Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Śmierć poety


Rekomendowane odpowiedzi

M. był poetą. A "być poetą" znaczyło dla niego nie tylko: "pisać wiersze" - każdy element życia M. podporządkowany był poezji. I - jak to bywa w przypadku poetów - egzystencją jego targała jedna zasadnicza obawa: obawa przed własną małością. Z jednej strony M. czuł, że został przeznaczony do czegoś wielkiego, że przypadła mu w życiu do odegrania rola doniosła; z drugiej jednak strony niepokojąco odczuwał własną nicość w obliczu trzydziestowiekowej historii literatury. Z czasem obawa ta urosła w M. do rozmiarów paranoi. Przestał czytać innych poetów, ilekroć bowiem natrafiał w czyimś tomiku na choć jeden udany wers, czuł się okradziony z własnego, jeszcze nieuświadomionego pomysłu. Własnych pomysłów M. również się bał. W najczarniejszych snach widział, jak pomysł jego życia okazuje się być kalką, kopią, plagiatem z jakiegoś grafomana żyjącego kilka wieków przed nim.
Dlatego właśnie M. nie pisał. A skoro nie pisał, nie mógł publikować. W niczym to jednak nie przeszkadzało mu być poetą, przeciwnie - wzmagało w nim tylko poczucie bezradności i osamotnienia w cierpieniu, które dodawało jego nieistniejącej poezji autentyczności i dramaturgii.

W końcu jednak M. osiągnął ten wiek, w którym nad człowiekiem zawisa złowróżbne jak katowski topór "teraz albo nigdy". Poczuł, że jeśli w ciągu najbliższych dni nie zrealizuje swoich marzeń o wielkości, to drzwi poetyckich salonów zamkną się przed nim na zawsze.
Kilka dni później otrzymał pocztą dziwny dokument.
Na zwykłej, nieco pożółkiej kratkowanej kartce czarnym atramentem wypisano chwiejnym pismem:

Na podstawie art. 3 ust. 5 ustawy z dnia 21 listopada 1867 r. wzywa się obywatela M. do osobistego stawienia się celem ucięcia mu głowy.

Pod spodem nie było pieczątki, tylko dziwaczna parafka.
Data nieomylnie wskazywała, że M. pozostał dokładnie miesiąc życia. Zdając sobie z tego sprawę, pobladł, ale po kilku głębokich oddechach poczuł w sobie nagle gorączkowy optymizm, jakiego nigdy w życiu nie zaznał. Szybko podbiegł do biurka, gdzie ciągle leżały czyste kartki i pióro. Nie namyślając się wiele, zaczął pisać:

Za miesiąc zetną mi głowę. Za trzydzieści jeden dni umrę. Zostało mało czasu, ale wciąż jeszcze dość, aby mi się udało.
Czuję już na spoconych plecach zimny oddech śmierci. Jakież to inspirujące – tak, czuję, że teraz właśnie, w ciągu tych trzydziestu jeden dni, powstanie moje Opus Magnum. Muszę tylko wylać to wszystko z siebie na papier – mam miesiąc, cały miesiąc. Nikt w dziejach literatury nie tworzył jeszcze pod taką presją! Ten niezwykły strach wyzwoli we mnie nieznane dotąd pokłady geniuszu!
Ileż to razy narzekałem na brak cierpienia! Jakże ja w głębi duszy chciałem cierpieć! Mieć raka, trąd, suchoty i umierać powoli, by móc to wszystko opisać! Ileż razy modliłem się, by bakterie latały wokół mnie wielkie jak chrząszcze, by wybuchła wojna, bym stracił wszystko! Teraz dostałem wreszcie to, o co prosiłem – i to nie w postaci jakiejś pretensjonalnej śmiertelnej choroby, lecz prawdziwego wezwania z głębi piekła, zapewne od samego Szatana! Książę Ciemności osobiście pofatyguje się po moją głowę, ale zanim mu ją oddam, stworzę najpiękniejsze poematy, hymny, sonety i elegie takie, jakich jeszcze żaden śmiertelnik nie napisał.
Zapalę świece i zaciągnę zasłony – tak, zaciągnę zasłony! I już do końca życia nie zobaczę światła słonecznego ani elektrycznego, tylko drgające, niepewne światło świec! Moje oczy nabiegną krwią i na zawsze zatrze się we mnie granica między dniem a nocą. Cóż ja wtedy będę mógł stworzyć!
I alkohol, dużo alkoholu! Tak jest – muszę być ciągle odurzony alkoholem, to pozwoli mi uwolnić umysł z okowów rzeczywistości! Wystarczy tylko ująć pióro w dłoń i pisać, pisać – aż do końca! Miesiąc bez snu, bez jedzenia, bez światła, z ciążącym nad głową wyrokiem śmierci – lepszych warunków nie mogłem sobie wymarzyć!

