Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pierdolenie o dupie Maryni czyli wielka fantazja starego Grzyba


Rekomendowane odpowiedzi

P.R


Jakaś magiczna siła przerwała mi sen w środku nocy. Obudziłem się ze sterczącym na baczność fiutem. Co za udręka. Nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby coś z tym zrobić a sam nie miałem sił na cokolwiek. Nie mogłem tego tak zostawić. Zadzwoniłem do niej, wiedziałem, że śpi z telefonem pod poduszką.

- Kotku, śniłaś mi się przed chwilą.
- Piotr, jest czwarta w nocy, daj mi spokój.
- No, ale mogłabyś mi chociaż pomóc, mów coś do mnie...

Rozłączyła się.
Kilka godzin później otwierałem zimne piwo. Nigdy nie chce mi się czekać na zagotowanie wody w czajniku, ponadto rachunki za prąd skubią mnie ze wszystkich pieniędzy. Kiedyś miałem czajnik na gaz, ale pewnego dnia zasnąłem w fotelu i spalił się doszczętnie.
Piłem więc chłodne piwko, szykowałem kanapkę z konserwą i wtedy do mnie oddzwoniła.

- Opowiedz mi.
- O czym?
- Co robiłam w tym śnie?
- Teraz to się możesz wypchać ty głupia cipo. –
powiedziałem i wyłączyłem telefon.

Około jedenastej zapadłem się w fotelu jak stary, sflaczały Grzyb. Włączyłem Drzyzgę, bo Mundial był jeszcze w przedbiegach. Kury domowe opowiadały o małżeńskich perypetiach i kelnerowaniu przez całe życie swoim mężom, a drugie w tym dniu piwo, traciło wszelkie właściwości orzeźwiające. Zadzwoniła do mnie ponownie.

- Nienawidzę cię, ty stary pierdzielu, za kogo ty się masz ?
- Nie unoś się kotku. Diabeł przez ciebie przemawia. – Uspokoiła się. Nie wiem jak to działa, ale mam na nią duży wpływ. Kiedy już zrzuciła z siebie całą złość, tę młodzieńczą werwę, ponownie odezwała się w niej zwykła kobieca ciekawość.
- Piotr, opowiedz mi ...
- Byłaś bierna, jak na dziewiętnastoletnią dziewicę przystało, a ja ,jak zwykle czyniłem cuda.
- Bierna dziewica? A ja myślałam , że chociaż w tej kwestii nie jesteś stereotypowy.
- Przykro mi, jeśli cię rozczarowałem.
- Muszę uciekać, ogród pielić. Pa Piotruś.
- Pa.
Marysia nie była głupia i to mnie w niej pociągało. Była dziewicą wbrew wszystkim współczesnym trendom. Nie była brzydka, wręcz przeciwnie i wśród rówieśników powinna mieć wzięcie jak nic. Coś mi tu nie pasowało i może właśnie ten paradoks pozwalał mi myśleć o niej w kategoriach seksu i szeroko rozumianej perwersji. Dziewica z dobrego domu, intelektualny zadzior.
Minęła godzina. Zadzwoniłem do niej.

