Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



W świetle moich wcześniejszych wyjaśnień to chyba jednak nie eufemizm, ale może się nie znam. Pozdrawiam Leszek :)


Nie od dziś wiadomo, że najlepszą obroną jest atak. Toteż natychmiast wykorzystuje pan fakt, że jeden z antagonistów nie zna staroświeckiego sowa "pośpiesznie" by przejść do kontrataku a konkretnie odwrócić uwagę od tego, co oponent miał _przede wszystkim_ do powiedzenia.
Mówi pan o merytorycznej ocenie wiersza? Przecież już mówiłam, że jest to tylko prozaiczny przekaz zwykłego zajęcia ułożony w rymy. Można było zapisać go po prostu tak:
„Wstałem rano rozbity i dopiero łyk mocnej kawy postawił mnie na nogi.”
Tymczasem pan na siłę stroi w poezję coś co poezją nie jest! Od poety wymaga się przede wszystkim innego, świeżego podejścia do - wydawałoby się – zwykłych spraw. Pan nic takiego nie robi dając nawet zamiast metafor w zamian utarte od lat obiegowe frazesy. Proszę sobie wpisać w Google i zobaczyć jak powszechnie stosuje się „bezwstydną nagość”, „zwiotczałe ciało” i temu podobne „poetyckie” zabiegi. Do tego nietrafne poetycko obrazy, bo co znaczą te „rozwichrzone włosy”? Facet stoi na balkonie i szaleje wichura? Może i tak, skoro określa to że jest rozebrany „bezwstydną nagością”. Co innego tłumaczy niby takie sformułowanie? Dlaczego nagość ma być bezwstydna skoro ktoś jest sam a z wiersza nie wynika by było inaczej? Zamiast uczty nowych, oryginalnych metafor podsuwa pan czytelnikom coś takiego: „ekstazę prawie albo coś bliskiego”. Tak to może sobie powiedzieć w sklepie przyjaciółka do przyjaciółki, ale nie poeta! Poeta ma obowiązek wymówić nienazwaną „ekstazę prawie” i
nazwać po imieniu „coś bliskiego”. Widocznie nie potrafi pan i wpycha nam kicz, czyli: ogólniki. Zero oryginalności, wtórne sformułowania będące na co dzień w powszechnym obiegu sprawiają, że po przeczytaniu odnosi się wrażenie otarcia o kicz a kicz ma to do siebie, że większości się podoba ale u niektórych wywołuje bardzo nieprzyjemne wrażenia artystyczne, wręcz mdłości.
Wydaje mi się, że naczytał się pan najgorszych wierszy Asnyka i słusznie zauważył, że nie trudno tak pisać – wystarczy zrymować cokolwiek, wplesć w to takie słowa jak „przepyszna”, „cudowna”, najdonioślejsza’, „jedwabista”, „porcelanowa’ a głuchemu wyda się, że słyszy niebiańską muzykę poezji.
Proszę zobaczyć na przykładzie, jak grubiańsko to panu wychodzi:

Oszołomiony, z lekkim bólem głowy,
pozbierać chciałem wszystkie części w całość.
Koszulę najpierw spróbowałem włożyć,

„Pozbierać wszystkie części w całość” – czytając czytelnik zadaje sobie pytanie: co pozbierać? w jaką całość?
i już za chwilę dostaje idiotyczną odpowiedź: „Koszulę najpierw spróbowałem włożyć”
Aha… więc chodziło o ubranie tego gościa. Ale gdzie tu poezja? W tym, że sam ma nadrabiać braki logiczne i na siłę wiązać „wszystkie części” ze zdrętwiałymi członkami bohatera wiersza? Panie Leszku, czemu zatem pan nie napisał po prostu:

Oszołomiony, z lekkim bólem głowy, chciałem się jakoś pozbierać. Próbowałem włożyć koszulę, bez kawy szło mi to niestety słabo. Ruchy przyśpieszył dopiero powiew aromatu kierując moją bezwstydną nagość prosto do brunatnych śladów (i tu słuszna uwaga p. Uli o eufemizmie bo kojarzyć się może ten niezręczny moment bardzo brzydko z zawartością sedesu!). Doszedłszy do nich z rozwichrzonym włosem (?) zalałem wodą życiodajny proszek. Dotkniecie wrzątku wywołało drżenie, ekstazę prawie albo coś bliskiego a spijając piankę czułem smaku głębię, zaś zwiotczałe ciało wypełniła świeżość.

