Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dużo trudniej jest śpiewać zaoraną ziemię
która syci się potem Przemienia wodę w soki
tak do krwi podobne Skruszałe skały
dorodne wyradzają ziarno Trudniej jest
śpiewać światło Promień jego ogromny
odmierza studni głębię i grubość słojów drzew

Wabią ruchome świata widnokręgi
Z pochodnią rozumu brniemy w noc i w błąd

Nasze niebo wsparte na kolumnach z chleba
zwieńczonych przez artystę
poznać sławić jego dzieło
zapragnąć takiej sztuki i umrzeć jak on

Na rzemieniach powietrza pod słońce dźwigać
ląd zburzonych miast - pomników świętokradczych
złudzeń to zaledwie materia Sinych dymów splot
Kość wyrzeźbić i kazać jej po łąkach biegać
to głód wyobraźni Póki nie da mleka
będzie jątrzyć Jest martwa póki nie da wełny

Zanurzyć ostrze pługa w wypaloną trawę
jest trudniej niż ją palić Czernić tło
idącego od wschodu świetlistego misterium
w którym spełnia się co dzień akt Ofiarowania

Opublikowano

Jacek Suchowicz.; tak, w chórze zawsze raźniej...:))); dzięki za wsparcie...ale proszę, spójrz na
Bezeta; takie zdanie to pełny przegląd w dziale remontów, właściwa klamra;
ano - uczmy się pokory, nawet gdy słychać glorię...:)); ale dzięki, Imienniku!
J.S

Stefan Rewiński.; chyba patrzysz na nazwisko, bo ja Stefanie piszę całkiem odmiennie niż TY, a
ty mi klaszczesz; ucz się od Bezeta, i powiedz choć raz, że fałszuję... :)));
dzięki! J.S

Roman Bezet.; nie polemizuję, bo pewnie masz rację, zwłaszcza głupio mi, gdy wskazujesz
oczywiste błędy szczegółowe, tak głupio przeoczone; masz belferski talent do
zapędzania do roboty - a wykazałeś mi, że czeka mnie jej sporo; więc mówisz:
nadąłem się? najtrudniej to skorygować ów ton "pomnikowy", bo wiesz, jak ja
oscyluję między patetyzmem a kpinką, więc może brakło zdrowej ironii w
temacie; jak widzisz, byłem ostrożny, i dlatego w warsztacie, a przekonałem się,
że na Ciebie i można i trzeba liczyć, i wielu byłbyś tu potrzebny na co dzień, a nie
tylko od święta; dzięki za wyróżnienie przybyciem do mnie w gości; :));
ps.; jak myślisz Bezecie, co wyzwala taki entuzjazm i akceptację czytelników, jaki
widzisz pod tym tekstem - czy nie właśnie powaga w traktowaniu tematu? ów
ton? czy tylko sam ciężar tematyczny? antagonizowanie pracy na roli i sztuki
(sztuczki) jest karkołomne same w sobie, co zauważyłeś, a jednak - przyznaj,
bardzo to odległe od socrealizmu, prymitywnej pochwały krzepy machania kosą;
namaściłem wiersz atmosferą religijnego związku pomiędzy pracą a jej
otoczniem - naturą, i tę relację chciałem tu uczcić...natura i mnie fascynuje, i
traktuję ja niemal personalistycznie i spirytualnie, bo dla mnie stoi za nią Osoba,
osoba Stworzyciela - a tego mistycznego związku nie widzę w sztuce pojętej
jako li tylko zabawę formą...rozgadałem się! :)) pozdrawiam, J.S

Opublikowano

Nasze niebo wsparte na kolumnach z chleba
zwieńczonych przez artystę w rdzawy wonny
kłos Artystę tego poznać Sławić jego dzieło
Zapragnąć takiej sztuki Zpragnąć co on.............SZUKAĆ W SOCREALIZMIE!