- Cześć. Co robisz?
- Wyrywam chwasty.
- A wypinasz przy tym tyłek?
- Co?
- Nie nic, pytam czy ciężko się wyrywa, chwasty mają to do siebie, że cholernie ciężko się je rwie.
- Daję sobie radę, tylko to słońce mnie przeraża. Gorąco tu w ogrodzie jak cholera.
- Szkoda, że nie mogę ci pomóc. – skłamałem, nie miałem
największej ochoty zginać się w ogrodzie i nawet przez sekundę nie pomyślałem o tym, żeby jechać do niej teraz. O kręgosłup trzeba dbać.
- Piotr, co robisz dziś wieczorem?
- A co? Masz wolną chatę? –spytałem bo tu dopiero tkwił
pies pogrzebany. Nie przejmowałem się faktem flirtowania z dziewicą o dziesięć lat młodszą. Miałem to w dupie, ale jej stary to była granica nie do przebycia. Doskonale go rozumiałem, bo to jest tak: Masz słodziutką, czyściutką córeczkę, a tu nagle, przychodzi trzydziestoletni Grzyb z wielkim fiutem i chce jej zrobić krzywdę. No pozwoliłbyś na to? Nigdy w życiu. Z jej starym miałem już spięcie w tym nieszczęsnym śnie. Otóż, gdy skończyłem już z Marysią usłyszałem jakieś głosy z dołu. Musiałem uciekać. Usiadłem więc na parapecie i chciałem skoczyć ale było za wysoko i cholernie się bałem. Nawet we śnie trudno podjąć odpowiednią decyzję. Marysia chciała schować mnie do szafy, ale postanowiłem pogadać z nim jak mężczyzna z mężczyzną. Stanąłem z nim twarzą w twarz, Podaliśmy sobie ręce zatkało mnie. Nie mogłem z siebie wydobyć ani słowa. Kiedyś już tak miałem ze swoją pierwszą dziewczyną tyle , że było dokładnie na odwrót. To wtedy ja byłem dwudziestojednoletnim prawiczkiem, a ona osiemnastką po dwóch związkach i czterech analach. Gdy sobie to przypominam dostaję gęsiej skórki. Wskoczyłem w garnitur, krawat i zasiedliśmy do rosołu. Byłem tak spięty, że co chwyciłem za łyżkę, to się wylewało. Zjadłem cały makaron a zupa została nietknięta. Z ojcami nie ma lekko.
- Mogę mieć.
- Mów dalej...
- ...przygotuję kolacje, BĘDZIE WINO
- już mi się podoba,
- nie przerywaj mi!...BĘDZIE WINO, lawendowe świece..
- o kurwa! – skwitowałem temat i wybuchnąłem śmiechem.
- Z czego się śmiejesz debilu?
- Z lawendowych świec.
- A ty jak sobie to wyobrażasz?
- Zabrałbym cię do Country baru, postawił hamburgera, piwo , a potem grzmociłbym cię na stojaka w kiblu.
- Też mi coś.
- Nie podoba ci się taka wizja?
- Ostatniego hamburgera zjadłam jak miałam dwanaście lat.
- W takim razie widzimy się wieczorem.

Rower postawiłem przed furtką. Mieszkali w pięknym domu. To taka rodzinka z cyklu Dynastia prawie że. Skoro starego stać było na prywatną , amerykańską szkołę dla Marysi, kosztem trzech tysiąca baksów miesięcznie, szkółkę tenisową i wakacje w Egipcie, to z czystym sumieniem, mogłem uważać ich za bogaczy. Dziwię się tylko, czemu nie stać ich było na ogrodnika. Pewnie mnie okłamała.
Upewniłem się, że starego nie ma w domu. Przywitaliśmy się i zasiedliśmy do kolacji. Po dziesięciu minutach opróżniłem całą butelkę wina i poprosiłem o kolejną.
- Wolisz francuskie czy greckie?
- Obojętnie, możesz przynieść od razu dwie.
Przyniosła dwie butelki Cotes du Rohne
- Dobre to żarcie. Sama gotowałaś?
- Smakuje ci?
- Spoko, może być. – wykrztusiłem przez zaciśnięte zęby, przeżuwając kawałki jedzenia – Co to jest?
- Boeuf Bourguignion, wołowina.
- Niezłe
Stuknęliśmy się kieliszkami. Ja oczywiście przechyliłem go na raz. Marysia spojrzała na mnie mrużąc oczy, odstawiła swój kieliszek i oblizała wargi.
- Rodzice wrócą jutro rano. Mamy dla siebie całą noc Piotrze. – szepnęła namiętnie.
- Boże , Marysiu ty naprawdę chcesz to zrobić?
- Chcę – szeptała czule, - bardzo chcę. Dziś rano, po twoim telefonie tak się podnieciłam, że masturbowałam się dwie godziny. - Co ja narobiłem najlepszego? Cholera. – Musisz mieć powodzenie u kobiet, skoro jesteś taki świetny w łóżku.
Ślepa uliczka, sytuacja bez wyjścia. Patrzyłem na jej młodziutkie ale dosyć duże piersi, wystające spod różowego sweterka i byłem w kropce. Miałem na nią straszną ochotę ale nigdy nie rozdziewiczyłem żadnej panienki. Moje obawy okazały się nieuzasadnione i początkowo poszło jak po maśle. Skończyliśmy wino, przestaliśmy pierdolić o dupie Maryni , poszliśmy na góre i w końcu wziąłem się za to dziecko.
Posuwałem ją powoli i w pewnym momencie poczułem potworny ból.
- To chyba już! – oznajmiłem niepewny
- Co już?
- No tak mi się wydaje, że to już.
Wyjąłem go , był cały we krwi.
- Skąd tyle tej krwi? – zapytała
- A skąd ja mam to niby do kurwy nędzy wiedzieć?
Krew lała się strumieniami, poplamiła całą pościel, kąpaliśmy się we krwi, ból był coraz mocniejszy, nie dawałem już rady. Położyłem się na łóżku , trzymałem się za fiuta i umierałem z bólu.

