Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dziś chciałbym
usiąść na chwilkę
pod niebem usłanym gwiazdami
z Tobą,
by móc rozmawiając,
poznając twe myśli
rozrysować mapę Twojego umysłu.

Dziś chciałbym
trzymając Twą rękę
westchnieniem,
które delikatnie muska Twój policzek
szeptem
zatapiając się w Twych snach
rozrysować mapę Twojej duszy.

Dziś chciałbym
łagodnie dotykając,
poznając,
biciem serca zjednoczonym
w oddechu
miłości
rozrysować mapę Twego ciała.

Dziś chciałbym
móc siedzieć
splecionym łańcuchem marzeń
móc pocałować
delikatnym powiewem wiatru
móc kochać
w całości bez wyjątku...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Moje pytanie raczej dotyczyło zarzutu, że nie jest to poezja współczesna... stąd pytanie, czy współcześnie nie można być romantycznym...



"Banalny, wtórny, o nieuzasadnionym podziale wersyfikacyjnym,
pełen pretensjonalnych form: 'Twą', 'Twych' (pomijając fakt,
że Autor już w 2 pierwszych strofach 7 razy
tymi twojościami atakuje czytelnika)."

A co nieuzasadnionego jest w podziale wersyfikacyjnym?... Hm... A formy są użyte celowo, chociaż przyznam, że faktycznie możnaby trochę ich wyrzucić...

"Muskanie, szepty, dusza, niebo usłane gwiazdami,
westchnienia, bicia serca i oddechy nie stanowią jeszcze
(a może już?;P) poezji, no niestety."
A kto powiedział, że stanowią? Przecież w tym wierszu to tylko otoczka...
Opublikowano

Po pierwsze: autor bez powodu jest samozadowolony.
Po drugie: nie umie słuchać, czytać, rozumieć, co do niego mówią inni.
Po trzecie: nie ma pojęcia o czym mówi - pisze (formy użyte w wierszu celowo? które można w części wyrzucić? to tak jak w mięsnym: podroby i wędzonki pod ladę - i już poezja? ;)
Po czwarte: nie potrafi nawet poprawnie, logicznie zbudować wypowiedzi:
"Dziś chciałbym
trzymając Twą rękę
westchnieniem,"
- silne to westchnienie jeśli potrafi utrzymać tę rękę ;)
Po piąte: jest niewychowany, skoro rzuca tekstami, jakby był zarządcą tego miejsca: "A czy ja zabroniłem wyrażać?"
Po szóste: szkoda gadać - kicz, nie tylko ze względu na infantylizm peela (o jakim romantyzmie autor myśli? tym z łzawych powiastek? proszę trochę poczytać może o Sturm und Drangperiode). "spleciony łańcuchem marzeń"? - nie, autor jest splątany schamatami klisz literackich "w całości bez wyjątku..." - jeśli to cokolwiek znaczy (całość z wyjątkami to popularnie: połówka? :)
b

Opublikowano

Gniot.. I nic więcej nie mam nawet ochoty pisać, pozatym, że całkowicie zgadzam sie z Bezetem (całe szczęście, że mnie wyręczył).
A już najbardziej podobał mi się tekst:

"Po pierwsze: autor bez powodu jest samozadowolony." - mistrzostwo. Roześmiałam się całą gębą, aż się współpracownicy spojrzeli :). Zapiszę to sobie..... hahahahahha

Opublikowano

"Po pierwsze: autor bez powodu jest samozadowolony."
A co szanownemu panu przeszkadza zadowolenie autora? Co to już zadowolonym być nie można? Widocznie szanowny kolega swoje życie spędza na narzekaniu jaki to ten świat wokół jest paskudny, skoro rażą kolegę ludzie zadowoleni ot tak po prostu... No ale to typowe u Polaków, więc czemu tu się dziwić...


"Po drugie: nie umie słuchać, czytać, rozumieć, co do niego mówią inni."
Że ke?... Pomijając fakt, że tylko około 10-20% Polaków umie czytać ze zrozumieniem, jak dowodzą badania, to śmiem twierdzić, że jeszcze rozumiem co się do mnie mówi...