Nie musi pan odpowiadać, bo sama wiem dlaczego – pozbawiony rymów zapis unaocznia bzdurny sens pańskiego „wiersza” i brak jakiejkolwiek w nim poezji.

--
CC

Mamy więc różne pojęcie o roli poezji. Wg mnie poezja powinna poruszać nie poruszane wątki naszego życia, pobudzać do refleksji, dając poprzez niedopowiedzenia możliwość czytelnikowi własnej interpretacji tekstu. Powinna poprzez liczne środki poetyckie np metafory, poprzez swoją melodyjność odróżniać się od prozy. Jednak oprócz tej ambitnej poezji, która gdyby tylko taka istniała, to zamęczyłaby szybko niewyrobionego czytelnika, istnieje jeszcze zapotrzebowanie na poezję lżejszego kalibru, zrozumiałą i chętnie czytaną. Taka poezja pozwala odpocząć, zrelaksować się, odskoczyć na chwilę od codzienności, dostrzec w niej własne problemy. Tej pierwszej mamy jak słusznie wspomniał Piast pełne półki, po które nikt nie chce sięgać, gdyż zbyt daleko odeszła od ludzi, tej drugiej nie ma na półkach księgarskich, jak np świetnych wierszy o kotach Antoniego Klimka, gdyż zostają natychmiast podobnie jak klasycy poezji wykupieni.
Tak jak programista czasami przeciążony poważnymi tematami sięga po zwykłe gry komputerowe, tak poeta powinien mieć też prawo napisać z pozoru o niczym, a tak naprawdę o tym co go otacza, w zwykłych nawet powtarzanych przez wielu słowach.
Wytoczyliście armaty na komara, a wystarczyło zamiast napuszenia lekko przymrużyć oko i już odbiór byłby inny. Odrobina dystansu także w życiu jest potrzebna a nie tylko walka na śmierć i życie właściwie bez wyraźnych powodów.
Funkcjonuję w róznych środowiskach pasjonackich, ale to co spotkałem na portalach poetyckich przeraża mnie. Nigdzie nie spotkałem tyle szyderstwa, wulgaryzmów, mentorstwa, deptania ludzkiej godności i można by tych negatywnych cech jeszcze wiele wymieniać, które tu są codziennością.
Mam przyjemność obcować z ludźmi którzy mogliby obnosić się ze swoją sławą mistrzów i rekordzistów świata i Europy. Jednak są to Normalni ludzi, ale przez duże N, skromni i dzielący się swoją wiedzą życzliwie i z dużym poczuciem taktu.
Na portalach internetowych poprzez pozorną anonimowość ludzie pokazują swoje drugie to gorsze ja, sądząc, że im wszystko wolno i wypada, ja natomiast uważam, ze tak nie jest. Pozdrawiam Leszek :)
  • Odpowiedzi 73
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Nie od dziś wiadomo, że najlepszą obroną jest atak. Toteż natychmiast wykorzystuje pan fakt, że jeden z antagonistów nie zna staroświeckiego sowa "pośpiesznie" by przejść do kontrataku a konkretnie odwrócić uwagę od tego, co oponent miał _przede wszystkim_ do powiedzenia.
Mówi pan o merytorycznej ocenie wiersza? Przecież już mówiłam, że jest to tylko prozaiczny przekaz zwykłego zajęcia ułożony w rymy. Można było zapisać go po prostu tak:
„Wstałem rano rozbity i dopiero łyk mocnej kawy postawił mnie na nogi.”
Tymczasem pan na siłę stroi w poezję coś co poezją nie jest! Od poety wymaga się przede wszystkim innego, świeżego podejścia do - wydawałoby się – zwykłych spraw. Pan nic takiego nie robi dając nawet zamiast metafor w zamian utarte od lat obiegowe frazesy. Proszę sobie wpisać w Google i zobaczyć jak powszechnie stosuje się „bezwstydną nagość”, „zwiotczałe ciało” i temu podobne „poetyckie” zabiegi. Do tego nietrafne poetycko obrazy, bo co znaczą te „rozwichrzone włosy”? Facet stoi na balkonie i szaleje wichura? Może i tak, skoro określa to że jest rozebrany „bezwstydną nagością”. Co innego tłumaczy niby takie sformułowanie? Dlaczego nagość ma być bezwstydna skoro ktoś jest sam a z wiersza nie wynika by było inaczej? Zamiast uczty nowych, oryginalnych metafor podsuwa pan czytelnikom coś takiego: „ekstazę prawie albo coś bliskiego”. Tak to może sobie powiedzieć w sklepie przyjaciółka do przyjaciółki, ale nie poeta! Poeta ma obowiązek wymówić nienazwaną „ekstazę prawie” i
nazwać po imieniu „coś bliskiego”. Widocznie nie potrafi pan i wpycha nam kicz, czyli: ogólniki. Zero oryginalności, wtórne sformułowania będące na co dzień w powszechnym obiegu sprawiają, że po przeczytaniu odnosi się wrażenie otarcia o kicz a kicz ma to do siebie, że większości się podoba ale u niektórych wywołuje bardzo nieprzyjemne wrażenia artystyczne, wręcz mdłości.
Wydaje mi się, że naczytał się pan najgorszych wierszy Asnyka i słusznie zauważył, że nie trudno tak pisać – wystarczy zrymować cokolwiek, wplesć w to takie słowa jak „przepyszna”, „cudowna”, najdonioślejsza’, „jedwabista”, „porcelanowa’ a głuchemu wyda się, że słyszy niebiańską muzykę poezji.
Proszę zobaczyć na przykładzie, jak grubiańsko to panu wychodzi:

