Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kto zna gniew katolika, zna też i ból własnego ciała. Kto złość katolika w jego oczach zobaczył i nie uciekł w porę, zapłaci za każde słowo rzucone w jego kierunku, za każdy czyn
i każdy gest grzeszną, brudną ręką wykonany.
Matka uwija się od samego rana, biega po kuchni, pokoju, stuka, z hukiem coś przestawia.
Parska pod nosem, coś tam gada, szepce złowowrogo Pan jeden jedyny na niebiesiach raczy
wiedzieć do kogo.
Nie da się wyspać! Nie da zapomnieć o całym tygodniu ciężkiej, szlag wie dla kogo, pracy.
Pierwsza wolna sobota od niepamiętnych czasów. Pierwsza! Od poniedziałku marzyłem
- o niej, wybrażałem sobie, że spał będę do południa, że w głębokim poważaniu cały świat miał będę i odcięty tak od całości niczym okruch od wiejskiego bochna chleba, leżał będę w
kącie chlebaka. Bezpieczny jakiś czas, bo bochen jedzony będzie bez zagrożenia dla mnie.
Że zapomnę się, że odpłynę, że odlecę, że wyleżę się aż mi plecy spuchną, że powieki od
spania zaropieją, że zastygnę w tym moim spaniu jak w malignie. Ale gdzie tam! Nie da się!
Od rana burza z piorunami na zmianę z trzęsieniem ziemi przetacza się po pokojach.
Ulewne, rzęziste deszcze toczą się pianą z ust wściekłej matki. Stukot jej drobnych przecież
stóp rozrywa przestrzeń hałasem tabunu tysięcy koni. Szklanki w kredensie, talerze na
zmywaku, wazony, dzbanki, wszystko co szklane drży, dudni niczym dzwony anielskie w dniu apokalipsy.
Słowa, wyrazy, półzdania rozbijają się o ściany i rozrywają uśpiony jeszcze pod czaszką
mózg mój.
Obrywa się wszystkiemu i wszystkim. Kwiatkom, bo suche. Stołom, bo poplamione.
Podłodze, bo zadeptana. Oknom, bo nieprzezroczyste. Psu, bo nagle sierść zaczął gubić.
Słyszę jak przerażone ściery błagjaą o chwilę wytchnienia, o przerwę na poleżenie, choćby
pięciominutowe.
Tyrania matki jest jednak głucha na ich prośby, jest bezwzględna i ściery bliskie omdlenia
latają po wszystkim i budują ład w mieszkaniu, niczym afrykańscy niewolnicy przed
wiekami.
Ale nade wszystko obrywa się mnie!
- Kiego diabła jeszcze śpi ten leń śmierdzący?
- Wielka Sobota, a ten gnije w wyrze!
- Tyle do zrobienia, a on jak zwykle wszystko ma w dupie!
Sznureczek słów i zdań powoli sączy się przez szczeliny sypialni, sączy się do ucha, rozpala
mózg do czerwoności i gdy ten już kipi, nagromadzona para wystrzeliwuje przeciągłym
gwizdem przez otwory uszne i wyrywa ciało z boskiego letargu.
Jestem ugotowany!
- Kurwa! - wysączam pierwszą oznakę wściekłości wprost na pościel – No to pospałem!
Nie poddaje się od razu! W życiu! Nie mogę. Próbuję zmienić bok, nakryć się kołdrą,
poduszką, ale niewiele to daje. Już jestem zgubiony. Potępiony. Zdeptany. Nieważne, że
wróciłem z pracy po północy, nieważne, że cały tydzień zapieprzałem jak taczka na budowie,
ważne jest, że Wielka Sobota, siódma rano, a ja śpię jak jakiś pijak dziadowski.
Matka zna setki sposobów na rozbicie świętego spokoju. Zamiata zawsze najbliżej sypialni,
tłucze głośno i bezprzerwy w drzwi końcem miotły, że niby w ferworze pracy. A gdzie tam!
W innych miejscach jakoś kij w nic nie uderza. I zupełnie przypadkowo pod moimi drzwiami
ględzi najgłośniej:
- Czegóż ten telewizor znowu nie działa?!? - nawet gdyby żyłą dwieście lat,w życiu nie
pojęłaby skomplikowanych zasad działania pilota od telewizora. - Ojciec Święty już pewnie
mszę zaczyna.
- A ten śpi!
Po chwili (wciąż jeszcze daję radę, ale stożek wulkaniczny drży już niebezpiecznie)
wjeżdża ciężka artyleria.
Odkurzacz! A jakże! I najwięcej odkurzania jest gdzie? Najbrudniej jest gdzie? Najwięcej
