Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wyszedłem z domu, zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Dopiero wrzesień, a wiatr smaga jak szalony. Postanowiłem przejść się do lasu. Szedłem wolno, wolniej niż zwykle. Zaciągałem się zimnym powietrzem, leniwie patrząc przed siebie. Spokojny chód pozwalał mi zebrać myśli, pozwalał bardziej się skoncentrować. Co chwila do głowy przychodziły mi nowe pomysły, jednak nie wydawały się zbyt realne. W końcu doszedłem do mojego ulubionego miejsca, usiadłem na pieńku, podkuliłem nogi pod brodę i zagłębiłem się w myślach.
Sprawa, którą rozważałem męczyła mnie od dłuższego czasu. Zbliżał się czas niepewności, strachu. Wszyscy oczekiwali teraźniejszego Monachium, nie wierzyli w wybuch wojny. Nadzieja matką głupich – dało się słyszeć z ust ludzi. Miałem wybór. Zostać tutaj albo uciekać. Uciekać…to słowo brzydziło mnie od zawsze. Nigdy nie chciałem uciekać. Miałem coś, co trzymało mnie w miejscu dorastania, co kochałem bezgranicznie i z największym oddaniem.
Las hodowany od niepamiętnych czasów przez moich pradziadków, potem dziadków. Wszystko przechodziło z pokolenia na pokolenie, teraz kolej na mnie. Uciec stąd? Stracić własne dziedzictwo, które było budowane w wielkim trudzie? Dziedzictwo, które widziało dwie wojny światowe, które co roku budziło się do życia? Na które wylewali poty moi przodkowie? Od najmłodszych lat opierałem się indoktrynacji rodziny, która widziała we mnie namiestnika naszych ziem. Cóż, jednak siła wyższa wygrała i zostałem tutaj. Sam jak palec. Reszta rodziny rozjechała się po Polsce, po świecie... Zapomnieli o mnie i o tym lesie. Ja jednak z biegiem lat coraz bardziej się do niego przyzwyczaiłem. Aż trudno mi było uwierzyć, jednak zżyłem się z tym miejscem. Dawniej nienawidziłem, teraz kochałem. Nie mogłem przetrwać dnia bez krótkiej przechadzki do lasu, musiałem zobaczyć mój pieniek, na którym spędzałem od niepamiętnych lat długie godziny, na którym pisałem pierwsze wiersze, na którym siedziałem myśląc o przyszłości, o miłości.
Las sprawił też, że stałem się inną osobą. Decyzje podjęte podczas wpatrywania się w korony drzew zaważyły wiele razy nad moim życiem. To miejsce było wszystkim. Znaczyło więcej, niż wszyscy moi znajomi, niż cały świat! Las był zawsze moim doradcą. Tu rodziły się decyzje, pieniek na skraju lasu był moją osobistą ostoją. Ileż to razy przychodziłem tutaj, aby oczyścić umysł, zebrać myśli, szukać rady. Nie mogłem tego zliczyć.

Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Byłem na życiowych rozstajach. Wszystko we mnie się plątało, walczyło ze sobą. Moja teraźniejsza sytuacja niewiele się różniła od tej, którą wspominam.
Siedziałem na pieńku, kiedy zbliżyła się ona. Wolnym krokiem, z brodą zadartą do góry kroczyła przez polanę. Uśmiech królował na jej twarzy.
Zacząć… ale jak? Postanowiłem, że uderzę prosto z mostu.
- Tak wcześnie tuta….
- Nie, przestań.
Wypowiedziałem te słowa i spojrzałem w drugą stronę. Potem znowu skierowałem na nią wzrok. Jej oczy… zastygłe w niepewności, w strachu.
- Wiesz kobieto…
- Powiedziałeś do mnie kobieto. Nigdy tak nie mówiłeś. Nadciągają zmiany, prawda?
Wydało mi się, że już wie o co chodzi. Znała mnie przecież na wylot. Jej przenikliwość spowodowała u mnie cień uśmiechu.
- Prawda. Wszystko co ma początek, ma i koniec.
