Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Julia Minaxo

Użytkownicy
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Julia Minaxo

  1. Dzięki za krytykę... Będę poprawiać.
  2. -Walentynki...Już po jutrze... To niegłupie, że jestem chora... Rozmyślała Weronika. Leżała w łóżku, albo, dla odmiany, patrzyła w ekran komputera, ale i tak większość jej kontaktów na GG była bez przerwy niedostępna. "Napisz walentynkę do Jacka. Jedyna taka okazja to Walentynki!", radziła jej Oliwia przez telefon. -Mamo, proszę, pożycz mi twój długopis z Parkera! Błagam, potrzebuję go! -Proszę, kochanie. Weronika chwyciła srebrny długopis i pomknęła do pokoju. Pieczołowicie przekręciła klucz, sprawdziła, całkiem niepotrzebnie, czy okna są zamknięte i osłonięte firankami, a potem wyjeła już przygotowaną różową kartkę w róże. Przekopała cały pokój w poszukiwaniu Celli, maszyny do wytwarzania nalepek i wykonała kilka serc i różyczek. Napisała na kartce długopisem "Mam nadzieję, że ty też mnie", a potem zmazała linijki narysowane ołówkiem. Pod spodem żelowym długopisem napisała ozdobnymi literami "KOCHASZ". Ponaklejała naklejki i obkleiła kartkę wszelkimi brokatami, jakie miała w pokoju. Odetchnęła. Wszystko było jak należy. Schowała złożoną kartkę do różowej koperty i wykaligrafowała powoli i starannie "Jacek". -Wera, natychmiast otwórz te drzwi! Bo spróbuję je wywarzyć! Zagroził jej młodszy braciszek, Michaś. -Nie boję się ciebie, młody! Wywarzaj, wywarzaj, mama umie wymyślać kary jak nikt inny! Zagroziła Weronika. Schowała kartkę do Jacka do podręcznika od matematyki. Włożyła podręcznik do torby, zasunęła ją i schowała pod biurkiem. Otworzyła drzwi i uchyliła okno. Była gotowa. I nagle poczuła się bardzo zdrowo. A może jednak pójdzie do szkoły 14 lutego? Kto to wie. *** Weronika obudziła się bardzo gwałtownie. Nie miała snów. Usiadła na łóżku, przetarła oczy. Było jeszcze ciemno, ale na zegarku była już piąta pięć. Weronika postanowiła przemyśleć wszystko jeszcze raz, zanim pójdzie do szkoły. Sprawdziła, czy ma w torbie wszystkie podręczniki, czy odrobiła lekcje. Nie zrobiła wczoraj zadania z polskiego, ale było bardzo proste - tylko napisać cytat z lektury. Weronika zapisała mazakiem kilka słów i podkreśliła. Wystarczyło, według niej. Dopięła torbę. Przygotowane wczoraj ubrania leżały ładnie poskładane na krześle obok biurka. Różowy, cekinowy pasek, bluzka z rękawami do łokci, obcisła, oczywiście biała z różowym sercem, jakby inaczej. Wzięła dżinsowe rybaczki z haftem w kolorze wściekłego czerwonego. Przeczesała włosy, popryskała się perfumami "HotPink" i zrobiła make-up błyszczykiem i cieniem. Ubrała się w zestaw, obejrzała i stwierdziła, że jest OK i może iść w tym stroju do szkoły. Potrząsnęła głową, patrząc na zegarek: minęła godzina. Obudziła mamę, zjadły razem śniadanie i ruszyły do szkoły. Michaś widocznie spał, bo nie pożegnał ich. W szkole dziewczyna poprawiła torbę, rozpięła płaszcz i przesunęła czapkę. Widać było jej wtedy lśniącą opaskę. Na pierwszej lekcji, plastyce, cała klasa szukała walentynek. Weronika znalazła jedną. "Do Weroniki, od J.". Miała nadzieję, że "J.", to Jacek. Westchnęła i przeczytała. "Wiem, że mnie nie kochasz, ale mam nadzieję, że się to zmieni. jak się domyślasz, Jacek. Twój Jacek.". Włożyła szybko kartkę do kieszeni i przeszukiwała dalej klasę. Pozostałe cztery kartki ją za bardzo nie obchodziły. Były od drani, podrywaczy i typów spod ciemnej gwiazdy. Na trzeciej lekcji podrzuciła Jackowi kartkę. Miała nadzieję, że ją znajdzie i odpowie. Westchnęła. To była miłość. CZĘŚĆ II NASTĄPI.
