Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pamiętam to wszystko, jakby wydarzyło się wczoraj. Mogę przywrócić w myślach wyraz Twojej twarzy, ton głosu, swobodę gestów. Po prostu byłaś...

Grudzień. Ludzi ogarnął szał przedświątecznych zakupów, wszyscy kłębili się w nerwowym pośpiechu w ogromnych kolejkach. A ja? Leżałem w łóżku, przykryty po szyję kołdrą, w gorączce, miałem drgawki. Natalia opuściła mnie parę dni temu. Byłem dla niej zbyt uparty, nie chciała wiecznych dyskusji na każdy temat. Miała dość. Leżałem więc w samotności, rozmyślając nad sensem własnego życia. I wtedy przyszłaś. Ledwo zwlokłem się z łóżka, by otworzyć Ci drzwi. Jak zwykle uśmiechnięta, stawiająca na nogi cały świat, stwierdziłaś od progu:
- Fatalnie wyglądasz!
- Dzięki, super przywitanie... - warknąłem tylko, nie miałem ochoty na przytyli z czyjejkolwiek strony.
- Nie obrażaj się, tylko pakuj z powrotem do wyra. Masz - wyjęła z torebki termometr, a potem jeszcze parę innych pakunków.
- Co tam jeszcze masz? - zapytałem ciekawsko.
- Nie twój biznes. Zmiataj! - odpowiedziałaś groźne, z błyskiem w oku. Poszedłem się położyć.
Usłyszałem z kuchni brzęk naczyń, ale nie miałem siły wstać, żeby zobaczyć, na jaki pomysł znowu wpadłaś. Padałem z nóg.
- Ile? - zapytałaś po paru minutach, wkraczając do pokoju.
- Sama zobacz - stwierdziłem głosem cierpiącego dziecka.
Zobaczyłaś, rzuciłaś krótkie "Aha" i zniknęłaś znowu w kuchni. Zasnąłem.
- Michał, obudź się... - usłyszałem po jakimś czasie. Nie chciałem się budzić. Było tak miło... Ktoś znowu gładził mnie po twarzy, głowie, dotykał z czułością... Poczułem zapach świeżego rosołu.
- Michałku... rosół stygnie. - spróbowałaś znowu.
- Rosół? - otworzyłem oczy.
- Pewnie, że rosół, a co myślałeś! - powiedziałaś znów zadziornie, ostro jak zawsze. - Jedz!
Wyszłaś do kuchni, a ja przez chwilkę dochodziłem do siebie. To co się działo nie było wcale snem! Tylko nie rozumiałem tego wcale... Dlaczego przed chwilką byłaś taka miła, a teraz...
- Zjadłeś? To dobrze. Zmiatam, nic tu po mnie. Na stołku za tobą są leki, rozpisałam Ci, jak masz co brać. No, to tyle. Narka!
- Dzieki, cześć - wyjęczałem tylko. Po chwili usłyszałem zatrzaskujące się drzwi. Dobrze, że miałem automatyczny zamek, nie musiałem wstawać. Spojrzałem za siebie. Na stołku leżał cały stos tabletek i złożona na pół kartka.
"Antybiotyk dwa razy dziennie, witaminy trzy razy dziennie. Środki napotne na noc. Obiady na parę dni masz w lodówce. Myślę, że jutro dasz już sobie radę sam. Narka"
"Narka..." - pomyślałem i zrobiło mi się cieplej mimo drgawek. "Ach ta Aśka..." - pomyślałem. I znowu zapadłem w sen.