Opublikowano

Imienniku
W chórze nie z zasady nie występuję, ale jest wyjątek w sytuacji kiedy sam dyryguję. Z dzie wuchą mam z zasady odmienne zdanie, ale jak ma rację to ma i koniec. I może jej się podobać. Mnie też ująłeś ale czym innym. Uważałem i nadal uważam, że wiersz jest super.
Ten Twój wzniosły ton, to zadęcie – to jest przecież Twój dystans i może drwina. Odbierając wiersz z lekkim przymrużeniem oka rzeczywiście „z pochodnią rozumu brniemy w noc i dzień” (to podkreśleni jest fajne – ja nigdy bym tak nie napisał).
Jakie to wspaniałe: „Artystę tego poznać Sławić jego dzieło
Zapragnąć takiej sztuki Zpragnąć co on” - prawie gloryfikacja. Sądzę, że nabijasz się tzw. fanów przyjmujących wszystko bezkrytycznie – olbrzymi plus. Twója „kość” (dwuznacznik) jak owca – dająca mleko wyobraźni i wełnę symbol ciepła, lub kość dosłowna ale to co innego.
Po tych wszystkich wywodach „ stwierdzasz, że zanurzyć ostrze pługa w wypaloną trawę jest trudniej niż ją palić”. Kończysz „ świetlistym spokojem .......” To jest super symbolika. Uważam, że super drwisz ze wszelkiej napuszoności.
Niech Bezet pisze co chce, a dla mnie super gratuluje – żart przedni.
Pozdrawiam Jacek

Opublikowano

Stefan Rewiński.; chyba patrzysz na nazwisko, bo ja Stefanie piszę całkiem odmiennie niż TY, a
ty mi klaszczesz; ucz się od Bezeta, i powiedz choć raz, że fałszuję... :)));
dzięki! J.S
Jacku, jak spier... to Ci powiem. Czytam Twoje i nnych wiersze jak czytelnik.

Opublikowano

Eugen De.; proszę, przeczytaj uważnie moją odpowiedź Bezetowi - ja się odwołuję do wspólnoty
nie ideologicznej, tylko wspólnoty miejsca, i poprzez miejsce wartościuję - socrealizmu
za grosz...J.S

dzie wuszka.; cenię sobie Twoją wypowiedź na równi z wypowiedzią Bezeta - ale jeszcze raz
przeczytaj uważnie moją dla niego odpowiedź, zwłaszcza końcówkę tej wypowiedzi;
i musisz przyznać, że spostrzeżone błędy uznałem za nieprzekreślające generalnej
wizji stanowiącej temat wiersza, odwołując się do Waszej , tak akceptywnej oceny;
Bezet wykazał mi jedynie błędy szczegółowe, gramatyczne, ale także - jego zdaniem
kompozycyjne, bo zasadzającej się na pewnych tropach literackich, które nazywa
wprost, jako wtórne...polonista może to zobaczyć, z racji zawodowego obcowania
z literaturą; jestem mu zobowiązany;
natomiast moje komentarze do Twojego u innych czytelników - potraktuj jako
pewien rodzaj droczenia się, a może i kokieterii, ale też jako wskazanie na opinię
przeciwną, co dopiero razem stanowi dla mnie, autora - pewną syntezę oglądu
rzeczy; one się nie wykluczają - one się uzupełniają! cmok dla Ciebie - jak Smok!
:); J.S

Opublikowano

Jacek Suchowicz.; zaskoczyłeś mnie taka interpretacją...ogromnie zaskoczyłeś, nawet nie wiesz, do
jakiego stopnia! ale prośba - nie zasłaniaj się innymi, ale podziel się własnymi
myślami na temat tego co czytasz, bo to okazuje się bardzo cenne - zwłaszcza
dla autora; pozdrawiam;
Stefan Rewiński.; nie tylko ty potrafisz prowokować, a może autor chciał się upewnić co do
twojego sądu w kontekście nowego, jakże innego...dzięki, że trwasz przy swoim
J.S

Opublikowano

Roman Bezet.; zastanowiłem się nad Twoim zwrotem: "pamięć czytelnicza"; tę się nabywa głównie
w trakcie obcowania na takich zajęciach, jak historia literatury , literaturoznawstwo,
a także poetyka - wszystkie służące do gnębienia na uczelniach przyszłych
polonistów...poetyka, widziana przez tak przygotowanych czytelników jest, siłą
rzeczy wtórna - ale czy tylko sami poloniści czytają wiersze?
dla wielu użyte tu, a stosowane środki stylistyczne są świeże, są odkryciem tego
akurat czytania, więc czy rzeczywiście jest aż tak naganne sięganie do poetyk
wsześniejszych epok literackich? J.S

Opublikowano

Miałam kilkanaście spotkań z tym wierszem oraz jedno z komentarzami pod nim, bardzo ciekawymi również pod względem socjologicznym:). Dużo już ci powiedziano, cóż zatem ja mogłabym? Na początek może: zlituj się – nie „studzień” i masz literówkę w drugim „Zapragnąć” (mam nadzieję, że to literówka, a nie kolejne kuriozum;)

