Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jeziora wypełnia kora pławionych drzew.
Jeziora wypełnia muł z roślin nadrzecznych i wniesiony przez rzeki.
Jeziora zarastają.
Jeziora umierają.
Najpierw powstają stawy – płycizny, potem bagniska, potem torfowiska.
Na końcu miasta ludne z początku, bezludne na końcu. Taki los jezior.

Płynąłem kajakiem zieloną od glonów i planktonu wodą jeziora. Wielorybów brak - pomyślałem. Łopatkom wiosła rosły brody wodorostów.
Często musiałem przerywać machanie, by zabawić się we fryzjera od bród. Na brzegach rosły chaszcze z wystającymi sosnami. Machałem wściekle zagubiony w pustce. Chciałem zostawić ją za sobą i samotność.
Koniec jeziora. Most, po którym rzadko jechały samochody. Spokojny most nad spokojną rzeką.
Kuszony obiecywaną krajobrazem ciszą, popłynąłem leniwie wśród lasów i trzcin w górę rzeki.
Ciekawość kazała mi zbaczać w szuwary skąd szybko uciekałem, goniony przez owady zamieszkujące zielony dom.
Płynąłem powoli wpatrując się w ciemnawą, choć miejscami bardziej tu przejrzystą wodę. Gdzieniegdzie, na płyciznach, widziałem dno i rosnące na nim wodorosty skłonione prądem wody.

Musiałem trochę odpocząć więc wsunąłem się w trzciny, zwabiony sennym rozlewiskiem. Ręką ludzką uczyniona w szuwarach, jakby ścieżka, doprowadziła mnie do małego, drewnianego, mostku. Sądząc po barwie drew był stary i dobrze zakonserwowany.
Odważnie wpłynąłem pod jego niskość - w kajaku musiałem się prawie położyć.
Za mostkiem był inny świat. Wysokie brzegi, mocno piaskowe, porośnięte wysokimi starymi sosnami, a barwa rozlana przede mną...
Jeżeli kiedyś na widokówce zachwalającej turystyczne walory jakiejś okolicy „twórca” użył niebieskiego w nadmiarze, to był to taki kolor. Niebieski? Przeraźliwie niebieski!

Ostrożnie wychyliłem się za burtę. Wody nie było. Gdzieś daleko widziałem piaszczystą ziemię, moją ziemię, z wetkniętymi w nią rzadko roślinami. Nad jej żółcią sunęły szybkie, szare kreski – ryby! Czerwonawe cienkie kreseczki na szarym tle należały chyba do płoci – jaśniej szare - do okoni.

Dużo tego błękitu nie było. Ot ze dwieście pięćdziesiąt metrów szerokości i z osiemset – dziewięćset metrów długości.
Gdzie ja jestem? Zrozumiałem wtedy książkowe określenie – „między niebem a ziemią”.
Rosnące nad brzegami sosny cichutko rozmawiały ze sobą.

Powoli zanurzając, czyściutkie teraz łopatki, zmierzałem ku końcowi jeziorka.
Bardzo powoli, przeciw mnie, z małej, niewidocznej z kajaka zatoczki, wypłynęły w szyku – jeden za drugim – cztery łabędzie. Kto nie widział niech żałuje lub idzie do teatru, obejrzeć „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego. Nabierze wyobrażenia o tym, co zobaczyłem.

Cztery łabędzie dopłynęły do brzegu i zawróciły jak na paradzie. Popłynęły ku drugiemu brzegowi, znowu zawróciły, kreśląc niewidzialną linię na niewidzialnej wodzie. Dawały mi wyraźnie do zrozumienia, bym linii tej nie przekraczał. Podpłynąłem blisko ptasiej granicy. Zatrzymałem się.
Ptaki złamały porządek i szybko zbliżyły się do mnie. Po dwa z każdej burty. Jakby zrezygnowane nieskutecznością wcześniejszych zabiegów, jednocześnie bojowo wyciągnęły w przód swe długie szyje rozkładając przy tym wielkie skrzydła. Zrozumiałem je. Jesteśmy silne i zaatakujemy bez wahania – mówiły ich oczy. Wstrzymując prawie oddech, cofałem się, ostrożnie pracując wiosłem.