syfu jest gdzie?
Oczywiście! Pod moimi drzwiami...
Huk starego , komunistycznego odkurzacza przekracza trzykrotnie siłe mojej
wytrzymałości. Daję za wygraną, zrywam się na równe nogi i oślim pędem gnam do łazienki.
Jeszcze tam spróbuję nie wybuchnąć, jeszcze się powstrzymać. Siadam pośpiesznie na sedes
i całą energię kinetyczną gniewu wystrzeliwuję w kibel.
Ulga!
Może przetrwam. Może...
Zjeść śniadanie i znaleźć w sobie moc na przetrwanie kolejnych świąt. Masło, chleb,
szyneczka...
Matka naelektryzowana wielkanocnymi wszechładunkamielektrycznymi przelatuje z kuchni
do łazienki, po chwili wylatuje z nienaturalnie wykrzywioną twarzą i strzela:
- Ty jak się zesrasz, to godzinę do łazienki wejść nie można! To nie jest normalne, badania
sobie porób!
Dostałem! Pod żebro! Krwawię, lewą dłonią przyciskam ranę, prawą unoszę kanapkę do
ust i wtedy pada drugi strzał. Śmiertelny!
- Gdzie szynkę żresz idioto w Wielką Sobotę! Boga w sercu już całkiem nie masz!
I wyrywa mi chleb z ręki, i rzuca na talerz, i sru to wszystko do lodówki, i trzask! Z hukiem,
z furią, tymi drzwiami do lodówki, i sru drzwiami od kuchni, i tfu trzy razy za lewe ramię.
- Bezbożnik dardanelski! Taki sam jak jego ojciec, toczka w toczkę! Pieprzony filozof!
Padam zakrwawiony w okopy, wokół trupy mojego wojska, wroga armia otoczyła mnie dokładnie i szczelnie, wytacza najcięższe działa, pociski, napalm, a nade wszystko chemię.
Broń chemiczną w najbardziej chemicznej postaci. Broń biologiczną, w najbardziej
biologicznej postaci. A z generalicji mojego mózgu płyną rozkazy:
- Wytrzymać!
- Nie pękać!
- Nie oddawać!
- Przetrwać atak i nie strzelać! Nie strzelać, bo przyjdzie najgorsze, bo kara będzie straszniejsza po tysiąckroć, niźli te razy, niźli te bomby, które teraz rozrywają moją
wewnętrzną Ojczyznę. Mój Motherland i mój Fatherland w jednym zussamen do kupy
zbiorowisku wstrząśniętych, zbesztanych zbitków molekuł nazwanych człowiekiem.
Bo przyjdzie wyrzut matki, że się krzyknęło, że się nie wytrzymało, że się darło na nią w
niebogłosy, że się tego niewyparzonego ryja nie powstrzymało i się na nią huknęło z całych
sił. Jak trąby Jerycha się wydarło, a matka przecież nie mur, nie skała, a umęczona życiem
kobieta i niewiadomo kiedy Pan Niebieski ją wezwie do siebie. A przecież jeszcze tyle do
zrobienia, tyle do ugotowania, tyle do umycia i upieczenia i kto u czorta święta przygotuje jak matka trupem padnie w progu kuchni z tą ścierą w dłoni, z tym wszystkim, co to przecież
ciągle jeszcze w połowie zrobione...
I czuć się człowiek będzie odpadem. I z kubła na śmieci widzieć się będzie triumfalne
cierpienie matki.
I zostanie się na dzień cały z potwornym wyrzutem sumienia, i będzie się musiało widzieć
skurczoną, zbitą postać matczyną, i będzie się pamiętać ojca co w pijackiej furii tłukł to
udręczone ciało, i będzie czuć się potworem , bydklakiem i idiotą skończonym zarazem.
Bo gniew na bliźniego swego, w gniew na samego siebie obrócić się musi.
Jajka byś pomalował – głos jakby zelżał, jakby coś spokojniejszego w nim zabrzmiało.
- Zaraz mamo, zjem coś tylko
- Zaraz! U Ciebie tylko zaraz! Wieczne zaraz! Jutro, zaraz, poczekaj! A do kościoła to
oczywiście nie pójdziesz? Za daleko.
Płonne nadzieje, chwilowy spokój, oko cyklonu i powrót bestii. I jakaś mała iskra, jakiś
ułamek sekundy braku samokontroli, jakiś diabeł, jakaś poczwara sprawia, że pękam. A jak
pękam, zatrzymać się już nie mogę:
- Chodzisz do tych szarlatanów, do tych księżulków swoich! Kasę tylko im płacisz, bo ich
tylko kasa interesuje. A jak nie zapłacisz, won do piekła! Naiwna jesteś i tyle. Nie pójdę tam,
