Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Po burzy


Rekomendowane odpowiedzi

Nazwałem ciebie Zaistnieniem,
jakbym nazywał przyszły czas,
a on nim nastał, to przeminął
i przeszedł, gdzieś tak mimo nas.

Pamiętasz, było tak upalnie,
powietrze grało rojem pszczół...
Rozbitych myśli korowodom
ptak skrzydłem niebo tnie na pół.

To twoje – błękit poszarzały,
to moje - chmurne, jak ja sam,
i tylko serce się rozdziera
z łoskotem stu spiżowych bram.

Tak cicho krąży mi po twarzy
twój głos niesiony żaglem nut.
Jest już po burzy, deszcz ostatni
wystukał mi twój krok, twój chód.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Kurczę, no wiesz jak to jest - raz na..., raz pod... jak w życiu.
Przeżuj, Ewa, przeżuj na spokojnie,, wypij kawkę lub herbatkę i sypnij bęckami, boć to żadne arcydzieło, nawet obok takowego nie leżało, o czym dobrze wiem...
Pozdrawiam miło przed snem Piast
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wiem, że nie przejdzie, ale wiersze są po to, by je ludzie czytali, a gusta są przecież różne. Każda ocena na tak cieszy jednak i dodaje skrzydeł...
Niech zostaną bez wyjaśniania te dwa wersy, dobrze???
Dzięki i pozdrawiam Piast
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pamiętasz, było tak upalnie,
powietrze grało rojem pszczół...
Rozbitych myśli korowodom
ptak skrzydłem niebo tnie na pół.--->czas się nie zgadza, grało,a teraz tnie? wiem, że pierwesze 2 wersy to wspomnienia, ale są tak płynnie połączone z chwilą obecną, że troszkę to gryzie.

To twoje – błękit poszarzały,
to moje chmurne, jak ja sam,--->ona ma szare, on ma pochmurne, czyli w sumie szare, więc te nieba trochę się zlewają:)
i tylko serce sie rozdziera-->siĘ
z łoskotem stu spiżowych bram.--->spiż nierozerwalnie kojarzy mi się z Horacym (ale co ja tam będę) nie wiem, chybabym dała tu coś innego, bardziej zwyczajnego (może więziennych?)

rozumiem, że peelowi za szybko minęła miłość, teraz w sumie tylko może siedzieć i wspominać. Ona zaistniała w jego życiu i sobie poleciała jak pszczółka dalekooooo...jak to w roju(każda pszczółka leci w inną stronę)tak myśli mu się rozbiegły i skleciły na niebach: ona pewnie ma życie poukładane, szarą codzienność, a on ciągle wzdycha i jest pochmuny(rada dla peela: uśmiechaj się do życia, a ono uśmiechnie się do ciebie:) peel jest rozdarty wewnętrznie, bo nie wie, za którą bramą czai się trwałe szczęście(?) no cóż, wybór czasami bywa trudny:) no i tak sobie o niej myśli, i wspomina...Piaście, myśłi i myśli i nic z tego chyba nie wynika(?) albo za krótko przeżuwałam:) ona odeszła, on tęskni. banalne troszeczkę. ładnie poubierane w słowa, zwłaszcza w ostatniej slyszy się ten deszcz:)taka delikatność i w sumie spokój.na plusiora wielkiego. tylko...gdzie bomba?

pozdrawiam cieplutko!!!
ER

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Była! Wybuchła w tytule:)
No, ja też musiałem dojrzeć, żeby móc się wypowiedzieć.
A więc melancholia w dobrym, "naturalnym" że tak powiem
wydaniu, nastrój i odgłosy (daleki pomruk, ostatnie krople
deszczu itp.). No po prostu Piast liryczny jak zwykle:)

"Rozbitych myśli korowodom
ptak skrzydłem niebo tnie na pół."
- zgadzam się z panem Muchą: salto mortale deklinacji.

Ale akrobata się nie zabił:)
Piaście, daję plusa rzecz jasna!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem więc "nie wszystkim" bo mi się podoba. Bardzo nawet. ładnie się przez niego "płynie".