Łabędzie złożyły skrzydła, uniosły szyje. Podpłynęły w ciszy do siebie i znów rozpoczęły swój marsz po niewidzialnej wodzie wzdłuż niewidzialnej linii. Zatrzymałem się grzecznie kilkadziesiąt metrów od nich i patrzyłem urzeczony.
Wykonały kilka nawrotów gdy jeden z nich oddalił się w głąb jeziorka, do dobrze skrytej pogiętym brzegiem zatoczki. Po chwili wrócił, a za nim ciągnęły samice z burymi małymi.

Zrozumiałem do końca. Ptaki broniły rodzin i gotowe były ponieść ofiarę za ich spokój i bezpieczeństwo.
Uznały widocznie, ze jestem nieszkodliwy – złamały szyk i zajęły się pokojową troską o dzieci i samice.
Samce podpłynęły bliżej i przywiodły swoje jeszcze nie w pełni ukształtowane pociechy do okrążenia kajaku. Jakby chciały pokazać jego i moją nieszkodliwość.
Byłem świadkiem parady brzydkich kaczątek!
Panie Andersen! Szkoda, że Pana tutaj nie ma!

Niechętnie zostawiłem „moje” łabędzie i popłynąłem ku mostkowi. Do brzegu jeziorka skierowało mnie parę szybkich pchnięć. Musiałem wysiąść z kajaka, by ochłonąć po niecodziennym pokazie. Trzęsły mi się ręce, nogi.
Zza grubego pnia wyszedł facet w zielonkawym mundurze z dubeltówką gotową do strzału ale opuszczoną do ziemi. Na szyi dyndała mu lornetka.
- Nie widziałeś tabliczki? - zapytał.
- Nie
Przeszliśmy parę kroków do mostku.
Tabliczka była. Widoczna tylko z lądu. Pisało na niej:

REZERWAT SCISŁY
LĘGOWISKO DZIKICH ŁABĘDZI
NIEBEZPIECZEŃSTWO
WSTĘP WZBRONIONY

- Piękne ptaki – powiedział.
- W zeszłym roku zabiły dwu wędkarzy. Nie wycofali się jak ty.
- Ptaki były fair i ich zachowanie było jednoznaczne – odrzekłem.
- Wiem. Widziałem wszystko. Pilnuję ich. Nie wiem tylko, czy zastrzeliłbym je, czy ciebie.
Pogadaliśmy chwilę. Wróciłem na rzekę, on do pilnowania.
Piękna trzeba pilnować.

Opublikowano

łabędzie to wdzięczny widok, piękne i dostojne...potrafią być jednocześnie niebezpieczne, szczególnie gdy pilnują młodych [wiem, bom z Mazur]
jeśli chodzi o tekst wydaje mi się jakbyś go niedopracował, powtórzenia np: "Powoli zanurzając, [...] Bardzo powoli, ..." są niepotrzebne, i zakończenie...brakuje mi mocniejszego akcentu [ale to tylko mądrzenie się czarnej :), ]
ps. wiem, że czekasz...może odważę się w sobotę
pozdrowienia

Opublikowano

To był dowcip
Chlapię, chlapię a inni płaczą
Nie czuj się zobowiązana
i dzięki za uwagi
Mazury powinny być piękne o tej porze roku
i straszne
a to co napisałem miało miejsce
i jeziorko też istnieje(istniało)
i to wszystko było takie, że po 35 latach to pamiętam

Opublikowano

są chwile, zapisane na naszym "twardym dysku", powracające ze szczegółem po wielu latach
czytając opowiadania, traktuję je jako "zmyślone", bo nie chcę utożsamiać bohatera z autorem /
ułatwiłoby, gdybyś wpisał na początku lub na końcu słówko, że to autentyczne zdarzenie, wtedy nie domagałabym się mocniejszego zakończenia :)
a chlapać możesz
obiecowywuję, że płakać nie będę
:)

Opublikowano

dla mnie poetyckie obrazy są tu całkiem dobrze zrobione - a historia naprawdę porządnie napisana. Widać próby stworzenia pewnego rytmu - gdyby zastoswać jakiś powracający motyw mielibyśmy coś na styku poezja/proza.
Osobiście zostawiłbym takie zakończenie - dla mnie jest wystarczająco mocne i wcale nie musisz pisać w tekście, że to autentyczna historia, niech czytelnik główkuje:)
dobre - i pomyśl nad rytmem, bo możesz zrobić cudeńko jak tylko pokombinujesz trochę.
pozdr!!!