Spotkanie pierwsze
Oczywiście wzniosłość ocierająca się o egzaltację, stad już tylko krok do patosu, kilka udziwnionych zwrotów (zestawień znaczeniowych): np.: ląd zburzonych miast, albo to: póki nie da mleka - myślę krowa? – czytam wyobraźnia, nie da wełny – myślę owca? – czytam martwa – wracam do początku – jednak wyobraźnia, w ogóle ta zwrotka boli mnie jako czytacza, bo się w niej gubię i utwierdzam w nieograniczonych zasobach mojej nierozgarniętości, ale są tu też prawdziwe cukiereczki – o tym za chwilę

Spotkanie drugie
Pomyślałam, że zrytmizowanie tekstu wyszłoby mu na korzyść, wtedy może owa wzniosłość nabrałaby szlachetniejszych rysów i była nawet dla mnie strawna

Trzecie
Wiem już, co mi tu wadzi najmocniej – peel przemawiający i to w imieniu wielu (wszystkich) w tonie profetycznym niemalże, gdyby mówił za siebie, byłabym bardziej skłonna go wysłuchać, a tak mam wręcz atawistyczny sprzeciw wobec tego „mesjasza” J

Kolejne
Przywykłam do formy, przeszłam do treści cóż tam – chyba cała ekonomia zbawienia. Począwszy od skutków grzechu pierworodnego, owego skażenia natury, nad istotą którego do dziś teologowie łamią sobie głowy i próżno czekać, że coś zgodnie ustalą (a Artysta się śmieje:), poprzez tajemnicę wcielenia i odkupienia przez krew Baranka ofiarnego – (a my barany myślimy że życie miałoby sens bez śmierci;)

Podziękowanie
„Kość wyrzeźbić i kazać jej po łąkach biegać” za ten wers cię wielbię, boś mi przypominał kapitalny fragment z Ezeciela (Ez 37, 1-14), taka genialna, plastyczna wizja ożywiania kości, wtórna idea zmartwychwstania – niesie nadzieję
:)))
pozdrawiam

Opublikowano

kalina kowalska.; dopiero twój post skłonił mnie do pewnych poprawek, przyznaję -
kosmetycznych; dziwi mnie nieco sugestia o braku rytmu, bo mnie się
wydawało,że jest, i że aż nadto się narzucający...może trzeba mi do
laryngologa;
zmartwiło mnie , bardzo, że odbierasz tekst jako "ustawiony" w tonie
mesjanistycznym (ale to samo Bezet); zależało mi na tonie li tylko wizyjnym,
malarskim choć zdynamizowanym - ale powiedz, czy ja w wierszu chcę
prowadzić do jakiejś szczęśliwości? i to peel chce zbawiać? ja do "artysty"
mam wyraźnie ambiwalentny stosunek - on prowadzi, chce zbawiać, a ja piszę,
że jest wyobraźnia jałowa, pusta, czy wręcz niszcząca, jak każda ludzka
działalność i wyobraźnia inspirująca, karmiąca, szukająca i odnajdująca
wartości równe wartościom podstawowym, takie jak mleko, chleb...i że zwykła
krzątanina ludzi wykonujących najprostsze czynności bytowe zawiera w sobie
poszukiwaną przez wyobraźnię prawdę...ale widzę, że nie jest to jednak aż tak
oczywiste dla "czytacza"; wiem jednocześnie, że i we mnie się kłębią rozmaite
tropy lekturowe, i że ogromnie trudno wyzwolić się z nawarstwionych poetyk,
ale wydawało mi się,że nawet cudze poetyki stosuję nie w sposób sztancowy,
mechaniczny, wkładam własną inwencję, własną wizję, także tematyczną;
cieszy mnie jedno, Twoich "kilkanaście spotkań" z tym tekstem, tak bardzo
uwidocznionych w obszernym komentarzu, ale rozbitym na pełne wahań
uwagi, mówią mi o tym, że zajmujesz niejednoznaczną postawę do wiersza,
który Cię tyleż odrzuca co przyciąga, i w tym moje ocalenie (!); pamiętam o
tym, że jestem niepoprawnym optymistą; i dlatego
piękne dzięki za tak głębokie pochylenie się nad tym tekstem, trudno mi będzie
uwierzyć, że nie był tego wart; :))); J.S