bo nie mogę ich słuchać. W żywe oczy kłamią! Co mi tam będzie ględził o czystości jak
sam do burdelu jeździ, albo skromności! Widziałaś jakimi samochodami oni jeźdżą?
Drę się. Krzyczę w niebogłosy. Wygłaszam swoje własne, wielkosobotnie kazanie z
ambony – kuchni wymachując czerwoanym od ketchupu nożem. I tego było potrzeba.
Tego trzeba było piekłu i apokalipsie, która właśnie miała nadejśc.
- Jezu Chrystusowy, co ten dzieciak bredzi? Ty się teraz kładź na ziemię i błagaj o
przebaczenie. W taki dzień, takie słowa?
- Mamo – już podświadomie próbuję odpędzić nawał wyrzutów sumienia – zrozum, ja
nie bluźnię na Boga, ja na tych księży zakłamanych bluzgam.
- Co ty mi tu skrzeczysz?
- Uważam, że Bóg nie potrzebuje takich kłamstw, że to ludzie wymyślili te wszystkie
ceregiele, a ja jak będę chciał się pomodlić, to pójdę do lasu i tam lepiej będzie mnie słyszał,
niż w kościele.
- Milcz! - bo nie wiem co się zaraz stanie! - widzę jej wzrok, jej szał, jaj gniew. Jej głośny
wyrzut pod tytułem: „Nie takiego cię chowałam” i milknę.
- Może jeszcze powiesz, że Jezusa
też ludzie wymyślili?
Wychodzę na podwórko, szukam ratunku w promieniach wiosennego słońca i ciszy sadu.
Widzę jak matka wybiega skulona, śpiesznym krokiem w stronę kościoła. Nie patrzy na nic,
nie rozgląda się, pędzi naprzód jak gradowa chmura. Dla mnie jest już za późno, nie
wytrzymałem, pękłem i wściekłośc narasta teraz we mnie.
Rzucam wzrokiem po podwórku w poszukiwaniu czegoś na czym mógłbym się wyładować.
Pod ścianą stoją dwa wielkie kosze pełne þustych butelek i słoików. Wszystko do wyrzucenia. Otwieram pośpiesznie samochód, tylną klapę i chwytam pierwszy z brzegu kosz.
Już jest w środku. Podbiegam do drugiego, szarpię i nic. Nie rusza się. Zbieram się mocniej,
szarpię go poraz drugi i trzeci, i nagle wykrzywiam twarz w grymasie bólu. Przez plecy,
przez ich środek przestrzeliwuje mnie niemal na wylot nieludzki ból, w oczach mi ciemnieje,
robi mi się słabo, bogi uginają się jak z waty i padam na pierwszą, wiosenną trawę.
Leżę tak nie mogąc się ruszyć nie wiem nawet jak długo, patrzę w słońce i próbuję nie
stracić przytomności, ból jest piekielny, wszechobecny i wszechogarniający. Dopiero teraz
zauważam wrośnięty w kosz korzeń, to on tak przytrzymał ten głupi kubeł i dlatego nie
mogłem go podnieść.
I oto słyszę głos wyroczni, oto rozchodzi się dudnienie trąb niebieskich, a ogromne słońce
na moich oczach zamienia się w twarz matki:
- Co tak leżysz? Co się stało?
- Nic – sącze boleśnie przez zęby.
Matka rozgląda się, widzi otwarty samochód, w samochodzie kubeł ze szkłem, drugi kubeł
obok, przewrócony i w mig pojmuje co się stało.
- Dzwignąłeś się diable jeden! A widzisz? Widzisz? Było mówić, że Pana Jezusa nie ma?
Było bluzgać tyle? To cię pokarało wreszcie!
Odwraca się i widzę jej drobne, skurczone plecy znikające w czeluści korytarza. Wróci. Wiem, że zaraz wróci, z garścią tabletek, z termometrem, z maściami, z plastrami rozgrzewającymi, z całą tą plejadą lekarstw i środków wszelkiej maści i pokroju trzymanych w lodówce na wszelki wypadek. Z głową pełną diagnoz i przypadków z życia, których zna tysiące. Przecież doskonale wie kto, kiedy i na co umarł. Ile było wylewów we wsi, ile zawałów, ile wypadków i ile ( O zgrozo! ) niewinnych zwichnięć kręgosłupa, które zakończyły się wózkiem inwalidzkim.
Wróci.
Lecz teraz muszę pozostać na piekielnie pięć minut sam, żebym sobie wszystko przemyślał, żebym w tej swojej durnej głowie dostrzegł wreszcie, że ona zawsze, ale to zawsze ma rację!
Amen.

