Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Chociaż był listopad, słońce stało wysoko. Bezchmurne niebo zapowiadało piękny dzień. Anna snuła się po pokojach. Papieros i kawa wybudzały z letargu. Jedwabny peniuar skrywał wdzięki. Stopy delektowały się chłodem podłóg. Stanęła przy oknie. Obserwowała ludzi.
Z zadumy wyrwał ją dzwonek do drzwi. Otworzyła. Stał w nich mężczyzna. Ubrany w długi beżowy prochowiec i kapelusz.
- Słucham?
- Dzień dobry, czy zastałem Alicję? Spytał niskim nosowym głosem.
- Nie, nie ma Alicji. A z kim mam przyjemność?
- Nazywam się Faith i szukam osób zaginionych.
Wyciągnął dowód tożsamości.
Wzrost sto osiemdziesiąt trzy centymetry. Zamieszkały Łódź. Oczy brązowe. Znaki szczególne , brak.
- Dlaczego pyta Pan o Alicję?
- Ponieważ poszukuję jej.
- Alicja często wychodzi z domu i wraca po tygodniu. Nie sądzę żeby była zaginiona. Jestem pewna, że lada dzień się zjawi. A teraz myślę że możemy się pożegnać.
Anna zamknęła drzwi. Wytrącona z równowagi odpaliła kolejnego papierosa. Dym rozszedł się do receptorów i złagodził napięcie. To nie dzieje się naprawdę. Pewnie Alicja robi sobie ze mnie żarty, pomyślała i oddała się codziennym czynnościom.
Minął tydzień od wizyty Faith. Alicja nie wracała. Anna zaniepokojona coraz częściej wyglądał przez okno po zmierzchu. Godzinami wpatrywała się w telefon.
Pogoda zmieniła się. Anna wracała z pracy. Na ulicy było ciemno. Kałuże odbijały słabe światła latarni. Północny wiatr przeszywał materiał płaszcza. Nagle za sobą usłyszała stukot obcasów. Jakaś postać wciągnęła ją do bramy. Wyszarpnęła rękaw z uścisku. Podniosła wzrok . Jej oczom ukazała się kobieta.
- Błagam Panią proszę pójść ze mną.
Kobieta była roztrzęsiona.
- Chwileczkę, ja Pani nie znam.
- Błagam Panią. Tutaj na rogu jest maleńka kawiarnia. Tam schowamy się przed deszczem. Mam informacje o Alicji.
- Dobrze. Chodźmy.
Weszły do lokalu. Przygaszone światła sprawiały wrażenie intymności. Usiadły. Z głośników snuł się jazz. Mieszka tutaj od lat. Nigdy nie widziała tej knajpy.
- Słucham. Co ma Pani do powiedzenia?
- Być może wyda się to Pani dziwne. Pomyśli, że zwariowałam.
-Niechże Pani mówi.
- Alicja jest nie z tego świata.
- Rzeczywiście to niedorzeczność.
Chciała wstać. Kobieta powstrzymała ją. Zaczęła szybko mówić.
- Nazywam się Mary. Mój mąż George zaginął dwa lata temu. Policja powiedziała , że nie ma śladu. Rozpoczęłam poszukiwania na własną rękę. I odkryłam, że George nie był z tego świata.
- A co , kosmitą?
Sarkazm i rozczarowanie w głosie Anny spowodowało, że tamta się rozpłakała.
- Dowiedziałam się, że Oni, zostawiają poszlaki. Tylko ja nie mogę znaleźć. Mąż był rzeźnikiem. I zupełnie nie wiem gdzie szukać.
- Ale po co. Zupełnie nie wiem. Przecież Alicja powiedziałaby mi .
- Ja tez tak mówiłam , kiedy rozmawiałam z tamtym mężczyzną. On szukał żony. Była biologiem.
- Z jakim mężczyzną?
Do Lokalu wszedł gość w białej kurtce.
- Muszę iść do widzenia
- Ale jak to?
- Ten mężczyzna . Lepiej, żeby nas razem nie widział.
Wstała i poszła w stronę toalety. Kiedy tamten odchodził od baru cicho przemknęła nie domykając drzwi. Anna była zdezorientowana. To wszystko nie mieściło jej się w głowie.
Wyszła na ulicę. Ostry wiatr uderzył w twarz. Mżyło. Rozłożyła parasol. Chciała być jak najszybciej w domu.
Padał śnieg. Stała w oknie. Przyglądała się ludziom. Zostawiali miliony śladów na ulicach. Każdy był czyimś istnieniem. Myślała o dowodach. Myślała o Alicji.
Nie wierzyła w słowa tych ludzi. Alicja na pewno jest i wróci. Podeszła do biurka. Pośrodku stała maszyna do pisania. Kot spał oparty o klawisze. Kartki porozrzucane z wdziękiem pokryła warstwa kurzu. Oddałaby wszystko żeby znowu usłyszeć melodię klawiszy. Kiedyś denerwował ją bałagan. Alicja nigdy nie pozwalała sprzątać. Zupełnie jak Wirginia Wolf. Pochłonięta pisaniem. Umarła dla świata. Z maszyny wystawał kartka. Wyjęła ją. Przeczytała. Zdziwiła się nieco bo Alicja nigdy w ten sposób nie zostawiała pracy. Ukończone wiersze spoczywały w teczkach. Starannie ułożone czekały na chwałę.
- „Ból który znam”*. Przeczytała na głos.
W tej samej chwili usłyszała szmer. Za chwilę pukanie. Podeszła do drzwi wejściowych. Otworzyła je. Nie było nikogo. Znowu rozległo się pukanie. Tym razem silniejsze. Poszła za dźwiękiem. Nie mogła uwierzyć. Za drzwiami balkonowymi stał mężczyzna w pidżamie.
Uśmiechał się. Podskakiwał. Rozcierał ręce. Anna otworzyła drzwi. Szybko wskoczył do pokoju. Przywarł do pieca.
- No co tak długo?
- Ale kim Pan jest?
- Jestem George. George Rzeźnik. Zgiął się w pół.
- Przepraszam co Georgu Rzeźniku robiłeś na moim balkonie? I ten strój.
Flanelowa pidżama w brązowo kremowe pasy wyglądała na zmęczoną.
- Cóż. Przybywam stamtąd. Szerokim gestem wskazał niebo.
- Czyli skąd?
- Uciekłem, ale Alicja chce tam zostać.
- Alicja? Skąd znasz…
- Alicja powiedziała żebym cię odnalazł. Chciałaby żebyś też tam była. Wszystko jest napisane. Obrócił się na pięcie.- A teraz muszę już iść. Otworzył drzwi balkonowe. Wyszedł. Wspiął się na dach. Rozpłynął w mroźnym powietrzu.
Przecież to nierealne. Mózg Anny nie dopuszczał tego co zaszło. Czyżby to był George od Mary? To niemożliwe. Zapaliła papierosa. W domu panował półmrok i chłód. Owinęła ramiona chustą. Przeczytała raz jeszcze.
- „ Ból który znam”.
Podeszła do drzwi balkonowych. Uchyliła. Na balkonie nie było śladów stóp. Czy moja wyobraźnia i chęć odnalezienia Alicji płatają mi figle? Spojrzała przed siebie. Ośnieżone dachówki skrzyły w zachodzącym słońcu. Cygara kominów tliły dym. Waniliowe chmury uśmiechały się. Tak bardzo za tobą tęsknię Alicjo.
„ …tutaj wyliczanka kim jesteś
dla mnie
może jeszcze drzewem
co rośnie w snach…”