Opublikowano

Ależ był wart!
- poczucie rytmu to nie kwestia laryngologiczna:) raczej osobniczego poczucia, zresztą chyba drugorzędna
- tekstu nie odbieram jako "ustawiony", a mówiąc o mesjaniźmie miałam na myśli właśnie ten ton wizyjny, a nie ideę uszczęśliwiania ludzkości, dalej tłumaczysz mi że peel chce a ty nie - Jacku, nie ściemniaj:))) - peel będzie tobie posłuszny, co mu każesz to powie, bo ty tu(w wierszu) rządzisz
- z tropami lekturowymi to nie do mnie - jestem głucha na nie, tak dużo w życiu nie przeczytałam i nie nasłuchałam się od profesorstwa rozmaitej proweniencji, że dziś mogę z naiwną radością odczytywać wszelaką literacką wtórność jako novum:)))) - dla mnie nie musisz się wyzwalać z żadnych poetyk

- wiersz teraz dużo lepszy, te zmiany nie były wcale kosmetyczne, choć drobne, usunąłeś przede wszystkim kwantyfikatory wielkie: "nas" z dwuwersu, i artystę zapisałeś małą literą - to zasadnicze zmiany. Od razu ta wizyjność nabrała cech bardziej malarskich niż profetycznych - jak chciałeś, ponadto mały "artysta" jest tu postacią ludzką, nic nie sugeruje odbiorcy szukania go w niebiesiech:). I "kolumny z chleba" - (mój pierwotny sprzeciw wobec tego zestawienia już zmalał:) zdają się prowadzić czytelnika (mnie) do arysty, który wybrał wiekszą wolność, niż ta którą daje wyobraźnia

i cóż Ty mi tu mówisz o ocaleniu?:)
jesteś jak skała, poeto, nic cię nie pokona, a cóż dopiero ja. Jestem laik i amator - tak czytaj moje komentarze, zawsze jako subiektywne, tylko jako jeden wielu głosów i zaiste nie najważniejszy