Tak cicho krąży mi po twarzy
twój głos niesiony żaglem nut...
Jest już po burzy, ostatni deszcz => a może lepiej "deszcz ostatni"? Przeczytaj na głos.
wystukał mi twój krok, twój chód.

pozdr serdecznie
Weronika

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam romantycznego Piasta. Rymy lubię, od miłości w wierszach się nie wzbraniam, a więc lektura Twojego sprawiła mi przyjemność. Też kiedyś spotkałam Zaistnienie, tylko w wydaniu męskim, zakończenie było podobne.
A to kilka moich uwag:

Nazwałem ciebie Zaistnieniem,
jakbym nazywał przyszły czas,
a on nim nastał, to już minął
i przeszedł, gdzieś tak mimo nas.

Pamiętasz, było tak upalnie,
powietrze grało rojem pszczół...
Rozbitych myśli korowodom
ptak skrzydłem niebo tnie na pół. ---------> a nie lepiej dla zachowania czasu ciął

To twoje – błękit poszarzały,
to moje chmurne, jak ja sam, ------------> konsekwentnie: to moje - chmurne
i tylko serce się rozdziera
z łoskotem stu spiżowych bram.

Tak cicho krąży mi po twarzy
twój głos niesiony żaglem nut...
Jest już po burzy, ostatni deszcz--------> tak jak Vera ...deszcz ostatni - rytmiczniej brzmi
wystukał mi twój krok, twój chód.

Pozdrawiam cieplutko w kolejny deszczowy dzień

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podoba mi się twój wiersz, płynny, dobże się w miego wczułem.

Tak do tych spiżowych bram to więzienne to raczej by było dziwne, a co do skojarzenia z Horacym to dobrze że się tak kojaży. W tamtym wierszu było o tym że spiż jest wieczny a tutaj też bramy które będą wieczne. Będzie się zmieniać że są otwarte lub nie, bo uczucia czy wspomnień nigdy nie da się wymazać do końca da się je zamknąć, odseparować, ale nie zniszczyć. Podoba mi się to bo odrazu się kojaży z Horacym, czyli jeszcze bardziej eksponuje znaczenie i rozmyślanie nad tym wierszem. A o to chodzi w poezji by pobudzać do myślenia.

A co do ptaka tnącego niebo jest według mnie we właściwym miejszcu i formie. Akcentuje rozłam jaki nastąpił. A poza tym wcześniej był opis tego jak było, a potem następuje chwila rozmyśleń nad tym że to się skończyło. Wygląda to tak jakby podmiot spoglądał na tego ptaka i w jego locie znajdywał opdowiedź, wskazuje na to wykorzystanie deszczowej pogody do opisu co jest całkiem do rzeczy. Według mnie wszystko współgra.

Tak to interpretuję, nie wiem czy dobrze. Ale w każdym razie wiersz jest spox. Pozdr

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Za wszystkie odwiedziny i miłe słowa mocno dziękuję.
Bardzo się cieszę, Sewerynie, z twojego komentarza, z bardzo prostego powodu. Wyjaśniłeś wszystko
to, na co moi przedmówcy zwracali uwagę. Twoja interpretacja to samo sedno. Jeśli chodzi o ptaka
tnącego niebo, to jestem zaskoczony trafnością wypowiedzi. Znaczy to, że udało mi się przekazać to, o czym myślałem. Na trzykropku kończy się czas dawny, przeszły, potem jest tylko dzisiaj...

Ewa Rajska rozumiem, że peelowi za szybko minęła miłość, teraz w sumie tylko może siedzieć i wspominać. >>>
Peelowi nie minęła miłość za szybko, ona mu w ogóle nie minęła, dla niego tylko ta... jest niedościgła...
A nieba co i raz - trochę się zlewają...

Vera Ikon
Beenie podpowiedziało, żeby pozbyć się myślnika - chyba chochlik jakiś, albo licho. Wracam więc do
pierwowzoru. Czuję, że cieplej się zrobiło, papapa

Luthien_Alcarin >>
Wspomniany chochlik, albo licho , skusiło mnie, by dać trzykropek po - żaglem nut. Też przy
przepisywaniu tutaj. Wracam znów do pierwowzoru i go wyrzucam, ale nie ruszę go z drugiej zwrotki za
nic we świecie. On tu tnie czasy i wszystko... Za wizytę - z poważaniem dziękuję i zapraszam, Agatko,
w odwiedziny częsciej.

