Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dzień był taki jak tysiące innych dni, gdy tak siedzisz, samotny, opierając twarz o żelazne pręty klatki. Żadna woda nie ukoi tego pragnienia, żadna ryba nie ma takiego smaku... Nic nie zastąpi wolności. Moja historia sięga bardzo daleko, kiedy to odziany w miękki puszek byłem z mamą i tatą. Karmili mnie, ogrzewali i dawali mi to coś, czego potem już nigdy nie doznałem: miłość! Urodziłem się z jaja jak tysiące tysięcy innych pingwinów, mały, bezbronny. Rodzice biegali w te i z powrotem z przejęcia, jako, że byłem ich pierwszym jajem. Z czasem urosłem, nabrałem ciała. Pływałem w zimnych, antarktycznych wodach, hasałem po białej pustyni śniegu, szczęśliwy, że tak jest. Bawiłem się z innymi pingwinami, och, jakże miło było gonić w ich towarzystwie ryby, skakać z kry na krę. Urządzać wyścigi, zapasy i bójki o samiczki. Ale były też złe chwile, którym dzielnie stawiałem opór. Raz, w słoneczny dzień, gdy woda była wyjątkowo przyjemna, wszyscy bawiliśmy się w najlepsze. Aż tu nagle z głębin wyskoczył na nas ogromny lampart morski. Co niektórzy uciekli na brzęk, inni odpłynęli. Ja z grupką młodych pingwinów zostałem. Niebezpieczeństwo było bliskie. Niespodziewanie otrzeźwiałem i pociągnąłem ich do małej zatoczki, gdzie łatwo było przedostać się na śnieg. Płynęliśmy co sił w płetwach, chlapiąc wodą drapieżnika w oczy. Pewnie byłoby po nas, gdyby nie fala, która zniosła nas ku owemu zakątkowi. Udało nam się uciec i wtedy i wiele razy później. Były też przygody o mniej szczęśliwym zakończeniu. Wielka machina, dudniąc i sapiąc przepływała dość blisko, aby potem zniknąć w głębinach. Zostawiła po sobie masę lepkiej, czarnej mazi na powierzchni wody. Mówili, że to krew tego potwora, że ranny i umiera w morzu. Wielu chciało ratować dziwaczna istotę. Lecz kto dotknął tego czegoś, kleił się do niej i żadnym sposobem nie umiał uwolnić. Wiele pingwinów zginęło, ale także śmierć poniosły foki, ptaki i ryby. Nastał okres głodu, kiedy to nieliczni korzystali z wyrębów, które robili Ludzie. Ci Ludzie, których znaliśmy, byli dość źli dla nas. Polowali na nasz rodzaj, straszyli i wyśmiewali się z nas. A przecież jesteśmy piękne! Dumni monarchowie pustyni śniegu! O szlachetnych rysach twarzy, w eleganckich strojach. A Ludzie nas jedli, polowali na nas, wyniszczając taką wspaniała i szlachetną rasę! Koszmar!
Historia z ogromną, krwawiącą istotą nie skończyła się tak od razu. Niedługo później pojawili się nowi Ludzie, w jaskrawych strojach i z dziwnymi urządzeniami, których zastosowania nikt nie mógł pojąć. Zdjęli czarną krew z oceanu i znów mogliśmy się bawić i kąpać. Uratowali tez paru ledwo dychających nieszczęśników, których spotkał straszliwy los mazi. Ale ci Ludzie nie chcieli odejść. Obserwowali nas non stop, chodzili za nami, śledzili. Nazywali mój gatunek "małymi, śmiesznymi ludzikami w czarnych kubraczkach". Z czasem przychodziliśmy do nich, braliśmy ryby, smakołyki, dawaliśmy się obejrzeć. Nie przewidziałem nawet, że czeka nas niebawem straszliwa kara za tą swobodę i ufność. Oto w biały dzień zwabili kilkoro z nas do metalowych pomieszczeń, zamknęli w ciemnościach i wywieźli. Straciłem z oczu ukochany dom, rodzinę, przyjaciół. Nigdy więcej nie zobaczyłem brzegów lodowej wyspy, na której mieszkałem, ani nie poczułem świeżego zapachu powietrza. Tak zaczęła się moja przygoda...

