Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

dzwon


Rekomendowane odpowiedzi

Delikatny błękit na niebie wiosennym,
W drodze koleiny jeszcze mokre deszczem,
A na polu zboże w soczystej zieleni
I nagle dźwięk dzwonów zatrzymał powietrze.

Jezioro jak lustro odbija promienie,
Zastygła w bezruchu szemrząca osika,
Ze wzgórza las sunie dębów wielkim cieniem
Strofując gaduły: "Dzwon mówi - już cisza".

Urwał śpiew skowronek, co nad polem wisi,
Szarak zamarł w słupku, zaprzestając kicać,
A łanie stanęły w tej niezwykłej ciszy,
Bo Dzwon Jakubowy z oddali już słychać.

Z dzwonnicy na wzgórzu dziś bije radośnie,
Stawia świat na nogi w świąteczny poranek.
Powtarza miarowo swoim biciem głośnym:
"Pańskie Zmartwychwstanie, Pańskie Zmartwychwstanie..."

Ludzie, którzy co dnia giną w durnych swarach,
O byt ciężko walcząc z systemem nieznanym,
Pokorą złamani jakby, w jakich czarach,
Pieśń chwały śpiewają idąc za swym Panem.

Ubrani odświętnie, głowy opuszczone,
Modlitwie chwalebnej oddani bez reszty
A dzwon głośno bije i na wszystkie tony,
Pragnąc chwałę Pana na Warmii obwieścić.

Msza rezurekcyjna już się rozpoczyna,
W katedrze zniknęli zatroskani wierni.
A echo po mieście wędrówkę zaczyna
Ganiając po rynku, ginie u podcieni.

To znów ożywione olsztyńską starówką
Tak niby przypadkiem zajrzało na zamek.
Tłamszone po drodze tą "wolnością" ludzką,
Ma siłę powtarzać: "Pańskie Zmartwychwstanie...
Pańskie Zmartwychwstanie, Pańskie Zmartwychwstanie..."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja bym ten wiersz sobie zabrał, bo lubię niekiedy (np. dziś) niespieszne,
plastyczne opisy. Brakuje mi co prawda nieco "głębszej refleksji", czy jak
to nazwać - czegoś co uzupełniało by ten opis, w materii interpretacyjnej
wzbogacało tekst. Wiem, że mamy "ateizm" i codzienne, nieznośne zabieganie,
ale to chyba ciut za mało.
Tak czy inaczej - biorę:) No i niezmiernie ciekaw jestem dalszych komentarzy,
oj niezmiernie...
Pzdr!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hm, propozycja dziwna, mało myśli, za to dużo lania wody, w dodatku święconej. Jedyne, co z tego wynika, że jedynym ukojeniem życia jest procesja - może tak, może nie, nie wiem. Problem z takimi tekstami jest taki, że żarliwi obrońcy są gotowi negowac opinię, jako naruszanie pewnych regionów ich wiary. Mnie osobiście to dzieło znudziło, nie wierzę po prostu w takie jasne tonacje, chociaz tekst stara się pzrekazac pewną harmonie i spokój.
Zatem zostawiam pole do dyskusji, obaczym, co będzie dalej.
Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie się podoba. Delikatnie namalowany obrazek, taka zgrabna akwarela poranka pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych.
Dobrze, że wśród różnych wierszy na tym forum, można przeczytać też takie mniej wydumane, trafiające do czytelnika bez większego wysiłku, a doskonale oddające klimat.
Zresztą lubię Jacku czytać Twoje wiersze .
pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

pierwszy wers w całości do przeróbki -
co w poezji ma znaczyć słowo: "delikatny błękit"?
albo "niebo wiosenne" ?
no i ta tautologia: "błękit na niebie"; /???

piątą i szóstą strofę odważnie wykreśliłbym, bo wadzi mi to zawężenie do Warmii, to po pierwsze primo; a po drugie primo:są słabe, po prostu;
po trzecie primo wiersz na tym skróceniu dużo by zyskał w czytaniu, stałby się bardziej treściwy i jednorodny;
mam zastrzeżenie do przedostatniego wersu ostatniej strofy: "ateizm ludzki" ; brzmi naukawo, a w poezji wręcz bladawo, nijako;
czy nie można tu coś adekwatnego podłożyć aby zachować sens?

pozdrawiam.; J.S.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przemilczę skowronka, szaraka i łanie.

