Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

omotani pychy wdziękiem
otuleni chmur łaskotem
lubo w maski się wdziewamy
purpurę i złoto

swoich czynów adwokaci
cudzych wad i cnót prześmiewcy
własnym bogom się kłaniamy
nieb i piekieł siewcy

a gdy przyjdzie zbierać cięgi
w manekiny się wdziewamy
tylko czemu pustą nocą
nie sypiamy

Opublikowano

Bardzo mi sie podoba - wiele tu prawdy; szkoda,że
często się o tym nie pamięta i nie mówi, a przeciez wiadomo
że zło samo sie nie panoszy - ludzie ''mu'' bardzo pomagają tylko
szkoda, że świadomie. Pozdrawiam serdecznie:)))) EK

Opublikowano

Nawet podoba mi się ten dziwny, nieco już niemodny szyk słów, ale ja również
czepię się rymów, które słabo tutaj grają - co innego, gdyby rytm wygładzić nieco,
a chodzi mi właściwie tylko o ostatnie wersy strofek - dziwne zagranie. Treściowo
- bez zarzutu:)

ps. "nieb" - wg mnie zwrot niefortunny, zmieniłbym.
Pzdr!:)

Opublikowano

dziękuję gościom czytającym
i ... piszącym
chylę czoło przed chwilami życia tutaj pozostawionymi

nie lubię komentować tak dobrych, jak i ostrych słów
jestem wyrodną matką
daję dziecięciu życie i każę samemu dalej iść
niech się pokraka broni sama

powiem tak
zawsze można lepiej i inaczej
jako powiadał kiedyś Wańkowicz
"Nie podoba się, napisz pan sam"
to nie w sensie przytyku, tylko każdego z nas spowija inna aura słów, w różnych tonach i kolorach chadzamy
i dobrze
i bardzo dobrze

moje wiersze to taka zabawa z życiem
ja swoje bytowanie nie tylko przeżywam, ja je sobie maluję, by nie uciekało tak szybko, by przytulic mocniej
uwielbiam tę aurę przekomarzania się ze słowami, kiedy każde się ciśnie, chce zaistnieć, o łapkę się ociera
a ja strzepuję te nie na dziś, te na jutro może i zabieram najtrafniejsze
ot ... piaskownica

słowom niestety nadaję właściwą wedle mnie rangę, miejsce w szeregu
stąd zapewne ten krnąbny szyk, pokraczność stylistyczna
ale mnie wolno poukładać wyrazy dowolnie, mnie wolno, bo ja chcę nimi coś namalować zaśpiewać
i te nutki powinny brzmieć harmonijnie, tak jak czuję
może dlatego ten dysonans w czwartym wersie
bo to jak krzyk, jak dźwięk kastaniet urywających płynną frazę, kiedy płynności być nie może, kiedy tylko mars na czole

wbrew pozorom arytmia ma więc swą nawet logiczną motywację
tak to sobie madrze interpretuję, tak się do swych koszmarków uśmiecham

a jeśli nie mam racji, bo i tak zapewne jest, to niech przemawia myśl, którą chciałam wyrazić nieporadnie
niech nas zatrzyma w tym biegu ku spełnieniom prawda smutna
kochajmy słowa, szanujmy je, bo w nich moc sprawcza, bo w nich broń straszna
bo kiedyś trzeba będzie sobie uczciwie powiedzieć
całą prawdę i tylko prawdę
strasznie poważnie to zabrzmiało, ale nie ma ucieczki przed pochyleniem głowy
ukorzeniem się przed bezcieniem

kończę, bo mogę tak...długo
wielbię to turlanie się ze słowami we wspólnym biegu ku sensom jakowymś

pozdrawiam serdecznie
seweryna

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @klaks Kolejna piękna bajka. Chyba muszę do Ciebie częściej zaglądać. Miło się czytało. Pozdrawiam raz jeszcze!
    • @klaks Porwałeś mnie już drugą bajką

