Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Bambino, czyli drzewa umierają stojąc VI


Rekomendowane odpowiedzi

21
Po kilku dniach Sandra zaczęła siadać na łóżku. Opatrunek z jej głowy już zdjęto, a na oczach zamiast opaski miała ciemne okulary. Do pokoju weszła pielęgniarka.
– Znowu kwiaty dla ciebie, Sandro.
– Od niego?
– Jak zwykle.
– Jaki kolor?
– Czerwone.
– Mój ulubiony – wyciągnęła ręce, by przejąć bukiet od pielęgniarki. Wtuliła twarz w bukiet, rozkoszując się jego zapachem. – Siostro, jeśli jutro przyjdzie tu znowu, to proszę go do mnie przyprowadzić. Bardzo proszę.
– Dobrze, Sandro - spróbuję.
Kiedy następnego dnia Tino ponownie przyszedł do szpitala z naręczem świeżych kwiatów, pielęgniarka prawie zmusiła go, do odwiedzenia Sandry. Zaprowadziła go przed drzwi sali i odeszła. Tino przez chwilę spoglądał przez szybę na bladą, niemal całkowicie niknącą za ciemnymi okularami twarz Sandry, po czym nieśmiało zapukał.
– Proszę – powiedziała Sandra. Mimo, że nie wiedziała, kim jest gość, przeczucie podpowiadało jej, że musi to być tajemniczy adorator. Jej twarz w jednej chwil nabrała rumieńców.
Tino wszedł na salę, zbliżył się do łóżka i wręczył Sandrze bukiet.
– To ja... Dzień dobry – wydukał nieśmiało.
– Dzień dobry... – Zapadło kłopotliwe milczenie. Sandra zaczęła gładzić dłonią kwiaty, – Jakie?
– Herbaciane róże.
– Moje ulubione... Dziękuję panu. – Zlizała z palca kropelkę krwi.
– Jestem Tino.
– Dziękuję ci, Tino. To bardzo miłe z twojej strony, że przynosisz mi tyle kwiatów. Szkoda tylko, że nie mogę ich zobaczyć.
– Tych jeszcze nie, ale za kilka dni na pewno już będziesz mogła...
– Nie, nie będę mogła. Już nigdy nie będę mogła zobaczyć żadnych kwiatów!– gwałtownie powiedziała Sandra – żadnych kwiatów...–zawahała się nieco – ani ich ofiarodawcy.
– Uspokój się, – Tino ujął ręce Sandry w swoje dłonie – na pewno wszystko będzie w porządku.
Puścił dłonie dziewczyny i ukradkiem ścierając płynącą po policzku łzę nagle zaczął okazywać nienaturalny pośpiech:
– Przepraszam cię, muszę już iść, ale jutro przyjdę znowu.

