Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

orbitowanie bez cukru

Użytkownicy
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez orbitowanie bez cukru

  1. Interesuje się podróżami. Lubi wbijać paznokcie w chmury. Unoszą go wysoko. O, tak jak teraz. Bawi się chmurą i formuje z niej grubego kota, skrzydła, auto albo jej twarz. Czasem zakłada niebieską sukienkę. Jest niebem. Ludzie zadzierają głowy. Wpatrują się w niego. Myślą , mówią, a słowa unoszą mydlane bańki. Tęczowo połyskują w słońcu. Jakie to piękne. Moc tkwi w słowach. Jest krawcem. Szyje zdania na miarę. Gdyby lato nie było deszczowe, pokusiłby się o wyjazd. Jednak z braku środków, a może z lenistwa, w senne popołudnia zadowala się czytaniem, piciem wódki, pisaniem i jaraniem. Z doskoku pieprzeniem dziwek. Mało mają dla niego czasu, nie płaci wiele. Tego wieczoru wychodzi z zatęchłego mieszkanka poszukać natchnienia. Siedzi przy kontuarze, wlewając za kołnierz kolejną tekilę. Wchodzi czerwona sukienka, jego wzrok za nią. Jędrne piersi, włosy opadające delikatnie na ramiona. Była jego marzeniem. Poprosiła o ogień i została. Stali się nierozłączni. Jarali, pisali, pili wódkę i czytali. Układała pióra na krawędzi łóżka równiutko. Dzień i noc. Smakował ją. Chciał, żeby była z mięsa, nie z blasku słońca. Idzie sukienką, wolną dłonią przeciera usta. On znów rozpada się na atomy.
  2. ładny język tekstu nie broni. pomimo poetyckich i dobrze zastosowanych metafor źle się czyta. po pięciu wersach staje sie męczący. myślę, że to z powodu przegadania. pomysł przedni jednak nic się nie dzieje. pozdr obc
  3. tekst przegadany w pierwszej części. zupełnie nie wiedziałam o co chodzi. niezbyt dobry dobór metafor bądź , dobre metafory źle zastosowane. może zbyt ciasno. podoba mi sie część druga. od może ich widziałeś. jednak zdaje się niedopracowana całość. pozdr obc
  4. Chociaż był listopad, słońce stało wysoko. Bezchmurne niebo zapowiadało piękny dzień. Anna snuła się po pokojach. Papieros i kawa wybudzały z letargu. Jedwabny peniuar skrywał wdzięki. Stopy delektowały się chłodem podłóg. Stanęła przy oknie. Obserwowała ludzi. Z zadumy wyrwał ją dzwonek do drzwi. Otworzyła. Stał w nich mężczyzna. Ubrany w długi beżowy prochowiec i kapelusz. - Słucham? - Dzień dobry, czy zastałem Alicję? Spytał niskim nosowym głosem. - Nie, nie ma Alicji. A z kim mam przyjemność? - Nazywam się Faith i szukam osób zaginionych. Wyciągnął dowód tożsamości. Wzrost sto osiemdziesiąt trzy centymetry. Zamieszkały Łódź. Oczy brązowe. Znaki szczególne , brak. - Dlaczego pyta Pan o Alicję? - Ponieważ poszukuję jej. - Alicja często wychodzi z domu i wraca po tygodniu. Nie sądzę żeby była zaginiona. Jestem pewna, że lada dzień się zjawi. A teraz myślę że możemy się pożegnać. Anna zamknęła drzwi. Wytrącona z równowagi odpaliła kolejnego papierosa. Dym rozszedł się do receptorów i złagodził napięcie. To nie dzieje się naprawdę. Pewnie Alicja robi sobie ze mnie żarty, pomyślała i oddała się codziennym czynnościom. Minął tydzień od wizyty Faith. Alicja nie wracała. Anna zaniepokojona coraz