Co tu widzę: z jednej strony „procesja chwalebna”, „pieśń chwały”, „Pańskie Zmartwychwstanie”, a z drugiej „zatroskani wierni”, „pokorą złamani”, „głowy opuszczone”. Gdzie radość?
Wierni w katedrze, ateizm na rynku?

Pozdrawiam, jeszcze świątecznie :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opuszczamy kiepski piwerwszy wers. Zaczynamy od drugiego.

"W drodze koleiny jeszcze mokre deszczem,
A na polach zboża w soczystej zieleni
Nagle dźwięki dzwonów wstrzymały powietrze" (itd)

dalej też kilka rzeczy do zmiany, skrócenia etc.

np.: Strofując gaduły: „Dzwon mówi – jest cisza”.
na: Strofując gaduły: „Dzwon mówi – więc cisza”.

np.: Bo Dzwon Jakubowy z oddali jest słychać.
na: Bo Dzwon Jakubowy z oddali już słychać.

np.: „Pańskie Zmartwychwstanie, Pańskie Zmartwychwstanie…….”
na: Śmierć i Zmartwychwstanie, Śmierć i Zmartwychwstanie

etc.

A OGÓLNIE: treść naciągnięta do rymów, albo rymy do treści;-)
Szczególnie kiczowate pierwsze wersy zwrotek. spójrz, że lepiej
wygląda ich opuszczenie. myślę, że do wyszlifowania, przemyślenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wody święconej to tu akurat brak. Jestem zaskoczony interpretacją.
Ten wiersz zatrzymał kilka chwil poranka pierwszego dnia Wielkiej nocy. Chwil w których bije dzwon i nic więcej. Jasne tonacje - czy one są nudne?

Pozdrawiam Jacek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Przemiły Imienniku!

Dla mnie błękit ma setkę odcieni a niebo ich nieskończoną ilość. Inny ma kolor o poranku na wiosnę, inny latem, jesienią czy zimą i dlatego tak napisałem. Wiosenne poranne niebo zachwyca wręcz swoją delikatnością.
A teraz:
- po pierwsze primo: uważam, że strofu 5 i 6 sporo wnoszą. Peel (dźwięk dzwonu) opisuje ludzi na procesji, zaspanych, ociężałych jakby przytłoczonych sprawami doraźnymi. Pan dla nich gdzieś tam zmartwychwstał - oczy jeszcze mają na uwięzi. Ja pisząc ten wiersz stałem duchem przy olsztyńskiej katedrze św. Jakuba.
- po drugie secondo może i są słabe ale są tacy którym się podobają
- po trzecie tercio słowo ateista jest obecnie bardzo popularne
Specjalnie dla Ciebie mam propozycję innego zakończenia:

To znów ożywione olsztyńską starówką
Tak niby przypadkiem zajrzało na zamek.
Tłamszone po drodze tą „wolnością” ludzką,
Ma siłę powtarzać: „Pańskie Zmartwychwstanie……”