- Wiem o tym doskonale.
Nie traciła swojej pewności. Była niczym pomnik ze spiżu, opierający się wszystkiemu złu na ziemi.
- Związki również.
- Również.
- Wiesz o co chodzi?
- Domyślam się. Tylko bardzo mnie dziw…
W jednej chwili runęła niezachwiana postawa. Przyzwyczajenie połączone z miłością jest rzeczą straszną i bolesną. Z jej oczu popłynęły łzy, najpierw jedna, potem następne. Płacz zapanował nad nią. Bardzo przykry widok.
- Ale… co ze mną będzie? Jak mam żyć? Jak?!
Nie chciałem robić jej zbędnych nadziei, nie chciałem jej pocieszać. Nie miało to sensu. Nie może żyć żywiąc się tym, że będzie jak dawniej. Tak się nie da.
- Wstań i idź. Zaczynasz nowy rozdział w życiu.
Starałem zachować spokój. Jedna część mnie walczyła, chciałem rzucić się do ku niej, przeprosić, pocieszyć, zapomnieć.
- Słyszysz?
- Nie mogę, nie mogę…
Zbliżyłem się do niej, podniosłem delikatnie, postawiłem przed sobą i jeszcze raz powiedziałem:
- To koniec.
Ruszyła. Była inną osobą. Inną, niż ta, która tu kilka minut temu przyszła.
Spokój umknął. Usiadłem na pieńku, dłoń wsadziłem za odstającą korę. Wyjąłem starą, zakurzoną butelkę calvadosu. Pociągnąłem spory łyk.

Wróciłem w to miejsce wieczorem.
Znowu usiadłem na pieńku, znowu zacząłem myśleć. Spuściłem głowę i patrzyłem w ziemię. Zobaczyłem dziwnie ułożone igły, kształtem przypominały…
Nie zdążyłem pomyśleć, nie zdążyłem się im przyjrzeć. Rzuciłem się biegiem w stronę jej domu. Biegłem najszybciej jak mogłem. Powietrza zabrakło mi już dawno, nogi zdrętwiały, jednak opłaciło się.
Uratowałem życie.

Wspomnienia uleciały. Znowu siedziałem na pieńku, starszy, zahartowany pracą w lesie. W moich myślach pojawiło się zgoła inne spojrzenia na rozważaną sprawę. Wyjąłem pamiętną butelkę calvadosu. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się. Przypominała mi tamten dzień. Schwyciłem calvados i podążyłem pod największy dąb w lesie. Stał wielki, dumny, pomógł mi wraz ze swoimi braćmi. Niczym przyjaciel. Odkręcając nakrętkę zacząłem monolog. Mówiłem o wszystkim, co mnie tutaj trzymało, co dzięki mojej niewielkiej puszczy się ziściło. Łyknąłem trochę. To ostatni calvados, prosto z Normandii. Doskonały i mocny w swoim smaku.
Przechyliłem butelkę… trunek powoli zaczął spływać na ziemię. Wylewałem i patrzyłem na dąb.
- To dla ciebie przyjacielu! Nigdy cię nie opuszczę! Tak jak i ty mnie! Przetrwamy każdą zawieruchę!
Odpowiedział mi niewyraźny szum gałęzi. Nie starałem się wychwycić słów, dźwięków. Po prostu czułem, co las próbuje mi przekazać. Czułem, że jest wdzięczny i pełen radości.
Przyjaciół w końcu się nie opuszcza.










Człowiek nie opuścił swojego przyjaciela. Wygrał ze zmorami, niepewnością i strachem. Codziennie odwiedzał go, spędzając długie godziny w lesie. Siadywał na pieńku, słuchał piosenek Kultu, upijał się rumem albo calvadosem. Cieszył się lasem, cieszył. Chwytał te chwile, nim wybuchnie wojna. Czuł wojnę. Obawiał się, że gąsienice czołgów, bomby i pociski mogą zranić jego las. Przed oczami przelatywały mi ośnieżone konary, spadające na ziemię z hukiem, zranione dęby. Widział to przed oczyma codziennie i nie mógł tego powstrzymać. Zdarzyło mu się, że wstając rano wydało się, że las jest niszczony przez bomby samolotów. W jego głowie kołotał się huk, okrzyki żołnierzy.