częściej wyglądał przez okno po zmierzchu. Godzinami wpatrywała się w telefon. Pogoda zmieniła się. Anna wracała z pracy. Na ulicy było ciemno. Kałuże odbijały słabe światła latarni. Północny wiatr przeszywał materiał płaszcza. Nagle za sobą usłyszała stukot obcasów. Jakaś postać wciągnęła ją do bramy. Wyszarpnęła rękaw z uścisku. Podniosła wzrok . Jej oczom ukazała się kobieta. - Błagam Panią proszę pójść ze mną. Kobieta była roztrzęsiona. - Chwileczkę, ja Pani nie znam. - Błagam Panią. Tutaj na rogu jest maleńka kawiarnia. Tam schowamy się przed deszczem. Mam informacje o Alicji. - Dobrze. Chodźmy. Weszły do lokalu. Przygaszone światła sprawiały wrażenie intymności. Usiadły. Z głośników snuł się jazz. Mieszka tutaj od lat. Nigdy nie widziała tej knajpy. - Słucham. Co ma Pani do powiedzenia? - Być może wyda się to Pani dziwne. Pomyśli, że zwariowałam. -Niechże Pani mówi. - Alicja jest nie z tego świata. - Rzeczywiście to niedorzeczność. Chciała wstać. Kobieta powstrzymała ją. Zaczęła szybko mówić. - Nazywam się Mary. Mój mąż George zaginął dwa lata temu. Policja powiedziała , że nie ma śladu. Rozpoczęłam poszukiwania na własną rękę. I odkryłam, że George nie był z tego świata. - A co , kosmitą? Sarkazm i rozczarowanie w głosie Anny spowodowało, że tamta się rozpłakała. - Dowiedziałam się, że Oni, zostawiają poszlaki. Tylko ja nie mogę znaleźć. Mąż był rzeźnikiem. I zupełnie nie wiem gdzie szukać. - Ale po co. Zupełnie nie wiem. Przecież Alicja powiedziałaby mi . - Ja tez tak mówiłam , kiedy rozmawiałam z tamtym mężczyzną. On szukał żony. Była biologiem. - Z jakim mężczyzną? Do Lokalu wszedł gość w białej kurtce. - Muszę iść do widzenia - Ale jak to? - Ten mężczyzna . Lepiej, żeby nas razem nie widział. Wstała i poszła w stronę toalety. Kiedy tamten odchodził od baru cicho przemknęła nie domykając drzwi. Anna była zdezorientowana. To wszystko nie mieściło jej się w głowie. Wyszła na ulicę. Ostry wiatr uderzył w twarz. Mżyło. Rozłożyła parasol. Chciała być jak najszybciej w domu. Padał śnieg. Stała w oknie. Przyglądała się ludziom. Zostawiali miliony śladów na ulicach. Każdy był czyimś istnieniem. Myślała o dowodach. Myślała o Alicji. Nie wierzyła w słowa tych ludzi. Alicja na pewno jest i wróci. Podeszła do biurka. Pośrodku stała maszyna do pisania. Kot spał oparty o klawisze. Kartki porozrzucane z wdziękiem pokryła warstwa kurzu. Oddałaby wszystko żeby znowu usłyszeć melodię klawiszy. Kiedyś denerwował ją bałagan. Alicja nigdy nie pozwalała sprzątać. Zupełnie jak Wirginia Wolf. Pochłonięta pisaniem. Umarła dla świata. Z maszyny wystawał kartka. Wyjęła ją. Przeczytała. Zdziwiła się nieco bo Alicja nigdy w ten sposób nie zostawiała pracy. Ukończone wiersze spoczywały w teczkach. Starannie ułożone czekały na chwałę. - „Ból który znam”*. Przeczytała na głos. W tej samej chwili usłyszała szmer. Za chwilę pukanie. Podeszła do drzwi wejściowych. Otworzyła je. Nie było nikogo. Znowu rozległo się pukanie. Tym razem silniejsze. Poszła za dźwiękiem. Nie mogła uwierzyć. Za drzwiami balkonowymi stał mężczyzna w pidżamie. Uśmiechał