pozdrawiam Jacek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasem mam wrażnie, że - jak się juz ustawi w główce, juz i formę i to wypowiedzi i rytmika juz jako tako leci - coś blokuje mysli, sprawnośc wyrażania mysli. Pamiętam zdanie Jacka Muchy, który po napisaniu "sonetu" napisał mi w komentarzu, że w pisaniu formą (tu chyba mojem słów składaniu) brakuje mu w odczycie owego polotu, a zdania są sztuczne. Tu nie chodzi ani o wrażliwość, ani o zadziornośc, ani o inne filozofie. Dla mnie tautologicznym prawem w poetyce rymowanej (jakże On drwił ze słów aksjomatka), jest rytmika i porządek akcentacji. Wszystkie pierdoły tyczące sie prozodii. Z drugiej zaś strony leży forma (dziś błędnie rozumiana jako) równośc sylabiczna wersów. No to do sedna. Jeśli idzie o akcentacje: błędy proklityczne i enklityczne, brak wzorca rytmicznego. Jeśli chodzi o formę (hihi) "dwunastka" jak szablą ciął w układzie sześć na sześć. Jednak pomimo tego układu nie ma się pewności w odczycie wyrazów. (Brak stopy wierszowej.) Dzieje sie tak dlatego, że akcent logiczny lata gdzie popadło. Nie wydaje mi się, aby był to świadomy zabieg, ponieważ sielankowa treść jawnie dysonansuje z tym dziwnym nastrojem. W rezultacie wiersz męczy a nie płynie. Pominę zalecenia fomy przy sielskich pieniach. Wszystko to sprawia wrażenie przegadania. Zabieg chociażby epiforycznego przegadania miałby sens, gdyby zładzić te barbarzyńskie akcentacje. Mierna stylizacja językowa "Bo Dzwon Jakubowy z oddali jest słychać."- to błąd frazeologiczny. Jest oczywiście staropolska gwara, w której czasownik nalezy na koniec stawiać, ale to raczej ze szlachecka trąci mową aniżeli siołem podjeżdża. W żadnym atlasie gwary nie doszukałem się takiego wyrażenia. Zastanawiam się nad "mieszczeniem się w procesji". Rozumiem myśl ale wobec "ateizmowania" to wyrażenie jak nie patrzeć jest błędem synaktycznym. Nie wchodzi w grę newspeek nawet a`la Reymont`owski, bo frazeologia jest niejednolita. Pozdrawiam uczenie. Hihi. Niech mi ktoś teraz powie, że komentarz winien być refleksją nad utworem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • - Ma? - Da. - Kasza jeża. - Że ja z saka dam.    
    • - Jada; jeża kanapka, jak pana. - Każe - jadaj.                
    • Tekst powtórkowy     Zastygam z nożem w dłoni na krawędzi chaosu. Przepaść przede mną ogromna. Nie mam gdzie uciec. Szkoda, że nie dobiegłem do ściany. Mógłby chociaż walić głową w mur. Pozostało tylko jedno. Odwrócić się, by ujrzeć co jest za mną. Przyjąć na klatę dosłownie wszystko, cokolwiek zobaczę. Też tak uczynię. Czuję nagle pustkę w głowie i cholerny chłód. Za cienkie ścianki, a nie założyłem beretu.   Widzę siebie na podłodze, ubabranego krwią ukochanej. Skąd wiem, że akurat z niej wyciekła? Pragnę ją znowu przytulić, ale krew przytulić trudno. Kawałek udka też. Zlatuje z mlasknięciem. Aż mi głupio. To chyba profanacja zwłok. Mówię: przepraszam.   Na próżno, gdyż leży biedna w kałuży koloru pomidorka, dosłownie rozbebeszona i nic do niej nie dociera. O co tu chodzi? Rozumowanie spowite mgłą. Dokładam wszelkich starań, by włożyć wilgotne wnętrzności z powrotem do brzucha, jako zadośćuczynienie. To nie takie proste. Spływają mi z rąk. Zastygam jednak w zastanowieniu. Przecież nie mam gdzie. Ona już żadnego brzucha nie posiada. Ciało jak ten rozłożysty kwiat, rozmazane na parkiecie. Trochę ją zgarniam w jedno miejsce, by nie wpaść w poślizg przy wstawaniu. Wstaję.   