- Piotr? Co się dzieje?
- N I E W IE M !!! Dzwoń po pogotowie.!
Zadzwoniła. Karetka przyjechała po godzinie. To było najgorsze sześćdziesiąt minut w moim życiu. Ból nie chciał odejść a fiut wciąż krwawił. Zabrali mnie do szpitala, dali coś na ból i pozszywali.
- Pękło panu wiązadełko, stracił pan dużo krwi, rzadki przypadek, ale już wszystko w porządku. Proszę odpoczywać.
- Panie doktorze czy ja jeszcze będę...
- Bez obaw. Wszystko dobrze się skończyło.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Opowidanie interesujące, kilka smaczków językowych, fajnych:
"To wtedy ja byłem dwudziestojednoletnim prawiczkiem, a ona osiemnastką po dwóch związkach i czterech analach" [po analach mi się spodobało]

I jeszcze

"- A co? Masz wolną chatę? –
[i tutaj długie dywagacje, a po jakimś czasie odpowiedź]
- Mogę mieć.

[i dalsza część dialogu, bardzo wyrazista]

- Mów dalej...
- ...przygotuję kolacje, BĘDZIE WINO
- już mi się podoba,
- nie przerywaj mi!...BĘDZIE WINO, lawendowe świece..
- o kurwa! – skwitowałem temat i wybuchnąłem śmiechem.
- Z czego się śmiejesz debilu?
- Z lawendowych świec.
- A ty jak sobie to wyobrażasz?
- Zabrałbym cię do Country baru, postawił hamburgera, piwo , a potem grzmociłbym cię na stojaka w kiblu.
- Też mi coś.
- Nie podoba ci się taka wizja?
- Ostatniego hamburgera zjadłam jak miałam dwanaście lat.
- W takim razie widzimy się wieczorem."

Coś z Hłaski tutaj widziałem...

Później ciekawie snuje się ta opowieść, pojawia się w czytelniku napięcie co się stanie:
Ten fragment także jest fajny, tego się domyślamymy, żę będzie krew, pierwsz krew, ale nie sądzimy że po jego stronie.

" To chyba już! – oznajmiłem niepewny
- Co już?
- No tak mi się wydaje, że to już.
Wyjąłem go , był cały we krwi.
- Skąd tyle tej krwi? – zapytała
- A skąd ja mam to niby do kurwy nędzy wiedzieć?
Krew lała się strumieniami, poplamiła całą pościel, kąpaliśmy się we krwi, ból był coraz mocniejszy, nie dawałem już rady. Położyłem się na łóżku , trzymałem się za fiuta i umierałem z bólu."

