Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

nie sposób starej sośnie, wartej ognia,
do pnia przyłożyć ożenek, kto mądry
barć drąży z ostrwi i dogląda co dnia
czy pszczoła najdzie, a gdy już użądli,
znać na patoce rój cały w wygodzie,
brzęczy nalewką na przaśnyskim miodzie,

stąd między rzeki, łąk i sosen - żerdzią,
plecione plastry kwiecistych ugorów,
spiętrzeń Morawki gładzonych Węgierką,
byle przez wodę, gdzie brud wiedzie z moru
i słońca kitą, zapiętą na płocie,
kreśli drożyny przez łęg i Zakocie,

i noc wpuszczając w te lepiące słoje
z piachu do gmachu urasta orkiestra
jucznych owadów zwiedzionych napojem
i oby wszystkim chęć swiezd zwidą przeszła,
gdy kto podkurzy i złapy usiecze
lub sosna sama chwyci w igieł miecze,

hejże! nalejże, smakować potroszku
i hardym wiatrem wybiec w okolice
i pieśnią stanąć jak płomień na wosku
wiązanym knotem na mir i na wicie,
jednako kolą młyńskim kołem, w mostach
przęsłem czy żarnem, czy pszczoły po sosnach,

niech wie, kto sosen nie dotykał nigdy,
czemu w nich pszczoły domy upatrują,
nic, że niedźwiedziom włazić nań bez krzywdy
się nie obejdzie, wyrosłą posturą
chwieją koroną i kołyszą barcią,
wsłuchaj się dobrze – jak z pszczołami „bardzą”.

-------------------------------------------------------------
od autora:
Bartniki – wieś spod Przasnysza (4 km) – niegdyś zamieszkała
przez bartników zajmujących się hodowlą pszczół w barciach.
W istniejących tu niegdyś borach bartnicy dziali (wycinali,
dłubali) barcie w sosnach a następnie zwabiali do nich pszczoły.
Miód niesycony, w patoce lub w plastrach, zwany przaśnym,
nadał nazwę targowisku nad Węgierką, które zostało nazwane
Przasnyszem. 2 km na północ znajdowała się wieś Patołęka
Wygoda a za nią Zakocie. Nazwa Patołęka pochodzi od łąki
będącej własnością osadnika o imieniu Patyk, natomiast
Wygodą nazywano wówczas karczmy, znajdujące się na rozstajach
dróg. Bo też ważniejszą drogą była wówczas ta prowadząca
przez Patołękę i Zakocie a nie przez Bartniki. Zakocie nosiło
dawniej nazwę Kot, czy kota, którym mógł być nawet zając.
W pobliżu Zakocia na płynącej tu Morawce było spiętrzenie wody,
która obracała koło młyna wodnego. W dawnych czasach była
tu nie tylko karczma, ale i młyn.

Morawka i Węgierka – dwie, przepływające tu, rzeki

-------------------------------------------------------------
ostrwie – (jęz. starosłow.) pnie młodych drzew z poprzycinanymi
gałęziami (wyglądało to, jak coś w rodzaju drabiny).
podkurzyć – dymić, odstraszać pszczoły.
wygoda - (określ. tubyl.) karczma.

Opublikowano

Mess, podziwiam Cie na dwa sposoby, otoz... podziwiam Cie za te opisy, masz ogromna wiedze na ten temat jak i zawzietosc czyli w rozumieniu "pasji", wg. mnie jestes pasjonatem staropolskiego jak i zakatkow polski o ktorej mysle, nikt nie slyszal. za pomoca slow - poezji oddajesz to co sam widzisz badz czujesz bedac w ów miejscu, to niezwykle wazne w Twojej poezji. Drazysz szczegoly nadajesz im znaczenie, ktore mysle w codziennosci czlowieka nie odgrywa prawie zadnej roli... bo gdyby tak pomyslec... sa jakies Bartniki i co z tego? a dzieki Twojej poezji az czlowiek zaczyna sie zastanawiac, wyobrazac, myslec choc przez chwile o tym. Cenie Cie rowniez za konstrukcje i obrazowosc w Twojej poezji, nie trzeba byc w tych miejscach by w 90 % uchwycic klimat, co tez jest niezwykle wazne i trudne do osiagniecia, aczkolwiek przyznam, ze Twoja poezja dla mnie osobiscie, mlodego czlowieka jest momentami trudna, badz nie dla mnie pisana z roznych powodow. Mysle, ze to kwestia dojrzenia do tego albo wczytania sie. Mimo wszystko ze wiersze nie dla mnie pisane, zawsze z mila checia wejde i poczytam o czyms, czego wiem, nigdy nie zobacze. Rzadko kusze sie na komentarz do Twojego wiersza, z prostej przyczyny... nie potrafie zawrzec wrazen w komentarzu, tak by on byl konstruktywny i byl stricte komentarzem z prawdziwego zdarzenia, czyli uzasadniony. Wiem, ze to co robisz, jest godne podziwu, dlatego zagladam tu by sobie to wyobrazac.