Opublikowano

No fajnie, że znów z nami jesteś!
Twój tekst czytałem z wielką przyjemnością. Podoba mi się styl w jakim to napisałeś.
Przez użycie podniosłego, pełnego patosu tonu wyszła Ci przezabawna groteska. Przyjmij moje gratulacje.

Co do błędów:
1) złowowrogo, wybrażałem, rzęziste, błagjaą, siłe, jeźdżą?, czerwoanym, nadejśc, þustych, wściekłośc, sącze, Dzwignąłeś się. - Takie literówki podkreślił mi word.
2) bezprzerwy, poraz. - Piszemy rozłącznie
3) lat,w życiu. - Spacja po przecinku
4) wszechładunkamielektrycznymi. - Chyba powinna być spacja przed elektrycznymi.

Ps
Mam nadzieję, że pobędziesz trochę z nami?
Pozdrawiam serdecznie

Opublikowano

Dzięki za przychylne komentarze.
Don - wersja poprawiona na doku. Dopisałem też zakończenie i jestem wdzięczny, że nie pojechałeś mnie za rozrzucony tekst, za ten niewybaczalny brak formy. Ale cóż się stało? Wymieniłem program na Firefox - a i ciągle jeszcze dochodzę o co chodzi. A że komputery nie kochają mnie tak bardzo jak stare, dobre i nieśmiertelne bruliony poplamione tuszem z tanich długopisów, więc mi czasem takie psoty robią jak ten tutaj powyżej.
Pozdrawiam i planuję powrócić na stronkę po przerwie.
Ania - teraz muszę pędzić do pracy, ale obiecuję, że w chwili wolnej poszukam Twoich tekstów i poczytam.
p.s. wiele się zmieniło od mojego ostatniego tutaj pobytu.