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Pozdrawiam serdecznie!
    • @klaks Mamy już więc dwie sławne pszczółki: Zosia i Maja. :-)))
    • @LeszczymPoezja, Proza i Promocja - wszystkie na jedną literę.  Ja tam myślę, że z którąś wreszcie się dogadasz :) 
    • Zobacz, spójrz… Oto moje usta. Moje dłonie. Zimno mi. Zimno mi w tej wilgoci. W tej dżdżystej aurze jesieni. Dotknij, a poczujesz. I jak? Mówiłem. Zimne to wszystko, prawda? Tak zimne jak bryłki lodu. I te palce zimne, jak palce mojej nieżywej już matki. Tutaj jest wiatr. I szum schodzący z nagich gałęzi drzew. Idący w liście, co u stóp mych się kręcą. W korzenie. Czuję w wilgotnych włosach twoją dłoń. Twoje palce przechodzące na wskroś. I znowu od początku…   Idę przez te obszary ciszy nagle zbudzonej. Przez ten cichy ciąg zdarzeń. Przez te długie bardzo strumienie czasu. Idę długo tymi korytarzami. Idę w daleki ląd zapomnianych twarzy. Które na końcu. Które tam bardzo… Na końcu...   Ty wiesz. I ja wiem. Wiemy wszystko. Wiesz, prawda? Wiesz wszystko, co chcielibyśmy sobie powiedzieć. Ale nie powiemy już nigdy, chyba że we śnie.   Tutaj, gdzieś. Pomiędzy drzewami. We śnie. Szliśmy. Idziemy. I będziemy szli. I jeszcze…   Kolejny krok. Kolejny…   Zderzam się ze ścianą w pokoju ciemnym i pustym. Odwracam się. I widzę. Patrzę. Szukam… Ze ścian wyciągają się ręce. Czyjeś ramiona. Te ręce zimne. Te dłonie. Te palce… Jakby twoje, które wciąż mnie przywałują gestami.   Zapalam świece. Gwiazdy płoną na niebie. Pomiędzy chmurami, w których jaśnieją snopy odchodzącego deszczu. Tutaj i tam. Odsłaniam zasłony. Szeroko. Firanki na moich skroniach w powiewie otwartego okna. Głaszczą. Łaskoczą. Łaszą się. Przymilają z milczącym kwileniem zmiłowania. Tam wysoko. Na niebie. Na suficie płomyki drgają od zimna. Na szafie jakiś zakurzony kufer nie ruszany przez lata. I wszystko majaczy. Rozpływa się i scala. I migocze, i szumi bardziej jeszcze. I jeszcze…   Lekki trzask podłogi przechodzi w tej ciszy i znika. Ktoś tu, widać, był przed chwilą. Lecz cisza. Cisza. Cisza znowu w tobie. I we mnie. I wszędzie. I jeszcze… Odgłosy jakieś przechodzą. Błądzą wewnątrz naszych ciał złączonych pustką.. I drżą w nas jeszcze… Tak bardzo długo… Jeszcze...   Jesteś tu jeszcze?   Wiesz, ja tu byłem. Czekałem. Albowiem istnieję już tylko w czasie przeszłym. W teraźniejszym kurz okrywa portrety pergaminowych twarzy. Wśród pajęczyn. Na ścianach. W półmroku. W piskliwym szumie gorączki. W ciszy absolutnej. W takiej ciszy dookolnej. Wszędzie. I wszędzie. Która się kryje, i która wyłania się zewsząd. Z każdej szczeliny. Pęknięcia. Spod każdej drzazgi, co wbija się pod paznokieć z ostrym ukłuciem, podczas przeciągania w jakimś napadzie wierzchem palców po drzwiach drewnianych. Po podłodze. Po listwach cokołów… Po pólkach pełnych martwych książek. Zaplamionych. Na okładkach czyjeś oczy zeskrobane żyletką. Wszędzie. Wszystkie oczy niewidzące. Ślepe. Wydrapane. Jakby ktoś chciał się pozbyć wszelkiego spojrzenia. W szaleństwie. W nieadekwatnym przeżywaniu rzeczywistości. W przypływie pasji. W schizofrenicznej mozaice szeptów, co wciskały się natrętnie do uszu. Wśród oddechów. Wśród szybkich. Zmęczonych. Kiedyś. Kiedyś… Ale to było kiedyś. Wśród zapomnianych gestów...   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-17)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...