Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Okiem kobiety (cz. II)


Vegga

Rekomendowane odpowiedzi

Upijam łyk kawy. Oj, chłopcze, chłopcze.
Dzwoni telefon.
- Tak, słucham – mówię jeszcze zaspanym głosem.
Odzywa się mój przystojniak i proponuje byśmy właściwie tego lustra nie czyścili, to mi będzie codziennie miło. Zasadniczo nie musimy, mamy jeszcze jedno w przedpokoju. Lustro oczywiście. A także informuje, że dziś wraca wcześniej, to znaczy o trzynastej i, że szef idzie, więc kończy. I papa. Na to ja, złota kobieta, myślę sobie, że w takim razie zrobię pierożki. Też nam się należy od życia jakiś dobry obiad. Który ja muszę zrobić, no ale niech już będzie. Lubi pierożki, więc mu sprawię przyjemność. A co. O i zafunduję sobie tę maseczkę, co ostatnio kupiłam i nałożę odżywkę na włosy. Mam czas, zrobię coś dla siebie i domowników (to znaczy jego i mnie). Radio mi gra, sprawdzam sobie namiętnie kartkóweczki, myk, myk o jedenastej kończę, szukam przepisu, znajduję przepis. Wcielam przepis w życie. Pierożki na zdjęciu załączonym do tej recepturki jak malowane, aż chce się wyciąć i zjeść. Muzyczka leci, ja radośnie zagniatam ciasto. Podśpiewuję, a co – pierwszy dzień wiosny! Zrobiłam też od razu serek do pierożków.
Biorę ciasto, chcę wycinać i lepić, a ono gumiaste jakieś, twardawe, cholera. Ni uformować, ni zalepić. Nie zarażam się nic a nic, jestem niestrudzona, zrobiłam sześć pierogów w piętnaście minut. Dwunasta trzydzieści, o rany, rany. Biegnę do łazienki, nakładam odżywkę na włosy, ręcznik na głowę, maseczkę na twarz, wracam do pierogów. Kolejne dwadzieścia pięć robię już ekspresowo i mniej starannie, bo dochodzi trzynasta. Zostało mi trochę serka, więc kosztuję. O Boże, o Boże. Dzwonek do drzwi. Otwieram w tym turbanie na głowie i z papką ciapką na twarzy.

- A ty co? – dziwi się mężczyzna mój. – Co ci się stało? – zapytuje, jakby odżywka i maseczka na twarzy kobiety były conajmniej jakąś niepojęta abstrakcją.
- No jak co, chyba widzisz – To ja cholera jasna dla niego się upiększam, a on mi się tak odpłaca.

Wchodzi do kuchni, ten mój niewdzięcznik, a tam cały talerz gumiastych pierogów z serkiem na (zdecydowanie za) słono.

- Zrobiłaś pierożki! Jeeeeee... – już widzę jak mu cieknie ślinka, oczka jego się świecą jakby je ktoś rentgenem napromieniował.
- Uhm... – odpowiadam mniej entuzjastycznie, bo coś czuję, że moje pierożki szlag trafił i zaraz trafi także i mnie.
- Ha! Ja to mam kobietę! – satysfakcja i duma mężczyzny mego sięgają zenitu.

Wyciąga już garnek, nalewa wody, stawia na piecu, napalony na te pierogi, jak nasz Stefan na każdą sukę, jaką tylko wywęszy. Idę do łazienki, zmywam z siebie to cudo nie maseczkę, co zasugerowano mi na opakowaniu oraz odżywkę, po której moje włosy rzekomo nabiorą ekstremalnej objętości (aż się boję), lekkości, puszystości, połysku – co tylko sobie można wymarzyć. Słucham jak mężczyzna mój z kuchni krzyczy dlaczego to miał zaszczyt skończyć dziś wcześniej. Nakładam kremik, który ponoć przywraca cerze, to czego jej brakuje, czyli koloru, nieskazitelnie zdrowego wyglądu, blasku oraz gładkości. Wychodzi na to, że przed zastosowaniem wszystkich tych specyfików byłam szkaradna jak mało kto. Włosy oklapnięte, szorstka cera bez koloru. Rozczesuję więc te moje wykurowane włosy, suszę, po piętnastu minutach wracam nieco podbudowana, bo oto podobno pięknięję w oczach.
Akurat wyciąga te nieszczęsne pierogi z gara. Trochę się rozwaliły, serek wypłynął.