się. Podskakiwał. Rozcierał ręce. Anna otworzyła drzwi. Szybko wskoczył do pokoju. Przywarł do pieca. - No co tak długo? - Ale kim Pan jest? - Jestem George. George Rzeźnik. Zgiął się w pół. - Przepraszam co Georgu Rzeźniku robiłeś na moim balkonie? I ten strój. Flanelowa pidżama w brązowo kremowe pasy wyglądała na zmęczoną. - Cóż. Przybywam stamtąd. Szerokim gestem wskazał niebo. - Czyli skąd? - Uciekłem, ale Alicja chce tam zostać. - Alicja? Skąd znasz… - Alicja powiedziała żebym cię odnalazł. Chciałaby żebyś też tam była. Wszystko jest napisane. Obrócił się na pięcie.- A teraz muszę już iść. Otworzył drzwi balkonowe. Wyszedł. Wspiął się na dach. Rozpłynął w mroźnym powietrzu. Przecież to nierealne. Mózg Anny nie dopuszczał tego co zaszło. Czyżby to był George od Mary? To niemożliwe. Zapaliła papierosa. W domu panował półmrok i chłód. Owinęła ramiona chustą. Przeczytała raz jeszcze. - „ Ból który znam”. Podeszła do drzwi balkonowych. Uchyliła. Na balkonie nie było śladów stóp. Czy moja wyobraźnia i chęć odnalezienia Alicji płatają mi figle? Spojrzała przed siebie. Ośnieżone dachówki skrzyły w zachodzącym słońcu. Cygara kominów tliły dym. Waniliowe chmury uśmiechały się. Tak bardzo za tobą tęsknię Alicjo. „ …tutaj wyliczanka kim jesteś dla mnie może jeszcze drzewem co rośnie w snach…” Opiera głowę na ramieniu Alicji. Czuje się ciepło i bezpiecznie. Wokół nich panuje ciemność. U stóp połyskuje błękitna mała kula. - Czy to Ziemia? - Tak Anno. Dziwi się, że Ziemia jest taka samotna. Jednak nie czuje smutku. Wokół planety panuje ruch. Ktoś wrzuca coś białego do wielkiej armaty. Próbuje rozpoznać sylwetki. Są za daleko. Poszła pierwsza salwa. W ciemności pojawiają się białe iskierki. - Alicjo co oni robią? Patrzy jej w twarz. Pierwszy raz widzi jej spokój. Oczy błyszczą. Łagodny uśmiech sprawia że ciemność wiruje. Czuje się szczęśliwa. - Rozsypują wystarczającą ilość gwiazd, Anno. * wykorzystano fragmenty wiersza „ Ból który znam” autorstwa Eweliny Nakielskiej
  5. początek beznadziejny. powtórzenia. ciekawie zrobiło sie pod koniec i za to plus.pozdr obc
  6. to raczej nie proza, jednak początek niezły...potem się już psuje.pozdr obc:)
  7. mnie się podoba.choć rzeczywiście krótkie.ale jestem na tak:) pozdr obc
  8. hm...teraz ja poczytałam Pański kawałek...historyjka ciekawa...choć wydaje mi się nieco przegadana. podobają mi się dialogi. na plus:) pozdrawiam obc:)
  9. hm...wolę nie wyciągać wniosków z dygresji...dziękuje za przeczytanie...co do znania się...to nie przypominam sobie...ale to jest miłe , że tak sądzisz, pozdr obc:)
  10. Próbuje przypomnieć sobie jaka była. Wszystko co wie jest spakowane do ciasnych kuferków. Te kuferki w wielkich walizkach na dnie jej głowy. Nie dają się otworzyć. Uśmiech jest promieniem i nawet w deszczowe dni potrafi stworzyć parasol. W uszach dźwięk jej głosu. - Ta Kinga to taka miła dziewczyna. Dużo się śmieje. Śmiech. Gdyby weryfikować ludzi według częstotliwości , długości i natężenia śmiania się. Jeszcze brać pod uwagę szczerość uśmiechu, sytuację jaka go wywołała. Świat