Ale trochę mnie zakończenie zawiodło, według mnie powinieneś nad nim popracować... Pasowałoby jakieś zdanie inteligenstne, dialog między doktorem a nim, co zostawiłby pewien niedosyt, że nie cała tajemnica została ukazana:

"- Piotr? Co się dzieje?
- N I E W IE M !!! Dzwoń po pogotowie.!
Zadzwoniła. Karetka przyjechała po godzinie. To było najgorsze sześćdziesiąt minut w moim życiu. Ból nie chciał odejść a fiut wciąż krwawił. Zabrali mnie do szpitala, dali coś na ból i pozszywali.
- Pękło panu wiązadełko, stracił pan dużo krwi, rzadki przypadek, ale już wszystko w porządku. Proszę odpoczywać.
- Panie doktorze czy ja jeszcze będę...
- Bez obaw. Wszystko dobrze się skończyło."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

witam chciałam napisac do pana tu wyżej wymienionego; Piotra Rutkowskiego.Może są pewne granice, które pana umysł nie potrafi przebrnąć... dlatego nie potrafił pan doczytać do końce.. a może to tylko moja wrażliwość jest odpychająca, ponieważ nie jest ona taka bezpośrednia jak pana słowa... Zapraszam pana do innych tekstów i niech tak szybko nie przychodzi zniechęcenie, niech wyzwanie będzie celem, a zrozumienie spełnieniem.... :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam? Czy ktos moze mi wyjasnic/ przetłumaczyc/ przełożyc na język polski powyzszy komentarz? Zwlaszcza to zdanie - "Może są pewne granice, które pana umysł nie potrafi przebrnąć... dlatego nie potrafił pan doczytać do końce.. a może to tylko moja wrażliwość jest odpychająca, ponieważ nie jest ona taka bezpośrednia jak pana słowa..."
Lilko? Piotrze?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tekst z dobrym pomysłem, napisany żywym językiem, jednak z błędami, które zdyskredytowałyby nawet noblistę. Cała fura interpunkcyjnych, jeden frazeologiczny (mówi się: "tu JEST pies pogrzebany", nie "TKWI") oraz jeden rzeczowy, bardzo ciężki.

Panie specjalisto od pisania o fiutach, na Boga, ta część, która czasami pęka, to WĘDZIDEŁKO, nie żadne WIĄZADEŁKO! W obliczu takiego błędu czytelnik pęka ze śmiechu, ale nie z sytuacji, lecz z autora :/