  3. Fajne! Dużo błędów, ale historia dalej ciekawa. Pisz dalej!
  4. Na ziemi czas apokalipsy. Ludzie w czarnych płaszczach Jak mrówki przemykają Między szklanymi wieżowcami Już nie patrzą w górę Za bardzo się spieszą. Do dzieci, do żon, mężów. Aby dać im wreszcie całego siebie Nie tylko myśli. A ja sama Tkwię w górze na balkonie bloku Dzielą nas piętra czasu. Ja pokonam je bez schodów Tylko powiedz proszę jak się czujesz Chociaż daj znak czy dalej mnie kochasz Jak miesiąc temu Słonecznym latem. Bo ja cię kocham i sama tkwię tu Powinieneś przyjść, pocieszyć mnie, powiedzieć że dziecko będzie zdrowe Nie wiem. Może nie będzie? Kto wie, kto zna przeznaczenie? Ale ja ci uwierzę zawsze. Więc słowo wystarczy. Powiedz. A jeśli nie, jeśli zapomnisz to pamiętaj: Już nigdy się nie oglądaj, po cichu weź walizki I nie wracaj nigdy. Nigdy więcej.
  5. Widzę, że się nie podoba. To chyba już nie piszę...:( Jak toś da komentatz, to napiszę... Dzięki. Pa.
  6. Mnie osobiście tekst wydaje się bardzo dobry. Graficznie: genialny, a technicznie: troszkę mniej. Możesz wymienianie zacząć od myślników, np. -4x zeszyty w kratkę (matematyka...)itd. Ale dalej bardzo mi się podoba. Pozdrawiam!
  7. Szłam jak w transie w stronę Jay. Nie zastanawiałam się, co robi przed moim domem. Już wiedziałam, że ona jest Pyłem, ale mówiła, chodziła, jak człowiek. Podeszłam do niej. -Co tu robisz? Zapytałam Jay. -Ja... Nie mogę ci powiedzieć... Zabierz mnie! Szepnęła niejasno dziewczyna. A po chwili zgięła się w pół i upadła na ziemię. Spod jej kurtki wysypało się trochę Pyłu. -Ale co ja mam zrobić, dokąd cię zabrać Jay? Co ci jest?! W panice usiłowałam dowiedzieć się co się dzieje. -Weź mnie do Dębu. Otwórz korę. Muszę być dziś w komorze! Jutro pójdź tam i weź pył. Wysyp go do rze... ki... Szy... Szybko!!! Wychrypiała Jay i zaczęła się dusić. Nie myśląc o niczym poza Jay chwyciłam ją za kurtkę i popędziłam do stuletniego dębu. Nie myślałam, czy to jest ten dąb, był najstarszy w naszym lesie. Postanowiłam otworzyć drzwi z kory jak najszybciej się da. Wymacałam szybko klameczkę pilnując leżącej u moich stóp Jay. Szarpnęłam za klamkę i... otworzyły się drzwi w drzewie. Ujrzałam ciemny szyb prowadzący do podziemi. Chwyciłam kurtkę dziewczyny i zobaczyłam, jak jej skóra powoli zamienia się w złote plamy, a te z kolei przemieniają się w nicość. Wrzuciłam czym prędzej Jay do otworu i patrzyłam za nią, aż nie zniknie w dole. Ciemność pochłonęła dziewczynę, tak jak May, najgrubsza dziewczyna w klasie, pochłania batoniki. Nie usłyszałam uderzenia, ale z ciemnej otchłani wynurzył się świetlik dołączając do grona takich samych w małej komorze w drzwiach z kory. Zamknęłam szyb trzaskając korą. Kolejny poranek przebiegł mi przed oczami tak szybko, jak chart goni zające. Najpierw pobiegłam do drzewa, potem otworzyłam szyb. Lekki pyłek unosił się jak padający śnieg nad ciałem Jay, która teraz leżała spokojnie na pniaku pośrodku oświetlonego świetlikami wnętrza drzewa. I wtedy pył wydostał się z jej runa na czole. Płynął jak rzeka w górę. Doleciał do mnie i uformował się w kulę. Dał się