pozdrawiam cieplo

dytko

Opublikowano

Jednako chyba na wici albo wiciach ;)))
Trudno mi o tej 'wczesnej porze' rozwikłać problem języka, ale przez wiersz się przebiłem, niektóre fragmenty mi namalowały - niektóre chciały zaplątać wyobraźnię (ale nie dałem się!)
;)
pzdr. b
PS. Chyba tym razem trochę za dużo trochę przecinków ;D

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dytko - no i weź teraz coś dopisz - napiszę tylko, ze z Bartnikami są związane dzieje mojej rodziny - tam mieszkał mój pradziadek, dziadek i tata, dziś to zupełnie odmienna kraina - ale sosny są i - po starych czasach tylko to pozostało - sam wiesz , co 50 lat komuny zrobiło z ludzi i okolic, ukłoniki i pozdrówko MN
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



no i z tymi wiciami problem - bo od witek, badyli lub "wici" - wojny , sam nie wiem
ale wiem, że z interpunkcją to nie od dziś mam problemik
jakbyś mi mógł dopomóc, pliiiiiiiiiiis
z ukłonikiem i pozdrówką MN
ps. nad "wiciami" popracuję "siam"
Opublikowano

"niech wie, kto sosen nie dotykał nigdy,
czemu w nich pszczoły domy upatrują,"

Co ja tutaj mogę dodać Witku? Kolejny raz jest tutaj klimatycznie. Jak napisał dytko, a później Tadek, czuć pasję. Pasję, która rozbrzmiewa w tych wersach. W tumanie pni zawiłości, na przybrzeżu rzeki, i toń co się odbija, i ten co echem zanosi, i ten co po czasie głos zabiera.
Piękne!

Pozdrawiam serdecznie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pozostaje kwestia przecinków na końcu każdej zwrotki (ale rozumiem, że to jedno wielgachne wypowiedzenie), no i kropki na końcu (bo zaczynasz małą literą, więc po co kończyć kropką?). W sumie niewiele tych braków, jakoś mi ,na pierwszy rzut oka, chyba zakręciło we łbie Twoje czarowanie ;)
pzdr. b
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pozostaje kwestia przecinków na końcu każdej zwrotki (ale rozumiem, że to jedno wielgachne wypowiedzenie), no i kropki na końcu (bo zaczynasz małą literą, więc po co kończyć kropką?). W sumie niewiele tych braków, jakoś mi ,na pierwszy rzut oka, chyba zakręciło we łbie Twoje czarowanie ;)
pzdr. b
dzięki Bezeciku - cóż takie Ci te czarowanie, że czasem sam się zapomnę i rzeczywiście z tymi przecinkami mam kłopot - juz poprawiam
dzserdeczne i pozdrówko MN