Po chwili zorientował się, że nikt jego lasu nie niszczy, a huczenie w głowie jest raczej skutkiem wczorajszej libacji. Podniósł się z łóżka i włączył radio. Jego uszom dobiegły słowa… „wojna wybuchła”.
To co działo się tamtego dnia, trudno opisać. Namiestnik po usłyszeniu wiadomości wpadł w strach. Było to bez porównania z tym, co działo się przez ostatnie tygodnie. Z samego ranka pobiegł do lasu, żeby tam wypłakać się przy swoim dębie. Osiadł wolno, osuwając się plecami o korę drzewa. Ręce opadły bezwładnie, oparł głowę o barek i siedział tak przez kilka godzin. Oczy jego wpatrzone były w korony drzew. Wsłuchiwał się w piękny szum liści, śledził oczyma przechylające się na wietrze strzały drzew. Co jakiś czas po policzku spływała mu słona łza. Zaczął szlochać na cały głos, gdy na twarz spadł mu liść. Mały listek, wilgotny i delikatny przykleił mu się do policzka. Sięgnął dłonią po listek, delikatnie zdjął go i położył obok siebie.
- Nie wiem, co zrobię, gdy was stracę – powiedział, ocierając łzy z policzków.
Miłość to nie tylko piękne chwile. To też strach, obawy, płacz i męczarnie.

  • 6 miesięcy temu...
Opublikowano

Fajne opowiadanie o przyjaźni, sile przyjaźni dokładniej mówiąc, i o... Lesie. Tak, ja kocham lasy. Podoba mi się, zdecydowanie podoba. Nie rozumiem jednego, choć się domyślam: w jaki sposób bohater uratował życie innej osoby? Można było napisać. Ale i tak jest OK.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Pewnego razu żył pewien drwal.   Miał dom i ogród, na którym rosły różne krzewy, kwiaty oraz warzywa. W zagrodzie były rózne sprzęty, którymi posługiwał się na codzień, starannie wykonując nimi meble, donice, wycinając deski pod dach chroniący go przed deszczem. Codziennie chodził do lasu pozyskując nowy materiał dla potrzeb wytwarzania kolejnych dóbr.   Tak mijał czas, a drwal i jego życie obfitowało.   Pewnego razu na jego posesję padło ziarno by po kilku dniach zakiełkować. Roślina niepostrzeżenie rosła, tworząc łodygę i puszczając liście.   W końcu została dostrzeżona przez właściciela, lecz nie wiedział on jaki jej gatunek.   Czas wciąż płynął, a roślina przybierała coraz to większych rozmiarów. Ze względu na to, że drwal miał wiele obowiązków i nie przywiązywał dużej wagi do wznoszącej się wśród innych - zieleniny - za każdym razem, kiedy odwiedział owe miejsce był bardzo zdziwiony tempem w jakim rosła.   Codziennie słońce rzucało promienie na usytuowane w kącie posesji drzewo, deszcz je podlewał, a noc przynosiła mu wytchnienie.   Było to silne drzewo - wichry i burze nie zrobiły mu krzywdy. Z każdym dniem w drwalu rosła ciekawość - co to za drzewo i czy w zależności od tego wyda jakieś owoce.   Mijały lata - ukazał się pień, wyrosły gałęzie, w cieniu drzewa można było zaznać ochłody. W końcu, jesienią pojawiły się i owoce - małe zielone kulki, jabłoń.   Dojrzały, a drwal z przyjemnością je zerwał i spożył, zadziwiony ich niezwykłą słodyczą.   Czynił tak co roku, rozkoszując się coraz to obfitszymi plonami. W końcu drzewo stało się na tyle duże, że pośród jego gałęzi ptaki uczyniły sobie gniazda, a w jego pniu wydrążyła sobie norkę wiewórka. Życie wokół drzewa obfitowało.   