byłby lepszy. Nie zapomina. Nie można porównywać śmiechu po dobrym stafie ze śmiechem na czysto. Cóż takie kryteria mogą istnieć. W niedalekiej przyszłości. Tylko, że wtedy ktoś powie: pani x, pan y, jest tak zajebiście poważny. I to byłaby wartość. Jest niesprawiedliwe, że najlepsze komentarze przychodzą w najmniej odpowiednich sytuacjach. Na przykład pod prysznicem, w toalecie, podczas odkurzania, prowadzenia samochodu. Tak bardzo chce zapamiętać myśli, że nigdy ich nie pamięta. A miało być tak pięknie. Jest sierpień godzina południowa. Siedzi w cieniu sosen. Jest jedyną klientką kawiarnianego tarasu. Rozgrzana skóra uwalnia zapach lata. Kiedyś przeczytała w kobiecej gazecie, jeśli dopada cię zimowa depresja to wejdź do ciepłej wody a po kąpieli wsmaruj w skórę ulubiony olejek do opalania. Sprawdzi następnej jesieni. Czeka. Czeka na sms’a. Choć wolałaby a pain that I’m used to. Stara się nie myśleć o tym czekaniu. Wypisuje pocztówki. Przyszła kelnerka. Śliczna dziewczyna. Kawa jest zimna. Słodka, choć wolałaby więcej mleka. Lody szybko się rozpuszczają. Bobik wylał wodę. Kelnerka niesie miskę. Pyta czy może pogłaskać psa. Anna uśmiecha się do dziewczyny i kiwa głową na tak. Może gdyby tutaj przyjechała z Alicją w zeszłym roku. Wszystko byłoby inaczej. To takie magiczne miejsce. Wypisane kartki leżą na stoliku. Bobik pochrapuje pod stołem. Telefon nie dzwoni. Słońce wyjrzało zza sosny. Anna idzie do toalety. W kawiarni jest chłodno. Klapki ślizgają się po granitowej podłodze. Ostrożnie stąpa po schodach. Toaleta znajduje się w piwnicy. Zamyka drzwi. Zadbane ubikacje zdarzają się bardzo rzadko. I właśnie jest rzadko. Anna chciałaby zrobić kupę. Nie zależy jej jaką. Może być rzadka. Choć higieniczniejsza byłaby stała. Mości chusteczkami gniazdo dla pośladków. Żeby tylko nie dotknąć muszli. Sztuka wymoszczania deski sedesowej. Jak sztuka kochania. Nigdy do perfekcji. Siada. Mijają minuty. Jakiś ruch na korytarzu. Podrywa się. Nie da rady. Wstaje. Chusteczki lądują w koszu. Myje ręce i wychodzi. To na pewno nie były minuty tylko sekundy. Od czterech dni zwieracze pracują na pełnych obrotach. To średnio o jakieś trzy dni za długo. Może jutro. Bierze smycz. Żegna się z kelnerką. W drodze kupuje mineralną. Bobik chłepce z butelki. Dzieci z rodzicami zatrzymują się i śmieją. Idzie przez las. Ściółka pachnie. Przypomina ostatnie wakacje z rodzicami. Anna miała pięć lat. Mieszkali w campingach. Ośrodek położony w środku sosnowego lasu. Pamięta, że bawiła się z dzieciakami na huśtawkach. Uczyła się zeskakiwać. Starsze dzieci robiły to świetnie. Pozazdrościła i spadła pod krzesełko. Nabiła guza. Wszyscy się śmiali. Innym razem wracała z rodzicami z plaży. Na stopach miała drewniane sandałki. Uwielbiała te buty. Pech chciał weszła w dziurę. But ugrzązł. Nie zdążyła osłonić twarzy. Przegryzła język. Bolały kolana. Najbardziej nieprzyjemna była krew zalewająca usta. Ojciec wziął ją na ręce. Szli tak we trójkę. Mama gładziła ją po czole. Zostało w niej coś z dziewczynki, dziecka porzuconego w czterech ścianach. Dlatego nie pamięta.