"Po trzecie: nie ma pojęcia o czym mówi - pisze (formy użyte w wierszu celowo? które można w części wyrzucić? to tak jak w mięsnym: podroby i wędzonki pod ladę - i już poezja? ;)"
Chyba szanowny kolega ma trudności z czytaniem ze zrozumieniem... Można nie znaczy trzeba... autor chyba ma prawo użyć takich form jakich chce użyć nie?... A to, że przyznaję, że możnaby część z tego wyrzucić nie znaczy, że chcę to zrobić... Skoro użyłem to znaczy, że tak ma być, nie?...

"Po czwarte: nie potrafi nawet poprawnie, logicznie zbudować wypowiedzi:
"Dziś chciałbym
trzymając Twą rękę
westchnieniem,"
- silne to westchnienie jeśli potrafi utrzymać tę rękę ;)"

A co nielogicznego jest w wypowiedzi?... jakby kolega nie zauważył to westchnienie odnosi się nie do ręki, ale do delikatnego muśnięcia policzka...


"Po piąte: jest niewychowany, skoro rzuca tekstami, jakby był zarządcą tego miejsca: "A czy ja zabroniłem wyrażać?""
Szanowny kolega chyba sam jest niewychowany i jak pisałem wyżej nie potrafi czytać ze zrozumieniem... Nie wiem, w którym miejscu tutaj szanowny pan zauważa "brak wychowania", albo "uznanie się za zarządcę tego miejsca"?... Co złego jest w stwierdzeniu "czy zabroniłem wyrażać?"? Przecież prawdą jest, że nie zabroniłem... a skoro koleżanka kalina kowalska poczuła się urażona tym, że ośmieliłem się nie zgodzić z jej krytyką to już jej problem a nie mój...


"Po szóste: szkoda gadać - kicz, nie tylko ze względu na infantylizm peela (o jakim romantyzmie autor myśli? tym z łzawych powiastek? proszę trochę poczytać może o Sturm und Drangperiode). "spleciony łańcuchem marzeń"? - nie, autor jest splątany schamatami klisz literackich "w całości bez wyjątku..." - jeśli to cokolwiek znaczy (całość z wyjątkami to popularnie: połówka? :)"
Doceniam krytykę... Jeśli powyższy wiersz dla kolegi nie jest romantyczny, to co jest?... Dwa - jak można autora ocenić po jednym wierszu? Chyba oceniamy tu wiersz, a nie autora, prawda?... całość z wyjątkami to niekoniecznie połówka, ale skoro szanowny kolega jest tak ograniczony, że dostrzega tylko to co białe i czarne, to ja już nic na to nie poradzę...

"- to chyba - przepraszam za mocne słowo - tani chwyt."
Bicie serca odnosi się do słowa "rozrysować" a nie "poznając", więc "chciałbym (..) biciem serca zjednoczonym (...) rozrysować", a nie "poznając biciem serca..."


"2)
"w tym wierszu to tylko otoczka"?
a co pod? Bom za głupia,"

Otoczka - stwarzająca pewien klimat... Istotą jest poznanie... Podmiot chce poznawać swą ukochaną, poznać jej myśli, uczucia, później ciało, by w końcu poznawszy ją "w całości" móc ją taką kochać. Nie kochać za coś jednego (np. za piękne ciało - co dziś jest bardzo popularne niestety), ale kochać za to, jaka jest, za jej myśli, uczucia, po prostu za całość jej osoby.


"nie byłabym taka surowa w ocenie
być może dlatego że moje wiersze często zmierzają w podobnym kierunku
moim zdaniem ten wiersz całkiem ciekawie pokazuje uczucia proces poznawania
podmiot mówi o chęci poznania drugiej osoby
powoli krok po kroku aż do całkowitego zatracenia
i to do mnie przemawia i całkowicie się zgadzam z takim ukazaniem tematu
wiersz jest może prosty ale przede wszystkim szczery i tu jest duży plus dla autora
życzę wielu nowych ciekawych wierszy
nz"

W końcu ktoś zrozumiał.. dzięki :)


Reasumując - dziękuję za wszystkie komentarze... Wszelkie uwagi są dla mnie ważne, bo prowadzą do rozwoju... Im więcej krytyki tym lepsza poezja... To, że "ośmielam się" wchodzić w dialog z krytyką nie oznacza tego, że jej nie przyjmuję, albo przepuszczam przez uszy... Bo chyba właśnie to, że podejmuję dialog świadczy o tym, że słucham, czyż nie?

Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


kolezanka kalina kowalska nie poczuła się urażona, lecz raczej zapobiegliwa i postanowiła się wycofać z jałowej rozmowy, gdyż nie widziała sensu dyskutowania z kimś, kto z dużym prawdopodobieństwem może źle odczytać jej intencje
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



nie. to, że podejmuje pan dialog nie znaczy, że pan słucha. to nie jest związek przyczynowo-skutkowy. ale jeśli upiera się pan przy tym, że jednak słucha, to prosze posłuchać - formy "twy, twa, twe itp." są w poezji zabronione, szczególnie w takim natężeniu. to formy sztuczne i napuszone. proszę je stosować dalej, jeśli chce pan, żeby pańskie wiersze takie były.

to na początek
m.
Opublikowano

tragiczne
niezrozumienie
Młodości, ty nad poziomy...
przypadek klasyczny:
www.poezja
www.blogi
ludzkości całe ogromy...
"Że ke?..." - "śmiem twierdzić" - "nie?..."
...dodaj mi skrzydła
dodaj mi, (przecinek :) skrzydła jemu
"kolega"
?
:]
"Chroń nas Panie od..."

Opublikowano

"miło się dowiedzieć że są mężczyźni którzy myślą w taki niepopularny sposób:)
nz"
miło, że ktoś to docenia...


" kolezanka kalina kowalska nie poczuła się urażona, lecz raczej zapobiegliwa i postanowiła się wycofać z jałowej rozmowy, gdyż nie widziała sensu dyskutowania z kimś, kto z dużym prawdopodobieństwem może źle odczytać jej intencje"
Koleżanka by mogła przestać oceniać ludzi po.. hm... pozorach? "duże prawdopodobieństwo nie daje pewności...

"nie. to, że podejmuje pan dialog nie znaczy, że pan słucha. to nie jest związek przyczynowo-skutkowy. ale jeśli upiera się pan przy tym, że jednak słucha, to prosze posłuchać - formy "twy, twa, twe itp." są w poezji zabronione, szczególnie w takim natężeniu. to formy sztuczne i napuszone. proszę je stosować dalej, jeśli chce pan, żeby pańskie wiersze takie były. "
Nie uważam, żeby były to formy sztuczne i napuszone... A niech se i będą zabronione - ale kto tego zabronił? no bez przesady - poezja nie ma być sztuczna, ograniczona jakimiś zasadami.. poezja ma być żywa i twórcza... Gdyby wszyscy poeci trzymali się sztywno pewnych z góry ustalonych zasad to wszystkie wiersze byłyby takie same, a dziś bylibyśmy w epoce kamienia łupanego... Ale ja się oczywiście nie znam...

Podejmowanie dialogu, w którym cytuje się wypowiedzi rozmówcy świadczy o tym, że tego rozmówcy się słucha, czyż nie?


Na resztę odpowiem jutro bo teraz już nie mam czasu...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



sprawdźmy, czy dobrze się rozumiemy:
podejmować dialog=odpowiadać na komentarze (w tym przypadku)
odpowiada pan na wszystkie komentarze, zazwyczaj pan cytuje.
świadczy to o tym, że
taki ma pan zwyczaj.

"słuchac" wzięło się z komentarza bezeta i wcale nie równa się słyszeć.
podaję kontekst:
"Po drugie: nie umie słuchać, czytać, rozumieć, co do niego mówią inni."
zatem
słuchać=odbierać i rozumieć czyjąś wypowiedź

"Bo chyba właśnie to, że podejmuję dialog świadczy o tym, że słucham"
znaczy:
to że odpowiadam jest dowodem tego, że rozumiem.

napisałam więc:
"nie. to, że podejmuje pan dialog nie znaczy, że pan słucha."
co znaczy:
nie. to że pan odpowiada nie jest dowodem tego, że pan rozumie.