Jakby poprawiać błędy, to można spokojnie wysyłać do jakiejś porno gazetki. Wydrukują. Być może nawet za przyzwoite pieniądze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Jak się nazywasz? Alkione, prawda? Bo tak właśnie się nazywasz? Nikt nie znał twojego imienia aż do teraz. Opada w chmurze gryzącego kurzu zasłona tajemnicy. Po miliardach lat. Po całych eonach dekad niczym wieczność. Mimo że w przestrzeni jeszcze do końca niewyśnionej… Zatem, powiedz mi, bo tamto nie uzyskało żadnego poklasku, podoba ci się czy nie? Mów szczerze. Masz, naleję ci czegoś mocniejszego. Może rozwiąże ci się język i popłyniesz wartkim potokiem słów. Tylko przesuń się trochę w bok, bo nie widzę księżyca w pełni. Widzę jedynie twoją twarz usianą księżycowymi kraterami. Albo może to ty nim jesteś? Jesteś nim, prawda? To ty jesteś tym księżycem, który wkrada się chytrze srebrną smugą blasku? A zatem mówię do księżyca, nadając mu nawet imię. A zatem…   Tu przerywam na chwilę pisanie, albowiem słyszę jakieś stukania i szurania krzeseł dobiegające z książkowych półek regału. To bohaterowie powieści próbuję wydostać się na zewnątrz. Kołaczą się i wyją jak te psy uwięzione w klatkach. Książka spada na podłogę. Jedna. Druga. Trzecia… Spadają, furkocząc w locie skrzydłami rozbieganych nerwowo stronic. Wzniecają pył zakrzepły przez lata… I znowu cisza…  Cisza, aż w uszach dzwoni. A więc to był jedynie krótki zryw rzeczywistości. Chwilowy błysk pamięci. Tylko takiej enigmatycznej. Zatajonej.   Zatem wchodzę po półkach jak po drabinie. Wspinam się, poruszając wieloma odnóżami, aby dosięgnąć czułkami drgających gwiazd. I kiedy tak osiągam powoli szczyt słyszę jakieś polemiki dobiegające z ciemności. Ktoś się z kimś sprzecza. Spoufala. Kłóci… Muskają mnie słowa, jakby zimne usta całowały skronie. Zamknięte powieki… Okrywam się koszulą z wilgoci i pleśni. Upodobniony na kształt ekscentrycznej ćmy, która wciska się na powrót do kokonu  poczwarki. Zapadam w letarg…   Kiedy się budzę, w dole słychać trzaskanie podłogowych klepek od czyichś kroków. Ktoś bez wątpienia chodzi w tę i z powrotem. Jakby w zadumie. Ale będąc na górze jestem bezpieczny. Nie dosięgną mnie niczyje myśli. Chyba, że jakiś olbrzym o wzroście strzelistej topoli i wiotkich ramionach. Kołyszą się. Kołyszą się za oknami drzewa. Tak blisko i tak strasznie daleko. Na wyciągnięcie ręki. Kołyszą się całe szpalery, te prawdziwie i te urojone… Światła ulicznych latarni żółkną jeszcze bardziej jak woskowe ciało nieboszczyka szykującego się do kolejnej próby wniebowzięcia. A więc jestem w górze. A więc się przepoczwarzam. Albo raczej dopoczwarzam. Wracam do początku. Do nadmiaru niewiadomego piękna. Księżyc przesuwa się. Coraz bardziej odchyla… Odchyla… Odchyla… Coraz bardziej odchyla… Aż trzeszczą wszystkie kości i stawy. Albo ta twarz czyjaś. Nieustalona w rysach.. Absolutnie obca. Niczyja… Oświetla wszystko wartkim potokiem blasku. Posrebrza nawałą pikseli mżące krawędzie przedmiotów… Po lewej stronie rozgrzebane łóżko. Odsunięte na środek krzesło… Po prawej… Na stoliku zwietrzały skrawek papieru. Wazon pęknięty na wpół. I rozsypane wokół okruchy czerstwego chleba…    A więc ktoś tu był. Kto taki? Ktoś coś zaczął, ale nie skończył. Rozsypał się w proch. Zwietrzał jak ta karetka papieru z okruchami nic nieznaczących słow. I widzę siebie. Koło stołu. Siedzę pod ścianą z kolanami pod brodą. Ale nie poznaję do końca, albowiem kościste truchło zatarł w połowie czas. Pod płachtą pajęczyn. Wrośnięte korzeniami w ziemię. Połączone ze ścianą. Z żeliwnymi rurami rozgałęzionymi pod stropem, jakby pępowinami z krwiobiegiem matczynego ciała. Wszystko znieruchomiałe i martwe od wieków. Od całych tysiącleci… W absolutnej ciszy gwiazd. W głębokim oddechu nieskończonej nocy…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-13)      
    • @beta_b Bo na tych złożach, zorza dodana Po na powrozach, tak wyczekana   Bardzo dobry wiersz Zostaje w głowie   Pozdrawiam miło, M.
    • @Andrzej P. Zajączkowski Kolejne strofy, na przecinek Kolejne chwile, łap oberżynę   Bardzo wartościowy wiersz   Pozdrawiam miło, M.
    • @Jacek_Suchowicz I te marzenia, tak doniesione I te pragnienia, będą skończone   Fajnie. Miękko. Z polotem   Pozdrawiam miło, M.
    • @liwia Na sadzenie, po co spory Rozsadzenie, to opory   Ciekawie napisane Podoba mi się :)   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...