  11. Mieszkanko w bloku na parterze. Przed wejściem napis „ Wróżka” . Zanim tam poszłam wyobrażałam sobie staruszką obwieszoną mnóstwem złotych paciorków w zwiewnych szatach. Jakież było moje zdziwienie gdy w drzwiach stanęła niewysoka smukła kobieta około pięćdziesiątki ubrana w biały t-shirt i jeansy. Po wejściu do przedpokoju poprosiła mnie o zdjęcie płaszcza następnie zapytała na jaką kawę mam ochotę , oczywiście parzoną dodała. Wymieniła około piętnastu nazw, szczerze mówiąc nic mi nie mówiły, dawały tylko popis dla wyobraźni. Poprosiłam aby sama wybrała. Pokój do którego mnie wprowadziła był pomalowany na fioletowo z dodatkiem wrzosu i granatu. Zaciągnięte rolety okienne pozwalały świecom na nadanie głębi i tajemniczości. Mała kobietka tutaj nie pasowała. Przyniosła kawę w maleńkich filiżankach. Porcelana była tak delikatna, że widziałam czerń przez ścianki. Poprosiła abym wypiła, uśmiechnęła się poczym wyszła. Aromat delikatnie rozchodził się we wszystkie zakątki przenikał pory i koncentrował się w nozdrzach. - Smaczna , prawda ? usłyszałam głos, drgnęłam gdy położyła mi dłoń na ramieniu, Spokojnie jest Pani bardzo spięta, zaparzyłam dla ciebie, pozwolisz , będę mówiła ci po imieniu, Pełnię Księżyca, czuję że jest ci potrzebna - Anna, - Tak , Anna ,miło mi cię poznać Aniu, mów mi Teresa. Wtedy pojawiła się na nowo ubrana w długą wrzosowo fioletową suknię, kompatybilna względem pokoju. - A gdzie jeansy i t-shirt? uśmiechnęłam się - Zobaczyłam nitkę rozczarowania na czole, mrugnęła okiem, postanowiłam to zmienić, usiadła. - Słucham o co chcesz zapytać? - Sama nie wiem, w sumie, weszłam przypadkowo - Przypadki nie istnieją, wszystko co dzieje się w życiu stwarzamy sami. - Jeśli wierzyć temu co mówisz, to rzeczywiście, od dłuższego czasu właściwie lat myślałam nad wizytą u wróżki. Jeśli chodzi o dzisiaj to po prostu skorzystałam z okazji przypadkowego napotkania szyldu. - A ja po prostu nie miałam klientów , uśmiechnęła się szeroko, podaj mi dłoń - Którą? Spojrzałam na otwarte wnętrza, nie wiem którą, powtórzyłam. - Dobrze wiesz, po prostu ją wyciągnij. Podałam lewą z blizną z dzieciństwa i schodzącym od płynu do mycia naczyń naskórkiem. Wstydzę się moich dłoni, są duże i mają grubą skórę. - Nie bój się, otworzyła poczym obróciła żeby zobaczyć grzbiet, następnie zaczęła opowiadać mi życie. Podała wiele szczegółów z dzieciństwa, spraw związanych z rodzicami, pierwszą miłością i każdą następną. Na koniec spojrzała mi prosto w oczy, czeka cię jeszcze wiele niespodzianek. - Nie wiem co powiedzieć, wszystko co mówisz jest prawdziwe. - Nic nie mów , zostaw dla siebie. Teraz rozłożę karty , ty w tym czasie pomyśl o co chcesz zapytać ale nie mów na głos, zapytaj siebie. Teresa podała karty żebym je przez chwilę potrzymała. Następnie rozłożyła talię. Mówiła długo o mojej obecnej sytuacji i o przyszłości. Radziła z czego zrezygnować a co pozostawić tak jak jest żeby samo pracowało. Po kartach poprosiła żebym obróciła filiżankę tak jakbym chciała wylać jej zawartość na spodeczek. Co prawda wróżenie z fusów najmniej do mnie przemówiło. Za seans zapłaciłam kart kredytową, była taka możliwość, bo okazało się że kwota stu pięćdziesięciu złotych polskich które posiadałam jest niewystarczająca. - Tylko pamiętaj, uważaj na przejściu i używaj z rozwagą warzyw, dodała kiedy zamykała za mną drzwi. Nie bardzo wiedziałam o co chodziło wróżce Teresie z tymi warzywami. Jednak tak jak prosiła nie zadawałam pytań na które i ona nie znała odpowiedzi. Tak myślę. *** - Beznadziejny wstęp do powieści, powiedziała przecierając brudne szkła koszulką równie nieświeżą co oddech. Poznajemy bohaterkę jak rozmawia