próbowałam dać panu prostą i nietrudną do zastosowania radę, licząc, że do pana dojdzie. ale nie. jest pan tu po to, żeby bronić swojego mniemania o sobie. a mniema pan o sobie, że pisze pan w sposób "żywy i twórczy" cudowne, głębokie wiersze. jeśli to założenie się nie zmieni, to bezcelowa jest każda z panem polemika.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • w słoneczne popołudnie zawisła cisza na koprze, złote szypułki w rozetach kołyszą się w nieba poprzek. cień miętę cicho przytula jakby nie wiedząc o tym, motyle beztroskoskrzydłe w cyniach chowają psoty. w rozleniwionym kącie wygrzewa zmurszałe znamię zrośnięty z czasem i ziemią skupiony nad losem kamień. spomiędzy liści nie może sierpień się całkiem wygmatwać, ani w plecionkach gałęzi połapać zajączków światła. a pająk na lepką nitkę próbuje nanizać nudę, upałem zmęczone lato na sjestę przyszło w ogródek.  
    • A jaka ty masz historię, w Międzyzdrojach byłam na wczasach:)
    • @Robert Witold Gorzkowski  Smutny, ale piękny,
    • Ewa J., obecnie wyższa urzędniczka w ministerstwie kultury, swojego przyszłego męża poznała na plaży w Międzyzdrojach, gdzie na wypoczynek skierowała tę dwudziestoczteroletnią panienkę jej macierzysta firma. Wpadł jej w oko już pierwszego dnia. Elegancki, chociaż tylko w slipach, spacerował po plaży i czasami tylko udawał się na płytkie wycieczki w morze. Ewa J. umieściła swój kocyk w kratę właśnie obok "majdanu" przystojniaka w slipach. Reszta urlopu młodej pracownicy ministerstwa upłynęła na towarzyszeniu poznanemu na plaży chłopcu, chociaż może akurat było odwrotnie. Przedstawił się jako Jasiek C. Dowiedziała się jeszcze od niego, że skończył prawo i jest pracownikiem Ministerstwa Obrony, a jakże. Po samochodowym powrocie z urlopu (Jan C. był zmotoryzowany) romans trwał w najlepsze i po roku zakończył się bardzo kameralnym weselem. Młoda mężatka przeprowadziła się do eleganckiego, chociaż architektonicznie siermiężnego, tak zwanego dolarowca, mieszkania męża. Dwa lata później Ewa C. urodziła chłopca, któremu dano na imię Piotr. Po wykorzystaniu urlopu macierzyńskiego młoda mama wróciła do pracy, a małemu Piotrowi wynajęto bardzo drogą, bo dobrze wykształconą opiekunkę. Lata płynęły. Państwo C. spędzali razem urlopy, powodziło im się doskonale, byli kochającym i czułym małżeństwem. Mieli własny jacht na Mazurach oraz domek myśliwski zagubiony gdzieś w bieszczadzkich lasach. Czasami przyjmowali gości, ale byli to zawsze znajomi pani Ewy. Mąż, ze względu na tajny charakter swojej pracy, nie ma przyjaciół, mawiała do swoich przyjaciółek pani Ewa. - A co to za praca? dopytywały zaciekawione. Sama nie wiem, ale to jakaś osobliwa wojskowa tajemnica – odpowiadała. 23 lata po ślubie Ewa C. zjawiła się nieproszona na policji i zażądała rozmowy z oficerem, bo to, co ma do przekazania, jest rewelacyjnie ważne i niezwykle tajne. Policja chętnie nadstawia ucha, bo bardzo sobie ceni donosy, a szczególnie takie, w których żona donosi na własnego męża. Ewa C. zeznała, że odkąd poznała Jana C., on zawsze pracował w ministerstwie obrony. Miał legitymację służbową przedłużaną w grudniu na następny rok. Ale w 23. roku wspólnego życia pani Ewa C., urzędniczka w ministerstwie, udawała się do swojego chorego szefa, dyrektora departamentu, w celu zasięgnięcia jego opinii w sprawie służbowej. Było to przed południem, przed ekskluzywnym budynkiem mieszkalnym, ostatnio oddanym do użytku w