Lecz i tak mam wrażenie, że chodzę w gęstym kompocie z kościanymi pestkami. Ślizgam się na gałce ocznej i upadam wprost na ukochany bajzel. O mało co, a straciłbym wzrok, gdyby zostało nadziane na wystający szpikulec złamanego żeberka. Na szczęście musnęło tylko policzek. W nieruchomym wzroku jednej źrenicy, widzę wiele retorycznych pytań, lecz najważniejsze brzmi: dlaczego? Skąd mam do diabła wiedzieć. Przyszedłem, usiadłem, zobaczyłem. Ale to wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Nie wiem, czy moje zmysły i ja, to jedno i to samo.   On tu jest cały czas, jakby poza moją świadomością. Czuję jego obecność. Czasami najtrudniej uwierzyć w to, co po gębie tłucze, podpala wzrok i patrzy, aż popiół zostanie. Myślę intensywnie. A przynajmniej myślę, że myślę. Jak tu się dostał i czy to w ogóle możliwe. Muszę uwierzyć, że tak. Zniszczył nie tylko jej świat, ale także mój. Cholerny dupek morderca.   Wystaje nieokreślonym obrazem z ciała, jakby pragnął oklasków z racji swojej wielkości. Przyszpilił ukochaną nie wiadomo czym, niczym motyla w gablocie. Na dodatek rozgarnął byle jak na wszystkie strony. Za grosz artyzmu. Dlaczego go nie zauważyłem, gdy upadłem na zwłoki? Nawet musiałem się o niego oprzeć przy wstawaniu. Świadczą o tym krwawe ślady moich palców na jego gładkiej, parszywej powierzchni. Jakiej powierzchni? Co ja plotę. Znowu ześwirowany warkocz?   Przede mną pojawia się znikąd. Wielki jak góra, leży mózg. Wiem że to mój, chociaż nie wiem skąd ta pewność. Jak mogę cokolwiek myśleć, skoro ta szara ciastowatość istnieje poza mną. Teraz będzie mi łatwiej odszukać prawdziwe ja. Zaczynam się wspinać po ogromnych gąbczastych zmarszczkach. Wykrawam wielkie kawałki i szukam swoich myśli. Bezskutecznie. Odkładam dokładnie w to samo miejsce, żeby nie namieszać i nie zgłupieć do reszty. Dostrzegam jakieś dziwne wybrzuszenie. Tnę je nożem w nadziei, że znajdę swoje: ego. Niestety, nic tam nie ma. To tylko większa fałdka, odstająca od reszty.   Nagle mam wrażenie, że leżę na: zimnej, płaskiej skale. Z góry ścieka woda, oświetlona słabym blaskiem dalekiej szczeliny, do której muszę dotrzeć. Na domiar złego, nade mną wisi to samo. Bardzo nisko. Prawie dotyka spoconych, zdenerwowanych pleców. A najgorsza jest przytłaczająca klaustrofobia.   Wiem, że sufit cały czas nieznacznie się obniża. Czy zdążę wyjść, czy też zostanę nadzieniem skalnej kanapki. Żebym tylko do jakiegoś wgłębienia nie wleciał, bo wszystko wokół szare. Trudno zauważyć dziurę, przy słabym świetle. Gdybym został uwięziony na dobre, niczym sardynka w puszce, to będę czekał w ciemności na śmierć, nie wiadomo jak długo, nie mogąc nic na to poradzić.   I znowu zmiana otoczenia. W oddali, prawie przy wierzchołku, widzę otwór w ogromnym mózgu. Podchodzę bliżej i zaglądam do wewnątrz. Na dnie spoczywa coś w rodzaju zwierciadła. Odbija błękit nieba. Jest dokładnie widoczne, a przecież otwór zasłaniam sobą. Czyżbym był przezroczysty. Spoglądam na dłoń. Nie widzę przez nią mózgu. O co w tym wszystkim chodzi. A może tylko w zestawieniu z lustrem, przenika przeze mnie światło?   