Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Obudziłem się z okropnym bólem głowy. Cały mój kościec niemiłosiernie dawał mi znać o swoim istnieniu; Jako doświadczony westman pierwsze co zrobiłem to wymacałem czubek swojej głowy, po czym odetchnąłem z ulgą - skóra na czaszce była na swoim miejscu. Nie zostałem oskalpowany.
Usłyszałem nagle czyjś oddech, spokojny jak może być tylko oddech śpiącego człowieka. Sposobem Sama Hawkensa zwarłem mocno powieki i gwałtownie je otworzyłem ażeby przyzwyczaić oczy do ciemności panującej w pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Wydało mi się, że postać leżąca koło mnie to nikt inny jak Winnetou, indianin z plemienia Mescalero, z którym łączy mnie przysięga krwi. Uradował mnie ten widok - Old Shatterhand i Winnetou słyną z tego, że gdy są razem potrafią wyjść cało z każdej opresji. Bałem się jednak, że moja radość może okazać się przedwczesna. Postanowiłem wybadać tożsamość mojego towarzysza na drodze konwersacji.
-Czy słyszycie mnie, człowieku?
Odpowiedziało mi sapanie. Serce mocniej zabiło mi z radości. Tak sapał tylko Winnetou.
-Uff! Uff! Czy to mój biały brat Old Shatterhand przemawia do mnie z ciemności?
-Tak, i jest szczęśliwy że odpowiada mu jego przyjaciel Winnetou.
-Czy Old Shatterhand wie, gdzie się znajdujemy?
Tym pytaniem zbił mnie z tropu. Nie pomyślałem o tym wcześniej. W ciemnościach nie dało się dostrzec niczego, natomiast po zmacaniu ręką podłoża zauważyłem, że jest zadziwiająco miękkie. Nie były to jednak żadne trawy, z pewnością leżałem na czymś wykonanym z materiału. Miękkość sugerowałaby, że leżę w jakimś wygodnym i przestronnym łóżku, jednak końca tego ogromnego łoża nie dało się dostrzec ani wymacać, a byłem jeszcze zbyt wycieńczony żeby wstać i dokładniej zbadać pomieszczenie.
-Niestety nie. Ale dobry Manitou miał nas w swojej opiece i utrzymał nas przy życiu, które było najpewniej zagrożone, co mogę stwierdzić po bólu który czuję przy każdym ruchu.
-Uff! Uff! To te psy Kiowowie!
Nagle pustka w mojej głowie zaczęła się rozjaśniać. Przypomniałem sobie wir walki, ja i Winnetou byliśmy otoczeni przez wroga, ale walczyliśmy mężnie - wielu Kiowów poległo tego dnia pod sławnymi pięściami Old Shatterhanda i od kul ze srebrnej strzelby Winnetou. Ostatnie co pamiętałem to bolesne ukłucie w okolicach pośladka. Wpadłem na straszliwą myśl.
-To zatrute strzały! Kiowowie musieli w czasie walki użyć zatrutych strzał!
Winnetou milczał przez chwilę w zadumie, po czym odpowiedział:
-Mój biały brat ma słuszność. Nic innego nie wytłumaczyłoby dlaczego Old Shatterhand i Winnetou nie pamiętają jak się tu dostali. Czy mój biały brat może się ruszać?
-Well, Old Shatterhanda trucizna tak łatwo nie utrzyma w ryzach!
Ale szybko przekonałem się, że w złym momencie wypowiedziałem te słowa. Każdy ruch sprawiał mi okropny ból i w dalszym ciągu nie mogłem się ruszyć.
Przypomniałem sobie, że Szosoni od wieków stosowali na pozbycie się trucizny z organizmu sposobu, który polegał na wydaleniu treści żołądka. Obróciłem się z wielkim trudem i zmusiłem się do womitu. Poczułem się od razu lepiej.
-Czy mój biały brat użył sposobu Szosonów? - usłyszałem zza siebie.
-Tak.
-I ja go użyję. - rzekł Winnetou, po czym wydalił truciznę na podłoże. Po chwili obaj staliśmy już na własnych nogach, nieco niepewnie, ale z każdą chwilą wracały do nas siły. Zbadaliśmy pomieszczenie uważając, by nie wejść w treść żołądkową, co według Szosonów sprowadza Złego Ducha i przynosi nieszczęście. Pokój był mały i ściany miał obite tą samą materią, na której leżeliśmy. Nie mogliśmy znaleźć żadnych drzwi. Trzeba było się zastanowić.
-Niechaj Winnetou usiądzie ze mną. Radźmy co czynić.
Usiedliśmy.