Veronique Sijka >>
No i o to chodzi, by było miło. Pozdrawiam także miło bardzo.

Piast
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        @Olgierd Jaksztas :) jak tak poszperać w słowach to wiele się można dowiedzieć:) Również pozdrówka     
    • Pustkowie ponure. Pochmurne równiny. Za oknem. Za oknem szeroko otwartym. Za oknem bijącym skrzydłami o ściany. Za oknem nieruchomym…   Blask słońca idzie po podłodze. Wspina się. Wspina powoli. Wyłania się nagle spoza zakrzepłej, stalowej nawały nieba pomarańczowa smuga chylącej się ku upadkowi gwiazdy. Wydaje swoje ostatnie tchnienie tuż nad ziemią. Tuż przed zmierzchem. Ale nie zajdzie. Dopóki nie zajdzie. Albowiem nie zajdzie. Nie schowa się w trzewiach ziemi. Będzie płonąć i jarzyć się jeszcze miliardy lat. Dotykam dłońmi ściany. Przytulam się do niej, przywieram całym ciałem. Przywieram ustami…   Chłód idzie od spodu. Spomiędzy pęknięć i wykruszeń tynku. Brunatne smugi. Te plamy wilgoci bijące po oczach. Bijące stęchlizną odpadające płaty kurzu, zgnilizny, pleśni. Liżące mnie po twarzy języki pozrywanych tapet… Dziwne wzory. Kontury geometrycznych figur. Symetryczne. Niesymetryczne. Jakieś wyspy na oceanie. Pozacierane w połowie niezbadane lądy. . Wodzę palcem po ich obrysie, wystawiając przy tym język jak niedorozwinięte dziecko. I śmieję się. Uśmiecham do asymetrycznego cienia przesuwającego się razem ze mną. I uśmiecham się do nie wiadomo czego.   W lustrze zgarbione truchło. Maszkara. W lustrach. W całej kolekcji luster, których mosiężne ramy zdążyła już pokryć zielonkawa patyna. W lustrach z wychodzącymi od tyłu czarnymi plamami pleśni. W piskliwym szumie nie moje odgłosy. Nie moje. Obce. Przeszywające powietrze elektroakustyczne kaskady niczym w wielokanałowym systemie surround sound. Nawała dziwnie zniekształconej fazy. One mówią. Oni mówią. To mówi. Ono mówi… Kto? Co? Nie! To ja sam. To mój głos. To ja mówię do samego siebie takim właśnie zmienionym głosem. Takim właśnie nieziemskim dźwiękiem. To miliony lat ewolucji. Stałem się tak naprawdę nie wiadomo czym. Jakąś hybrydą. Bytem w połowie żywym i martwym. Jakimś konglomeratem. Mieszaniną kurzu i pyłu. Jakąś mozaiką subatomowych cząstek. Jestem czasem sam sobą, jednocześnie nim nie będąc. Jestem cieniem i ścianą zarazem. W bezdechu. W zamrożeniu trwam.   Albo nie trwam.   I wtedy wychodzę w światło w potwornie zdegradowanej formie. I mówię. Mówię wielokrotnymi głosami. Całym chórem głosów. Ale cicho. Tak bardzo cicho. W niskich rejestrach. W poddźwiękach słyszalnych tylko przeze mnie.   Krzesło przede mną, za mną. Albo obok.... Jakieś krzesło. Co to za krzesło? Skąd się tu wzięło? Pojedyncze krzesło stojące pośrodku zamkniętej przestrzeni. Napromieniowanej strefy. W obskurnej kloace rozsypanego dawno życia. Podchodzę, aby usiąść. Ale nie usiądę. Odchodzę. I znowu patrzę się nań w nieskończoność oczami kogoś albo czegoś. Tym widzeniem nie swoim. Tym spojrzeniem zdezintegrowanego jestestwa. Tymi oczami kogoś zupełnie obcego. Tymi oczami pożyczonymi, bądź danymi mi na chwilę, abym mógł