Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Las - Moja miłość.


corD628

Rekomendowane odpowiedzi

Wyszedłem z domu, zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Dopiero wrzesień, a wiatr smaga jak szalony. Postanowiłem przejść się do lasu. Szedłem wolno, wolniej niż zwykle. Zaciągałem się zimnym powietrzem, leniwie patrząc przed siebie. Spokojny chód pozwalał mi zebrać myśli, pozwalał bardziej się skoncentrować. Co chwila do głowy przychodziły mi nowe pomysły, jednak nie wydawały się zbyt realne. W końcu doszedłem do mojego ulubionego miejsca, usiadłem na pieńku, podkuliłem nogi pod brodę i zagłębiłem się w myślach.
Sprawa, którą rozważałem męczyła mnie od dłuższego czasu. Zbliżał się czas niepewności, strachu. Wszyscy oczekiwali teraźniejszego Monachium, nie wierzyli w wybuch wojny. Nadzieja matką głupich – dało się słyszeć z ust ludzi. Miałem wybór. Zostać tutaj albo uciekać. Uciekać…to słowo brzydziło mnie od zawsze. Nigdy nie chciałem uciekać. Miałem coś, co trzymało mnie w miejscu dorastania, co kochałem bezgranicznie i z największym oddaniem.
Las hodowany od niepamiętnych czasów przez moich pradziadków, potem dziadków. Wszystko przechodziło z pokolenia na pokolenie, teraz kolej na mnie. Uciec stąd? Stracić własne dziedzictwo, które było budowane w wielkim trudzie? Dziedzictwo, które widziało dwie wojny światowe, które co roku budziło się do życia? Na które wylewali poty moi przodkowie? Od najmłodszych lat opierałem się indoktrynacji rodziny, która widziała we mnie namiestnika naszych ziem. Cóż, jednak siła wyższa wygrała i zostałem tutaj. Sam jak palec. Reszta rodziny rozjechała się po Polsce, po świecie... Zapomnieli o mnie i o tym lesie. Ja jednak z biegiem lat coraz bardziej się do niego przyzwyczaiłem. Aż trudno mi było uwierzyć, jednak zżyłem się z tym miejscem. Dawniej nienawidziłem, teraz kochałem. Nie mogłem przetrwać dnia bez krótkiej przechadzki do lasu, musiałem zobaczyć mój pieniek, na którym spędzałem od niepamiętnych lat długie godziny, na którym pisałem pierwsze wiersze, na którym siedziałem myśląc o przyszłości, o miłości.
Las sprawił też, że stałem się inną osobą. Decyzje podjęte podczas wpatrywania się w korony drzew zaważyły wiele razy nad moim życiem. To miejsce było wszystkim. Znaczyło więcej, niż wszyscy moi znajomi, niż cały świat! Las był zawsze moim doradcą. Tu rodziły się decyzje, pieniek na skraju lasu był moją osobistą ostoją. Ileż to razy przychodziłem tutaj, aby oczyścić umysł, zebrać myśli, szukać rady. Nie mogłem tego zliczyć.

Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Byłem na życiowych rozstajach. Wszystko we mnie się plątało, walczyło ze sobą. Moja teraźniejsza sytuacja niewiele się różniła od tej, którą wspominam.
Siedziałem na pieńku, kiedy zbliżyła się ona. Wolnym krokiem, z brodą zadartą do góry kroczyła przez polanę. Uśmiech królował na jej twarzy.
Zacząć… ale jak? Postanowiłem, że uderzę prosto z mostu.
- Tak wcześnie tuta….
- Nie, przestań.
Wypowiedziałem te słowa i spojrzałem w drugą stronę. Potem znowu skierowałem na nią wzrok. Jej oczy… zastygłe w niepewności, w strachu.
- Wiesz kobieto…
- Powiedziałeś do mnie kobieto. Nigdy tak nie mówiłeś. Nadciągają zmiany, prawda?
Wydało mi się, że już wie o co chodzi. Znała mnie przecież na wylot. Jej przenikliwość spowodowała u mnie cień uśmiechu.
- Prawda. Wszystko co ma początek, ma i koniec.
- Wiem o tym doskonale.
Nie traciła swojej pewności. Była niczym pomnik ze spiżu, opierający się wszystkiemu złu na ziemi.
- Związki również.
- Również.
- Wiesz o co chodzi?
- Domyślam się. Tylko bardzo mnie dziw…
W jednej chwili runęła niezachwiana postawa. Przyzwyczajenie połączone z miłością jest rzeczą straszną i bolesną. Z jej oczu popłynęły łzy, najpierw jedna, potem następne. Płacz zapanował nad nią. Bardzo przykry widok.
- Ale… co ze mną będzie? Jak mam żyć? Jak?!
Nie chciałem robić jej zbędnych nadziei, nie chciałem jej pocieszać. Nie miało to sensu. Nie może żyć żywiąc się tym, że będzie jak dawniej. Tak się nie da.
- Wstań i idź. Zaczynasz nowy rozdział w życiu.
Starałem zachować spokój. Jedna część mnie walczyła, chciałem rzucić się do ku niej, przeprosić, pocieszyć, zapomnieć.
- Słyszysz?
- Nie mogę, nie mogę…
Zbliżyłem się do niej, podniosłem delikatnie, postawiłem przed sobą i jeszcze raz powiedziałem:
- To koniec.
Ruszyła. Była inną osobą. Inną, niż ta, która tu kilka minut temu przyszła.
Spokój umknął. Usiadłem na pieńku, dłoń wsadziłem za odstającą korę. Wyjąłem starą, zakurzoną butelkę calvadosu. Pociągnąłem spory łyk.