Opublikowano

Marcepanie nie gadaj tyle
Bo cię zjedzą motyle

Mimo rozstrzelanej wersyfikacji, czy jak to zwać - tekst czytało się naprawdę bardzo dobrze. Ania napisała, że przeczytała jednym tchem. Przyjacielu z gór, Ty mi lepiej powiedz, co zamierzasz zrobić, aby w przyszłości nie było tyle literówek? Może wrócisz do starego worda, co?
Pozdrawiam serdecznie z nad morza

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zamiast wracać do starego Worda, poprostu wolniej w klawisze będę stukał i uważniej tekst przeglądał, powinno wystarczyć.
Pozdrowienia z gór. Prześlij trochę jodu, bo tu smutek ludzi ogarnął z powodu bylejakiej wiosny...
Opublikowano

Marcepan Ty jakiś dziwny jesteś! Wysłałbym Ci trochę jodu np. w karnistrze. Ale jak, skoro Ty adresu swego mi nie podałeś? Oj poeto, w chmurach błądzący! Napisz adres to zrobimy interes - ja Ci jodu Ty mi chmur. Ok? :))
Pozdrawiam serdecznie z miejsca gdzie morze, na które deszcz dzisiaj siąpi

Opublikowano

Rewelacja, wciąga od razu świat bohatera podmiotu, kojarzył mi sie trochę z Józefem K. ,ja bym dodała więcej absurdu do jego przemyśleń. A nie myślałeś,żeby tekst rozbudować na powieść albo na dramat ?Taki everyman nieudacznik zawsze jest na czasie: ) POZdrawiam i dzięki za oswiecenie mnie z datą urodziń.

Opublikowano

Tego mi było trzeba:D Energii, dynamiki, świetnego tempa tekstu. Niesamowicie:) Zazdroszczę utworu;) A żeby nie było, że sie tak do niczego nie przyczepie, to jest jeszcze kilka literówek, ale czymże one są w porównaniu z wrażeniem jakie pozostawia ten twór. Wymienie tylko jedno, co i mojemu miłościwemu bratu co jakiś czas wypominam - powinno być "szlag" a nie "szlak" w kontekście zdania, w którym zostało to słowo użyte. Swoją drogą, kilka dni temu pod drzwiami mojego pokoju donośnie wrzeszczał odkurzacz...żeby tylko wydawał dźwięki normalnego funkcjonowania, walił wręcz po drzwiach i stukał o podłogę;p to urządzenie budzi we mnie mordercze instynkty, zwłaszcza gdy jest 7,8 rano.
Do następnego, pozdrawiam

Opublikowano

Witam i gratuluje - Tobie tempa i dialogów a sobie, że nie mam takiej matki ni żony :)) - bo musiał bym co sobotę rano uciekać z domu na ryby. Zresztą uważam, że zbyt gadatliwe kobiety, znacznie wpłynęły na rozwój wędkarstwa w Polsce i nie tylko.

Opisałeś tu strrraszne męczarnie swojego bohatera, i dobrze,że jest tu dużo dialogu - to podkręca tempo.
Tylko nie rozumiem, dlaczego on nie machnie się na Wyspy - żeby odpocząć psychicznie od tamtego zapyziałego (z jego winy - niestety) świata.

Aha - napisałeś:
- "Uważam, że Bóg nie potrzebuje takich kłamstw, że to ludzie wymyślili te wszystkie
ceregiele, a ja jak będę chciał się pomodlić, to pójdę do lasu i tam lepiej będzie mnie słyszał,
niż w kościele."
Otóż kiedyś usłyszałem podobny pogląd słuchaczki w Radiu Maryja (nie! nie chodzę w moherach!) - na co ksiądz prowadzący celnie zripostował - że w takim razie , jak pani umrze to proszę nie fatygować księdza, tylko niech panią pochowa leśniczy!Pyszne!

A na koniec - no cóż, po prostu - NIE MA CHATKI, BEZ ZAGADKI!

Pozdrawiam - L.L.