Kilkanaście dni później, do Sandry wypoczywającej na leżaku rozłożonym na tarasie przyszedł Tino, z kolejnym bukietem w ręku.
– Cześć Sandro!
Słysząc jego głos Sandra zerwała się z leżaka i padła mu w ramiona.
– Ach, Tino, tak się cieszę! Profesor powiedział, najpóźniej za tydzień wyjdę z kliniki.
– To wspaniale. Będziemy mogli się pobrać.
Twarz Sandry spochmurniała.
– Tino, wiesz przecież... Nie mogę przyjąć twojej propozycji... Nie chcę... nie mogę być dla ciebie ciężarem.
– Ależ Sandro, kocham cię. Nie wolno ci tak mówić!
– Mylisz się, Tino. To nie jest miłość, tylko litość. Nie wierzę, że mógłbyś pokochać kalekę.
– Uwierz mi. Nie mam wątpliwości, ze łączy nas najprawdziwsza i najpiękniejsza w świecie miłość. Przecież tyle razy ci to tłumaczyłem.
22
Profesor Carlsson siedział za biurkiem w swoim obszernym gabinecie, gdy rozległ się sygnał interkomu. Profesor nacisnął przycisk.
– Panie profesorze, doktor Werner do pana. – usłyszał głos sekretarki.
– Niech wejdzie.
Do gabinetu wkroczył, a właściwie wpadł młody, dobrze zbudowany blondyn z mocno zarysowaną dolną szczęką.
– Finis coronat opus! Mamy to w końcu, panie profesorze. Próby na zwierzętach wypadły bezbłędnie.
– To wspaniale. Dziękuję panu, kolego. Jestem przekonany, że pana i całego zespołu nie ominie wysoka nagroda. Nasi zleceniodawcy są niezwykle zainteresowani postępami w pracy.
– Dziękuję. Parę dolców się przyda. Linda spodziewa się dziecka, i musimy zamienić mieszkanie na normalny dom.
– Czy wszystkie dane są już uporządkowane i wprowadzone do komputera?
– Oczywiście.
– Proszę zatem, o przeniesienie ich na CD i dostarczenie mi tego wszystkiego, razem z wszelkimi notatkami. Po zweryfikowaniu danych, proszę sformatować wszystkie dyski, tak, by nie pozostawić żadnych śladów naszej pracy.
– W porządku. Zrobię tak, jak pan każe i przyślę dyski przez któregoś z techników – w głosie Wernera słychać był lekkie zdziwienie. – Może mi pan wyjaśnić, dlaczego niszczymy te dane?
– Panie doktorze. Jestem tak, jak pan naukowcem i też mnie to trochę bulwersuje, ale takie jest polecenie naszego zleceniodawcy. No cóż - nie kąsa się ręki, która karmi. I bardzo proszę, kolego, byście zajęli się tym osobiście. Zdaje pan sobie przecież sprawę, że nie chodzi tu o nową odmianę pszenicy, czy kukurydzy...
– Ma się rozumieć, panie profesorze. Dopilnuję wszystkiego.
Werner opuścił gabinet, a profesor uniósł się z krzesła i podszedł do ściany, której całą niemal powierzchnię zajmował wielki regał biblioteczny. Zaczął się przyglądać tytułom wydrukowanym na grzbietach książek, wysuwając nieco to jedną, to drugą i natychmiast odruchowo wsuwając je na swoje miejsce. Jego twarz zdradzała jednak, że myślami był nieobecny. Po kilku minutach westchnął ciężko i podszedł do biurka, podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer.
W tym samym czasie, w innym gabinecie zadzwonił jeden z licznych telefonów. Młody mężczyzna odczekał kilkanaście sekund i podniósł słuchawkę.
– Czym mogę służyć?
Profesor usłyszał w słuchawce komunikat:
– Proszę mówić - rozmowa rejestrowana, – a po chwili inny głos zapytał – czym mogę służyć?
– Mówi G-3. Proszę połączyć z dyrektorem.
– Dyrektor w tej chwili nie może odebrać. Proszę zostawić wiadomość. Kiedy tylko szef będzie wolny - oddzwoni.
– Informuję zatem, że nasza praca zakończyła się pełnym sukcesem. Wszystkie próby na zwierzętach przyniosły oczekiwany efekt. To wszystko. – odłożył słuchawkę, odchylił się na fotelu i przymknął oczy. Chwilę relaksu przerwał mu dzwonek telefonu. Profesor podniósł słuchawkę.
– Tak, przy aparacie.
– ...
– Dziękuję dyrektorze, też się cieszę.
– ...
– Oczywiście. Wszystkie dyski i notatki za chwilę będą na moim biurku. Zobowiązałem do tego kierownika laboratorium - doktora Wernera.
– ...
– Tak, rozumiem, jak go rozpoznam?
– ...
– W czasie lunchu? A nie dałoby się zrobić tego w południe? Po takim sukcesie chciałem dziś rozpuścić ludzi do domów trochę wcześniej. Pracowali nawet
w weekendy.
– Dostaną wczasy? Na koszt państwa? No dobrze, niech będzie o pierwszej.
Carlsson odłożył słuchawkę i oddał się rozmyślaniom. Po około godzinie rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejść!
Sekretarka uchyliła drzwi, przepuszczając objuczonego pudłem pełnym dokumentów doktora Wernera. Na wierzchu papierów leżało również kilka płyt CD, oraz kilka pojemników przypominających puszki konserw.