Warszawie. Zobaczyła mianowicie swojego męża w garniturze i z czarną teczką w dłoni (tak właśnie o tej porze roku wychodził do pracy), jak sprężystym krokiem przemierza przeszklony korytarz na pierwszym piętrze, zatrzymuje się, otwiera jakieś drzwi i wchodzi do czyjegoś, jak sądziła, mieszkania. Przyjrzała się dobrze tym drzwiom. Były identyczne jak siedem pozostałych. Pospiesznie załatwiła swoje sprawy z pryncypałem, ale do pracy już nie wróciła. Zaintrygowana i pobudzona siedziała w samochodzie, obserwując znajome drzwi z numerem, za którymi zniknął mąż. Kilka minut po szesnastej elegancki pan, czyli właśnie Jan C., wyszedł z mieszkania, przemierzył korytarz, zjechał windą na parking, wsiadł do swojego samochodu i odjechał, a czatująca żona podążała za nim. Pan Jan podjechał pod dom państwa C. i niespiesznie się do niego udał. Chwilę po nim do domu weszła małżonka. Nie dała po sobie poznać, że oto poznała jakąś męża tajemnicę. Standardowe pytania: jak w pracy, wszystko dobrze, obiad, syn na randkę z dziewczyną lub chłopakiem, lektura gazet, kolacja, telewizor, łóżko. Rano Jan C., jak co dzień, wychodzi pierwszy, ale tuż za nim wybiega Ewa C. Podróż małżonka pod dom z wczorajszych obserwacji Ewy C. Pan Jan opuszcza samochód, idzie chwilę korytarzem i znika za drzwiami mieszkania, czy diabli wiedzą czego, oznaczonego numerem sześć. Żona idzie za nim, podchodzi pod drzwi, nasłuchuje, ale nie dobiegają do niej żadne dźwięki. Jest cicho. Wsiada do swojego samochodu, jedzie do pracy, bo dzisiaj akurat musi, ale wychodzi wcześniej, jedzie na Mazurską (tak ją tutaj nazwijmy). Tuż po szesnastej wychodzi mąż, wsiada do samochodu i jedzie do domu. Ale zaraz po obiedzie żona pyta męża, czy u niego w pracy wszystko w porządku. Oczywiście, jest spokojnie – odpowiada. Jest klasycznie spokojnie i dodaje jakąś ciekawostkę o generale, którego żona zna tylko z telewizora. I jest następny dzień. Rano małżonkowie, oboje, ale oddzielnie, jadą na Mazurską, ale tym razem Ewa C. dzwoni do ministerstwa, że dzisiaj do pracy nie przyjdzie, bo delikatnie mówiąc, niedomaga. Siedzi osiem godzin przed pracą, a raczej przed sama nie wie czym swojego męża, aż wreszcie kilka minut po szesnastej pracownik ministerialny opuszcza, powiedzmy, że pracę i jedzie do domu. Małżonka jedzie za nim. W poniedziałek Ewa ze swoją koleżanką z pracy podjeżdża na Mazurską. Poinstruowana kobieta idzie do mieszkania nr 6 i dzwoni. Otwiera jej mąż Ewy C. (ona go zna, on jej nie) w samej koszuli, krótkich spodenkach i na bosaka. Koleżanka żony pyta, czy zastała Stefana. Jan C. bardzo grzecznie, z uśmiechem na twarzy i na luzie odpowiada, że tutaj nie ma nie tylko Stefana, ale nawet żadnego innego mężczyzny. Ewa C. analizuje swoje życie, a raczej życie swojego męża, Jaśka. Chodzi codziennie przez 23 lata do tej samej pracy, zawsze ubrany elegancko, wręcz wytwornie, jak na człowieka z dużą klasą i na stanowisku przystało. O jego pracy nigdy szeroko nie rozmawiają, bo to są tajemnice i lepiej dla niej, aby nic nie wiedziała. Nie ma przyjaciół ani kolegów. Małżonkom nie zbywa na niczym. Mąż jest czuły i troskliwy, a więc jest świetnym partnerem i ojcem. Każdego miesiąca oddaje do domowego budżetu swoje zarobki w bardzo przyzwoitej wysokości. Ale w rzeczywistości do pracy nie chodzi, bo z tego, co ona się orientuje, to jeszcze u nas tak nie ma, żeby ministerstwo zlecało swoim pracownikom chałupnictwo. A więc tak, myśli