z wróżbitką i nie wiadomo w ogóle o czym i po co. Anna siedziała ze spuszczoną głową. Miała na sobie granatową koszulę nocną z Gerfildem. Lubiła ją za miękkość i ciepło zimą, latem doskonale wchłaniała pot. - Ale znasz przecież ciąg dalszy, pamiętasz jak napisałam dwa lata temu Rozmiar czterdzieści jeden, chciałam zakończyć. Pomyślałam, że nawet może z tego być niezłe opowiadanie w grubszym wydaniu. - Rób jak uważasz, mnie się nie podoba. Alicja przeszła do kuchni zalać kawę. - Chcesz z mlekiem i z cukrem? - Bez cukru poproszę Alicja usiadła do komputera. - Ciekawe jak tam mój wczorajszy wiersz na spale, uśmiechnęła się. Myślisz, że jest dobry? - Nie mam zdania, znowu każe jej się ustosunkować się do spalonych przebojów typu , zapiszę wszystko co mówisz bo to moje a mówisz tak pięknie. Anna nie miała zamiaru znowu w najdelikatniejszy sposób próbować tłumaczyć się, że wiersz nie koniecznie jest do bani , jednak powinien poleżeć troszkę w warsztacie. Wyszła do sypialni. Czuła się osłabiona. Miała żal do Alicji, że w taki łatwy sposób przychodzi jej krytyka. Zażyła trzy tabletki clmsu i włączyła radio. Zastanawiała się jak spędzi wieczór, może będzie pisać albo pójdzie na piwko. Tylko z kim? Od lat cierpiała na brak znajomych. Właściwie odchodziła od ludzi. Męczyli ją wiecznie zadowoleni z życia uśmiechnięci i głośni przyprawiali ją o mdłości kiedy o tym myślała, jednak gdy już ściskała ręce na powitanie uczucie wyobcowania ustępowało i wtapiała się w tłum. Zamknęła oczy. Koalicja LiS rozpadła się wraz z wyborem nowego ministra rolnictwa Wojciecha Mojzesowicza. Ta nominacja podobno nie znaczy nic. Dwudziestego drugiego sierpnia okaże się czy koalicja istnieje . PiS być może rozbije Samoobronę i tym samym utrzyma większość głosów dla siebie. Życie polityczne nabiera głupawego rozpędu z górki. Wszyscy naokoło narzekają na rząd Kaczyńskich a jednak ktoś na nich głosował. Anna wierzyła w teorię spisku nie mniej niż Alicja. Światem rządzie masoneria i trzyma w ryzach wszystkich. Przypomniały jej się wydarzenia związane z koncertem Dody w czerwcu. Na występ przybyły setki ludzi z całego miasta. Teraz można by sobie wyobrazić film animowany. Ludzie stojącą twarzą do sceny w oczach pojawiają się hipnotyczne kręgi twarze szaro fioletowe obwisłe i wzrok tępy. Doda śpiewa przekaz szatana. Przestraszone tłumem chciały z Alicją uciec, lecz zombie zastępowali im drogę, krzyczeli do nich, nie tędy kurwy, nie ma przejścia! Czuły moc w tej muzyce i tę bezmyślność, napięte struny nerwów ludzi którzy chętnie wbiliby im nóż w plecy. Doda to marionetka masonerii, przynajmniej tej polskiej, odmóżdżacz. Anna nie zdziwiłaby się gdyby PiS wykorzystał tę kukłę w wyborach. A może już wykorzystuje. Przekazy do podświadomości idą w Polskę falami radiowymi. Może nawet mocniejsze od radia Maryja i telewizji Trwam. Sugestia autorytetu. Alicja napisała potem, wpasowuję się we wszystkie stereotypy kim jestem. - Anka, ty śpisz? Alicja trzymała ja za udo i potrząsała delikatnie. Wychodzę na rower. Umówiłam się. Wyjdę z Marcelą ale ubierz ją. Ubrać Marcelę, jakby nie mogła tego zrobić sama. Anna wstała w materacu. Założyła psu kolczatkę. Mały ryjek cieszył się na spacer. W pysku trzymała resztki po piłce. Figlarnie spoglądała podrzucając flak. Podobno psy najbardziej lubią bawić się flakiem. Po ich wyjściu w domu zrobiło się cichutko. Marcela ożywiała te trzydzieści osiem metrów kwadratowych. Była czarnym Buldogiem Francuskim z białą krawatką i krzywym ogonem. W mieszkaniu numer pięćdziesiąt osiem mieszkały jeszcze trzy koty. Każdy w tym domu był inny od pozostałych.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...