-Czy mój biały brat ma jeszcze patyczki nazywane przez blade twarze papierosami?
Przypomniałem sobie, że ukradłem wodzowi Kiowów kilka papierosów z jego wigwamu i obaj się w nich bardzo rozsmakowaliśmy, toteż potem ukradłem całe ich opakowanie. Nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia, bo Kiowowie sami najpewniej zdobyli je z grabieży. Wyjąłem z kieszeni papierosa i zapałki, poczęstowałem Winnetou i sam zapaliłem. Od razu poczułem się lepiej.
-Niechaj Winnetou posłucha, co umyśliłem. Jesteśmy jeńcami Kiowów. To najpewniej loch w jednej z ich osad. Wzięli nas na jeńców, bo to dla nich wielki honor więzić Winnetou i Old Shatterhanda; Dlatego też nas nie zabili. Pragną pewnie wymusić za nas okup od Mescalerów i od Old Firehanda.
Winnetou słuchał mnie z uwagą, co chwila przytakując. Mówiłem dalej:
-Trucizna przestała działać szybciej niż się spodziewali, inaczej ktoś już by nas pilnował. Gdzieś tu musi być ukryte wejście. Prędzej czy później przyjdzie do nas strażnik żeby sprawdzić co się z nami dzieje i żeby przynieść nam jedzenie, wtedy go obezwładnimy i postaramy się wydostać z tej osady. Czy mój czerwony brat zgadza się na ten plan?
Winnetou posłał mi jeden ze swoich przyjaznych uśmiechów, które zawsze napawały mnie radością.
-Na taki sam plan wpadłem i ja. Old Shatterhand wie, że jesteśmy jak bracia i zawsze gdy jeden zaczyna jakąś myśl, drugi może ją dokończyć. Połóżmy się więc tak jak leżeliśmy po obudzeniu i czekajmy na przybycie strażnika.
Straciłem poczucie czasu przez to, że byłem nieprzytomny. Nie wiedziałem dokładnie ile leżeliśmy, ale wydaje mi się, że godzina nie minęła kiedy usłyszeliśmy jakieś szmery. Dałem znak ręką Winnetou żeby był czujny i zamknąłem oczy.
Usłyszałem rosunięcie się ściany i kroki dwóch ludzi. Poczekałem aż się zbliżą i zerwałem się na nogi. Winnetou zrobił to samo. Rzuciłem się na bliższego mnie strażnika i uderzyłem go ze straszliwą siłą w twarz. Przypadłem do niego żeby go uderzyć raz jeszcze gdyby chciał wstać, ale leżał już nieprzytomny. Spojrzałem na Winnetou, który również klęczał.
-Uff! Uff! To blade twarze!
Obejrzałem dokładnie w bladym świetle wpadającym przez szparę w ścianie leżącego pode mną strażnika. Rzeczywiście był biały, ubrany w jakiś fartuch. Obszukałem go by sprawdzić, czy nie ma jakiejś broni, ale znalazłem tylko coś w rodzaju sztyletu. Gdy przycisnąłem rękojeść, jakiś płyn z niego trysnął. Domyśliłem się, że to była trucizna która nas zamroczyła.
-Będziemy walczyć ich bronią! Ta trucizna nie zabija, a pomoże nam poradzić sobie ze strażnikami.
Winnetou także zdobył sztylet. Tak uzbrojeni ostrożnie wyszliśmy z naszego więzienia. Przejście z naszego pokoju wychodziło na dziwaczny korytarz oświetlony bladym światłem, a z obu jego stron znajdowało się wiele drzwi. Byliśmy w kompleksie więziennym Kiowów.
Zaczęliśmy się skradać w kierunku schodów widocznych w oddali. Wtem rozległ się straszliwy hałas, po schodach zaczęli zbiegać ludzie ubrani na biało. Ich przywódca wrzasnął:
-Paralizatory! Zatrzymać tych skurwieli!
Stanęliśmy do nierównej walki. Udało nam się powalić kilku białych Kiowów, ale w końcu nas osaczyli. Poczułem jak straszliwy impuls rozchodzi się po całym moim ciełe; Padłem. Winnetou spotkał ten sam los.
Gdyśmy tak leżeli w ponurym milczeniu, niezdolni do ruchu, dowódca Kiowów zaczął mówić do swoich ludzi:
-Wojtek, leć po pestycydy, trzeba wstawić w doniczkę nowe warzywa.
Ani chybi jakiś szyfr, pomyślałem. Gdy tamten poleciał wykonać polecenie, z naszego pokoju wyszedł jeden z obezwładnionych przez nas strażników trzymając się ręką za szczęke. Dowódca zapytał zatroskany:
-Grzesiu, cały jesteś?