Opiera głowę na ramieniu Alicji. Czuje się ciepło i bezpiecznie. Wokół nich panuje ciemność. U stóp połyskuje błękitna mała kula.
- Czy to Ziemia?
- Tak Anno.
Dziwi się, że Ziemia jest taka samotna. Jednak nie czuje smutku. Wokół planety panuje ruch. Ktoś wrzuca coś białego do wielkiej armaty. Próbuje rozpoznać sylwetki. Są za daleko. Poszła pierwsza salwa. W ciemności pojawiają się białe iskierki.
- Alicjo co oni robią?
Patrzy jej w twarz. Pierwszy raz widzi jej spokój. Oczy błyszczą. Łagodny uśmiech sprawia że ciemność wiruje. Czuje się szczęśliwa.
- Rozsypują wystarczającą ilość gwiazd, Anno.



* wykorzystano fragmenty wiersza „ Ból który znam” autorstwa Eweliny Nakielskiej

Opublikowano

Można napisać. Zawsze można coś napisać ;)
Ja napiszę, że ciekawy pomysł. Czytało się dość przyjemnie. Choć przeszkadzały sztywne dość dialogi. Wydają się być pozbawione ekspresji. Poza tym masz gdzieniegdzie taką usterkę techniczną w przerwach po kropkach lub przecinkach, co nie wygląda estetycznie; np.:
"Podniosła wzrok . Jej oczom ukazała się kobieta."
Oprócz tego problemy z interpunkcją. Np.:
"Znaki szczególne , brak." - lepiej: Znaki szczególne: brak.
"Nie sądzę żeby była zaginiona." - przed "żeby" przecinek
"A teraz myślę że możemy się pożegnać." - przed "że" przecinek.
Itd.

Ale ogólnie to jest to poprawne opowiadanie.
Pozdrawiam
N.Z.

  • 1 miesiąc temu...
Opublikowano

1)” Z maszyny wystawał kartka” – wystawała
2) „Flanelowa pidżama w brązowo kremowe pasy wyglądała na zmęczoną.” - ?

Napisane bardzo sprawnie. Jestem pod wrażeniem. Rzadko zdarzają się na tak wysokim poziomie pisane dialogi, zwłaszcza na tym forum. Tekst mnie zaskoczył w tym sensie, że napisał je ten sam autor, który popełnił „Harry…” Gratulacje.
Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Choćby najwyższy sąd tu zadziałał  To familijną będzie tak sprawa Nazwisko nieznane ród rozwiedziony  A co ważniejszym jegomość to sprawia Data nieważna koledzy klapą  Małpą odchaczyć a na przybitkę uderzyć łapą   Wywód bez końca poprowadzony Rodowód zwodu już wywiedziony
    • @infelia dziękuję bardzo jestem marzycielem może ktoś kiedyś?
    • @infelia dziękuję bardzo za miłe słowa pozdrawiam serdecznie 
    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...