– Dziękuję, doktorze. Proszę to położyć na biurku. Proszę też zapowiedzieć wszystkim, że punktualnie o pierwszej w laboratorium odbędzie się telekonferencja z udziałem najwyższych władz. Obecność bezwzględnie obowiązkowa. Aha, macie zagwarantowany długi urlop na koszt państwa. To wszystko. Lizo – zwrócił się do sekretarki – powiedz Bobowi, żeby przeniósł do laboratorium telewizor z sali konferencyjnej.
Profesor Carlsson ponownie podniósł słuchawkę i wybrał numer.
– Halo! To ty, kochanie? Słuchaj teraz uważnie i zrób dokładnie wszystko to, co ci powiem. W moim sejfie znajdziesz płytę CD. Wyjmij ją i ukryj gdzieś poza domem...
Albo, jeszcze lepiej wyślij ją na adres Rona.
– ...
– Tak, wiem, że są na wakacjach. Sama szybko pakuj dzieci i gdzieś wyjedź. Tylko, broń boże, nie do mamy. I proszę cię o maksymalny pośpiech. Nie, o nic nie pytaj. Może to nic poważnego, ale należy być ostrożnym. Zadzwoń do mnie pojutrze w południe.
Kilka minut przed pierwszą, w laboratorium, przed wielkim telewizorem, podłączonym do karty graficznej komputera sieciowego zebrali się wszyscy pracownicy. Zamontowana została również kamera internetowa. Nikt już nie był zabezpieczony „kosmicznym skafandrem”. Zegar na monitorze pokazywał 12:53.
W tej samej chwili do gabinetu profesora weszła sekretarka.
– Nie idzie pan na lunch?
– Nie, ale ty możesz iść, Lizo.
Minutę później przed budynkiem instytutu zatrzymała się furgonetka, z której wysiadło czterech mężczyzn. Weszli do budynku, gdzie rozdzielili się. Trzech zaczęło powoli wchodzić na piętro, a czwarty skierował się do podziemnej części gmachu. Po zejściu na dół przeszedł długim, słabo oświetlonym korytarzem, do ciężkich metalowych drzwi. Wszedł do pomieszczenia pełnego rur i zaworów. Spojrzał na wyjęty z kieszeni rysunek, po czym zakręcił jeden z zaworów i opuścił pomieszczenie. Tymczasem pozostali dotarli na piętro. Jeden z nich skierował się w kierunku laboratorium. Wsunął do czytnika kartę i wpisał kod, a po jej wyjęciu włożył w szczelinę metalową płytkę. Następnie zaryglował z zewnątrz ciężkie pancerne drzwi z napisem: LABORATORIUM. OBCYM WSTĘP WZBRONIONY. Do mikrofonu przypiętego do kołnierza zameldował:
– Dwójka gotowa.
Tymczasem dwaj pozostali znikli za drzwiami z tabliczką: DYREKTOR INSTYTUTU.
Przeszli przez pusty sekretariat i bez pukania weszli do gabinetu profesora Carlssona.
– My w sprawie G-3.
– Proszę zabrać.
Jeden z mężczyzn wyjął spod marynarki dwie cienkie, nylonowe torby podróżne i zaczął przekładać do nich zawartość pudła, drugi podszedł do okna i wyglądał przez chwilę na dziedziniec, równocześnie sięgając ręką pod marynarkę.
– Dziękujemy, profesorze i przepraszamy za kłopot – powiedział mężczyzna kończąc pakowanie.
Tymczasem jego towarzysz odwrócił się od okna i podszedł z boku do Carlssona. Przyłożył mu do skroni pistolet i nacisnął spust. Stłumionego odgłosu wystrzału nikt nie mógł usłyszeć. Profesor osunął się na pokrywający podłogę dywan. Mężczyźni bez pośpiechu opuścili gabinet.
Zegar na monitorze pokazał godzinę 1:00 PM, a z głośnika popłynął głos:
– Witam wszystkich zgromadzonych...
Setki mil dalej w dużym pomieszczeniu, z podłużnym stołem siedziało trzech, zwróconych plecami do kamery mężczyzn. Jeden z nich mówił:
– ...w imieniu narodu dziękujemy za wasz trud.
W tym momencie z głośników dobiega odgłos detonacji. W widocznym na monitorze laboratorium błyskają języki ognia. Rozlegają się również okrzyki przerażenia. Jeden z pracowników podbiega do gaśnicy, lecz ta okazuje się być pusta. Inny rozwija węża gaśniczego i odkręca zawór hydrantu, lecz z prądownicy wypływa tylko kilka kropel wody. Widać również grupę pracowników szturmujących do drzwi, lecz te nie ustępują. Pożar rozprzestrzenia się. Z głośników dobiegają coraz słabsze, przechodzące w skowyt bólu krzyki, lecz po chwili słychać jedynie syk rozprzestrzeniającego się ognia.
Jeden z mężczyzn wcisnął przycisk pilota - wygaszając monitor i wyłączając głośniki.
W chwilę później człowiek, który zablokował drzwi laboratorium powrócił do nich. Chwycił za rygiel i natychmiast go puścił, po czym zaczął dmuchać na dłonie, na których natychmiast pojawiło się zaczerwienienie. Potem, trzymając rygiel przez połę marynarki odkręcił go powoli do pozycji OPEN. Następnie przy pomocy wyjętej z kieszeni cienkiej pincety wyjął z czytnika blaszkę uniemożliwiającą wcześniej wprowadzenie do szczeliny karty magnetycznej i skierował się do wyjścia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