Oszołomiony, z lekkim bólem głowy,
pozbierać chciałem wszystkie części w całość.
Koszulę najpierw spróbowałem włożyć,

„Pozbierać wszystkie części w całość” – czytając czytelnik zadaje sobie pytanie: co pozbierać? w jaką całość?
i już za chwilę dostaje idiotyczną odpowiedź: „Koszulę najpierw spróbowałem włożyć”
Aha… więc chodziło o ubranie tego gościa. Ale gdzie tu poezja? W tym, że sam ma nadrabiać braki logiczne i na siłę wiązać „wszystkie części” ze zdrętwiałymi członkami bohatera wiersza? Panie Leszku, czemu zatem pan nie napisał po prostu:

Oszołomiony, z lekkim bólem głowy, chciałem się jakoś pozbierać. Próbowałem włożyć koszulę, bez kawy szło mi to niestety słabo. Ruchy przyśpieszył dopiero powiew aromatu kierując moją bezwstydną nagość prosto do brunatnych śladów (i tu słuszna uwaga p. Uli o eufemizmie bo kojarzyć się może ten niezręczny moment bardzo brzydko z zawartością sedesu!). Doszedłszy do nich z rozwichrzonym włosem (?) zalałem wodą życiodajny proszek. Dotkniecie wrzątku wywołało drżenie, ekstazę prawie albo coś bliskiego a spijając piankę czułem smaku głębię, zaś zwiotczałe ciało wypełniła świeżość.

Nie musi pan odpowiadać, bo sama wiem dlaczego – pozbawiony rymów zapis unaocznia bzdurny sens pańskiego „wiersza” i brak jakiejkolwiek w nim poezji.