Wigilia. Znowu tylko dom, cztery ściany. Czułem się znacznie lepiej, ale nie miałem ochoty na nic. Cóż to za przyjemność świętować w samotności? "Natalio, gdzie ty jesteś?..." - tęskniłem strasznie. Zadzwoniłem, by złożyć życzenia, ale nie było jej w domu. Nagrałem kilka słów na automatyczną sekretarkę i położyłem się na łózku z głową w poduszce. Rozpłakałem się jak dziecko. I znów przyszłaś.
- Najlepszego! - rzuciłaś krótko, podając mi zręcznie zapakowaną paczkę.
- Ale ja przecież... nic dla Ciebie nie mam - było mi głupio.
- To przecież oczywiste, że nic nie masz. Jakbyś chory latał po mieście za prezentami, to musiałabym nakopać ci na dzień dobry do dupy! - roześmiałaś się, wieszając kurtkę.
- Mam wściekły nastrój, chyba niepotrzebnie się fatygowałaś, żeby mnie odwiedzić - stwierdziłem.
Kiwnęłaś głową w kierunku paczki.
- Otwórz.
Powoli rozwiązałem kokardkę.
- Wino? - zdziwiłem się.
- No przecież nie rabarbar! - obruszyłaś się. - Ty masz podły nastrój, ja mam podły nastrój. Może więc zatopimy go sobie razem w dobrym winie, co?
- Dobra myśl - skwitowałem. I przyniosłem kieliszki.

Potem była Marysia, Marta, Karolina... Moje kolejne fascynacje, plany, marzenia, rozwiane w pył z różnych powodów. Wiele cierpień, podłego nastroju i wiele wypitych z Tobą butelek wina. Nie wiem, jak to znosiłaś. Zawsze byłaś obok, gdy było mi źle. Tyle razy okazywałaś mi zainteresowanie, dobre serce... A ja? Nie doceniłem tego nigdy. Dziś po raz kolejny jestem sam. Chciałbym, żebyś przyszła. Pogadać, nawymyślać mi, powiedzieć, że jeszcze nie koniec świata, że jak zwykle bezmyślnie roztkliwiam się nad sobą. I wznieść toast za lepszą przyszłość.

Wiesz... Pamiętam to wszystko, jakby wydarzyło się wczoraj. Mogę przywrócić w myślach wyraz Twojej twarzy, ton głosu, swobodę gestów, kiedy niepostrzeżenie wkradałaś się w moje życie w chwilach, kiedy naprawdę Cię potrzebowałem. Po prostu byłaś...

Słyszę pukanie do drzwi.
- No co tak wolno otwierasz? - mówisz zniecierpliwiona.
A ja Ci się nie tłumaczę. Pomagam Ci zdjąć płaszcz, czekam, aż ściągniesz buty, robię herbatę. I kiedy już siadam obok Ciebie, a Ty patrzysz na mnie i stwierdzasz po raz kolejny "No mów, co się stało?", biorę Cię za rękę i mówię tylko:
- Wiesz Asiu... Ja po prostu byłem jak zwykle taki głupi...
- Też mi nowina! - śmiejesz sie. - No mów, o co chodzi?
- Widzisz... Ja po prostu... tak bardzo Cię kocham!
A Ty wtulasz się miękko w moje ramiona i już bez zadziorności, miękko mówisz:
- Wiem Michaśku... Ja ciebie też.

Opublikowano

"Masz - wyjęła z torebki termometr, a potem jeszcze parę innych pakunków."
chyba powinno być "wyjęłaś"; termometr to nie pakunek, jeżeli wyjeła jakieś pakunki to nie "inne" tylko po prostu pakunki.

"Zmiataj! - odpowiedziałaś groźne, z błyskiem w oku."
po prostu "Zmiataj - odpowiedziałaś."

"Usłyszałem z kuchni brzęk naczyń, ale nie miałem siły wstać, żeby zobaczyć, na jaki pomysł znowu wpadłaś. Padałem z nóg."
Jak mógł padać z nóg skoro leżał? Ostatnie zdanie niepotrzebne.

"- Ile? - zapytałaś po paru minutach, wkraczając do pokoju."
To zdanie źle brzmi z powodu pomieszania czasów. Proponuję wyrzucić "po paru minutach".

"- Sama zobacz - stwierdziłem głosem cierpiącego dziecka."
Jeżeli pisze się "powiedziałem, stwierdziłem, rzekłem itp. należy unikać czagokolwiek więcej, przysłówków, porównań itp. Skoro to jest dialog to niech z samego wypowiedzianego słowa/zdania wynika jak zostało wypowiedziane: groźnie, słodko, czule itp.