Wróciłem w to miejsce wieczorem.
Znowu usiadłem na pieńku, znowu zacząłem myśleć. Spuściłem głowę i patrzyłem w ziemię. Zobaczyłem dziwnie ułożone igły, kształtem przypominały…
Nie zdążyłem pomyśleć, nie zdążyłem się im przyjrzeć. Rzuciłem się biegiem w stronę jej domu. Biegłem najszybciej jak mogłem. Powietrza zabrakło mi już dawno, nogi zdrętwiały, jednak opłaciło się.
Uratowałem życie.

Wspomnienia uleciały. Znowu siedziałem na pieńku, starszy, zahartowany pracą w lesie. W moich myślach pojawiło się zgoła inne spojrzenia na rozważaną sprawę. Wyjąłem pamiętną butelkę calvadosu. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się. Przypominała mi tamten dzień. Schwyciłem calvados i podążyłem pod największy dąb w lesie. Stał wielki, dumny, pomógł mi wraz ze swoimi braćmi. Niczym przyjaciel. Odkręcając nakrętkę zacząłem monolog. Mówiłem o wszystkim, co mnie tutaj trzymało, co dzięki mojej niewielkiej puszczy się ziściło. Łyknąłem trochę. To ostatni calvados, prosto z Normandii. Doskonały i mocny w swoim smaku.
Przechyliłem butelkę… trunek powoli zaczął spływać na ziemię. Wylewałem i patrzyłem na dąb.
- To dla ciebie przyjacielu! Nigdy cię nie opuszczę! Tak jak i ty mnie! Przetrwamy każdą zawieruchę!
Odpowiedział mi niewyraźny szum gałęzi. Nie starałem się wychwycić słów, dźwięków. Po prostu czułem, co las próbuje mi przekazać. Czułem, że jest wdzięczny i pełen radości.
Przyjaciół w końcu się nie opuszcza.










Człowiek nie opuścił swojego przyjaciela. Wygrał ze zmorami, niepewnością i strachem. Codziennie odwiedzał go, spędzając długie godziny w lesie. Siadywał na pieńku, słuchał piosenek Kultu, upijał się rumem albo calvadosem. Cieszył się lasem, cieszył. Chwytał te chwile, nim wybuchnie wojna. Czuł wojnę. Obawiał się, że gąsienice czołgów, bomby i pociski mogą zranić jego las. Przed oczami przelatywały mi ośnieżone konary, spadające na ziemię z hukiem, zranione dęby. Widział to przed oczyma codziennie i nie mógł tego powstrzymać. Zdarzyło mu się, że wstając rano wydało się, że las jest niszczony przez bomby samolotów. W jego głowie kołotał się huk, okrzyki żołnierzy.
Po chwili zorientował się, że nikt jego lasu nie niszczy, a huczenie w głowie jest raczej skutkiem wczorajszej libacji. Podniósł się z łóżka i włączył radio. Jego uszom dobiegły słowa… „wojna wybuchła”.
To co działo się tamtego dnia, trudno opisać. Namiestnik po usłyszeniu wiadomości wpadł w strach. Było to bez porównania z tym, co działo się przez ostatnie tygodnie. Z samego ranka pobiegł do lasu, żeby tam wypłakać się przy swoim dębie. Osiadł wolno, osuwając się plecami o korę drzewa. Ręce opadły bezwładnie, oparł głowę o barek i siedział tak przez kilka godzin. Oczy jego wpatrzone były w korony drzew. Wsłuchiwał się w piękny szum liści, śledził oczyma przechylające się na wietrze strzały drzew. Co jakiś czas po policzku spływała mu słona łza. Zaczął szlochać na cały głos, gdy na twarz spadł mu liść. Mały listek, wilgotny i delikatny przykleił mu się do policzka. Sięgnął dłonią po listek, delikatnie zdjął go i położył obok siebie.
- Nie wiem, co zrobię, gdy was stracę – powiedział, ocierając łzy z policzków.
Miłość to nie tylko piękne chwile. To też strach, obawy, płacz i męczarnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 miesięcy temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...