--
CC

Mamy więc różne pojęcie o roli poezji. Wg mnie poezja powinna poruszać nie poruszane wątki naszego życia, pobudzać do refleksji, dając poprzez niedopowiedzenia możliwość czytelnikowi własnej interpretacji tekstu. Powinna poprzez liczne środki poetyckie np metafory, poprzez swoją melodyjność odróżniać się od prozy. Jednak oprócz tej ambitnej poezji, która gdyby tylko taka istniała, to zamęczyłaby szybko niewyrobionego czytelnika, istnieje jeszcze zapotrzebowanie na poezję lżejszego kalibru, zrozumiałą i chętnie czytaną. Taka poezja pozwala odpocząć, zrelaksować się, odskoczyć na chwilę od codzienności, dostrzec w niej własne problemy. Tej pierwszej mamy jak słusznie wspomniał Piast pełne półki, po które nikt nie chce sięgać, gdyż zbyt daleko odeszła od ludzi, tej drugiej nie ma na półkach księgarskich, jak np świetnych wierszy o kotach Antoniego Klimka, gdyż zostają natychmiast podobnie jak klasycy poezji wykupieni.
Tak jak programista czasami przeciążony poważnymi tematami sięga po zwykłe gry komputerowe, tak poeta powinien mieć też prawo napisać z pozoru o niczym, a tak naprawdę o tym co go otacza, w zwykłych nawet powtarzanych przez wielu słowach.
Wytoczyliście armaty na komara, a wystarczyło zamiast napuszenia lekko przymrużyć oko i już odbiór byłby inny. Odrobina dystansu także w życiu jest potrzebna a nie tylko walka na śmierć i życie właściwie bez wyraźnych powodów.
Funkcjonuję w róznych środowiskach pasjonackich, ale to co spotkałem na portalach poetyckich przeraża mnie. Nigdzie nie spotkałem tyle szyderstwa, wulgaryzmów, mentorstwa, deptania ludzkiej godności i można by tych negatywnych cech jeszcze wiele wymieniać, które tu są codziennością.
Mam przyjemność obcować z ludźmi którzy mogliby obnosić się ze swoją sławą mistrzów i rekordzistów świata i Europy. Jednak są to Normalni ludzi, ale przez duże N, skromni i dzielący się swoją wiedzą życzliwie i z dużym poczuciem taktu.
Na portalach internetowych poprzez pozorną anonimowość ludzie pokazują swoje drugie to gorsze ja, sądząc, że im wszystko wolno i wypada, ja natomiast uważam, ze tak nie jest. Pozdrawiam Leszek :)


Panie Leszku... zaczynam rozumieć deklaracje niektórych, że będą obchodzić pańskie wiersze z daleka. Chciał pan merytorycznie - napisałam co i dlaczego mnie razi w wierszu a pan atakuje mnie w zakamuflowany sposób. Ja też znam ludzi wybitnych, otoczona wręcz nimi jestem i co z tego? Co niby pan sugeruje? Kabaretowe: "pani wie kim ja Jestem?!" wytacza pan na mnie? I wcale nie chodziło mi o to, żeby nie pisać o kawie czy zwykłych czynnościach, o nie nie - znów pan próbuje wykręcić się po swojemu sianem!
Miałam na myśli to, że w pana wierszu zabrakło mi poezji, skupił się pan na rytmie a zapomniał czemu wiersze mają służyć. Wspomniał pan nawet o antycznych rymach a czy pan wie dlaczego powstała choćby "Iliada"? Ponieważ ludzie nie potrafili pisać i czytać. Rymy pomagały _zapamiętać_ pewne wydarzenia i z tego prostego powodu rymowano wszystko co się tylko działo dookoła aby pamięc o tym przetrwała jak najdłużej. Dziś raczej każdy potrafi już czytać i rym zatracił swój pierwotny, mnemotechniczny sens. Jeśli ktoś po nie sięga to wymaga się aby nie robił po to aby zakomunikować: piję rano kawę. Zresztą, to samo radziłby panu przed pół wiekiem Gałczyński:

VIII
Szyj tedy, Leszku, tak jak szyłeś.
Zmieniając igłę w pióro. Na Minerwę!
Jeśli w krawiectwie sławą się okryłeś,
To samo cię w poezji czeka. Tutaj przerwę
Dla przyrządzenia kawy czynię, a z tej racji,
że kawa to podstawa inspiracji.
IX
Mój zaparzania sposób, Leszku?
Natychmiast tobie sposób mój wygarnę:
Nie kupuj lichej kawy, Leszku,
Lecz kupuj dobrą i syp dużo w garnek,
I ze mną czcij nad wszystkie muzy inne
Dziesiątą. Najważniejszą. Koffeinę.
X
Podobna Ona jest do Peter Pana
Lub do Kobolda, któremu zasuwa
We drzwiach jest niczym. Najlepsza od rana,
Gdy jak motylek do mózgu wfruwa
Przez dziurkę. Dziurka pieśni świszcze wieszcze:
Zielone gęsi chmurą. Forsa deszczem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



W świetle moich wcześniejszych wyjaśnień to chyba jednak nie eufemizm, ale może się nie znam. Pozdrawiam Leszek :)
dopiero teraz przeczytałam komentarze, na temat nieszczęsnych śladów zdania nie zmienię. a chciałam podzielić się (jeśli można) dwiema refleksjami na temat dyskusji tutejszej:
1) "mądrej głowie dość dwie słowie" (tak mówią)
2) czemuż to wymaga się uzasadniania tylko negatywnych opinii?


pozdrawiam
Opublikowano

Pańskie Uwagi są tak cenne, że należałoby pomysleć o jakiejś "Antologii Złotych Myśli i Wznisłych Przemyśleń", Panie Leszku. Tym nie mniej, proszę zauważyć, jest to portal (jak prawie wszystkie) w zasadzie warsztatowy - dzielimy się uwagami na temat tekstów. Pan w odpowiedzi na wszystkie, mniej lub bardziej merytoryczne krytyki, zapodaje nam swoją filozofię na temat poezji. W ten sposób my odchodzimy zdegustowani, a Pan tkwi w samouwielbieniu. Wolno Panu, oczywiście, ale, a takim podejściem nie wiele Pan zdziała jeśli chodzi o poprawę swojego pisania, tak myslę. Mogę się mylić, oby. Natomiast to, co Pan pisze:
Tak jak programista czasami przeciążony poważnymi tematami sięga po zwykłe gry komputerowe, tak poeta powinien mieć też prawo napisać z pozoru o niczym, a tak naprawdę o tym co go otacza, w zwykłych nawet powtarzanych przez wielu słowach.
Wytoczyliście armaty na komara, a wystarczyło zamiast napuszenia lekko przymrużyć oko i już odbiór byłby inny. Odrobina dystansu także w życiu jest potrzebna a nie tylko walka na śmierć i życie właściwie bez wyraźnych powodów.


oraz:

Jednak oprócz tej ambitnej poezji, która gdyby tylko taka istniała, to zamęczyłaby szybko niewyrobionego czytelnika, istnieje jeszcze zapotrzebowanie na poezję lżejszego kalibru, zrozumiałą i chętnie czytaną. Taka poezja pozwala odpocząć, zrelaksować się, odskoczyć na chwilę od codzienności, dostrzec w niej własne problemy.

...Jest zadziwiające, w kontekście wierszyka. Przy czym tu (mówię o tekście) sie relaksować? Przy tym zbitku "bezwstydnej nagości", "brunatnych śladów", "rozwichrzonych włosów", przeplatanych bezsensownymi dodatkami, w rodzaju (że pójdę tropem sensu) "najpierw ubrał koszulę (w każdym razie zaczął ubierać), by potem napisać, że jest "bezwstydnie nagi"? Na samym początku napisałem Panu, że coś, w zamiarze lekkiego, pastiszowego, musi się trzymać konwenscji, a Pan zapodaje dośc niestrawny zbitek słów o różnorakiej mocy znaczeniowo-logicznej (a raczej - bezlogicznej), by potem, w odpowiedzi na zasadne zarzuty, serwować nam swoją filozofię poezji, równie chybioną, co tekst. Końcówka Pańskiego wywodu:

Mam przyjemność obcować z ludźmi którzy mogliby obnosić się ze swoją sławą mistrzów i rekordzistów świata i Europy. Jednak są to Normalni ludzi, ale przez duże N, skromni i dzielący się swoją wiedzą życzliwie i z dużym poczuciem taktu.
Na portalach internetowych poprzez pozorną anonimowość ludzie pokazują swoje drugie to gorsze ja, sądząc, że im wszystko wolno i wypada, ja natomiast uważam, ze tak nie jest.


wskazuje kilka kierunków postępowania. Przede wszystkim, gratuluję znajomości TAKICH LUDZI, których, jak widać brakuje w necie. Może więc zupełnie zrezygnować z przebywania tutaj, bo to, jak widać, mocno stresujące jest i czytać swoje wiersze jedynie tym osobom, do których ma Pan pełne zaufanie odnośnie ich kultury i taktu, albo zaprosić ich tutaj, aby komentowali. Wszak każdy dobry komentarz wynosi Pańską poezję hen, w odchłanie geniuszu. Proszę to przemyśeć...

pozdrawiam.;-)

Opublikowano

Dyskusja przybrała czysto akademicki charakter i na kontynuowanie takowej chyba szkoda czasu, gdyż stanowiska zostały jasno określone.
To że powoływałem się na wybitnych ludzi, którzy nie chodzą napuszeni jak pawie, a starają się swoją wiedzą dzielić także zostało wyszydzone, jak i wiele wcześniejszych moich wypowiedzi, a sprowadzenie moich słów do postaci „zobaczcie kim ja jestem” jest idiotyczne, jak i wiele innych stwierdzeń, że szukam taniego poklasku. Milknąc pozdrawiam Leszek :)

Opublikowano

)))...Widzę, że ostatnie słowo musi należeć do Pana, choćby jego sens brzmiał: "wobec braku argumentów, odchodzę". No dobra, do zobaczenia zatem przy kolejnych tekstach, albowiem w tak zwanym "międzyczasie" pozwoliłem sobie zmienić zdanie - dopóki będzie Pan pisał takie gnioty, jak powyższy, będę się starał nękać Pana krytyką, co mi tam. Wolny kraj. Natomiast z utęsknieniem czekam na Pański wiersz, być może zdarzy się to kiedyś. Do zobaczenia zatem i

pozdrawiam.;-)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Staram się być taktowny jak nigdy dotąd, ale widzę, że błądzę.
Szczerość za szczerość:
Taką "poezją" świata Pan nie zawojuje nawet wtedy, gdy zbierze Pan wokół niej samych pochlebców i lubiących całować tę część ciała, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Pensjonarki będą zachwycone i pewnie niektóre z nich nawet maślane oczy zrobią, ale to dalej będą "jelenie na rykowisku".
Czekam na coś lepszego.
Opublikowano
Jutro

Nękają zwierzę robactwa wszelakie,
nie z głodu gryzą, to mógłbym zrozumieć.
Wbijają zęby nienażarte paszcze
rechocząc szpetnie, cudy świata ósme.
Cmentarna wrona nad głowami kracze.
Powtarza echo: nasze już jest, nasze!

Z padliny larwy lustrzano podobne
wypełzną, klony współczesnej poczwary
zaleją wszystko, obsmarują błotem,
zamydlą oczy, kwiatem nazwą badyl,
nastanie Król-Szczur, poprowadzi w obłęd.
Powtarza echo: w grobie sczezną, w grobie!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Teraz to mnie pan dopiero rozbawił, panie Leszku :-) Ten grób co prawda nijak się ma do zwierząt jeśli nigdzie nie widac ludzi ale niech tam - tak dokopał pan swojej czytelniczce, że wypadałoby się jakoś ustosunkować:


Jeszcze skowronek chmurom siebie śpiewa
i bocian ciągle szuka czegoś w trawie,
na klucz żurawie nie zamknęły nieba
więc się przygląda samu sobie w stawie

a tam... trup pływa pępkiem do świata
na niebo, ptaki i chmury wydęty!
Nad trupem mucha radosna lata:
"i znów na obiad - poeta przeklęty :)"


- -
CC
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Lecz co to, nagle wypływa drugi trup,
A zanim trzeci, jeszcze trupów kilka.
Staw zabulgotał. "Czy staw to będzie grób,
A w nim żer dla ryb i uczta dla wilka?"