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @marekg przepięknie napisales.  Jak tak dziś siedziałam juz sama na cmentarzu gdy się ściemniło i wszysvy sobie poszli, to dokladnie poczulam sie tak bezdomna, jak ten Twoj poeta z wiersza. I te rany - ech, poeci czują po stokroć...   Wspaniale piszesz.
    • @Robert Witold Gorzkowski Robercie. bardzo, bardzo dziękuję za Twoje słowa. pisząc te swoje wiersze zaczynam się obawiać czy nie przekraczam granic.   granic własnego JA.   dziękuję.     @Annna2   Aniu. to że wracasz jest cudowne. dziękuję.       @huzarc co tu powiedzieć.....   serdecznie dziękuję.    
    • @Migrena wg. mnie to zupełnie nie jest utwór o namiętnosci, bo namiętność tym wypadku to o wiele za mało.   To wiersz o nienasyceniu duszy - duszą, a cielesność jest tu jakby słodkim dodatkiem.    Ja tam wierzę w takie nienasycenie w miłości i w takie wiersze też, bo one sprawiają, że tętno przyspiesza, nie tylko to cielesne ale i duchowe..   I dodatkowo podpisuję się pod slowami @Robert Witold Gorzkowski - odniosl sie super adekwatnie do wiersza.        
    • Ktoś pióropusz ubrał  Inny z parasolem o przystojnym Zatańcz parasolki dreszczy słota  Zatańcz z parasolką niech się stanie  Kolorowa Kolorowe jeszcze liście  Kolorowe parasolki  Krople mienią się przejrzyście  Teraz tęcza zgadnij, za kim goni?
    • Moje dłonie siegają częściej po wino niż po chleb. Do późnego wieczora jestem zbyt zajęty umartwianiem duszy by odpowiadać na choć najskromniejsze potrzeby ciała. Są dni gdzie łóżko mnie więzi. Są jednak i takie gdzie łaknę wolności ścian swego odludnego więzienia. Przed snem, błądzę w ciemnościach zakurzonych kątów by choć przez chwilę dać posmakować artretycznie powyginanym palcom, zimna użytych do aranżacji farb. Szkarłatu krwi i perłowości łez. Duchy ze ścian poznają mój zapach. Łaszą się do swego pana. Mimo agonii, czasami zmuszą się do krótkiego śmiechu. Wołają mnie po imieniu. Tym ziemskim nie piekielnym. Wypalonym na duszy. Przed którym drżą aniołowie i ziemskie błazny. Kiedyś miałem imię. I czas na to by żyć. Bez bólu i lęku. Broniłem się przed cieniem. Uciekałem, lecz on był zawsze przed mym krokiem jeszcze o krok. Gdybym wtedy spłonął razem z moimi wierszami. Czy cień wkroczyłby za mną w ogień? Ale to przecież ogień rodzi cień. Języki ognia namawiają bym spłonął. Języki cieni liżą me rany. Trucizną próbują wymusić we mnie kolejny raz uległość. Tak przecieka rzeczywistość, przez dziurawy dach. Wschodzi czarna tarcza słońca. Gdy cząstka jego światła mnie dosięgnie. Obrócę się w proch. Duchy ze ścian pytają czasami, czy stąd daleko do nieba. Nie wiem. Mi tylko piekło pisane. I znów wczesnonocne harce. Trupi blask gwiazd. Nad łąkami. W zbożu jeszcze zielonym, cichutkie stąpania. To stopy bose północnic. Ich śpiewy przerywają świsty sierpów. Tną szyję i żywoty kochanków. Dobrze im tak. Kto jeszcze ufa miłosnym potworom. A może i żałować ich należy. Ja przecież też kiedyś ufałem. A teraz przeklinam nawet siebie. Czas się uwolnić. Udało mi się wzniecić wreszcie żar na zalanym przed laty i zapomnianym palenisku. Wiązki brzozowego chrustu czekały na tę chwilę. Języki ognia dostrzegły mnie, choć w narkotycznym uniesieniu chwili, były tak spragnione swego istnienia, że wolały pięścić ceglane ściany kominka. Pieściłem ich zmysły. Dorzucając drewna i szczap. Duchy ze ścian milczały zatrwożone, patrząc jak piekło wychodzi poza ramy swego świata. Prawie mnie mieli. Cienie tańczyły dziko, okadzone dymem. Pogrzebaczem wybiłem wszystkie okna by świeżym oddechem powietrza, wzbudzić furię ognia. Spod kuchennego stołu wyciągnąłem bańkę na naftę. I cisnąłem ją w ogień. Pamiętam tylko to jak cienie, porwały mnie przez rozsadzony pożarem komin. Duchy wybiły rygle z drzwi i rozpierzchły się w mgielny mrok boru. Płonąłem żywcem. Niesiony przez diabły w trupi blask gwiazd. Dobrze byłoby żałować i uronić choć łzę. Mnie ogarnął jednak demoniczny śmiech, który objął połacie okolicy. Okoliczni bajali potem, że słyszeli piorun, który najpewniej zniszczył chatę. Płonęła kilka godzin. Wiele miesięcy później na pogorzelisku, stanął jesionowy krzyż i światło łojowych świec rozświetlało mrok i klątwę. Na darmo jednak. Bo nikt stąd jeszcze nie trafił do nieba.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...