dojrzeć jedynie przedmiot mojej fascynacji. Więc patrzę. Wpatruję się w to drewniane truchło materii. W to spaczone, trzeszczące. Skrzywione…   Jakiś trzask. Krótkie zgrzytnięcie. Kto tu jest? Ktoś tu jest jeszcze poza mną? Kto? Nikt. To ja sam. To tylko ja sam tak mówię do siebie. Albo i nie mówię wcale, a tylko udaję mówienie. Ale jednak mówię do siebie, mówiąc innymi głosami. Całą tą obcą zbieraniną dźwięków i nie-dźwięków. Jakimiś takimi tonami, co uległy dawno zwyrodnieniu jak zdeformowane stawy artretyka. Co mi jest? Coś mi jest. Z pewnością coś mi jest. Albowiem dostrzegam jakieś obrazy płynące z wnętrza, z otchłani. Takie obrazy. Takie właśnie obrazy. Takie właśnie… Zmieniłem się nieodwracalnie. Przemieniłem. Uległem metamorfozie jak Gregor Samsa. Ale stałem się czymś, co tylko na pozór przypomina robaka, mimo że poruszam skrzydłami… Ale tak naprawdę to są moje ręce, tylko takie chwilowo inne. Dlaczego inne? Albowiem są inne…   Mówię. Mówię. Wciąż mówię do siebie. Albo do czegoś. Albo do niczego, co jest bardziej prawdopodobne. Wnikam w swoją własną bezcielesność w tym całym metafizycznym konstrukcie postrzegania. A kiedy tak mówię, to dziwię się samemu sobie, że mogę tak mówić. Że mogę uakustyczniać otchłań nie mającą w sobie żadnego dźwięku i czasu. A gdzie w tym wszystkim logika? Nie ma logiki. I nigdy jej nie było. To taka nielogiczna bezcielesność, co implikuje anormalne widzenia i niekonkretność przedmiotów. One się dwoją i troją. Jarzą się wewnątrz dziwnym światłem. I wirują niczym gwiazdy, niczym drobinki kurzu w smudze blasku. I milczą. Milczą, ponieważ to ja mówię za nie. Mówię ich głosami, które mogłyby wybrzmieć tak właśnie albo inaczej. Albo jakoś jeszcze inaczej … Bądź inaczej…   A więc znowu krzesło. Pojedyncza konstrukcja olśniona pomarańczową smugą słońca. Albo czegoś jeszcze. Mógłbym na nim usiąść, ale nie chcę. Wolę patrzeć. Podziwiać. Bo gdybym usiadł to od razu stałbym się istotą z blasku, co rozprasza się w mgnieniu oka. W krótkim błysku nuklearnego flesza. A więc patrzę się nań, stoją albo unosząc się nad ziemią o parę centymetrów jedynie. Co mi jest? Co mi jest, że lewituję i przenikam rzeczy nie wywołując żadnej z nimi interakcji? Coś mi jest. Albowiem jest. Więc patrzę. Nie mogę oderwać spojrzenia od tego przedmiotu. Od tej zdewastowanej struktury przeszłości. Kiedyś na nim siedziałem. Albo przed chwilą. Jednakże chwilą, mgnieniem, które stało się wiecznością.   Jestem tutaj. Nie jestem. Jestem, nie będąc niczym, zarazem. Spoczywam, dotykając stropu, sufitu… A więc znowu się unoszę w zatęchłym strumieniu powietrza. Spoczywam w bezsile i kurzu. W kołyskach z pajęczyn. W jakimś bąblu. Bakteryjnej otoczce. Spoczywam jako coś. Albo coś…   W przyczajeniu….   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-05)      
    • @Dagmara Gądek no to skoro moje Ci przypadło no to bo ja wiem jestem zaszczycony? ;)) @violetta tylko, że ja akurat cyrki zmyślam ;))
    • @Somalija też kupię:)
    • @violetta Kupiłam dwie...

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...