"Tylko nie rozumiałem tego wcale... Dlaczego przed chwilką byłaś taka miła, a teraz... "
To jest zupełnie niepotrzebne skoro nie masz zamiaru tego wyjasniać.

"Dobrze, że miałem automatyczny zamek, nie musiałem wstawać. "
Automatyczny zamek? Pierwsze słyszę takie określenie. Po prostu zatrzasnęła za sobą drzwi, co z tego że nie musiał wstawać czy pisanie o tym jest w ogóle potrzebne?

A co do samego opowiadanka? Jakieś strasznie naiwne i dziecinne.

Pozdrawiam,
T

Opublikowano

Nie napisałem, że mi sie nie podoba, napisałem, że jest naiwne i dziecinne ale po chwili zastanowienia stwierdzam, że jednak sam znam takie przypadki, więc cofam.
Pozdrawiam

Ps.
Polecam opowiadanie Guy de Maupassanta "Jedyna miłość" (mam nadzieję, że nie pomyliłem tytułu). Zobacz jak podobną tematyką można naprawde wzruszyć czytelnika.



Zamiast "Byłem dla niej zbyt uparty" proponuję: "Byłem dla niej zbyt skomplikowany"

"- Sama zobacz - stwierdziłem głosem cierpiącego dziecka.
Zobaczyłaś"
powtórzenie "zobaczyć", zbyt blisko siebie. Poza tym ona nie zobaczyła tylko spojrzała na termometr

"- Dobra myśl - skwitowałem."
Powiedziałem a nie skwitowałem. To jasne, że skwitował, po co dwa razy to samo powtarzać. Błąd podwójnego dopowiedzenia.

Opublikowano

Moje uwagi:

1) Byłem dla niej zbyt uparty, nie chciała wiecznych dyskusji na każdy temat.

BEZSENS. Nie można być upartym dla kogoś. Co to znaczy ? To zdanie nie ma sensu. Nie chciała wiecznych dyskusji na każdy temat ...rozumiem, ale to nie jest wynikiem tego, że ktoś jest uparty. To po prostu różnica poglądów , zdań . Zmień to.

2). Leżałem więc w samotności, rozmyślając nad sensem własnego życia. - ta myśl wymaga rozwinięcia koniecznie, bo bez tego brzmi banalnie.

3)- Nie obrażaj się, tylko pakuj z powrotem do wyra , chyba pakuj się do wyra? i to takie prowincjonalnie chamskie lepiej brzmi:wracaj natychmiast do łóżka. Pakuj się do wyra to powiedziała by zgorzkniała matka do syna.

4) Masz - wyjęła z torebki termometr, a potem jeszcze parę innych pakunków.
- Co tam jeszcze masz? MASZ - MASZ... fatalnie brzmi

5)- Nie twój biznes. Zmiataj - w tym momencie moja sympatia do tej postaci wygasła. Dla mnie jest to jakaś stara, wstrętna baba, która wpadła na moment i pastwi się nad chorym, biednym człowiekiem.

6)To co się działo nie było wcale snem! Tylko nie rozumiałem tego wcale... Dlaczego przed chwilką byłaś taka miła??????????? -ja chyba też tego nie rozumiem.

PODSUMOWANIE: To o czym piszesz jest piękne, miłość, która rodzi się z przyjaźni. Wiem, bo sam to kiedyś przeżyłem, ale ja tej twojej bohaterce kompletnie nie ufam. Jest zimna, OKROPNA.

