Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sny, surrealizm i polska rzeczywistość


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Śnił mi się wczoraj z łabędzia szaszłyk
i Leda śpiąca obok mnie, na wznak.
Dziś - dwa westerny stare mnie naszły
"Do Yumy"? "W południe"? Czy też... jakoś tak.

Maria - Malaria - Jaros - Górecka
gra główną rolę w tym śnie, lecz fakt ten,
że jeździ w pociągach prawie od dziecka...
jest małoważny, wszak to tylko sen.


* * *

Maria - Malaria - Górecka - Jaros
wczoraj wstąpiła do TUPAMAROS
Maria - Malaria skandują tłumy!
(15:10... pociąg... do Yumy!)

Sześć delegacji z krajów ościennych
wręcza jej darów mnóstwo bezcennych.
lśnią odznaczenia w piersiach przypięte,
grają już marsza orkiestry dęte.

Wśród delegacji (tych, co żegnają)
ośmiu premierów z odległych krajów.
Są politycy, sławy, sponsorzy...
Każdy w jej hołdzie - choć ukłon złoży.

(15:10... pociąg... do Yumy!),
Tłum wielbicieli dmie bańki z gumy,
rwą marynary drżącemi łapy,
temu, co nie chce - naderwą klapy.

Odjazd pociągu jednak się zbliża,
ktoś szlocha głośno, ktoś tam ubliża.
Siadła wzruszona Maria w przedziale,
od łez rdzewieją w piersiach medale.

(15:10... do Yumy pociąg...!)
Maria wyjmuje dżem i korkociąg.
Musi posilić się przed podróżą,
(bo tak po prawdzie - strasznie ją nużą)

W samo południe - ON się pojawił,
za brak biletu... mandat wystawił.
wywalił wszystkie torby, walizy,
worki, faworki, mocz z analizy.

Jemu orkiestra przecież nie grała,
on ma to w dupie, "że zapomniała".
On tu pracuje i nawet bratu
nie oparłby się - wlepić mandatu.

Jednego tylko nie panimaju...
Po kiego partia, jej w Urugwaju?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...