Opublikowano

Cóż mogę dodać od siebie? Jestem w szoku! Zatkało mnie i dzięki za te miłe słowa.
JUSTYNO - Nie myślałem ani o powieści ani o dramacie, a teraz się chyba zastanowię :) Szkoda, że powstał już "Dzień Świra", bo spróbowałbym być pierwszy.
UFO - Literówki już mi wypomniał Don Cornellos, to wyniknęło z pośpiechu i ograniczonego czasu. Szalg - poprawiam teraz. Dzięki.
Liryczny Łobuzie - Jeśli uda mi się rozwinąć ten tekst, postaram się wyłuskać z bohatera wiedzę, dlaczego nie zwiał z kraju. Ale jak tak pomyśleć, to zbyt wiele w nim frustracji, która pewnie wpędza go w zbyt wielkie kompleksy, a to nie sprzyja odważnym decyzjom. W zasadzie mam w planie kolejnego bohatera na kolejne opowiadanie (również prowincjusz, który nie wyjechał :) ), ale Wasze komentarze zachęcają mnie do rozwinięcia tematu bohatera z tej opowiastki. :)
P.S. Spalić wszystkie odkurzacze! A w naszych rzekach znów zaroi się od ryb!
Pozdrawiam wszystkich.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      No dobrze, wyobrażam sobie, i - owszem, widzę to - ale  to ułuda, bo zastawiłeś pułapkę! Bo wiesz, że tym "nasze małe rozterki" rozciągnąłeś, rozpostarłeś wręcz przestrzeń płaską jak step, wyjałowioną, uśrednioną do granic możliwości... A te "rozterki", to przecież szerokie pasma gór, himalajów nawet! tych miriadów indywidualnych znaczeń, wcale nie nieistotnych, czy drobnych :) Toż w tym jest istota, że każdy patrzy własnymi oczami, każdy z osobna sięga w głąb i decyduje o skali przeżyć... Zatem nie ma "jednej taśmy", a każda taśma z osobna ma swój przebieg i swoją dramaturgię. Kręcę swój film i nawet, jeżeli świat staje na głowie, to raz to jest śmieszne, a raz nie, ale to ja o tym decyduję :)
    • Najgłębsze rany zadają ci których najbardziej kochamy. Rozsądek nie pozwala okaleczać się z premedytacją.  A tak przecież się staje gdy jesteśmy bierni, licząc na przypływ mądrości osób w/w.  Dzięki za komentarz.
    • zbliżam się do granic horyzontu zdarzeń zanika sygnał nie będzie nic ani czasu ani marzeń przestrzeń zniknie  sama w sobie  popadnę w niepamięć zapomnę o wszystkim nawet o tobie znów się spotkamy po drugiej stronie

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @m1234 wyobraź sobie człowieka za 800 lat który patrzy na nasze małe rozterki, albo spójrz na przeszłość człowieka z epoki kamienia łupanego wiedząc że nie zmienisz nic - cokolwiek zrobisz cokolwiek nie zrobisz będzie tak samo - jeśli to nie jest śmieszne , przewin sobie 100 razy taśmę , jeśli nadal nie jest śmieszne to tylko dlatego że nie czerpiesz z radości życia 
    • Wszystko mi się w tym wierszu podoba, obrazy, metafory - klimatem nasuwa mi na myśl filmy "Hallo, Szpicbródka" i "Lata 20., lata 30.".  Przekaz również.  Ale nie puenta, która brzmi jakoś sztucznie i nieoprawnie, w moim odczuciu. 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Ten ostatni wers nie daje mi spokoju. Wypadało by - lekkością pragnień smak wolności poczuć(!), poznać, itp. W każdym razie - brakuje tutaj jakiegoś czasownika, żeby utrzymać gramatyczny sens wypowiedzi. Bezpośrednie wstawienie go jednak zaburzy strukturę i melodię tego utworu, więc - moim zdaniem - należałoby tę końcówkę lekko przeredagować, tak aby wilk był syty a owca cała :) Od siebie zaproponuję - z lekkością poczuć smak wolności, lekko się unieść w swej wolności, z lekkością odczuć smak wolności, pragnieniem poczuć/odczuć smak wolności. Tyle na tę chwilę, jestem w stanie wymyślić, oczywiście możesz inaczej, starałam się zachować rytm, rym i znaczenie.   Ale to tyle mojego marudzenia :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...