Ewa C. Albo w grę wchodzi jakiś niezrozumiały romans z kobietą, albo mąż jest uwikłany w bardzo nieczyste interesy. Pewnego popołudnia, kiedy mąż jest w domu, jedzie na Mazurską i dzwoni do drzwi z numerem 6. Cisza, chociaż dzisiaj modnie byłoby napisać, że słyszy ciszę. Nie ma spisu lokatorów. Jeździ tak kilka razy, ale nigdy jej nikt nie otwiera. Wtedy jedzie na policję, która skrupulatnie spisuje jej zeznania, na koniec prosząc o dyskrecję. Oni się do niej odezwą. Policjanci szybko orientują się, że jeżeli w grę wchodzi pracownik Ministerstwa Obrony, o którym oni sami w swoich aktach mają pustkę, to sprawę należy przekazać do kontrwywiadu wojskowego. Agenci kontrwywiadu, wietrząc szpiegostwo na dużą skalę, zakładają na Jana C. całkowitą inwigilację. W nocy wchodzą do mieszkania na Mazurskiej i skrupulatnie go przeszukują. Jest to 90-metrowy apartament, bardzo bogaty i wykwintnie wyposażony w najlepsze włoskie meble skórzane, super sprzęt audio, kino domowe, obrazy, puszyste dywany, jednym słowem, mieszkanie jest urządzone z niebywałym przepychem, aczkolwiek z zachowaniem niebanalnej elegancji. Na półkach stoją tysiące dysków z filmami i muzyką jazzową. Na powierzchni około 20 m² rozłożona jest instalacja kolejki elektrycznej. Nie są to jednak tanie zabawki z dawnego NRD czy chińska tandeta. Te kolejkowe zabawki wytwarzane są na zamówienie w Japonii przez firmę produkującą je dla bardzo zamożnej klienteli. Tory są szersze niż w normalnych zabawkach, lokomotywy i wagoniki wykonane z dbałością o każdy szczegół, jest komputerowe zarządzanie ruchem, a całość ma wartość luksusowego samochodu osobowego. W rogu stoi najnowsze dziecko firmy Lockheed Martin, przeznaczone dla dużych i bardzo bogatych chłopców. Jest to wart kilkadziesiąt tysięcy dolarów symulator lotniczy do walk w powietrzu, bombardowań, atakowania czołgów i tak dalej. W klaserach na półkach są zbiory monet. Jak szybko orientują się agenci, są to monety najdroższe na świecie. A więc, pomyśleli agenci przeszukujący mieszkanie, człowiek tu mieszkający pławi się w luksusie, na jaki stać tylko ludzi najbogatszych. W mieszkaniu z numerem 6 instalowane są podsłuchy głosowe i wizyjne. Jan C. zostaje zaś poddany totalnej inwigilacji. Prześwietlone zostaje życie obserwowanego od jego narodzin. Obserwuje się również jedyną bliską mu osobę, czyli jego matkę, Kazimierę C. Jest ona byłą urzędniczką do spraw bezpieczeństwa i higieny pracy w centrali PKP, aktualnie, ale od 21 lat, na rencie po stracie nogi w wypadku kolejowym. Kobieta ta pobiera 1920 zł renty, jest domatorką, nigdy i nigdzie nie wyjeżdża. Agenci szybko ustalili, że Kazimiera C. jest właścicielką wartego 950 tysięcy zł mieszkania na Mazurskiej oraz luksusowego sportowego mercedesa GLE Coupe wartego pół miliona złotych, jakiego używa jej syn Jan. W mieszkaniu Kazimiery C. zjawia się agentka podająca się za pracownika Urzędu Skarbowego, pytając, skąd posiadała ona pieniądze na zakup mieszkania i samochodu. Kobieta nie jest speszona ani zdenerwowana pytaniami. Odpowiada, że o wszystko należy pytać jej syna, czyli Jana C. Groźby i perswazje nie rozwiązują jej języka. Trzymiesięczna totalna inwigilacja, podsłuchy i nagrania nie odpowiadają na żadne istotne pytania służby wojskowej. Wiadomo jedynie, że Jan C. nie tylko aktualnie nie pracuje, ale w ogóle nigdy i nigdzie nie pracował. Kontrwywiad ustala też, że obserwowany prowadzi niezwykle ustabilizowane