-Ten dupek wybił mi trzy zęby.
Dowódca się zirytował.
-Kurwa mać, jeśli jeszcze raz ordynator po pijaku wyda dyspozycje żeby tych szajbusów do jednego pomieszczenia zamknąć bez zabezpieczeń, to składam wymówienie. O, są pestycydy. Tu, tu, Karski i Ryttel. Hodować ich.
Poczułem ukłucie po którym zrobiło mi się bardzo błogo. Cały świat rozmazał mi się nagle i zasnąłem.

***

-...ad...onra....Konrad! Żyjesz?
Chciałem odpowiedzieć, ale nie mogłem. Miałem usta pełne wydzieliny. Przeszedłem do pozycji siedzącej i oparłem się o ścianę. Usłyszałem nieśmiałe wyznanie:
-Ja chyba rzygałem.
Wyplułem na podłogę syf z moich ust. Czułem się o dziwo dobrze, żadnych sensacji żołądkowych. Sięgnąłem do kieszeni po Camele i zapaliłem jednego.
-Ja też. Trzeba będzie posprzątać zanim wszyscy wstaną.
Ryttel milczał, ja paliłem. Usiłowaliśmy dojść do siebie. Powziąłem pewne postanowienie.
-Wiesz... Bóg mi świadkiem, że absyntu już więcej nie ruszę. Słowo.

  • 5 miesięcy temu...
Opublikowano

Poruszyłeś Maya! Kocham Cię facet, nawet, żeby to była chautura jakich mało, to ja i tak będę czytał. Shatterhand, Sam Sokół i Czerwony Brat. Nic do dodania, chociaż jakies błędy sa na pewno, sam Karol robił gafy, zatem Ty też możesz. Ale to się nie liczy, takie książki się chłonie! Hogwh!
Maciek!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Waldemar_Talar_Talar Twój wiersz ma charakter uniwersalny - brzmi jak opowieść, która świadczy o tym, że  przeszedłeś przez życiowe lekcje i wiesz o czym piszesz. Pozdrawiam. :)  
    • @FaLcorN W sumie to dobra filozofia - czasem trzeba po prostu płynąć i nie walczyć z każdą falą. Takie podejście czasem naprawdę ratuje zdrowie psychiczne. Jest tylko jedno ale - ale co, jeśli ta fala prowadzi prosto na skały? Czasem warto wiedzieć, dokąd płyniemy. :)))
    • @tie-break Nie w każdym moim wierszu muszę podawać konkretne przykłady. Bo każdy z osobna tworzy historię, która jest spójna. W każdym takim wierszu podmiotem jest tzw. "Legatus mortis", istota demoniczna która jeszcze jako człowiek była powołana jedynie do cierpienia a nie życia. Jest to byt uwięziony między światami ludzi a demonów. Posłaniec śmierci i jej wierny piewca. I u mnie nie jest tak że wszystko jest bez sensu. Sensem jest umysł i jego potęga. Poznanie prawd i dociekanie do nich nawet jeśli miałoby to skończyć się obłędem lub zagładą. Uczucia są zbędne, liche i kłamliwe. To potęga rozumu ma spełniać rolę wręcz omnipotencką. Celem jest pojęcie bezsensu istnienia w ludzkim wymiarze czasu.  A zarazem zachowanie trwania myśli po wieczność. To trochę jak w modernistycznym pojmowaniu "nadczłowieka", lecz nie w wyższości klasy inteligenckiej(choć to też jest ważne). U mnie "nadczłowiekiem" jest ten który wie, że wszystko jest prochem, próżnią zawładniętą przez fatum od którego nie ma ucieczki. Ten który umie urządzić się jednak w tej pustce i trwać w niej aż do smutnego końca. Mając nadzieję na życie wieczne w postaci nie cielesnej czy duchowej a tryumfie myśli.
    • @Mitylene Bardzo dziękuję! Przepiękny komentarz, jestem nim zachwycona. Pozdrawiam. 
    • @Migrena   Bardzo dziękuję! Czuję jak ciągle jesteś na tym portalu. Wspominają Twoje niezwykłe metafory i obrazy Ci, którzy tak bardzo nie  mogą znieść Twojej  wyobraźni, kreatywności i talentu. Ale ludzka zawiść była, jest i będzie. Pozdrawiam.  @Lenore Grey poems@Rafael Marius@Leszczym@antonia@Andrzej P. Zajączkowski@Simon Tracy Serdecznie dziękuję i pozdrawiam. :))) 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...