dzięki za skupienie
pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Ale to nie jest Twoje. Wszelkiego rodzaju cytaty, zapożyczenia, fragmenty cudzych tekstów wykorzystane w wierszu,  powinny być przynajmniej zaznaczone kursywą.
    • @Poezja to życie Jakie nic? A cały świat to pies?
    • @andrew Wytworzyłeś sielankową  atmosferę w tym wierszu. Las, przyroda, zbieranie grzybów. Pozdrawiam :)))
    • Od następnego dnia uderzyłem szukać pracy i wertować na nowo mieszkania. Znów na ławce — sam, z obwarzankiem w ręku. Rozmyślam, zakreślam, wertuję. Z budki telefonicznej do ławki — zakreślam. Z ławki do budki. Jest! Mam! Umówiłem się oglądnąć mieszkanie — tym razem na Kozłówku, więc po przeciwnej stronie Krakowa. Po rozmowie telefonicznej udałem się również na rozmowę o pracę. I tak zaczęła się moja przygoda z elektryką. Z zawodu byłem elektromonterem, więc rozpocząłem pracę w jednoosobowej firmie, ale z aspiracjami. Gość miał duże znajomości i mnóstwo zleceń na terenie Krakowa. Więc zakładaliśmy liczniki, wymieniali przewody elektryczne, robiliśmy od podstaw instalacje elektryczne w nowo wybudowanych budynkach. — nawet u Kotańskiego, gdzie miał powstać jeden z Markotów. Po pewnym czasie zaczęliśmy też wyposażać kuchnie  — te małe i te większe, w urządzenia gastronomiczne. Na pieniądze nie narzekałem. Stanisław, bo tak nazywał się właściciel tej firmy jednoosobowej. — jednoosobowej, bo jak się okazało, nie odprowadzał od mojego wynagrodzenia żadnych składek. Ale co tam — płacił zawsze na czas, a ja wtedy się uczyłem, więc mi na tym zbytnio nie zależało. Stanisław kiedyś był zagorzałym harcerzem. Miał nawet jeszcze kontakty w niektórych harcówkach. Więc czasem pomagaliśmy Harcerzom w naprawie różnych sprzętów. I tak, bujając się po Krakowie ze Stanisławem, dobrnąłem do wiosny. Wczesną wiosną postanowiłem znowu zmienić mieszkanie. Bo tym razem babcia z Kozłówka zaczęła dawać mi się we znaki. Instynkt macierzyński — a może babcierzyński — zaczął się w niej kumulować, nie wiem jeszcze z czym. Byłem sprawdzany: kiedy wracam, z kim wracam, o której wracam. Ufff. Czułem się, jakbym był kontrolowany przez całą brygadę inspektorów jakości. Więc usiadłem na swojej znajomej ławce w Rynku. Z obwarzankiem w ręku, znów wertuję gazetę: Sprzedam. Wynajmę. Przyjmę. Oddam w dobre ręce. „Przyjmę do mieszkania miłą, miłego” — te ogłoszenia od razu odrzucałem. Dość miałem przygód podczas jazdy stopem, odmawiania kawy i tłumaczenia się, że nie jestem gejem, że mam dziewczynę. Oj, jaki ja wtedy byłem wiernym, lojalnym hetero kochankiem! Żeby tylko się wyłgać, potrafiłbym nawet przyznać się, że mam pięć żon — byle zejść na inny poziom rozmowy. A najlepiej: — „Tu niedaleko mieszkam. Dzięki. Cześć.” Więc nazajutrz znowu — obładowany torbami. W jednej ręce książki, w drugiej hantle. Ciężar wiedzy niemal równał się z ciężarem żelaza. Na sobie dwie kurtki, organy i plecak. Jakoś udało mi się wsiąść do tramwaju. Moja masa startowa była spora — tak spora, że podczas hamowania musiało mnie trzymać dwóch gości. A przede mną jeszcze przesiadka, bo tym razem moje mieszkanie wykluło się na Czyżynach. Jadąc ulicą Mogilską w stronę Jana Pawła. Po drodze mijałem młyn. Stamtąd miałem przynajmniej niedaleko do szkoły. Mieszkanie dzieliłem z podstarzałym kawalerem, który pracował w telekomunikacji. Co tam robił — nie wiem. Pewnie z nudów czytał dzieła Lenina i innych wspaniałych rosyjskich propagandystów. Mieszkanie pełne było tego typu książek. Pomijając już to, że wszystko się w nim kleiło — bo sprzątała je raz na tydzień jego mamusia. W pokoju nie było drzwi, więc jak najszybciej zawęziłem wejście szafą, a na niej powiesiłem kotarę — najgrubszą, jaką znalazłem — by nie słyszeć swojego sublokatora. Każdego ranka, przed pracą, w łazience prychał, chrząkał, siorbał, czyszcząc w ten sposób wszystkie kanały nosowe i gardłowe. I wszystko, co tylko można było tam czyścić. To trąbienie nozdrzami — jakby stado słoni naraz brało kąpiel w sadzawce. Codzienny rytuał trwał zwykle pół godziny. Liceum, jak już wspominałem, znajdowało się w Nowej Hucie. Więc zmęczony po pracy, wsiadałem w tramwaj i ruszałem zamyślony. Tramwajem przez osiedla. Ku lepszej aurze. W poszukiwaniu światła. Przez szarozłote blokowiska. Deszczowe lasy. Zadymione gąszcza. Stepowe trawy. W poszukiwaniu czasu. W poszukiwaniu głosu. Ku złotej aurze. Ku jasnej pannie. Tramwajem przez osiedla. Przez zaniki pamięci. Zawirowania i pustkę. Czarne dziury. Przez