Kiedy ta druga osoba w końcu zaczyna do przyjaciela( który jest w tej osobie zakochany) czuć coś więcej, nie przechodzi to do porządku dziennego tak od zaraz jak pstryknięcie palcami, a już na pewno nie kończy się wyznaniem miłości, jak w twoim opowiadaniu. Proces przekształcania przyjaźni w miłość jest o wiele dłuższa i może powinnaś rozbudować ten wątek, albo następnym razem coś o tym napiszesz. Mój sympatyczny kolega proponuje Ci Maupassanta ja natomiast odeśle Cię do czegoś lekkiego. Jest taka książka Anioł Stróż Nicolasa Sparksa ( to ten od Jesiennej Miłości, Nocy w Rodanthe, Pamiętnika, Listu w butelce, czy Na zakręcie.) . Facet (amerykański powieściopisarz. melodramatyczny mocno :) ) potrzebował 300 stron, by pokazać nam moment w którym ludzie pojmują fakt, że ta najbliższa nam osoba, która każdego dnia jest gdzieś obok , staje się tą jedyną. Przeczytaj koniecznie.

Co jeszcze? Fajnie, że chciałaś tej opowieści nadać wigilijny klimat. Faktycznie, dzień, kiedy ludzie na moment stają się życzliwie sobie, jest najlepszym momentem do tego by w końcu zrozumieć. Ale coś tu się u Ciebie posypało. Jakiś zwrot. Już było blisko, już tuż tuż, było wino, nastrój i nagle nic. Szybki przeskok i potem nagle cyk! Kocham cię i już. Tak nie może być. Może w życiu ale nie w literaturze czy filmie. Moja sugestia: Przemyśl, wszystko , popracuj nad tym, może moje wskazówki do czegoś Ci się przydadzą i napisz coś dłuższego może nowelkę? I zmień charakter tej pani, bo naprawdę trudno w niej się zakochać. Chętnie przeczytam.

Pozdrawiam. Podobało mi się.

p.s : wiewórki zimą nie skaczą po drzewach?

Ja tez mam pomysł na podobną historię...samotna kobieta z dzieckiem,późna jesień, mewy, szum morza, opuszczona nadmorska miejscowość, i facet z furgonetką, który jej pomaga. Rodzi się między nimi coś fajnego do momentu, gdy w mieście pojawia się intelektualista, który uczyć bedzie jej chorego synka ale psssssttttt....nic juz nie mówię

pa!

Opublikowano

:) Dzięki za wyczerpujący komentarz, może po prostu jeszcze nie dojrzałam do napisania historii na taki temat.

A kobieta? Jest okropna jak piszesz... Ale jest taka z powodu tego, że się boi. Chce być z Michałem, a jednocześnie nie wie, czy jest w stanie udźwignąć ciężar jego kolejnych związków z innymi. Waha się, ale chce walczyć. Jest niesympatyczne, ale jednocześnie działa, ukazując miłość. Bo kocha i przy nim jest.

A wiewiórki? Oczywiście, że skaczą :) Widziałam niedawno jedną w parku niedaleko mojej uczelni :)

Co do Twojego pomysłu na opowiadanie to podoba mi się i aż nie mogę się doczekać, aż przeczytam.

Buźka!
Kasia

Opublikowano

Można się czepić detali, ale wcale nie jest źle. Nie każdy musi być cynikiem - romantycy również są potrzebni.
Co do Aśki - jej szorstkie obejście, to po prostu skorupa. Nie chciała odkrywać swoich uczuć, bo bała sie sparzyć. Przynajmniej ja to tak odebrałem i dlatego właśnie twoja historia spodobała mi się.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc, @Berenika97, @Simon Tracy, @Kwiatuszek, @FaLcorN, @Poezja to życie dziękuję za wasze odwiedziny i pozostawienie śladu. @viola arvensis  jeżeli inaczej i wyjątkowo, to strzał w dziesiątkę. Cieszę się