Pierwszą rzeczą która poznałem w nowym świecie było "Laboratorium". Badano mnie, karmiono dziwactwami. Stałem się niewolnikiem, zależnym od tysiąca innych stworzeń, wcale nie lepszych i mądrzejszych ode mnie samego. Tam nauczyłem się nie protestować, oto czekała na mnie sroga kara za najmniejsze kąśnięcie. Druga lekcja było "Miasto"- gorące, śmierdzące miejsce. Wtedy znów omal nie otarłem się o śmierć, wdychając wszystkie te okropności do swoich biednych, pingwinich płuc. Katorga! A potem jakoś to szło. Od Zoo do Zoo, z rąk do rąk, poniewierany jak ta szmata. Nikt mnie nie chciał, a wszyscy mieli, nikomu na mnie nie zależało, a wszyscy dbali o porządek w mojej celi. Czy to więzienie, myślałem sobie. Cóż takiego popełniłem, że los skazał mnie na nie? Odpowiedz nie nadchodziła, lata mijały. Tamtejsze słońce męczyło mnie, woda piekła gardło, ryby nie miały smaku. Kapanie się w basenie nie było takie przyjemne jak zanurzenie się w zimnych wodach mojego kraju. Śnieg nie nadawał się do zabawy, zjeżdżalnie nie były śliskie. Zżerała mnie nuda, smutek i troski. Bo nie wspomniałem, że tam, w domu zostawiłem najcenniejszy skarb: moją samkę i jajo. Och, moje jajo! Oby nie spotkało go życie ojca. Oby wyrosło na rozważniejszego pingwina, niż ja. Nie jest mi dane zobaczyć go, mojej pani, moich braci. Teraz tylko gapie się jak ten posag, zimny Sopel, na twarze Ludzi, takie obojętne, nieczułe. Męczę się w tym ich lodzie dusz i serc i czuję, że niedługo dobiegnie także mój kres. Bo to lód, którego nawet Sopel przetrwać i zwyciężyć nie potrafi!

Arktyczny pingwin Sopel

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niech cię nie zwiedzie otoka słońca, gruby płaszcz liści jeszcze nie osiadł na pulsującej rozlewnej Warcie — jeszcze za bystrzem, jeszcze do mostu. Biała królewna o giętkiej szyi ostrzem wśród trzciny, niech cię nie zmyli, pod wody ciężką żywą pokrywą muliste żółcią dno z grzybem glonów. Brzuchy jaskółek nawet tu czarne nad uśpionymi żywiołem ciszy rojami lęku w atak odmętu, podniosłej z deszczu i ustawicznej.           Wielki łuk Warty, 08.08                  
    • @Robert Witold Gorzkowski Robercie.   Jeszcze wyleguję się w łóżku to może trochę będę przynudzał bo śnił mi się Hitler. W kolorach, a jakże ! Możliwość istnienia „innego parkietu”, na którym dobra doczesne tracą znaczenie, jest bez wątpienia aksjologicznie intrygująca. Ale nawet wtedy warto zachować czujnosć wobec tego, jak kształtuje się nasze pole percepcji. Reklama natywna działa tu jak bankowa „propozycja inwestycji”, w której odkładanie 100 zł miesięcznie przedstawia się jako nagrodę - rzecz oczywista, ubrana w narrację majacą wywołać efekt olśnienia. Paradne to niezwykle.przyznasz. Trochę jakby ktoś zaprosił cię na uroczystą kolację, a potem podał widelec i poprosił, żebyś sam przyniósł sobie talerz z kuchni. Albo jak dentysta, który po godzinnej wizycie wręcza ci lusterko i mówi: „To teraz sam sobie wylecz ostatniego trzonowca - będzie satysfakcja”. W obu przypadkach nie chodzi o samą treść, lecz o formę : o to, że przekaz inscenizuje neutralność, a w istocie ma ukryty cel. To nie jest zwykła oferta; to socjotechnika, której siła polega na tym, że znika z radaru krytycznego. Z radaru krytycznego odbiorcy. Dlatego problem nie tkwi w samej rozmowie o wartościach pozamaterialnych, lecz w tym, że ich pozornym nośnikiem bywa komunikat zaprojektowany do cichego kształtowania postaw. Świadomego ich zniekształcania !!!! Niewidoczna intencja jest formą wpływu a ujawnienie jej to jak zerwanie zasłony, dzięki któremu każdy parkiet może zatańczyć własnym rytmem - czy to twista, czy inną rumbę.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Dziękuję :-)   U mnie teraz właśnie kwitną, pozdrawiam :-)
    • @Annna2 wciągnęła mnie bez reszty twoja vianella, cisnęła wraz z muzycznym podkładem o mury średniowiecznej katedry sześć razy na tak klimaty jak z imienia róży Umberto Eco 
    • Wiersz przecież nie ma żadnej władzy. Można wziąć tyle tych zachwytów. Zanurzyć się, a i nic się nie zdarzy. Zagrać polifonie, choć nic nie wygramy. Gdy tchu zabraknie ocali z zaszczytów, bo wiersz nie ma żadnej władzy.   Melozzo da Forli- tych obłoków mapy Agnus dei  tych wszechrzeczy atutów zanurzyć się w nich, a nic się nie zdarzy.   Zima Bruegla- tu aż twarz cała parzy Upiory Goi grozy wielkich niebytów jak strofy, co nie mają żadnej władzy.   Dante wciąż niewarty żadnej ofiary. Cieniem bzów jaśniejących nawyków, zanurzyć się i nic się nie zdarzy.   Gdy życie o kłamstwie wciąż marzy. a śmierć prawdą wyzwolonych świtów. Wiersz przecież nie ma żadnej władzy, zanurzyć się w nim, a nic się nie zdarzy.            
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...