super! trochę się pogubiłem, bo jest tak wiele różnych wątków, że należy się kilkakrotnie zastanowić co, gdzie, kiedy. Ogólnie to z chęcią przeczytałbym całe to dziełko:) Czy to prawda, że ukaże się w formie zmaterializowanej? Jeśli tak to z chęcią nabędę.
Parę literówek się pojawiło :

22
Twarz Sandra spochmurniała - Sandry.
– W porządku. Zrobię tak, jak pan każe i przyślę dyski przez któregoś z techników – głosie Wernera słychać był lekkie zdziwienie. zabrakło w (w głosie)
Na wierzchu papierów leży również kilka płyt CD, oraz pojemnik przypominający puszkę konserw.- powinna być leżało rówież kilka płyt CD
Chwycił za rygiel i natychmiast go puścił i zaczął dmuchać na dłonie, na których natychmiast pojawiło się zaczerwienienie. - po drugim "i" powinien być przecinek.

Pozdrawiam i czekam na więcej:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po kilku dniach Sandra zaczęła już siadać na łóżku. Opatrunek z jej głowy już zdjęto, a na oczach miast opaski miała ciemne okulary. Do pokoju weszła pielęgniarka. --> proponuję "zamiast" zamiast "miast" ;]
– Nie, nie będę mogła. Już nigdy nie będę mogła zobaczyć już żadnych kwiatów! --> o jedno "już" za dużo
oOo --> próbuję rozszyfrować co to :]
Kilkanaście dni później do Sandry wypoczywającej na leżaku rozłożonym na tarasie przyszedł Tino z kolejnym bukietem w ręku. --> proponuję pocięcie tego długiego, pełnego czasowników zdania przecinkami: Kilkanaście dni później, do Sandry, wypoczywającej na leżaku rozłożonym na tarasie, przyszedł Tino, z kolejnym bukietem w ręku. (jakoś tak lub podobnie)
– Dziękuję. Parę dolców się przyda. Linda spodziewa się dziecka, i musimy zamienić mieszkanie na normalny dom . --> kropka za daleko (sorry za takie "pierdoły")
– W porządku. Zrobię tak, jak pan każe i przyślę dyski przez któregoś z techników – głosie Wernera słychać był lekkie zdziwienie. – Może mi pan wyjaśnić, dlaczego niszczymy te dane? --> smaczne było chociaż to zjedzone "w"?
Zaczął się przyglądać tytułom wydrukowanym na grzbietach książek, wysuwając nieco to jedną, to drugą i wsuwając je natychmiast na swoje miejsce. --> zapętliło się to zdanie, bo trochę wynika z niego, że dyrektor te książki wsuwa na swoje miejsce ;] (ale to pewnie moje złudzenie)
Jego twarz wyglądał jednak, jakby myślami był nieobecny. --> po 1. wyglądała, po 2. w ogóle lepiej napisać to zdanie: Jego twarz zdradzała jednak, że myślami jest nieobecny.
– Proszę mówić - rozmowa rejestrowana, – a po chwili inny głos zapytał – czym mogę służyć?
– Mówi G-3. Proszę połączyć z dyrektorem.
– Dyrektor w tej chwili nie może odebrać. Proszę zostawić wiadomość. Kiedy tylko szef będzie wolny - oddzwoni.
--> tutaj przez chwilę zatrzymałam się, nie rozumiejąc kto dzwoni a kto odbiera; jak już dotarło to do mnie ;] to mam kolejną wątpliwość: najpierw występuje osoba dyrektora nazywana na końcu poufale "szefem" - to trochę nie bardzawy sposób na oficjalny komunikat sekretarki/sekretarza?
– W czasie lunchu? A nie dałoby się zrobić tego w południe? Po takim sukcesie chciałem dziś rozpuścić ludzi do domów trochę wcześniej. Pracowali nawet
w weekendy.
--> tutaj po 1. "puścić" zamiast "rozpuścić" (rozpuszcza się np cukier w herbacie), a po 2. przenieść "w weekendy" piętro wyżej, bo się cokolwiek zapodziało
Na wierzchu papierów leży również kilka płyt CD, oraz pojemnik przypominający puszkę konserw. --> leżało, jak już ktoś bystry wcześniej zauważył
Lizo, – zwrócił się do sekretarki – powiedz Bobowi, żeby przeniósł do laboratorium telewizor z sali konferencyjnej. --> nie wiem, czy już wcześniej był taki motyw, ale przecinek jest zbędny, myślnik sam w sobie jest znakiem sugerującym jakąś-tam ;] pauzę i nie ma co ładować dwóch grzybków w ten barszcz
Kilka minut przed pierwszą, w laboratorium, przed wielkim, podłączonym do karty graficznej komputera sieciowego telewizorem zebrali się wszyscy pracownicy.
Wszedł do pomieszczenia pełne rur i zaworów.
--> tutaj budowa zdania coś mi nawala, musiałam je przeczytać dwa razy, a po co? można napisac prościej:
Kilka minut przed pierwszą, w laboratorium, przed wielkim telewizorem, podłączonym do karty graficznej komputera sieciowego, zebrali się wszyscy pracownicy. (chyba lepiej?)

