Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

nie przybiegaj


seweryna żuryńska

Rekomendowane odpowiedzi

nie przybiegaj do mnie w noc ciemną
kiedy zwidy pięty ci skubią
niebo wciska w ziemię nikczemną
myśli rozum do reszty gubią

nie przybiegaj też zniewolony
rozpalony gorączką pragnień
ciała krzykiem jak ćma uwięziony
zasłuchany w spełnienia magię

nie przybiegaj w burzy szaleństwie
gdy czart w taniec ciebie porywa
przyjdź normalnie z kolorów wiechciem
powiedz ... kocham cię moja miła

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Seweryno
ta końcówka wg mnie psuje cały wiersz
tzn. kocham cię moja miła
skoro miałby przyjść z kolorów wiechciem

to niech w tym kolorze :)
zabrzmi ostatnia strofa zatem proponuję:

powiedz - stokrotko ty jedyna

i zgłoski też pasują:)

Bo ja bym tak właśnie powiedział
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"...to niech w tym kolorze :)
zabrzmi ostatnia strofa zatem proponuję:

powiedz - stokrotko ty jedyna

i zgłoski też pasują:)..."


no właśnie...zgłoski nie pasują... :(
melodyka ucieka
a pomysł przedni
podumam, bo wybór kwiatu nie może być dowolny...w jakąś symbolikę bym pobiegła
podumam
wielkie dzieki

seweryna

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie przybiegaj do mnie w noc ciemną
kiedy zwidy pięty ci skubią
niebo wciska w ziemię daremno
myśli rozum do reszty gubią

nie przybiegaj też zniewolony
opętany gorączką pragnień
ogniem ciała jak ćma uwięziony
w spełnienia ,zasłuchany w magię

nie przybiegaj w burzy szaleństwie
taniec czarci ciebie porywa
przyjdź zwyczajnie z kolorów wiechciem
zanuć... kocham cię moja miła

zmiksiłam Seweryno, sorki,
buziaczki za to ES

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Droga Stanisławo!

zawsze zdumiewa mnie rozmaitość postrzegania obrazów jakoby takich samych
ileż w nas możliwości i wariantow
jakżeż różnymi skojarzeniami operujemy
bez tego nie byłoby wciąż nowych prób nazywania w sumie tych samych zjawisk, uczuć myśli
lubię szeptania z czyimiś myślami, lubię układanie tych samych puzzli w nowy jakoby obraz
dzięki za chwile ze mną spędzone, wielkie dzięki