złapać w siatkę, którą nieśmiało chwyciłam. Wtedy znak na czole Jay zniknął, a dziewczyna odetchnęła głośno. Pniak wysunął się w górę, Jay wstała. Zielone światło wchłonęło dziewczynę, która rzuciła na pożegnanie: -Do jutra, spotkamy się w szkole! Oniemiałam, ale nagle światło świetlików zgasło. Pobiegłam do rzeki i wrzuciłam zawiniątko Pyłu do nurtu. Dziwne, kolorowe petardy buchnęły gorącem wokół. Uciekłam. Ale nie było mnie widać, nie musiałam się bać. Bo teraz przejęłam moc: mogłam stać się niewidzialna. Już wiem, skąd się wzięły wtedy petardy: ktoś spotkał człowieka z runem na czole i stał się magiczny, mógł być niewidzialny. Spojrzałam na "Szemrzącą Królową" i poczułam, że jeszcze nie do końca rozwiązałam tą zagadkę. Brak mi jednego puzzla, jednej odpowiedzi. Co to jest Pył i skąd się wziął?! Część IV jeśli się spodoba. (Dzięki za rady, próbuję je wykorzystać!)
  8. Fajne opowiadanie o przyjaźni, sile przyjaźni dokładniej mówiąc, i o... Lesie. Tak, ja kocham lasy. Podoba mi się, zdecydowanie podoba. Nie rozumiem jednego, choć się domyślam: w jaki sposób bohater uratował życie innej osoby? Można było napisać. Ale i tak jest OK.
  9. Dość trudne. I ten "glut kurzu", mogłabyś zmienić na zwykły "kurz". Nademną kurz. Lepiej brzmi. I ten "obślizgły sos", nie, lepiej "gęsty sos". I jeszcze "jest fajnie". Zbyt ogólne. Ale jest OK, życzę powodzenia. Gratulacje za taki tekst.
  10. Fajne, tylko troche za dużo "magii". Cud świąt? No nie wiem... Ale pozdrawiam mimo to.
  11. Tak, mam 12 lat. Piszę kolejny odcinek, ponieważ mam zamiar skorzystać z rad:). Dziękuję! Już niedługo miał zabrzmieć dzwonek na koniec lekcji. Tylko nowoprzybyła do naszej klasy Jay spokojnie pakowała zeszyt do przepastnego plecaka. Przypatrywałam się jej z zainteresowaniem: była spokojna, a zarazem tryskała energią, miałam wrażenie, że ma jej więcej niż cała szkoła razem wzięta. Jay usiadła obok mnie, ponieważ nigdzie nie było miejsca. Zgodziłam się, podejrzewając, że nowa dziewczyna może pomóc mi w rozwiązaniu zagadki, nad którą myślę od tygodni: petard, strzelających z powietrza, zmieniających się w pył. Jay nagle zerwała się z krzesła i wzięła plecak. Pani od przyrody chciała ją skarcić, ale nie zdążyła: zabrzmiał upragniony dzwonek. Wszyscy uczniowie wstali z miejsc, porwali plecaki i zaczęli śpiewać skomponowaną przez nich samych piosenkę o dźwięcznym tytule "Koniec lekcji, koniec lekcji". Dołączyłam do najgłośniej śpiewającej Aleksandry, zapominając o Jay, która przewidziała dokładnie dzwonek. Gdy wyszłam ze szkoły, Jay skręciła w prawo od parku, ja szłam w lewo. Mogłam również iść w prawo, ale nadłożyłabym sobie drogi. Tramwaj już nadjeżdżał, ale miał przyjechać jeszcze drugi za dziesięć minut. Zrównałam się z Jay i razem poszłyśmy na przystanek. Jay nagle pociągnęła mnie za rękaw kurtki i zatrzymała się. Powiedziała mi cicho: "Wiesz co to te kolorowe petardy? Ja tak." Oniemiałam. Właśnie tego chciałam! Chciałam, żeby "nowa" wiedziała coś o petardach! I wiedziała! Postanowiłam więc mówić prawdę: "Nie wiem. Powiedz, co to!" Poprosiłam Jay. "Słuchaj: te petardy