życie. Każdego dnia jedzie do "pracy", czyli na Mazurską, bawi się tam jak chłopiec, ogląda filmy, słucha jazzu, czasem się zdrzemnie i wraca po "pracy", czyli po wszystkim, co w swoim, właściwie swojej mamy, mieszkaniu robił, do domu. Sprawia wrażenie człowieka bardzo pewnego siebie, ale ciepłego i miłego. Nie ma znajomych, z nikim się nie kontaktuje, nikt go nie odwiedza. Kontrwywiad zwraca sprawę policji, a ta decyduje się na zatrzymanie Jana C. Na pierwszym przesłuchaniu zatrzymany opowiada policji bajkę o tym, że kilkadziesiąt lat temu, kiedy zażywał życia w lenistwie, bo właśnie rzucił liceum po drugiej klasie szkolnych trudów, spotkał na ulicy szczupłego mężczyznę, który powiedział mu mianowicie, że jest jego ojcem. Powiedział też synowi, że porzucił matkę i jego, kiedy syn miał 5 lat. Dzisiaj przychodzi tu, aby nadrobić krzywdę, jaką mu wyrządził swoim odejściem. Powiedział też, że nie zapomniał o chłopcu i z bagażnika poloneza wyjął niewielką skórzaną torbę, wręczając ją synowi. – Masz tutaj ogromny majątek – powiedział – bądź tylko mądry, a wystarczy ci na całe życie. Chociaż Jasiek C. nie rozpoznał w nieznajomym ojca, to jednak po wypytaniu mamy, jak wyglądał tata, zorientował się, że to był właśnie on. W skórzanej teczce znajdowało się kilkadziesiąt papierowych pakunków, w każdym z nich było po kilka szlifowanych kamieni. Były to brylanty. Jan C. kupił odpowiednią literaturę, odwiedzał sklepy jubilerskie i powoli docierało do niego, że naprawdę został właśnie bogaczem. Pewnego dnia z dwoma niedużymi kamyczkami udał się do złotnika. Ten obejrzał towar i powiedział, że to dla niego zbyt poważny interes i nie jest zainteresowany zakupem, ale może skontaktować sprzedającego z odpowiednią osobą. Osoba ta zjawiła się na umówione spotkanie. Był to mężczyzna mówiący po angielsku, ale znał też wiele słów polskich. Obejrzał i zważył małą wagą jubilerską kamienie i powiedział, że może za obydwa zapłacić jakąś astronomiczną dla Jana C. kwotę. Transakcja doszła do skutku. Wtedy Jan C. powiedział Anglikowi, że niebawem będzie miał do sprzedania znowu dwa kamienie. Kupujący pozostawił swoją wizytówkę i powiedział, że czeka na telefon. Przez 25 lat Jan C. dzwonił do Anglika kilkanaście razy. Nauczył się mówić po angielsku. Przyzwyczajeni jednak do trochę bardziej realistycznych bajek policjanci zaproponowali w rewanżu za opowieść Janowi C. areszt. Prokurator wystąpił o jego zastosowanie do sądu, ale ten nie znalazł ku temu podstaw prawnych. Jana C. zwolniono. W kilka dni później został jednak ponownie zatrzymany pod zarzutem podrabiania dokumentów, a mianowicie legitymacji służbowej Ministerstwa Obrony. Zatrzymany przyznał się do otrzymanych zarzutów i zeznał, że wykonał ją sam, korzystając z drukarki i maszyny do foliowania. Co roku wypełniał też odpowiednie rubryki, co miało świadczyć o ważności legitymacji w kolejnym roku, własnoręcznie wykonaną pieczątką. Należy jednak stwierdzić, co przyznał również prokurator, że wygląd zrobionej przez zatrzymanego legitymacji bardzo daleko odbiegał od oryginału, a nawet był do niego zupełnie niepodobny. Zatrzymany przyznał się do zarzucanego czynu i chociaż prokurator sporządził wniosek do sądu o zastosowanie wobec podejrzanego aresztu, to jednak sąd nie znalazł ku temu odpowiedniego powodu. Jeszcze raz policjanci próbowali nakłonić Jana C. do uwiarygodnienia swojej opowieści przez okazanie pozostałych brylantów. – Będzie panu