Drwal chętnie zbierał owoce, lecz brakowało mu motwyacji i czasu, by zbierać je wszystkie, dlatego zaprosił do pracy swoje dzieci i znajomych, darując im prawo by również je spożywały.   Gdy drzewo osiągnęło wielkich rozmiarów, zimą opadały z niego usychające gałęzie, którymi drwal palił w piecu w pokoju swojego domu grzejąc swoje ciało oraz oraz swoich najbliższych.   Przyszły jednak lata, kiedy deszcz padał coraz rzadziej i rzadziej. Plony były coraz mniej obfite, a nie podlewane przez nikogoo drzewo w końcu nie dało owoców. Zapuszczało jednak skromnie liście, gdy drwal zastanawiał się co z nim zrobić.   W końcu, po dłuższym namyśle, stwierdził ostatecznie, że drzewo należy ściąć. Decyzję tę podjął dużym trudem - bowiem jego pień był bardzo szeroki i silny, a samo drzewo na tyle wysokie, że ze strachem rozważał, gdzie upaść powinna jego korona, by nie uszkodzić znajdujących się w pobliżu: domu oraz sprzętów, a także ogrodzenia.   Nadszedł sądny dzień.   Drwal, po przyjemnej, kojącej nocy, wypoczęty i w pełni sił, wstał z łózka, spożył obfite śniadanie i z siekierą w ręce dumnie ruszył w kąt ogrodzenia.   Stając przed drzewem przyjrzał się jego pniowi, skrupulatnie oczami szukając miejsca, w które wbić ostrze. Dostrzegając odpowiednie miejsce, zatarł ręce, chwycił narzędzie i podszedł bliżej by zadać pierwszy cios. Aby wziąć zamach odchylił daleko ramiona, biorąc swoim siermiężnym nosem głęboki oddech.   Uderzył raz. Uderzył drugi raz. Uparcie uderzał z całych sił, bez tchu, bez żadnych wątpliwości, będąc zdeterminowanym by drzewo obalić. Błyskawiczna przerwa, szybka szklanka wody, zagrycha - uderza dalej, znów bez tchu i bez namysłu - drzewo musi zostać ścięte.   Walcząc aż do póżnego popołudnia, w końcu został tylko fragment pnia, który pozwalał na jego złamanie. "Teraz wystarczy wziąć linę, zarzucić poniżej korony i lekko pociągnąć, łatwa sprawa" - pomyślał. Szybko pobiegł do stodoły po sznur. Wrócił spokojnym i dostojnym krokiem, po czym rzucił grubą nicią, wydając przy tym odgłos wysiłku.   Lekko już zmęczony podszedł pod drugi koniec liny i zaczął ciągnąć. Pień, lekko już uschnięty łamał sie pod naporem niewielkiej siły. Odlatująca kora i fragmenty drewna wydawały pękający dźwięk. W końcu pękły ostatnie wrzeciona, odsłaniając wieloroczne słoje jabłoni, po czym drzewo ze świstem i hukiem, trzaskiem pękających gałęzi zostało obalone.   Zadowolony drwal tyłem odszedł kilka kroków aby spojrzeć na swoje drzewo. Nie było to dla niego nic szczególnego. Kątem oka jednak zwrócił uwagę na nadlatujące z zachodu chmury, a jego dłoń musnął powiew chłodnego, jesiennego wiatru. Był to okres zbiorów.   Jego twarz, z zadowolenia przemieniła się - nieco spoważniała i posmutniała. Po chwili, z nieba spadły krople deszczu, a drwal stojąc w bezruchu i spoglądając na wystający z ziemi, ściety pień gorzko zapłakał...
    • I namokłe dyby mamy bydełkom Ani
    • Ule dam, a sad, dom okrutny syn Turkom odda sam, Adelu
    • @tie-break To świetny wiersz: mądry, dojrzały, pisany z wielkim wyczuciem formy i znaczeń. Łączy intymność z uniwersalnym doświadczeniem odchodzenia od słów, które miały dawać schron.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...