Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

mój twór „poniedziałek” dziełko przynajmniej maksymalnie średnie (w moim odczuciu)
już po niespełna 20 godzinach znalazło się na stronie numer 2
co jest jednoznaczne z odejściem jego w niebyt, przynajmniej na tym forum
przez co tak naprawdę nie dane było nikomu mnie czegoś nauczyć
a młodsi piszący zostali pozbawieni podejrzenia mego warsztatu
i nauczenia się czegoś np. czytając komentarze tych bardziej doświadczonych
winę zwalam na limit 24 h, i w tym wątku bym prosił o potwierdzenie
lub obalenie mych przekonań co do niesprawiedliwości związanych z tym nowym przepisem
albo wytłumaczenie mnie prostemu czemu służyć ma skrócenie limitu 48 h o połowę
w moim odczuciu mija się teraz to wszystko z celem w jakim
został założony szacowny org

rozżalony pozdrawiam

p.s.
Limit 72 H to jest to

koń

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




ja już wiele razy na ten temat pisałam. zgadzam się z Tobą
Marianie. mój wiersz też jest już na drugiej stronie
i nic na to nie poradzę :/ sama napiszę jeden gdzieś
na tydzień i jeśli go publikuję, to szybko ucieka.
niestety. dlatego czasami w czasie czytania
cofam się o 5 stron.

pozdrawiam serdecznie Espena Sway :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ja popieram ten nowy dział. mógłby się
nazywać 'dla średnio zaawansowanych'
i publikowali by w nim Ci, co już
potrafią w miarę dobrze pisać

na ten cel można by poświęcić "warsztat"
bo jednak przydatność tego tworu budzi trochę wątpliwości
a częściowo miejsce warsztatu zająłby dział początkujących
ze swym limitem 24 H idealny do tego celu ...


pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ja popieram ten nowy dział. mógłby się
nazywać 'dla średnio zaawansowanych'
i publikowali by w nim Ci, co już
potrafią w miarę dobrze pisać

na ten cel można by poświęcić "warsztat"
bo jednak przydatność tego tworu budzi trochę wątpliwości
a częściowo miejsce warsztatu zająłby dział początkujących
ze swym limitem 24 H idealny do tego celu ...


pozdrawiam

popieram, warsztat to dla debiutów dobre miejsce
Opublikowano

Popieram limit 48 h ( jest wystarczający w zupełności moim zdaniem). Poezja org. przechodziła już chyba wszystkie limity czasowe jakie są możliwe, wydaje mi sie jednak, że ten 48 h jest najbardzie dogodny. Zwłaszcza, ze nie wszyscy maja stały dostęp do internetu i mogą czytać wiersze bez przerwy.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



a co ma limit czasowy do tego? jak ktoś zechce uważnie przeczytać to i tak przeczyta. nawet gdyby miał się cofnąć o dziesięć stron.

zegarmistrz - precyzja
strażak - odwaga
kucharz - zmysł smaku
zapaśnik - siła
poeta - rozdrganie psychiczne, mimozowatość, choleryczność, wydumywanie problemów,
dziwaczność, zadufanie w sobie ...

a mi nie chce wertować sie niczego,
ten org jest stworzony pod pewien typ ludzi
i niektórzy w swoich działaniach mogli by to uwzględnić ...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



a co ma limit czasowy do tego? jak ktoś zechce uważnie przeczytać to i tak przeczyta. nawet gdyby miał się cofnąć o dziesięć stron.
a mi nie chce wertować sie niczego,
ten org jest stworzony pod pewien typ ludzi
i niektórzy w swoich działaniach mogli by to uwzględnić ...

trudno. książek też nie czytasz?
Opublikowano

Masz mój podpis pod petycją:] Sam zaglądam tu z różną częstotliwością, a przyznaję, że dość rzadko, choć zdarza się, przeglądam poprzednie kawałki. A jak się jakiś noepodobny trafi, albo i kilku, to kaplica, bo mnóstwo śmiecia jest, co skutecznie zniechęca. Choć rozumiem też i tych, którzy mają kilka dobrych pomysłów, a nie mogą ich umieścić...

PS Ostatnio przeczytałem dużo książek, ale tylko Szekspira, bo on nie ma tych nudnych opisów:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



a co ma limit czasowy do tego? jak ktoś zechce uważnie przeczytać to i tak przeczyta. nawet gdyby miał się cofnąć o dziesięć stron.

i tu masz rację, często cofam się do ulubionych wierszy lub do tych co nie zdążyłam skomentować lub zwyczajnie pozdrowić autora dając mu uszanowanie!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




z kompa nigdy
a ślepnę
b mam nawyk ślinienia stron przy przewracaniu i z monitorem wychodzi to co najmniej niezręcznie

jeśli ślinisz monitor to wypada mi tylko współczuć. to rzeczywiście jest duży problem :]
Opublikowano

też popieram limit 72h, to bez sensu, że człowiek dopracowuje czasem długo swój wiersz, w końcu go umieszcza na forum, a na następny dzień już go nie ma... :/ niektóre wiersze mają po 2 komantarze... bo zwyczajnie nie są zauważane, tez nie lubię wertować...

LIMIT 72h!

pomysł le mal też niezły - dział dla średnio zaawansowanych.. bo w P jest tyle nijakości :/

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...