Przez cały następny tydzień M. czekał na natchnienie. W ciemnym pokoju, w świetle świec, odurzony alkoholem napawał się swoim cierpieniem, niemal odkrawał od niego nożem grube plastry i rozkoszował się nimi. To było właśnie to, o czym przez całe życie marzył.
Ale natchnienie nie przyszło. Ani po tygodniu, ani po dwóch, ani po trzech. M. pozostało już zaledwie kilka dni życia. Rozgorączkowany pogrążał się coraz głębiej w szaleństwie.

Dzień przed datą ścięcia M. umarł. Nie pozostawił po sobie żadnego, choćby najkrótszego wiersza. Na biurku został tylko tajemniczy dokument i notatka, którą sporządził zaraz po jego otrzymaniu – na tym samym kratkowanym papierze, tym samym czarnym atramentem i tym samym chwiejnym pismem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo mi się podoba. Przede wszystkim pomysł, ale wykonanie też świetne, czyta się płynnie.
lit w ost. akapicie zostało -> został
Końcówka świetna i ten fragment pisany przez M. - bomba.

"Ileż to razy narzekałem na brak cierpienia! Jakże ja w głębi duszy chciałem cierpieć! Mieć raka, trąd, suchoty i umierać powoli, by móc to wszystko opisać! Ileż razy modliłem się, by bakterie latały wokół mnie wielkie jak chrząszcze, by wybuchła wojna, bym stracił wszystko!" - ten fragment trafił do mnie najbardziej :)

Podsumowując - jest ekstra :)
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spodobała mi się pewna anonimowość bohatera- inicjał a nie całe imię. Całkiem przyjemnie się czytało. Ciekawy pomysł- ukazanie odwiecznego problemu poetów, pisarzy. Chęć bycia wielkim i niepowtarzalnym. Czekanie na natchnienie. Nie pisanie z obawy i nie czytanie również ze strachu. Problem powtarzalności pomysłów, utworów itp. Koniec nie zawiódł i nie zepsuł początku i rozwinięcia.
Jeśli chodzi o techniczne sprawy:
"I - jak to bywa w przypadku poetów - egzystencją jego targała jedna zasadnicza obawa: obawa przed własną małością."- tu w miejsce myślników dałabym przecinki. W pewnym stopniu razi również powtórka słowa "obawa". Może udałoby się uniknąć tego?
Razi mnie też sformułowanie "odczuwać własną nicość".
"W końcu jednak M. osiągnął ten wiek, w którym nad człowiekiem zawisa złowróżbne jak katowski topór "teraz albo nigdy"."- Tu bym wprowadziła przecinki: zawisa złowróżbne, jak katowski topór, "teraz albo nigdy".
Tyle.
Podsumowując spodobało się.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

napisane dobrze, acz nie rewelacyjnie. jak dla mnie za dużo myślników na początku. nie przypadł mi do gustu pomysł z inicjałem. zaleciało Kafką. i sam pomysł z wyrokiem śmierci nie wiadomo za co też kafkowy.
nad człowiekiem zawisa złowróżbne jak katowski topór "teraz albo nigdy" -> zgrzyta mi oklepaniem to "teraz albo nigdy" zwisające jak katowski topór. szablon.
za to przypadła mi do gustu przedwczesna śmierć poety :)
pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...