zapytajniki. Byle cię ustrzec. Byle się ustrzec. Zmęczony i zamyślony, starałem się dobrze wysiąść — byle nie przejechać. Sroka – mój kolega często czekał na mnie przed drzwiami. Z nim nasze nowo poznane koleżanki — Justyna i Agnieszka. Po szkole siadaliśmy na ławce i tak zlatywał nam wieczór. Justyna — ładna i mądra, taka inna od wszystkich blokersów w dresach. Na tym betonowym rumowisku wyglądała jak kwiatuszek. Często ją odprowadzałem pod blok. Przyjaźniliśmy się. A raczej — to ona mnie odprowadzała, bo tu ją wszyscy znali i nikt nas nie ruszał. Wieczorami, wracając od niej, nieraz natykałem się na kiboli. Ale mój instynkt przetrwania i nos nigdy mnie nie zawodziły. Wiedziałem, kiedy ktoś mnie śledzi, obserwuje, próbuje otoczyć. Atakowali zawsze, gdy było ich więcej — nigdy dwóch czy trzech. Dopiero w dziesięciu nabierali odwagi. Ja za to miałem swój instynkt. I potrafiłem szybko biegać. Więc widzieli tylko moje stopy. Zawsze udawało mi się uskoczyć i umknąć. W liceum na Wysokim miałem kumpla — Srokę. Trzymaliśmy się razem. Mieszkał w Hucie, więc pobierałem u niego nauki przetrwania. W szkole przeważnie jechałem na trójkach, ale bez wysiłku. Jak czegoś nie lubiłem, to potrafiłem się ustawić. Najczęściej ustawiałem sobie matematyczki — bo matmy nie znosiłem. W Konarze, gdzie zaczynałem, była taka kosa. Wzięła mnie raz do tablicy, kazała rozwiązać jakieś równanie, a po chwili, odwracając się, chwyta się za głowę i woła: — „A co ty, Kwaśny, na tej tablicy żaby tłuczesz?! Przecież tam nic nie widać, co jest napisane!” I miała rację — ja sam niewiele z tego widziałem. Ale co tam. Lubiliśmy z kumplem pogadać i trochę się jej po podlizywać. Więc po jakimś czasie poszliśmy do niej zreperować gniazdko. Jak już naprawiliśmy gniazdko, to potem naprawiliśmy jej przewody sieciowe. Pamiętam — to był mój ostatni występ przy tablicy. Potem, jakimś dziwnym trafem, odpowiadały już tylko dziewczyny. W Krakowie pani od matematyki była jeszcze przed trzydziestką. Więc ze Sroką zaczęliśmy przy niej rozmawiać o dobrych koncertach w Krakowie. I załapało. Klub Pod Przewiązką i koncerty, które tam cyklicznie się odbywały — pomyśleliśmy: bingo! Po jednym z takich koncertów byliśmy już niemal na „ty” z panią od matematyki. Siadaliśmy w pierwszej ławce — odważni, niby prymusy. Obydwaj udający, że matematyka to nasz najlepszy przedmiot. Nosiła dość mocne okulary, więc chyba z bliska niewiele widziała. Tak nam się przynajmniej wydawało, bo podczas sprawdzianów upominała tylko siedzących za nami. A my — nasza dwójka — od czasu koncertu byliśmy nietykalni. *** Miałem mieszkanie, a Magda od jakiegoś czasu przestała się odzywać. Nie odbierała telefonów. Więc postanowiłem umówić się z Justyną. Lubiliśmy razem filmy, więc zaprosiłem ją do siebie, żeby obejrzeć Psychozę na wideo. Przyszła w sobotę. Ubrana w ramoneskę, obcisłe spodnie. Miała kruczoczarne włosy i piękne usta — jedna z najładniejszych dziewczyn, jakie wtedy znałem. Zaprosiłem ją do swojej nory, nie wiedząc, jak zareaguje na to miejsce. Ale o dziwo — zaakceptowała. I było nawet miło... dopóki nie przyszedł mój siorbiący i prychający sublokator. Wpatrzeni w ekran, w muzykę grozy — nagle z łazienki dobiega trąbienie. Czar prysł. Randka też straciła całą magię, którą próbowałem utrzymać. Pojechaliśmy więc do Justyny. Na schodach powitał nas jej pies — Hunter. Rotweiler. Wspaniały, potężny. Hunter był wpatrzony we mnie. A ja w niego. Nasze wzroki przeszywały się wzajemnie jak dwa lasery. Kiedy tak patrzył, starałem się nawet nie oddychać. Bo wiedziałem, że jeden gwałtowny ruch, jedno dotknięcie Justyny mogłoby skończyć się odgryzieniem ręki. Więc siedziałem na sztywniaka, bez gwałtownych gestów i tak przebrnąłem przez swoją randkę. Na przyszłość już wiedziałem — następne spotkania z Justyną tylko na ławeczce. Choćby przed blokiem. Wszędzie, byle nie przy jej kochanym pupilku — Hunterze. Z książek na półce dobiega muzyka. Zegar w szkliwie bezszelestnie tyka. Nie ma skazańców, nie będzie okrzyków. Krzesło nie stoi — walczy w bezruchu. Walczy i biegnie, by nie dać się złapać, lecz gardło już krwawi, zaczyna chrapać. Zegar w szkliwie już prawie zasypia, już nie oddycha, już przestał tykać. Leżę tak i rozmyślam. A właściwie wymyślam nowy wiersz. Jest koniec roku. Oceny powystawiane — mogę poświęcić trochę więcej czasu swojej „karierze”.        
    • @Somalija Od Ciebie, mnie zleży jak długo...   Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...