pozdrawiam
i czekam na kolejne części
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

już siadać na łóżku. Opatrunek z jej głowy już= już już

oOo
Kilkanaście dni później = a co to są te kółeczka?

Będziemy mogli się pobrać. = ?! hym, że co? po kilkunastu dniach?

To wspaniale. Dziękuję panu, kolego. = hm, sztywniak jakiś z tego faceta, nagle dowiaduje się, że udało się coś niesamiwitego, nad czym pracowali pewnie prez lata, a ten ze stoickim spokojem, wspaniale, dziękuję?

głosie Wernera słychać był lekkie zdziwienie. = w głosie i było słychać, głodnyś? :)

Jego twarz wyglądał jednak, = wyglądała

– Tak, rozumiem, jak go rozpoznam?
– W czasie lunchu? = jeżeli wcześniej wstawiałeś pomiędzy wypowiedziami " - ... " to trzeba sie tego trzymać

i natychmiast go puścił i = ii

pincety= chyba pęsety?
.........................

nie wiem właściwie co o całości myśleć, może ocenię przy ostatniej części, bo w niektórych momentach mam mieszane uczucia, ale ogólnie pomysł bardzo mi się podoba :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję wszystkim za porady. Bez was byłoby zdecydowanie gorzej. Większośc uwag uwzględniłem.
Tak, ta rozmowa telefoniczna przysporzyła mi trochę kłopotów i jest być może nieco zawiła. Najpierw zgłosił się automat, potem odebrał sekretarz, który raz powiedziała dyrektor, więc potem nie powinien powtórzyć tego samego słowa. Dlatego szef. Nie wiem – boss brzmiałoby lepiej?
Rozpuścić, czy puścić – oto jest pytanie. W mowie potocznej chyba ta pierwsza forma jest do przyjęcia i oznacza jakby większy luz, ale się nie upieram. Na razie czekam na inne opinie w tej sprawie.

Będziemy mogli się pobrać. = ?! hym, że co? po kilkunastu dniach?
Miłość od pierwszego wystrzału, Natalio. Tak bywa.
Pinceta = pęseta (obie formy są poprawne)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...