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        @RomaBardzo mi miło. Dziękuję za dobre słowa. Pozdrawiam.
    • Gdy widziałem Cię po raz pierwszy, zbiegałeś ze wzgórza  Dookoła szumiał wielkopolski las Oczy miałeś smutne, nos zaczerwieniony  Lśniące bordowe serce zdobiło Twój pas I sam nie wiedziałem, dlaczego na Cię patrzę Tak natrętnie, pytałem się sam Bo czułem, jakbym miał Cię już wcześniej i zawsze Tak czułem, kiedy ujrzałem Cię tam Ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Spojrzałeś na mnie, a oczu Twych zieleń Odbiciem była przyjeziornych traw Sarna w biegu zatrzymana, młody jeleń Letni anioł, niepomny ludzkich spraw I nie wiedziałem, dlaczego na mnie patrzysz Co we mnie widzisz, pytałem się sam Czy na Twojej twarzy widzę wzruszenie? Dałeś mi uniesienie, lecz co ja ci dam? I wciąż ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Wtem sięgnąłeś drżącą ręką, mój mały Do mej ręki, aby tkliwy dać mi znak Uściskiem czułym Ci odpowiedziałem I ujrzałem twoje usta, uśmiechnięte w wielkie „tak” Tak jak wtedy żeśmy na tym wzgórzu stali Tak ja nadal stoję z Tobą w moich snach Choć niewiele nam wspólnego czasu dali Tak ja nadal jestem z Tobą w moich snach I sam śpiewam: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.”
    • @Waldemar_Talar_Talar Po Targach w Krakowie ustalimy poetycką''wymianę myśli''.Jestem z moim Wydawnictwem i niby powinno być łatwiej bo to drugie ''wyjście'' a trochę ''zatrzymuje ''w biegu codziennych spraw...Dziękuję raz jeszcze.
    • @Waldemar_Talar_Talar Waldemarze, dziękuję za pamięć, jest kontakt prywatny do każdego, serdeczności :)
    • Drzwi autobusu rozsunęły się. Był to już ostatni, zjazdowy kurs  i kierowca nie zamierzał nawet udawać,  że nie chcę spędzać na postojach  więcej czasu niż wymagała tego  absolutna konieczność,  polegająca na wejściu lub wyjściu poszczególnych pasażerów. Nielicznych już co prawda. Sennie oklapłych na twardych, plastikowych  siedzeniach a wąskiej, topornej budowie. Większość wracała z pracy lub jakiś przedłużonych do granic spotkań towarzyskich czy biznesowych. Marzyli jedynie o kąpieli, spóźnionej kolacji i kuszącej miękkości łóżkowego materaca. Tył pojazdu jak to zwykle w tych godzinach, okupowali pijani oraz bezdomni. Wyjęci spod prawa. Bez biletu, przemierzający pulsujące uliczne arterię tego miasta spotkań kultur i inspiracji.  Wyrzuceni w mrok parkowych ławek, opuszczonych squatów  czy zagrożonych zawaleniem kamienic. Czy tak jak w tym długim jak wąż pojeździe. Wysłani przez społeczne oskarżające oczy, na jego ogon. By tam w kręgu kamratów. Nużać się w niepochamowanej głębi  upadku swego człowieczeństwa.     Traf a może i przeznaczenie  wskazało tego wieczoru,  że pośród tych wyrzutków  można było dostrzec twarz człeka, który na pierwszy rzut okiem  nie pasował tam wcale  ani zachowaniem ani tym bardziej ubiorem. Twarz jego nie zdradzała nic.  Żadnej zmarszczki ani bruzdy, mogącej wskazywać na to,  że myśli nad czymś natrętnie  lub że rażą go rozmyte, astygmatycznie zniekształcone światła latarni. Nie wyglądał na zmęczonego ani sennego. Utkwił wzrok w jednym punkcie,  zaparowanej lekko szyby. Gdyby autobus był jakimś zabytkowym, przedwojennym modelem. Można by uznać za stosowne  i jak najbardziej uzasadnione stwierdzenie,  że pasażer wyglądał jak duch  nawiedzający kabinę pojazdu.     