Zatem czaszka nie jest zupełnie pusta, skoro myślę, to co robię. Coś tam jeszcze jest.   Część ukochanej jest schowana w podłodze. Dopiero teraz dostrzegam wokół wystające klapki parkietu pomieszane ze skórą i tłuszczem. Na jego umownym boku sterczy kawałek jelita. Musiało się przykleić, gdy rozrywał ciało. A wszystko czerwonawo-różowo-szare. Tatar do spożycia jak nic. Żółtko tylko wbić.   Zdecydowanie coś ze mną nie tak. Nie mogę się połapać w tym wszystkim. Dziwaczne rozmyślania rozsadzają umysł. Przecież to moja najdroższa. Jak mogę tak spokojnie o tym myśleć. Układać obrazy gastronomiczne. Może dlatego, że od wczoraj nic nie jadłem. Ciekawe czemu? Odruchowo łapię głowę, żebym miał pewność, że jeszcze ją mam i myślę tym co trzeba, a nie czym innym. Obawiam się jednak, że to bardzo złudny spokój.   Możliwe, że część bodźców, tych najbardziej ostatecznych, nie dotarła jeszcze do mojego mózgu. Broni żywiciela na wszelkie sposoby, rzucając przed nim zasłonę innych doznań, bym traktował to co widzę, jak swoisty spektakl z efektami specjalnymi i zapomniał o tym, co najbardziej boli. Lecz w końcu i tak trzeba będzie wyjść z teatru, przystanąć, popatrzeć i w jakąś rolę uwierzyć.   Nagle widzę ogromne ręce. Obejmują pofałdowany, szary kopiec i zaczynają go dźwigać w kierunku nieboskłonu. Turlam się i spadam na coś w rodzaju trawy. Mam chyba sto procent pewności, że moja głowa nie jest pusta, bo gdy ją poruszam, to coś się obija o wewnętrzne strony i słyszę przytłumione odgłosy. Dotykam ją dwoma rękami i po raz kolejny jestem nieco zdziwiony. Kopułę czaszki mogę odkręcić. Też tak czynię. Odkręcam z kościanym zgrzytem, który skrzypiąc, rozwala echem ściany pustki wokół... ale nie nade mną i jakby niezupełnej. Wyczuwam jeszcze większy ciężar w środku. No cóż – myślę sobie – wyjmę i zobaczę, co to jest.   Coś mi dzisiaj: zdziwieniami obrodziło, lecz za dużo tego. Przestaje to robić na mnie wrażenie. Trzymam w dłoni: żelazną duszę. Jednocześnie dostrzegam w oddali stół, chociaż pojęcia nie mam, skąd się nagle wziął. Coś na nim stoi. Podchodzę bliżej. To starodawne żelazko. Widzę też koszulę. Wiem, że to moja. Strasznie pognieciona. Jak psu z gardła wyciągnięta. Prawie odruchowo wkładam żelazo do wnętrza żelazka. Staje się gorące, chociaż dusza była zimna. Zaczynam prasować.   Trudno mi idzie. Nie prasowałem już wiele długich lat, lecz za każdym przesunięciem gorącej powierzchni po cienkim materiale, jest mi dziwnie lżej. Widzę jak zgniecenia zanikają. Jakby coś ze mnie ulatywało i wlatywało jednocześnie. Niechcący dotykam gorącej części. Nie narzekam. Prasuję dalej, chociaż cholernie boli. Po jakimś czasie, wygląda świetnie. Gładka jak pupcia niemowlęcia. Odczuwam wielką ulgę. A nawet jestem szczęśliwy. Zakładam ją na siebie. Co z tego, że już jedną mam. A kto mi zabroni. Na ręce nie ma żadnych bąbli, ale ból nie ustępuje.   W oddali widzę ciemną chmurę, a pod nią rozwieszony sznur. Na nim wiele powieszonych, brudnych, samotnych koszul. W porywach wiatru, wyginają się na wszystkie strony z przepalonymi dziurami. Jakby chciały się oderwać, jakby tęskniły, lecz wybór został im odebrany. Przygnębiający to widok. Mam wrażenie, że czas się do nich skończył. A zatem przemijanie też. Będą wisieć bez końca. Przy mnie jest spokojnie i w miarę jasno, ale jakoś mnie to nie cieszy. Nie patrzę już więcej w tamtą stronę. To ponad moje siły. Wiem, że nie mogę im pomóc. Nie mam takich możliwości. Jestem tylko.   