Już ryby płyną, wyczuły padlinę.
Węgorz, co w głowie siedlisko swe tworzy
Skosztował, wypluł, zrobił wściekłą minę
I stwierdził: "Niezjadliwe -
sami poeci amatorzy!!!"
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Lecz co to, nagle wypływa drugi trup,
A zanim trzeci, jeszcze trupów kilka.
Staw zabulgotał. "Czy staw to będzie grób,
A w nim żer dla ryb i uczta dla wilka?"

Już ryby płyną, wyczuły padlinę.
Węgorz, co w głowie siedlisko swe tworzy
Skosztował, wypluł, zrobił wściekłą minę
I stwierdził: "Niezjadliwe -
sami poeci amatorzy!!!"


Hi hi... panie Jacku, po prostu pękam ze śmichu :))) Ładnie nam pan wszystkim pokazał gdzie nasze miejsca :) Ale ja to zawsze byłam ambitne, to i teraz będę - na dole to samo rozłożone ślicznie na akcenty, żeby nie było żem amatorka. Serdecznie :)


Skowronek jeszcze chmurom siebie śpiewa
i bocian szuka ciągle czegoś w trawie,
żurawie kluczem domknąć nie chcą nieba -
niebieskim okiem śledzi słońce w stawie

a tam... trup pływa zimny, pępek świata
na niebo, ptaki i na chmury wzdęty!
Nad trupem bzycząc czarna mucha lata:
"poeta umarł... mamy żarcie, dzieci!"
Opublikowano

spojrzałem w wodę, a staw był spokojny
ni żadnej ryby, ni robactwa na dnie
trupami gęsto ściele się wiek wojny
a tutaj bocian, a tutaj tak ładnie

ktoś kiedyś mówił, że w stawie poeci
wzdęci, z robakiem pod powieką śpiący
że nawet mucha i ptak nie przeleci
nad wody parchem, nad truchłem śmierdzącym

a ja tak leżę, spoglądam na niebo
wspominam ckliwie jeziora za miastem
szykując plecak i do zębów pastę

chyba za Witkiem powędrować trzeba
poprzez ostępy i przez ścieżki ciasne
do Nowogródka, albo też na Przasnysz

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Oj gdzieś Pan Panie Oyey ten doktorat zdobywał i z czego, gdyż na pewno nie z polonistyki.
Ponieważ trudno ze ślepym rozmawiać o kolorach to może troszeczkę teorii na początek:

Już pierwsze zdanie definicji opowiadania właściwie wyjaśnia jaką bzdurę palnąłeś:
"Opowiadanie: podstawowa forma wypowiedzi narracyjnej, prezentująca narastanie w czasie toku zdarzeń, wyznaczająca dynamiczny aspekt świata przedstawiony w utworze epickim: fabułę."

Lit: Słownik terminów literackich Michała Głowińskiego, Teresy Kostkiewiczowej, Aleksandry Okopień Sławińskiej i Janusza Sławińskiego

Jeśli chodzi o naukę języka polskiego, to idzie mi ona w miarę poprawnie. Nie wymądrzam się jednak nie znając podstawowych pojęć i ich roli w literaturze. Wyjaśnię poprzednie zdanie cytując co to jest inwersja i jaka jest jej rola w poezji:

Inwersja: szyk wyrazów w zdaniu, który na tle obyczaju języka lit. odczuwa się jako niezwykły bądź z powodu zmiany normalnej kolejności zależnych od siebie składniowo wyrazów, bądź też z powodu rozbicia jednolitych grup składniowych przez wtrącenie słów do nich nie należących. Wyrazistość inwersji zależy od stopnia wywołanej przez nią trudności w odczytaniu składniowej budowy tekstu. Inwersja jest środkiem stylistycznym wykorzystywanym w języku potocznym do uwydatnienia wartości semantycznej, emocjonalnej lub logicznej pewnych wyrazów. W poezji służy ponadto efektom brzmieniowym i wersyfikacyjnym oraz podkreśla odmienność poetyckiego wysławiania.