Wnioskować by tak można po tym,  że odziany był w długi, sięgający kostek  dwurzędowy płaszcz o barwie świeżego popiołu z kominka. Tweedowy o kroju oksfordzkim, zdradzającym solidne pochodzenie tkaniny  jak i bardzo wysoki poziom uszycia. Biała jego koszula zgrabnie kontrastowała z granatowym krawatem w złote prążki, zawiązanym z najwyższym pietyzmem  na podwójny węzeł windsorski. Spodnie również szare, o szerszych nogawkach od kolana w dół, z wyraźnie klasycznym fasonem  i dokładnie zaprasowanym kantem, zgrabnie zasłaniały sznurówki lekko podpalanych, brązowych brogsów wykonanych bezsprzecznie ręką mistrza szewskiego a nie maszynowo. Ubiór wieńczyła brązowa czapka w stylu birmingandzkiego kaszkietu  o uciętym ledwie widocznym daszku.     Autobus ruszył w stronę  kolejnego przystanku. Za jego wiatą był zlokalizowany jedynie stary wyłączony już dawno z użytku cmentarz. Ostatni pochówek odbył się na nim jakieś pięćdziesiąt lat wstecz. Pełny był jednak tych cudownych, artystycznych nagrobków, które mimo wielu uszczerbków, uszkodzeń i bezmyślnych dewastacji młodzieży, nadal cieszyły oko tak pasjonatów sztuki  jak i odwiedzających nekropolię żałobników.     Niski, ułożony z na ciemno wypalanych cegieł mur cmentarza Był granicą dla doczesności, która mimo upływu pokoleń  nie miała śmiałości  naruszania spokoju zmarłych. Stare dęby, olchy i świerki Jak strażnicy rozpościerały długie gałęzie  nad marmurowymi grobami. Kuny, lisy i szczury dorodne jak małe koty brodziły ścieżki w  niekoszonych od dawna trawach  i rozplenionych powojach czy koniczynach. Bacznie obserwowane z góry  przez czarne, smoliste ptactwo cmentarne.  Zagony kruków i gawronów, potrafiły swym hałasem  zbudzić duszę z grobu. I wysłuchać jej żali czy próśb. Na skrzydłach rwały w noc ich tabuny. Ku gwiazdom rozsianym  na letnim nieboskłonie. By zanieść te prośby przed oblicze Boga. Gdzieniegdzie w noc, zachukał puchacz, to krzyż żeliwny, przekrzywił się z jękiem. To znów znicz dopalił się, pogrążając czuwająca u ognia duszę w czerni niepamięci.   Kierowca miał zamiar nawet przestrzelić ten przystanek bo kto mógłby,  chcieć wysiadać na nim  o tak niegościnnej porze. Zresztą stróż cmentarza, zamknął jego furtę jakieś trzy godziny temu, sprawdzając wprzód  to czy aby zmarli jedynie ostali na jego włości. Nawiedzić więc zmarłych  w mroku nocy było nie sposób. Zresztą po cóż? Zbliżając się z dużą prędkością do wiaty, kierowca wyczuł wręcz podświadomie  jakiś ruch na końcu pojazdu. Rzucił pobieżnie wzrokiem  we wsteczne lusterko I o mało nie wypuścił kierownicy z rąk. Ze zdumieniem dojrzał u ostatnich drzwi  bogato ubranego jegomościa, który jedną ręką uczepiony rurki, drugą dawał mu wyraźny sygnał ku temu że zamierza wysiąść na odludnym przystanku.  Więc usłużnie zwolnił i wjechał na zatokę. Otwierając jedynie ostatnie drzwi.   Depresyjna niemoc była mi dziś łańcuchem, którego piekielne ogniwa skuły mnie jakimś diabelskim zaklęciem z tą zdezelowaną wiatą. Praktycznie nieużywaną  i posępnie zniszczoną przez grupy młodzieży. Wybite szyby i oderwana w połowie ławeczka, cieknący, dziurawy dach i wszechobecny brud Były mi i tak milszym widokiem niż  zimne ściany mojego mieszkania. Myśl o tym, że miałbym tam wrócić  a od jutrzejszego poranka,  po nieprzespanej nocy. Znów przybrać maskę uśmiechu i normalności Wprawiała mnie w szalenie, głęboką rozpacz.     