Opublikowano

tak miało być:
jak najmniej upiększeń, zero poezji
łabędzie same na wodzie są poezją
kto widział wie
kto ma wyobraźnię też
łabędzie to grafomania w słowach
jak przysłowiowe "jelenie na rykowisku"
kicz
i takie...
piękne

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Annna2Bardzo wzruszający tekst. Masz niesamowitą wrażliwość i umiejętność łączenia ludzkich, pojedynczych losów z wielkimi wydarzeniami. Wiersz z pięknymi metaforami - to również symbol niezrealizowanych marzeń i nadziei. Przerwane młode życia - Basi i Krzysztofa Kamila wzruszyła mnie do łez. Tak delikatnie przywołujesz tragiczną historię Kolumbów. Właśnie takie słowa najbardziej tworzą pamieć zbiorową narodu. 
    • bawię się AI, wersja klasyczna tego tekstu z chata gpt brzmi:    Gdy życie było szorstkie, twarde, i niosło ciężar dni nieżartych, dziś pragnę tylko iść w jedwabiu, bez blizn, bez chłodu, bez rozkazu.   Jedwabne myśli snuć w poranki, wstążkami wiązać włos i wianki, nieść w sobie lekkość, jak motyle, co znów zaplatają mi chwile.   Mów do mnie czule, szeptem błogim, jak słońce – miękkim i łagodnym. Niech promień spływa po mej duszy, co w cieniu stała, w milczeniu, w suszy.   Wystaw mnie, świecie, wprost na słońce, niech wiatr otuli mnie – gorący. Weź mnie na ręce – jak swe dziecię, chcę znów pokochać życia kwiecie.   I wersja eksperymentalna:    szorstkość   (już była zbyt wiele)   teraz:   jedwab.   chodzę miękko myślę wstążką rozpuszczam włosy   i idę   lekko   mów   nie krzycz nie twardo nie jak beton,   lecz jak   słońce przez firankę   rozświetl mnie   (od środka)   wystaw mnie – nie na próbę   na słońce   rozpuść mnie   w tym ciepłym wietrze   przytul, świecie jak się tuli   coś delikatnego   jeszcze nie całkiem gotowego   do życia   ale już chcącego   żyć.  
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witam - miło że fajny - dziękuje -                                                                 Pzdr.serdecznie.
    • Roman Lipiec ps. Adam   "By nikt nie zapomniał, po co to zrobiliśmy"          
    • Bo tej krwi żal...*             Powstanie Warszawskie było potworną zbrodnią, a jego wybuch: bezsensownym - marnowaniem polskiej krwi i co roku przypominam własny tekst z - "Myśli Polskiej" - ze zmienioną datą rocznicy - robię to również teraz, aby nie wchodzić w jałową dyskusję...             Mija osiemdziesiątą pierwsza rocznica powstania w Warszawie - to jeden z najbardziej tragicznych rozdziałów naszej - historii polskiej - na bezsensowną śmierć, kalectwo i obłęd - poszło wtedy czterdzieści tysięcy żołnierzy - w tym najbardziej ofiarni i najlepiej wykształceni - młodzi Polacy i zginęło dwieście tysięcy naszych rodaków, a stolicę zmieniono w kupę trupów, zgliszczy i gruzów.             I przepadły skarby kultury narodowej - zabytki, infrastruktura, przemysł, księgozbiory i archiwa, otóż to: powstanie lepiej spełniło polityczne cele - Adolfa Hitlera.**             Z punktu widzenia historycznego jest ono błogosławieństwem, że Polacy to robią - po sześciu tygodniach wyjdziemy z tego, a po tym Warszawa - stolica - głowa i inteligencja byłego już - siedemnastomilionowego Narodu Polaków będzie zniszczona - Narodu Polskiego, który od siedemset lat blokuje nam Wschód i od czasu pierwszej - Bitwy pod Tannenbergiem - leży nam na przeszkodzie i wówczas: historycznie - polski problem nie będzie już wielkim problemem dla naszych dzieci i dla tych wszystkich - co po nas przyjdą, ba, nawet już dla nas - ten polski problem...             I tak właśnie: radośnie - meldował Adolfowi Hitlerowi - Heinrich Himmler.