Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Poszukuję materiałów z zakresu:
1. Platońska teoria idei
2. Hilemorfizm Arystotelesa (teoria substancji)
3. Ontologia: byt i dialektyka
4. Idee Pitagorasa i Galileusza (matematyczność przyrody)
5. Mechanicyzm Kartezjusza (głównie res cogitas i res extensa).

Proszę o pomoc i z góry serdecznie dziękuję.

Opublikowano

Czy mają to być źródła, czy jakieś podręczniki, opracowania... No i jakiż cel... Jeśli studiujesz filozofię, to nic ci nie pomogę... jeśli zależy ci na źródłach, to mogę pomóc... a jeśli nie potrzebna ci wiedza na poziomie studenta filozofii, to moim zdaniem wystarczy tatarkiewicz, uzupełniony tu i ówdzie wikipedią (trafiają się perełki z filozofii).

1. Żadne pismo Platona nie traktowało o ideach bezpośrednio, ale wszystkie posługiwały się tą teorią; stąd źródeł nie polecam; za to naprawdę bardzo fajnie zrobił idealizm Tatarkiewicz.
2. Arystoteles, Metafizyka; przystępnie ma to również tatarkiewicz.
3. Chodzi zapewne o eleatów i megarejczyków. Też kiepsko u nich ze źródłami (;)), ale wszystkie paradoksy Zenona z Elei przytacza Tatarkiewicz; wydaje mi się, że w cyklu "Myśli i ludzie" wyszło coś traktujacego albo o presokratejczykach, albo szczegółowo o eleatach.
4. Pitagoras: J.Gajda "Pitagorejczycy" - i tyle. Galileusz - nie mam pojecia.
5. Również nie mam pojecia.

Opublikowano

To nie męcz się źródłami, szkoda czasu i zdrowia. Pożycz Historie Filozofii Tatarkiewicza - to trzytomowa krowa, ale tobie będą potrzebne tylko dwa pierwsze tomy. Przeczytaj rozdziały, które będą ci potrzebne - tam to naprawdę jest świetnie zrobione i stosunek miedzy objętością tekstu a zawartością informacji jest znakomity. Oczywiście Tatarkiewicz nie jest bez wad (to "chrześcijański" punkt widzenia), ale jeśli chodzi o uniwersytecką naukę to rządzi. Więcej ksiażek ci nie potrzeba.

Opublikowano

Narazie czytam coś Zdzisława Cackowskiego (większość zagadnień tu jest - właśnie wiekszość bo to co napisałem na początku zostało brutalnie ominięte przez tego autora). Tatarkiewicza chyba miałem, ale tylko II tom. Muszę chyba jeszcze raz to wypożyczyć. Nie mniej jednak osoby, które mogą pomóc dalej proszę o pomoc.
Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Najlepszy na takie okazje jest Tatarkiewicz, to prawda :)

PS. Jeśli studiujesz na uniwersytecie, to pytanie po co filozofia jest nie na miejscu. Przed wojną w gimnazjach uczono łaciny. Dzisiaj... ech, nawet matury nie ma porządnej :(
Powodzenia z filozofią!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


filozofia jesze ok (inna rzecz to defincija "postaw" nawet pewnie tatarkiewicz swojego podrecznika na pamiec nie zna.. ale student oczywiscie może :D )
-odpowiednio jednak podana poszerza horyzonty i to znacznie :)
ale antyczne jezyki?? że sie tak wyrażę: po chuj??!!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


filozofia jesze ok (inna rzecz to defincija "postaw" nawet pewnie tatarkiewicz swojego podrecznika na pamiec nie zna.. ale student oczywiscie może :D )
-odpowiednio jednak podana poszerza horyzonty i to znacznie :)
ale antyczne jezyki?? że sie tak wyrażę: po chuj??!!
No nie wiem... może nie na pamięć, ale uważam, że jednak Tatarkiewicz zna dokładnie treści, a o to przecież chodzi w prawdziwym opanowaniu materiału. :D)
Po co antyczne? Hmm, może po to aby nie pisać: po ... ??!![ /i] :) Zachować powagę słowa :)
...aha, i jeszcze jedno. Przepraszam autorze tematu za dywagacje nie na temat :)
Opublikowano

Po to, że znając łacinę, możesz rozumieć teksty pisane po:
angielsku
niemiecku
włosku
hiszpańsku
francusku?

A i tych jezyków nauczysz się dużo, dużo szybciej. Samo pytanie po co (lub: po chuj) jest dziwne, bo samo uczenie jest, jakby się uprzeć, po nic. Jeśli ktoś chce być człowiekiem wykształconym i należeć do intelektualnej elity, powinien znać podstawy łaciny i greki.

