle do mnie nie trafił po zainteresował mnie. Wiersz wydaje mi się sam w sobie nie wystarczający, musisz pomyśleć nad zmianą tytułu lub dopisaniem czegoś w treści, daj czytającemu chociażby niewielki punkt zaczepienia, subtelny ale zauważalny. Cieszę się że piszesz coraz lepiej. Pozdrawiam EwaM.

Opublikowano

Nie chciałabym nazbyt ingerować w twoje widzenie świata, może zastanowiłabym się nad tytułem „On” gdyż sugerowałby, że chodzi w nim głównie o osobę, w tekście piszesz On dużą literą to już wskazuje, że nie jest to jakiś zwykły on, można by zacząć interpretować twój wiersz zgodnie z jego przesłaniem a jednocześnie pozostawiasz duży margines swobody. To jednak tylko takie moje dywagacje, decyzja należy do ciebie. Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tam, gdzie fale Bałtyku biją o piaszczysty brzeg, a wiatr szumi w starych kniejach, żył niegdyś dumny lud Prusów. Choć mieczem i ogniem narzucono im władzę Zakonu Krzyżackiego, w sercach wciąż pozostawali wierni dawnym panom: Słońcu, Księżycowi i Ziemi. Najświętszym miejscem pruskich plemion, ukrytym przed wzrokiem najeźdźców, była świątynia w Romowe. To tam, w cieniu wiekowych drzew, rezydowali potężni bracia: Perkun – władca gromów i Ugnis – pan świętego ognia.   Pewnego dnia bogowie ci, chcąc sprawdzić wierność swego ludu, przybrali postać zwykłych wędrowców. Przemierzali pruskie ostępy, zaglądając do wiosek i świętych gajów. Perkun kroczył z podniesionym czołem i uśmiechem, widząc, że wiara przodków wciąż tli się w sercach ludu mimo krzyżackiego panowania. Ugnis jednak chmurzył się z każdym krokiem. Jego bystre oko dostrzegło, że w wielu gajach święte ogniska przygasły, a opieka nad żywiołem ognia zeszła na dalszy plan. W sercu boga zaczęła kiełkować zazdrość i uraza.   Tymczasem na ziemiach tych pojawił się nowy cień – komtur krzyżacki Mirabilis. Podstępny ten rycerz, władający z drewnianego zamku Lenceberg nad Zalewem Wiślanym, uknuł plan okrutny i krwawy. Rozesłał posłańców do najznamienitszych pruskich rodów, zapraszając wodzów i starszyznę na wielką ucztę. Obiecywał pokój i braterstwo, a zwabieni wizją końca walk, Prusowie przybyli tłumnie, nie przeczuwając zdrady.   Stoły ugięły się od jadła i napitków, a gwar rozmów wypełnił salę biesiadną. Lecz gdy uczta dobiegała końca, a umysły gości były już mętne od miodu i wina, Mirabilis wraz ze swoją świtą chyłkiem opuścił komnatę. Na jego znak ciężkie wrota zatrzasnęły się z hukiem, a rygle opadły. Po chwili pod drewniane ściany podłożono ogień. Gdy pierwsze płomienie zaczęły lizać ściany, a dym gryźć w oczy, Prusowie zrozumieli, że znaleźli się w śmiertelnej pułapce. W obliczu straszliwej śmierci, ich głosy zlały się w jeden potężny krzyk rozpaczy. Wznosili modły do potężnego Perkuna, błagając go o ratunek przed żarem, który trawił ich ciała.   Perkun, będąc wciąż w pobliżu, usłyszał wołanie swego ludu. Jego serce ścisnęło się z żalu, lecz nie miał władzy nad płomieniami. Zwrócił się więc do towarzysza: — Bracie Ugnisie! Powstrzymaj żarłoczne języki! Nie pozwól, by ten zdradziecki ogień strawił naszych wiernych! Lecz Ugnis, pamiętając zaniedbane paleniska w świętych gajach i słysząc, że konający wzywają tylko imienia Perkuna, odwrócił wzrok. Zazdrość o sławę brata, którą ten cieszył się nawet wśród dalekich Słowian, zaślepiła go. — Nie do mnie wołają, więc nie ja im pomogę — rzekł chłodno, pozwalając, by pożoga dokończyła dzieła zniszczenia.   Widząc nieugiętość brata, Perkun podjął błyskawiczną decyzję. Nie mógł ocalić ciał, które zamieniały się w popiół, lecz mógł ocalić to, co najcenniejsze. Zanim ostatnie tchnienie uszło z piersi Prusów, bóg gromu chwycił ich dusze i przeniósł je w pobliskie, potężne dęby. Drzewa, przyjmując w siebie cierpienie płonących ludzi, w jednej chwili zmieniły swój kształt. Ich pnie powykręcały się w agonii, a konary skurczyły, przypominając ramiona wzniesione w błagalnym geście.   Od tamtego strasznego dnia, żaden Prus nie ważył się podnieść siekiery na te sękate dęby. Wierzono, że drzewa te czują ból tak samo jak ludzie, a w ich wnętrzu wciąż żyją zaklęci przodkowie. Zniszczenie takiego dębu skazałoby duszę na wieczną, mściwą tułaczkę po świecie. I choć minęły wieki, a po zamku Lenceberg nie został nawet kamień, gdzieniegdzie na dawnych pruskich ziemiach wciąż stoją samotne, powykręcane dęby. Mają już ponad tysiąc lat i wciąż szumią dawną pieśń. Gdy mijasz takie drzewo, wstrzymaj krok i pochyl czoło. Pamiętaj, że nie są one naszą własnością. Należą wciąż do dusz, które przetrwały ogień zdrady.  
    • @Omagamoga czasami to świat jeździ nim popychany ręką depotów po piaskownicy.
    • @Laura Alszer Zmysłowy, luksusowy wiersz. Ta "ekskluzywność" żyrandoli i "kosmos w kolorowym szkiełku" to piękny kontrast – wielkie zawarte w małym, dostępne tylko wybranych. 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Waldemarze, są też łzy szczęśliwe, takie z radości. 
    • @huzarc Ten wiersz nie jest dla mnie o przeznaczeniu, a już na pewno nie o jakiejś wyższej konieczności. Bardziej o pamięci, która wraca nocą - o obrazie, który nie chce odejść i który człowiek nosi w sobie dłużej niż trwa sama walka.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...