Z tym złudnym spokojem jednak coś nie tak. Przede mną, jakby znikąd, pojawia się szklana trumna. Unosi się lekko nad ziemią. Nie wiem dokładnie, co zawiera. Przed chwilą byłem przekonany, że jest blisko mnie. Idę w jej kierunku. Domyślam się kogo tam zobaczę. Jestem coraz bliżej. Spód trumny, porusza delikatnie zieloną trawę, na kształt obrazów, dotyczących mojego życia. Takiego jakie było naprawdę, a nie takiego, jakie ja widziałem. A niby skąd to wiem?   W środku dostrzegam coś w rodzaju mgły. Snuje się wewnątrz nieustannie. No cóż. Zdziwienie mnie nie opuszcza. Mgła wolno opada na dno. Taki obiekt w trumnie jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Niczym w białym puchu, widzę: kwiat paproci. Jest dużo większy, ładniejszy. Oderwany od macierzystej rośliny, której tam nie ma. A jednak zakwitł. Ma coś takiego w sobie, co przyciąga mój wzrok.   Nigdy go nie widziałem, nawet na zdjęciu, ale wiem na co patrzę. Nie mogę tego pojąć. Tej niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Wiem tylko, że zakwita raz w roku. Czyżby tak samo raz... a później już cały czas?   Krwawi, lecz za chwilę krew zamienia się w białego motyla. Przenika przez przezroczyste wieko i nagle znika.   Mam wrażenie, jakbym miał coś przekazywane, obiektami i sytuacjami, które są mi znane lub poznaje je dopiero teraz. W przeciwnym wypadku bym nie wiedział, na co patrzę i zupełnie bym tego nie ogarnął.   Nagle w absolutnej ciszy wieko się otwiera. Kwiat płynie w moim kierunku. Dlaczego nie mógł przeniknąć, tak samo jak motyl? Jest coraz bliżej twarzy. Widzę wszystkie szczegóły. Wchłania się przez nią do otwartej głowy, lecz z niej nie ucieka. Wiem o tym. Czuję przyjemne ciepło.   Znowu stoję samotny w tym dziwnym świecie.   Zakrywam czaszkę kopułą, którą zdjąłem, bo zaczyna padać. W tej chwili nawet głupi deszcz mnie raduję, bo jest taki: rzeczywisty, namacalny... lecz jednak nie chcę, żeby naleciał do środka.   Mimo wszystko czuję, że wnętrze głowy coś wypełnia, a połączenie wokół robi się trwałe. Jest trochę bardziej ociężała, lecz jednocześnie lżejsza.    Zgubiłem nóż, lecz nie odczuwam straty. Chyba dlatego, że jestem tak samo głupi, jak byłem na początku.
    • gdzieś w oddali dzwonki dzwonią jakby ktoś na coś zapraszał poetycko wszędzie wkoło uśmiechnięta wiara nasza   pośród kwiatów hen na łące widać ścieżkę pozłacaną lśnienie słońca jest początkiem jak dywanem skryło całą   tam horyzont lasu szarość drzewa tęsknią mgłą spowite czegoś jednak wciąż za mało znów zakwita prozą życie   *** już nocka zalśniła gwiazdami księżyc choć świeci to śpi więc zaśnij cichutko dla ciebie czas jest a w nim upragniony twój sen
    • @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki:)↔Bardzo mi przypadł do gustu Twój wierszyk:) Pod względem rymów, też:)↔Pozdrawiam:))) @andreas ↔Dzięki za całkiem zmyślny wierszyk księżycowy. A zatem współpraca, przeważnie popłaca:)↔Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...