Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Góra Zamkowa (Pieniny)


Jaro Sław

Rekomendowane odpowiedzi

Wyszliśmy gwiazdy oglądać burą nocą
Wygnańcy dnia, drogą krętą przez polany
W górę, w wilgotny tajemniczy las
Obcy, choć przecież za dnia dobrze znany

Za nami został strumień i ukryte źródła
Ciche miasteczka spokojne w dolinie
Przyklękłe kościoły, a nas droga wiodła
Na halę, obok przełęczy, ścieżyną w leszczynie

Kamienne mury - znak troski i trwogi
Pod szczytem ukryte w szumiącej gęstwinie
Pustelnik tu zmieniał ból w oczekiwanie

Nim świt nastanie złudzeniem pożogi
Ponad turniami biegnąc ku równinie
Ciemność okryje i nasze rozstanie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no i musiałem tu wejść, hi - wiersz Jaro jest roszkę wspomnieniowy, acz,
mógłbyś w te pieniny wrzucić troszkę ruchu, boc tego brak tu, gwiazdy
mogłyby świrgnąć jakieś wapienne granie, ech, dobrze gadać jak sie obok stoi,
no - przyjemnie się czytało, ale z całości nie jestem zadowolony
z ukłonikiem i pozdrówką MN

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niezły, podoba mi się. Właśnie napisałam pod poprzednim wierszem w tabeli, że lubię liryczne opisy przyrody. Ten w dodatku jest napisany w bardzo trudnej formie sonetu, a mimo to napisany dobrze (technicznie i metaforycznie), a to rzadkość. :-)
Jeszcze większa rzadkość to przestrzeganie pewnej, zapomnianej przez większość poetów, zasady sonetu: wyrażania w poincie jakiejś osobistej myśli lub uczucia, refleksji związanej z jakimś przeżyciem, które peelowi przywiódł na myśl opisywany pejzaż. Tu właśnie tak jest. Gratuluję, bo to wszystko niełatwe.
Pozdrowienia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tak się zazwyczaj w górach robi. ;)
Bardzo, bardzo. :)
Zwłaszcza, że kilka lat temu (no, dobra, z dziewięć przynajmniej) pokochałam góry. A najukochańszymi do niedawna były właśnie Pieniny. :)
Było się tam kilka razów... Ale Zamkowej nie pamiętam. Gdzie to jest? Jest tam coś konkretnego? Zamek? Albo chociaż jego pozostałości zachowane jeszcze w takim stanie, żeby się dało zidentyfikować ruiny nie tylko po stanie uzębienia? ;)
Ech! Obudziłeś we mnie tęsknotę za górami, lasami, jeziorami, bagniskami (byłam z mamą w tym roku na grzbiecie całym zabagnionym na szczycie), skałami, wichrami... I mnóstwem innych cudów przyrody.
I jak ja teraz do lata wytrzymam? ;)

Pozdrawiam, R.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ngórę zamkową można zejść boczną ścieżko z trzech koron, częsta moja trasa, bo nie lubię wracac "tędy samędy", można tez od strony Krościenka z hali za strumieniem (zdaje się,że ram jakiś obelisk jest) w lewo, leszczyny, a potem las....

Było tam jakieś zamczysko, a szczerze mówiąc zameczek jakiś wykorzystywany przez lokalnych rzezimieszków, kiedyś w ruinach pustelnik sprzedawał herbatę, ale ja tego nie pamiętam. Znajomy mi opowiadał, że jego ukochana wyszła za innego, jak owdowiała to pustelnik sobie do niej poszedł. Nie wiem czy to prawda, ale tak mi znajomy, co go pamiętał, opowiadał....

Na szczyt trzeba jesze podejść i widac - to co zwykle - czyli fragment przełomu. Jakby chcieć to dalej Sokolą Percią można dojść na Sokolicę....

Kiedyś rzeczywiście poszliśmy sobie o 22:00 na oglądanie gwiazd.... bo w dzień było za dużo innej roboty....

Z milszych wspomnień wspominam świt na Wysokich Skałkach też...

Acha i oczywiście najciekawsze - zimowe "przeprawy" przez Peniny.... piękna sprawa....
Łażenie w zimie jest nieco trudniejsze, ale jak sie odpowiednio przygotować, to o tyle ciekawsze, że mniej ludzi jest i mniej szlaki widać....

Dzielenie "przygód" z całą masą turystów trochę mi działa na nerwy, rzeczywiście zimą albo nocą......

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, to widzę, co my podobni są do siebie. ;)
Też nie lubię "tędy samędy". Zawsze jakąś inszą trasę wybieram. I też nie lubię tłumów turystów. Na szczęście takowe są jedynie na głównych szlakach, a i to tylko przy większych miejscowościach. Im głębiej w las, w góry, tym tego mniej się robi. Pusto. A jeszcze jak się bocznymi ścieżynkami pójdzie, to już w ogóle - głusza, półmrok i niedźwiedzie. ;)
A w ogóle najlepiej to mi się łazi we dwójkę, tylko z kimś, kto widzi przyrodę wokół siebie. Nie brzęczy to-to nad uchem, kiedy nie trzeba, nie męczy ciągłym gadaniem. Dzięki temu widać i słychać las, strumień, ptaki, często nawet i inne zwierzęta, uciekające w popłochu wprost spod nóg.