Lit: Słownik terminów literackich Michała Głowińskiego, Teresy Kostkiewiczowej, Aleksandry Okopień Sławińskiej i Janusza Sławińskiego

W wypowiedziach poetyckich inwersje powstają często ze względu na wymagania danego wzorca rytmicznego, oddziaływującego na składnię
Inwersja była ulubionym chwytem poetów oświecenia, reprezentujących poetykę klasyczną. Występowała także u reprezentantów innych szkół poetyckich oraz występuje w literaturze współczesnej

Lit: Zarys teorii literatury Michała Głowińskiego, Aleksandry Okopień Sławińskiej i Janusza Sławińskiego

Pozdrawiam Leszek :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Mi się jednak chce wyjaśniać, że nie masz racji, gdyż wyraz dwusylabowy i dwa jednosylabowe złączone w zestrój akcentowy mają dokładnie taki sam rozkład akcentów, podobnie działa to jeśli mamy wyraz trzysylabowy, i zestrój akcentowy złożony najpierw z jednosylabowego i za nim dwusylabowego. Rytm ich jest identyczny i nie ma tu żadnej kichy. Pozdrawiam Leszek. :)
Witaj Lechu. Podoba mi się Twoje rzetelne podejście do problemu (tudzież stoicki spokój). Zupełnie się zgadzam z Tobą, że po rozpisaniu akcentacji powinno grać. Jednakże dopatrzyłem się paru ciekawych rzeczy, które zmąciły mi spokój, a myślę, że również rytmikę wiersza. Preludium: Jedną z fajnych przypadłości językowych idących w parze z logiką naszej mowy jest domniemana aglutynacja. Już czytając pierwszy wyraz dopatrujemy się w nim afiksów i nie zdajemy sobie sprawy, że jest on bardziej naleciałością fleksyjną. Skutkiem tego jest "O! szołomiony" i przesunięcie akcentu emocjonalnego na "O". Powyższa dysproporcja fonetyczna w budowie kolejnego wersu sprawia, że "pozbierać" nosi już znamiona akcentacji inicjalnej. Inter: Wielokrotnie przytaczana przez Ciebie zasada zestojów bardzo ładnie działa, ale nie dla zagęszczeń proklitycznych. W przytoczonym przez Pana Lobo przykładzie z nominacją zaimkową dzieje się tak samo co w pierwszym wersie. A mianowicie, niespójność akcentacji logicznej z toniczną sprawia, że nie działa zasada prepozycji. Z drugiej strony nasza nadwrażliwość i predyspozycja do przyswajania niebywałych i żadkich form językowych upodabnia ten domniemany zestój do "szłomito". (No bo któż nie zna Vomito). Podobnież używanie wyrazów czterozgłoskowych w różnych interwałach nie polepsza odczytu. Post: Mam nadzieję, że moje luźne rozmyślania nad problemami prozodii, umocnią w Tobie poczucie własnej poczytności i szczerego zainteresowania Twoimi tekstami. Czego szczerze gratuluję.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witaj Darku takiej rzeczowej opinii szukałem, a nie inwektyw, za co goraco Tobie dziękuję, a sądzę, że i wielu czytających, a mających ochotę się uczyć, także to uczyni. Nagromadziłeś tu wiele fachowych terminów, przez które muszę się przegryźć, ale uczynię to z największą radością, ciesząc się, że moja intuicja mnie nie zawodzi i zostanie podbudowana dodatkowo wiedzą. W domu mam podobno także akademicki podręcznik fonetyki mojej córki, którego usilnie od paru dni poszukuję. Pozdrawiam i dziękuję serdecznie Leszek :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...