Jaki to wstyd,  że muszę płakać gdzieś na odludziu. Bo nie mam nikogo. Bo mam maski,  które nie pozwalają mnie dostrzec. Mam uśmiech na twarzy, który kamufluje łzy. Poświęcam się celom, które są puste. Kocham tą której nie zdobędę nigdy. Piszę wiersze, które przepadną.  Nigdy nie wydane. Dlatego przyjeżdżam tutaj. Żeby patrzeć w jedną, pewną i niezawodną wizję przyszłości. Na cmentarz. Dlaczego miałbym oszukiwać swoje myśli. Umrę, Wkrótce. I trafię na podobny cmentarz. Tu nie będę już udawał. Będę wolny. Od choroby życia. A czyż to samo nie wystarcza by nazwać śmierć wybawieniem? W to wierzę, że po śmierci będę szczęśliwy.     Z zadumy wyrwał mnie autobus,  ostatni już dziś według rozkladu. Może nie zwróciłbym na niego uwagi  bo codziennie przecież przecinał jezdnię nawet nie zadając sobie trudu by zatrzymać się w zatoczce. Kierowca był chyba nawet nie świadom tego, że moja osoba siedzi pod wiatą, każdego wieczora. Śpieszno mu było do domu.  Pewnie miał dzieci i żonę. Kogokolwiek kto czekał na jego powrót. Dziś jednak było inaczej. Autobus wyraźnie zwolnił jakieś dwadzieścia metrów przez zatoką  i włączył kierunkowskaz do skrętu. Zajechał, parkując idealnie tak by zmieścić całe nadwozie w obrysie zatoki. Przez chwilę nawet przemknęło mi przez myśl że tym razem kierowca dostrzegł mnie  i wiedząc, że to zjazdowy kurs  ulitował się nademną. Drzwi jednak naprzeciw mnie  były zamknięte na głucho. Miast tego otwarły się te ostatnie  i wydawało mi się,  że wysiadła tylko jedna osoba. Autobus ruszył dalej,  wzbijając lekki dym z rury wydechowej. Gdy warkot silnika się oddalił. Posłyszałem kroki.     Z narożnika wiaty wychynęła  postać mężczyzny. Młodego i postawnego. Był ubrany przedziwnie. Schludnie lecz niesamowicie staromodnie. Widać obydwaj byliśmy mocno zdziwieni  natrafieniem na siebie  o tak niecodziennej porze w tak osobliwie, odludnym miejscu. Podszedł do mnie jednak  i poprosił o papierosa. Odparłem, że pale jedynie mentolowe. Wie Pan - zaczął niepewnie - nigdy takowych nie paliłem. Ale tytoń to tytoń. Wyjąłem więc paczkę z kieszeni bluzy i wziąłem dwa papierosy.  Podałem mu jednego, włożył go szybko do ust  I nadstawił się ku płomykowi zapalniczki. Odpaliłem też dla siebie i zaciągnęliśmy się  ochoczo pierwszym dymkiem. Uchylił kaszkiet i podziękował mi serdecznie.     Minął wiatę i skierował się  ku zamkniętej bramie cmentarza. Zawołałem za nim  Proszę Pana. Pan tutaj na cmentarz? Dziś już zamknięty dla odwiedzin. Musi Pan przyjść jutro. Zaśmiał się serdecznie i rzucił  Ja wracam tylko do domu Tak przez zamknięty cmentarz? Ciemną nocą? Tam nie ma nawet latarni. Nie boi się Pan? Teraz już nie przystoi mi się bać. Ale jak żyłem to się bałem.  Bałem się Drogi Panie  życia w samotności i kłamstwie. Teraz już jednak mam spokój. Wieczny odpoczynek od życia. Skończył to zdanie i rozmył się jak duch W progu cmentarnej bramy.  Dopaliłem papierosa. I wstając z zamiarem powrotu do domu. Rzuciłem jeszcze w czerń bramy. Doskonale Pana rozumiem. I już się nie boję.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...