W zimie w Pieninach niestety jeszcze nie byłam. Jak dotąd - tylko w Tatrach. A inne góry w lecie zwiedzam. Za dnia - więcej widać, a poza tym mam traumatyczne przeżycia z nocnego lasu. Otóż razu pewnego (jakieś sześć lat temu chyba) wracałyśmy z mamą po nocy znad morza. Od plaży do "naszej" wsi było pięć kilometrów ciemnym lasem. Nic nie widać, choć oko wykol, tylko co jakiś czas na niebie, nad drzewami blask latarni morskiej. My same, w środku lasu. Aż tu nagle słyszymy ujadanie gdzieś tuż obok! I żeby to jednego psa! To horda cała była! Wataha! Nie wiem, ile, ale z pięć na pewno. I w dodatku jakiś warkot narasta nam tuż pod nogami - musiał jeden skubaniec podleźć do nas.
Przytuliłyśmy się do siebie myśląc, że to już koniec. W dodatku jeszcze obok, między drzewami usłyszałyśm dziki tętent wielkiego zwierza, gonionego przez pazurzaste łapy. Krowa albo byk! Ryczało przerażone, biegnąc w stronę morza.
Wszystko ucichło po jakiejś minucie, która nam wydawała się wiecznością...

Od tamtej pory boję się ciemności. Mimowolnie. Po nocy więc po lasach nie chodzę. Teraz każdy korzeń zwalonego drzewa wydaje mi się czającym się potworem. ;) Ale - jak już mówiłam - jeśli się dobre drogi wybierze, to i dniem turystów nie uświadczysz. :)

A dawno mię w Pieninach nie było. Trza by wrócić. Ostatnio to jakieś cztery lata temu, po Słowackiej stronie, w Czerwonym Klasztorze. Z ośrodka piękny widok na Trzy Korony mieliśmy...
Jak tam wrócę, to wypróbuję Twoją trasę. :)

A w tym i w zeszłym roku to na Śląsk mnie wywiało, do Izerów, tuż pod Czeską granicę. I też pięknie było. I naprawdę jeden grzbiet (Wysoki) był cały zabagniony. Jak z mamą się na niego drapałyśmy, a potem samym grzbietem kilka kilometrów szłyśmy i w dół, do domu, to jeziora z butów wylewałyśmy. ;) I to była woda. Z bagien.
I z powodzi.

Pozdrawiam, R.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Podobnie jak amandalea odniosę się do słów Oxyvii i formy wiersza. Lubię klasyczną formę sonetu i sam na orgu przeszedłem lekcję jak powinno się sonet pisać. Jestem zwolennikiem układu chyba najtrudniejszego czyli abba abba cdc dcd, czyli układu dwóch rymów w tetrastychach i dwóch w tercynach. W utworze widzę chaos i brak konsekwencji w użytych rymach. W pierwszej strofie mamy jeden rym 2-4, w drugiej dwa inne z tym, że 1-3 to dysonans (chyba najładniejszy rym w wierszu), a 2-4 to rym dokładny niepotrzebnie powielony w tercynach. Sonet bardziej kojarzy się z uporządkowanym układem sylabicznym czy sylabotonicznym, a tu mamy co prawda dośc rytmiczny, ale jednak nieregularny układ.
Początkowo chciałem zganić chyba mimowolny rym wewnętrzny w pierwszym wersie drugiej tercyny, ale po kilkakrotnym przeczytaniu jednak stwierdzam, że udźwięcznia on układ cde cde zastosowany w tercynach. Jeszcze jeden zarzut dotyczy zbyt mało wyraźnej granicy pomiędzy częścią opisową i refleksyjną. W sonecie refleksyjność tercyn powinna być wyraźnie zaznaczona, tu co prawda pojawia się w ostatnim wersie refleksja, ale chyba o zbyt patetycznym charakterze. Pozdrawiam Leszek :)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podsumujmy: sylabotonicznie, rytmicznie, zamiast ulubionych asonansów jest jeden dysonans, tercyny zaczynam od wołacza, czyli od opisu do anafory.. itd...

Czyli w sumie plan wykonany....

Sylabotoniczność jest zawsze ciekawsza, i chyba bliższa w sumie idei sonetu, który ma być "sonalny" co wynika z jego nazwy... oczywiście interpretuję to w sposób nieco dowolny, co zgodne jest z moim charakterem.... Tam chodziło o pewne powtórzenia sonalne, poprzez powtórznie słów i rymów, tutaj sobie pozwoliłem na właśnie sylabotonicznośc i tyle....

Zabawę miałem i cieszę się, jak ze mną ktoś też...

Pozdrawiam...

(ja tam przy nazwie "sonet" wcale się nie upieram.... swoją drogą)... co do ruchu: ruch jak zwykle miałem ... w kościach, a jesli chodzi o poezję to tak nieco a' laMessalinowo:

a ja se przysiendem
i tak trochę smędem
że w tem mi wesoło
co widzem wokoło


Dodając jeszcze Jarowe trzy grosze co do "soneta" klasycznego, spłodzonego zwykle w którymś z języków romańskich a co do soneta spłodzonego w języku słowian z obu stron Buga, to istnieje tu pewna proporcja, bardzo wyraźnie wychwycona przez pewną włoszkę:

Wy macie takie dziwne słowa: na przykład słowo kocham, jak to tragicznie brzmi, a przeciez macie w swoim języku takie piękne słowa, na przykład: cielęcina, .....


;o)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...