Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 105
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

wiem Kris o co ci chodzi ale moja matka jest nauczycielką i przez dziesięć lat goniła mnie do ćwiczeń i jakoś nie dały skutków, może jestem tępy, ale gdyby tak było nieskończył bym stódiów i nie pracowałbym na uczelni jako wykładowca (prowadzę zajęcia praktyczne) co nie zmienia faktu, że nawet tęga głowa(nie mówięo sobie) może mieć wielki problem z ortografią, cała ta moja bitwa polegała na tym aby nie opluwać osób za to jak napiszą słowo tylko co to słowo znaczy, niech wypowiedzą sięna temat wiersza przy okazji poprawiajc literówkę, czy to takie trudne


nisko się kłaniam i pozdrawiam

Opublikowano

to nie tak:
istnieje "dysleksja" i jest to wada słuchu - z niej w oczywisty sposób wynikają problemy z pisaniem... ale dysortografia, to zupełnie inny problem: owszem jedym łatwiej innym trudniej przychodzi... ale część osób rości sobie prawo do mówienia: ty to jesteś głupi bo nie umiesz tego czy tamtego (odpowiednia składnia, świetna erudycja, dobry refleks, dowcip itp.) natomiast bardzo chętnie na własne wady (mające te same przyczyny) pokazują "papier"... to o tyle groźne że "lenistwo" "chamstwo" czy nawet "pedofilia" mają te same "pozawolicjonalne" przyczyny... w efekcie skoro można udowodnić: że ja po prostu nie umiem inaczej pisać, to tak samo nie umiem inaczej kochać mówić zachowywać się: wszystkie "odychelnia" są usankcjonowane, wszyscy robimy co chcemy bo mamy "papier"... i nie chodzi mi tu o przyrównywanie dysgrafika (ps. dysgrafia to przyczyna niezrównoważenia emocjonalnego) to mordercy... tylko o to że nie można sobie wszystkiego tłumaczyć "genami"... przecież nikt nie zmusza dysortografik do pisania wierszy, a jeśli już, to niestety muszą trochę popracować i wklejać teksty bez błędów, bo takie są zasady... (tak samo jak narkoleptyk nie dostanie prawa jazdy: to nie dyskryminacja, tylko podstawy współżycia...

Opublikowano

Jedyne, czego nie lubię, to tego, że mnie nie komentujesz (co tyczy się większości osób w tym serwisie). Z drugiej strony mi też się chyba nie zdarzyło komentować Twojego utworu (co też tyczy się większości osób w tym serwisie). Czyli mamy remis 0:0 (co już niczego nie tyczy).

Pozdrawiam

Opublikowano

to chyba jakaś tania forma autoreklamy no ja jako przeciętny odbiorca- statystyki nakazują..
nie każdemu może się coś podobać, można się śmiać z błędów ale chyba ważne jest pokazanie takim debiutantom gdzie są ich grzechy ciężkie , czym sobie zasłużyli na brak szacunku
forma wypowiedzi niech będzie złośliwa, arogancka itp itd ale niech ma jakieś podstawy
co do osoby pani Samo Zło mam już dawno wyrobione zdanie
chyba ktoś kto jest niedowartościowany w życiu codziennym może się "wyżywać" na innych i to przez internet, pewnie face to face to ma ta osoba problemy z wypowiedzią oralną
p.s jeśli chodzi o krytykę, chyba żeby przytaczać takie auorytety jak Pilch trzeba mieć jakiś właściwy podmiot z którym się pragnie je utożsamiać
a poezja pani S. Z jak dla mnie jest przeładowana, nienaturalna no i dziwactwo to nie zawsze talent.
pozdrawiam serdecznie
Regina Misztela

Opublikowano

Wlasnie,podyskutujmy o ortografii.Zasady ortografii stworzyli ludzie, jest to zatem tylko luzna umowa bo przeciez ani konstytucja ani kodeks prawny sie na ten temat nie wypowiadaja,nie wspomne juz o Bibli.Tak naprawde u takie czy inne i tak nic w znaczeniu slowa nie zmienia.Tresc zawarta , to co jest wazne, a nie czyjes przyzwyczajenie do pisania przez rz czy z z kropka.Z ta ortografia to tak samo jak z jedzeniem nozem i widelcem.Noz w prawej rece widelec w lewej. To jest umowa ludzi praworecznych.A co jesli ktos jest leworeczny?
Na pochybel z nim?
Tak wiec wiele spraw i konwenansow to tylko sprawa umowna, a ze ja sie pod zadna z tych umow nie podpisywalam nie jestem zobowiazana do ich scislego przestrzegania, to tylko moja wolna nie przymuszona wola jesli sie do nich zastosuje a czesto gesto przez przypadek bo po 20 latach za granica trace juz swoje przyzwyczajenia do ortografii.Czesto pisze wyraz na chybil-trafil bo tak naprawde to juz nie pamietam co i jak z tymi zasadami.Nie zmienia to jednak faktu , ze od czasu do czasu mam cos do powiedzenia i chce to utrwalic na papierze.
Dodam jeszcze , ze zawsze mialam problemy z zasadami ortografii i zawsze mnie one irytowaly a szczegolnie teraz na starosc.
Tak wiec jak widac dla mnie jest rzecza najmniej wazna czy ktos robi bledy ortograficzne i w ktorej rece trzyma widelec.
Serdeczne usciski z za wielkiej wody, Barbara

P.S.Ktos kiedys powiedzial ,ze punkt widzenia zalezy od miejsca siedzenia.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wolność słowa i myśli a jednak trudno mi uwierzyć, że coś takiego trzeba tu czytać!
Szkoda słów…
Może lepiej jednak zabierzmy się do pisania poezji. Ze słownikiem. Pozdrawiam (chciałoby się napisać – nieserdecznie- Arena

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...