***             Po 63 dniach walk Warszawa padła. Zamiast jakiejkolwiek analizy, zadumy i wyciągania wniosków znów będzie patriotyczne bicie piany. Gdzie są ci wszyscy fetujący 1 sierpnia rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, 3 października w rocznicę kapitulacji? Jaki był polityczny i militarny sens tego Powstania? Jaki był jego cel i czy mogło ono cokolwiek Polsce dać? Przy uroczystych obchodach jego tragicznej rocznicy znów powtarza się jałowe pretensje do Stalina i twierdzenie, że nastroje były już tak rewolucyjne, iż nie dało się tego wyhamować i rozkaz do powstania musiał paść. Ale czyż aż tak trudno było ówczesnym analitykom przewidzieć jak może się zachować i jak zachowa się Stalin? Dokładnie wiedzieli jaka jest optyka ZSRR i co jest celem nadrzędnym. Słyszę wspominki że liczyliśmy na większą pomoc Anglików. Naprawdę? Dlaczego nie wyciągnięto wniosków z wiarołomnej postawy aliantów w 1939 roku, tylko znów naiwnie postawiono wszystko na jedną kartę? Czy w ogóle coś robiono, aby gorące serca i głowy studzić i wlewać do nich więcej rozsądku? Gdzie była wtedy praca polityczna ówczesnego kierownictwa i dowództwa? Ile był wart „rząd londyński”? Nie sprawdziły się ówczesne elity. Umiały tylko ulec romantycznemu nastrojowi ulicy. Odpowiedzi na te pytania dostarcza zresztą i dzisiejszy stan świadomości Polaków, który wciąż jest w ogólnym zarysie do tamtego podobny. Tamte elity mają kontynuatorów na dzisiejszej scenie politycznej. Obowiązuje od wielu lat schemat irracjonalnej nienawiści do wszystkiego, co ze Wschodu, i wciąż ta sama naiwna wiara w automatyczną pomoc z Zachodu. Wciąż to samo kretyńskie przekonanie, że tam wymusimy jakąś wdzięczność, albo że mamy tam obowiązek przynależenia. Idiotyczne są deklaracje polityków, że tym powstaniem coś udowodniliśmy światu i sobie. Skandaliczne są wypowiedzi mówiące o tym, że dzięki powstaniu być może uniknęliśmy losu którejś z republik ZSRR. Zapomnieli ówcześni przywódcy i dzisiejsi nie pamiętają przestrogi Romana Dmowskiego: „Bytu Polski ryzykować, jej przyszłości przegrywać nie wolno ani jednostce, ani organizacji jakiejkolwiek, ani nawet całemu pokoleniu. Bo Polska nie jest własnością tego czy innego Polaka, tego czy innego obozu, ani nawet pokolenia”. Powstanie Warszawskie na długo pogrążyło nas jako naród w kadrowej i moralnej niemocy. Henryk Sienkiewicz pisał że „krwi nie żal, byleby na marne nie szła”. Ale tej krwi żal. Żal, bo przelana na daremnie w imię romantycznych bzdur wciskanych młodym ludziom przez nieodpowiedzialnych polityków. Nie wystarczy znicz i pamięć – tę ranę trzeba rozdrapać i wyciągać wnioski. Czasem trzeba umierać za ojczyznę, ale ważniejsze by mądrze dla niej żyć. I aby więcej nie powtarzać tych niewybaczalnych błędów trzeba promować trzeźwy patriotyzm i uczciwe myślenie o polityce. Chwała dzielnym Powstańcom – tym z AK, AL, BCh, NOW i NSZ. Hańba sprawcom tragedii. Na koniec trzy opinie o powstaniu w Warszawie: Paweł Jasienica (1909-1970) miał rację „Powstanie Warszawskie było skierowane militarnie przeciwko Niemcom, politycznie przeciwko Rosjanom a faktycznie przeciwko samym Polakom”. Prof. Wiesław Chrzanowski (1923-2012) pisał – „Wywołanie Powstania jest karygodną zbrodnią, za którą ponoszą odpowiedzialność pewne polskie ośrodki. Tak te wypadki ocenia polskie społeczeństwo, tak wyglądają one w rzeczywistości. Winni muszą ponieść odpowiedzialność”. Prof. Jan Ciechanowski (1930-2016) stwierdził: „Powstanie zakończyło się straszliwą klęską, katastrofą i ruiną, która nie dotknęła żadnej innej stolicy w Europie od czasu najazdu Hunów na Rzym. 200 tysięcy ludzi zginęło, 500 tys. wygnano i skazano na poniewierkę. Miasto zrównano z ziemią. To największy błąd popełniony przez dowództwo AK.”   Źródło: Myśl Polska  Autor: Łukasz Jastrzębski   *zrobiłem drobną edycję - treść bez zmian    **to austriacki malarz żydowskiego pochodzenia    ***to Niemiec - notoryczny narkoman i umarł z przedawkowania morfiny 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...