A Tatarkiewicz znał na pamięć wszystkie fakty opisane w "Historii filozofii" - zapewniam. Wielu jest magistrów filozofii, którzy również znają znakomitą większość. Czasem można spotkać ludzi, którzy mieli przyjemność mieć wykłady z takimi ludźmi jak Kopaliński, Tatarkiewicz, Szacki - to są naprawdę umysły z innej galaktyki i byle magister nie jest godzien im rozwiązać rzemyka... Co nie znaczy oczywiście, że każdy profesor taki jest.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A na czym polega różnica między Wyższą Szkołą XYZ, a Uniwersytetem ABC.
Obecna droga interpretacji słowa uniwersytet kształtowała się przez wiele wieków.
Uniwersytet nie ma kształcić 'tylko' specjalistów jak to ma miejsce w wyższych szkołach (zawodowych), ma kształtować ludzi wykształconych w danej specjalności poszerzając ich wiedzę o rzeczy bardziej uniwerslanę (np. filozofię, czy socjologię).
W tym roku Rada Główna Szkolnictwa Wyższego podjęła uchwałę określającą ogólne minimum programowe dla wszystkich kierunków studiów, w postaci: informatyki, wychowania fizycznego i języków obcych. Nie ma psychologii, socjologii, politologii, filozofii (hurra, no nie?). Nic dziwnego, że czołowe miejsca na naszym politycznym podwórku zajmują osoby głoszące 'mało' logiczne hasła, typowe dla populistów :) Ludzi stopniowo oducza się myśleć. Całą gospodarkę uratują wzorki wyliczające stopy procentowe, hehehe, albo całą prawdę poznamy ujawniając wszystkie archiwa PRL-u, buahaha... Tutaj nie chodzi o to czy zaliczenie z filozofii jest bee czy cacy. Tu chodzi o myślenie.
Mało to razy idąwszy z kumplami do parku zapalało się kadzidełko i 'sprzeczało' czy rację miał św. Augustyn czy św. Tomasz :)


Filozofia musi zostać!!! :)
Opublikowano

No tak. Ale skoro jest już przedmiotem obowiązkowym to przynajmniej powinny być jakieś podręczniki. Ja mam filozofię przyrody, a podręcznik do tego przedmiotu wyszedł dopiero całkiem niedawno i to w ilości opłakanej, że zaopatrzyć się w niego to jakby bitwa mamutów.

Opublikowano

Nie wiem, na ile to się pokrywa z prawdą, co piszesz, nie mniej jednak faktem jest to, że od conajmniej jednego pokolenia filozofia (zwłaszcza przyrody) jest przedmiotem obowiązkowym - i jak do tej pory jakoś sobie radzono ;)

BTW: słyszałem, czy moze widziałem gdzieś w necie, taki postulat, żeby "przesunąć" tytuły naukowe. W dzisiejszych czasach jest masa magistrów i tytuł ten się bardzo "skiepścił", stąd człowiek po pięciu latach studiów miałby nie mieć tytułu naukowego, a uzyskanie go umożliwiałaby dalsza praca naukowa, publikacje i stosowny egzamin. Ja jestem za. Byłby porządek.

Opublikowano

Ja tytuł mgr będę miał (o ile będę miał) dopiero po 6 latach, najpierw jednak będzie inż. poprzedzony stosownym egzaminem wewnątrzuniwersyteckim jak i drugim państwowym.
Co do wspomianego podręcznika - 100% prawdy. Wcześniej były jedynie zbiorowe, ogólne, dopiero całkiem niedawno ukazał się przeznaczony właśnie dla filozofii przyrody.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


otóz to - niektórzy zdegradowali naukę do czegoś co daje status - kiedyś mądry czlowiek to czlowiek który umiał wykorzystywać swoją wiedzę - za to był ceniony - za przydatność (apropo zarzutu że nauka do niczego sie niep rzydaje)... potem pojawiła sie próżność i próby przkonywania że sama "wiedza" coś znaczy... w efekcie mamy cale zastępy debili znająych na pamięć wszystkie dopływy amazonki albo greke bo ktos im powiedzial że dzieki temu są "intelektualną elitą" :/ i cały system kształcenia polegający na wkuwaniu atlasów i innych encyklopedii...
a co gorsza jak ktos juz "to" przeszeł to bedzie tego bronił: nikt sie nie przyzna że zmarnował całe życie na naukę tego co kazdy inny człowike ma po otwarciu atlasu
Opublikowano

Autor tego wątku jest chyba maksymalnym leniem. Szukasz materiałów na podstawowe zagadnienia z filozofii? Google is your friend (np Wikipedia, albo polska biblioteka internetowa), a jak nie to sobie człowieku idz do biblioteki normalnej, pożycz Tatarkiewicza i głowy nie zawracaj. Jeez.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...