pozdrawiam serdecznie
seweryna

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • świat nie przystaje  nieme ślady słów  odbijają się echem w sercu  boso podążają za myślami  nie ranią stóp  cieszą się radością  byłych chwil    odeszły budując  nowe marzenia  oglądam je w lustrze  są w barwie karminowych ust  rozpuszczone włosy  przypominają morze    wpatruję się…  rumieniąc    4.2024   andrew
    • Jak się nazywasz? Alkione, prawda? Bo tak właśnie się nazywasz? Nikt nie znał twojego imienia aż do teraz. Opada w chmurze gryzącego kurzu zasłona tajemnicy. Po miliardach lat. Po całych eonach dekad niczym wieczność. Mimo że w przestrzeni jeszcze do końca niewyśnionej… Zatem, powiedz mi, bo tamto nie uzyskało żadnego poklasku, podoba ci się czy nie? Mów szczerze. Masz, naleję ci czegoś mocniejszego. Może rozwiąże ci się język i popłyniesz wartkim potokiem słów. Tylko przesuń się trochę w bok, bo nie widzę księżyca w pełni. Widzę jedynie twoją twarz usianą księżycowymi kraterami. Albo może to ty nim jesteś? Jesteś nim, prawda? To ty jesteś tym księżycem, który wkrada się chytrze srebrną smugą blasku? A zatem mówię do księżyca, nadając mu nawet imię. A zatem…   Tu przerywam na chwilę pisanie, albowiem słyszę jakieś stukania i szurania krzeseł dobiegające z książkowych półek regału. To bohaterowie powieści próbuję wydostać się na zewnątrz. Kołaczą się i wyją jak te psy uwięzione w klatkach. Książka spada na podłogę. Jedna. Druga. Trzecia… Spadają, furkocząc w locie skrzydłami rozbieganych nerwowo stronic. Wzniecają pył zakrzepły przez lata… I znowu cisza…  Cisza, aż w uszach dzwoni. A więc to był jedynie krótki zryw rzeczywistości. Chwilowy błysk pamięci. Tylko takiej enigmatycznej. Zatajonej.   Zatem wchodzę po półkach jak po drabinie. Wspinam się, poruszając wieloma odnóżami, aby dosięgnąć czułkami drgających gwiazd. I kiedy tak osiągam powoli szczyt słyszę jakieś polemiki dobiegające z ciemności. Ktoś się z kimś sprzecza. Spoufala. Kłóci… Muskają mnie słowa, jakby zimne usta całowały skronie. Zamknięte powieki… Okrywam się koszulą z wilgoci i pleśni. Upodobniony na kształt ekscentrycznej ćmy, która wciska się na powrót do kokonu  poczwarki. Zapadam w letarg…   Kiedy się budzę, w dole słychać trzaskanie podłogowych klepek od czyichś kroków. Ktoś bez wątpienia chodzi w tę i z powrotem. Jakby w zadumie. Ale będąc na górze jestem bezpieczny. Nie dosięgną mnie niczyje myśli. Chyba, że jakiś olbrzym o wzroście strzelistej topoli i wiotkich ramionach. Kołyszą się. Kołyszą się za oknami drzewa. Tak blisko i tak strasznie daleko. Na wyciągnięcie ręki. Kołyszą się całe szpalery, te prawdziwie i te urojone… Światła ulicznych latarni żółkną jeszcze bardziej jak woskowe ciało nieboszczyka szykującego się do kolejnej próby wniebowzięcia. A więc jestem w górze. A więc się przepoczwarzam. Albo raczej dopoczwarzam. Wracam do początku. Do nadmiaru niewiadomego piękna. Księżyc przesuwa się. Coraz bardziej odchyla… Odchyla… Odchyla… Coraz bardziej odchyla… Aż trzeszczą wszystkie kości i stawy. Albo ta twarz czyjaś. Nieustalona w rysach.. Absolutnie obca. Niczyja… Oświetla wszystko wartkim potokiem blasku. Posrebrza nawałą pikseli mżące krawędzie przedmiotów… Po lewej stronie rozgrzebane łóżko. Odsunięte na środek krzesło… Po prawej… Na stoliku zwietrzały skrawek papieru. Wazon pęknięty na wpół. I rozsypane wokół okruchy czerstwego chleba…    A więc ktoś tu był. Kto taki? Ktoś coś zaczął, ale nie skończył. Rozsypał się w proch. Zwietrzał jak ta karetka papieru z okruchami nic nieznaczących słow. I widzę siebie. Koło stołu. Siedzę pod ścianą z kolanami pod brodą. Ale nie poznaję do końca, albowiem kościste truchło zatarł w połowie czas. Pod płachtą pajęczyn. Wrośnięte korzeniami w ziemię. Połączone ze ścianą. Z żeliwnymi rurami rozgałęzionymi pod stropem, jakby pępowinami z krwiobiegiem matczynego ciała. Wszystko znieruchomiałe i martwe od wieków. Od całych tysiącleci… W absolutnej ciszy gwiazd. W głębokim oddechu nieskończonej nocy…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-13)      
    • @beta_b Bo na tych złożach, zorza dodana Po na powrozach, tak wyczekana   Bardzo dobry wiersz Zostaje w głowie   Pozdrawiam miło, M.
    • @Andrzej P. Zajączkowski Kolejne strofy, na przecinek Kolejne chwile, łap oberżynę   Bardzo wartościowy wiersz   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...