lżej, panie Janie,  przekonywali. – Nie bądźcie panowie śmieszni , odpowiedział grzecznie zatrzymany i udał się do domu. W jakiś czas później Jan C. otrzymał wezwanie do prokuratury i udał się tam ze swoim świetnym adwokatem. Prokurator przedstawił podejrzanemu akta sprawy przed skierowaniem do sądu. Z akt Jan C. dowiedział się, że za całą sprawą stała jego żona Ewa, składając na własnego męża donos na policję. Wkrótce odbyła się sprawa sądowa, a sąd, z powodu małej szkodliwości społecznej czynu, sprawę umorzył. Jan C. przeprowadził rozmowę z żoną. – Słuchaj, wiem, że to ty na mnie doniosłaś, zachowałaś się jak ostatnia zdzira, ale ci wybaczam, bo cię kocham,  powiedział, a w odpowiedzi usłyszał to, czego ona dowiedziała się od policji. – Jak ja mogłam tyle lat żyć z prostakiem bez zwykłej matury,  jesteś dla mnie oszustem,  jak mogłam wyjść za człowieka z gminu,  krzyczała  nie tylko mężowi w twarz ale w kilka dni później również prosto w oczy swoim bardzo licznym a ciekawskim przyjaciółkom. Jan C. jak stał tak wyszedł ze swojego mieszkania. Nigdy już do niego nie wrócił. Wkrótce z wniosku pani Ewy odbyła się sprawa rozwodowa i już na pierwszej rozprawie sąd zarządził rozwód. Ewa C.  wytoczyła   następnie swojemu byłemu mężowi sprawę o podział majątku. Mieszkanie i samochód jest byłej teściowej ale my z mężem    mamy luksusowy jacht  i dom  myśliwski w lesie, napisała w pozwie Ewa C. Łączna wartość majątku małżeństwa została oszacowana na sześć milionów złotych. Na  sprawie świetny  ale bardzo drogi adwokat męża przedstawił zaświadczenie,  że trzy miesiące temu na jachcie którym płynął jej mąż wybuchła butla gazowa i doszczętnie go zniszczyła. Jana C  wyłowiła z wody łódka wędkarska a zaraz potem przyjęła go na pokład motorówka policji wodnej.  -Tutaj jest cała dokumentacja zdarzenia powiedział i położył na stole sędziowskim plik dokumentów.  - Tylko przez zwykłe przeoczenie Jan C.  zapomniał o opłaceniu ubezpieczenia wypadkowego, dodał mecenas.  Ale jest jeszcze dom, darła się w sądzie Ewa C.  Adwokat z kamienną twarzą położył przed sędzią notatki z policji i straży pożarnej stwierdzające że w dniu takim a takim  prawdopodobnie od zwarcia instalacji elektrycznej wybuchł pożar po którym wspaniały dom myśliwski zamienił się w stertę gruzu. - - On to spalił,  wrzeszczała przed sądem Ewa C. mając  widocznie na myśli swojego byłego męża.  Bardzo wątpię, powiedział adwokat i położył na stole sędziowskim dokumenty stwierdzające,  że w dniu pożaru Jan C. towarzyszył swojemu mercedesowi w wymianie oleju w autoryzowanym serwisie, setki kilometrów od uroczego domku w lesie. Syn małżonków C.  Piotr kupił sobie na raty aczkolwiek jak głosi plotka za pieniądze tatusia mieszkanie i zamieszkał tam ze swoją dopiero co poślubioną żoną. Kolorowe gazety doniosły ostatnio,  że śliczna młoda aktorka grająca już nie tylko w serialach, poślubiła przystojnego i bogatego,  chociaż już starszego pana. Chodzi właśnie o Jana C. Idiotka Ewa J. dawniej Ewa C. mieszka obecnie w wynajętej obskurnej kawalerce gdzieś na Ursynowie. Głupota towarzyszy ludzkości od samego jej początku, małostkowość zaś jest tym jej elementem który potrafi zniszczyć życie nie tylko śmieciarza,  doktora habilitowanego,  czy prostego magistra,  ale również  ministerialnej urzędniczki. I to byłoby na tyle.              
    • @Robert Witold Gorzkowski - dziękuje -
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...