najpierw są iskierkami, jeśli masz ranę i dotkniesz tej iskry, rana znika. Jeśli dotkniesz petardę w locie, to twoje ciało będzie świecić w nocy, a jeśli pyłek z petard opadnie na trawę, czy wodę, woda będzie uzdrawiająca, a wchodzenie na trawę może się skończyć zmianą wspomnień. I można znikać, jeśli się zje ten pył." Wytłumaczyła mi Jay. "Skąd wiesz to wszystko?" Zapytałam, ale ona pokręciła głową. "To ja". Powiedziała do mnie tylko porozumiewawczo. Na jej czole pojawił się nagle jasny jak słońce run. Znałam go z encyklopedii. Dosłownie przedstawiał deszcz słońca. Według mnie znaczyło to złoty pył. Jay wyjęła z kieszeni tajemniczy woreczek, zanurzyła w nim palec, oblizała i znikła. Złotym pyłem była Jay. Była ze złotego pyłu. Jeśli się spodoba, napiszę odc. III.
  12. ciekawie się zaczyna, pisz dalej, czekam.
  13. Było już ciemno. Tkwiłam spokojnie w oknie dużego pokoju, za mną skrzyły się dopalające się szczapy drewna w kominku. Na skórzanym fotelu siedziała moja mama czytając gazetę. Obok niej, na stoliku, stała dymiąca jeszcze herbata w czerwonym kubku, ulubionym jej i taty naczyniu. Niedaleko okna leżała moja ukochana książka, czwarta z serii. Jeszcze jej nie skończyłam, ale zostało mi tylko osiem stron. Trzeba wiedzieć, że mam 12 lat i czytam szybko jak na swój wiek. Dość długo wpatrywałam się bez celu w niebo, zachód był już daw no. Na zegarku z zielonym wyświetlaczem widniało już szybko zmieniające się 20:33. Mój dom znajdował się nad rzeką, którą ktoś dawno śpiewnie nazwał "Szemrząca Królowa". Nazwa tak mi się podobała, że nazywałam ją tak przez cały czas. Obok rzeki było już wysokie, niebieskie ogrodzenie naszego domu. Wysokie, strzeliste jabłonie wznosiły się pomiędzy sporadycznie rozstawionymi na moim podwórku krzewami hortensji. Za to obok "Szemrzącej Królowej" była istna dżungla we wszystkich kolorach tęczy. Piękna, najwyższa z zagajnika sosna, była tak wysoka, że gdy byłam mała myślałam, że dosięga nieba. Teraz moje zdanie tylko trochę się zmieniło, choć wiem, że to niemożliwe. Wokół najwyższej sosny piętrzyły się stosy wyschniętych gałęzi, ledwie widocznych w ciemności panującej wtedy wokół domu. Za zagajnikiem i "Szemrzącą Królową" rozciągał się piękny i rozległy las, przecinany od czasu do czasu jakąś małą rzeką, nad którą wisi stary most. Odeszłam z westchnieniem od okna. Podeszłam do plecaka i popatrzyłam na plan lekcji, przecież trzeba było w końcu to zrobić. Kuchnia, w której wisi plan ma wielkie okno, które wychodzi wprost na zakręt "Szemrzącej Królowej". Akurat wtedy praliśmy wszystkie firanki i okno w kuchni było odsłonięte, dzięki czemu zobaczyłam nad moją ulubioną rzeczką kolorowe błyski, jakby ktoś puszczał petardy. Niedaleko biegnący dość duży, czarny kocur, podkoczył niczym kangur i najeżył się. Usłyszałam niejasne, ciche trzaski. Mimo późnej jesieni i nocy otworzyłam okno. Trzaski przybrały na sile. Petardy pojawiły się również, teraz okazalsze i żywsze, nad lasem i małym mostkiem widocznym na horyzoncie. Jeśli wam się spodoba dam odcinek II.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...