- Wiesz, trochę mi nie wyszły – ostrzegam.
- E tam, że się troszkę rozwaliły? Trudno. – uśmiecha się i widać, że Arturek mój we wspaniałym humorze, bo się w pracy nie namęczył a i kobieta mu zrobiła smakowite pierożki, więc nie przegadasz.

Nałożył na talerze.

- No to jemy, smacznego.
- Smacznego. – odpowiadam – Może nie takie najgorsze. – myślę sobie i przybieram słodki uśmiech.

Widzę jak mu mina rzednie, zjadł jednego, zjadł drugiego, trzeciego już nie zdzierżył. Boże święty, ja się do kuchni nie nadaję. Jeszcze kogoś kiedyś otruję, mnie stąd trzeba eksmitować. Albo lepiej – sama wyemigruję. Skosztowałam. Brrr.. sama sól, ciasto jak kamień.

- Yyy, Kochanie... Nie pogniewasz się jak damy to Stefanowi? – pyta delikatnie. – Zrobię kanapki.

To się Stefan dziś naje.
A ja siedzę, kroję pomidora i patrzę jak Stefanowy ogon merda z prędkością światła, gdy Artur nakłada mu do miski pierożki jego pani Natalii – mistrzyni kuchni. Już mi się łza w oku kręci, bo kto widział robić dwie godziny jedzenie dla psa. Kto to widział mieć przepis jak dla pięciolatka i spieprzyć. Boże, co ze mnie za kobieta, że na obiad już trzeci raz w ciągu tygodnia musimy jeść kanapki. Pociągam nosem nieelegancko, wstaję robię herbatę, to mi wychodzi jak nic. Artuś, złotko moje najbardziej cierpliwe i wyrozumiałe na tym świecie okrutnym, podchodzi i uświadamia, że to nic takiego. Na kanapki też ma ochotę.

- Ale – Głos mi mięknie, z nosa cieknie. Z oczu zresztą też, tylko co innego. – Ale chciałam zrobić Ci niespodziankę. – Zasadniczo zrobiłam. Takiej na pewno się nie spodziewał. – Odkrywam w myślach.
- No i co z tego Kochanie, że się nie udały. – Boże święty, jaki on jest kochany. - Zjemy kanapeczki z pomidorkiem.

Gdyby nie to, że mamy tylko pomidory, pewnie zjedlibyśmy również z serkiem, szyneczką, jakimś pasztecikiem drobiowym... Ale mamy tylko pomidory. Ach...jakie ja mam ostatnio przyziemne marzenia. Pasztecik, sen o Ibizie, jego skarpety na swoim miejscu, czyli w automacie.

- Pewnie przepis jakiś popieprzony. – Dodaje odkrywczo.

O tak, taka wersja zdarzeń mi odpowiada.
A potem każe się uśmiechnąć, bo jak nie to wyrzuci mnie przez balkon. I już, już! Bierze na ręce i pędzi ze mną do tych drzwi balkonowych, co się czasem zacinają. Bogu dzięki, zacięły się i teraz. Siedzimy sobie więc spokojnie z kanapeczkami, rozmawiamy oglądając telewizję i już życie nabiera kolorów. Tak jak cera moja według producentów kremu.

- Fajny nie? – Na ekranie po równiutkiej szosie mknie boski, ale to naprawdę boski samochód. Jaki nie mam pojęcia, ale Artur pewnie wie. – Jak myślisz?

Myślę, że trzeba by zrobić zakupy.

- Nie na nasze realia. - Jestem realistką. Takich dróg to moje oczy nie widziały chyba w całym życiu. Moje oczy również nie widziały sumy jaką należałoby na to cudko wydać. – Ale fajny. – Dodaję pocieszająco.

Wiem - zakupy przed korepetycjami, jak wrócę to zrobimy jakąś smakowitą kolacyjkę. Czternasta trzydzieści, trzeba by w takim razie zacząć się zbierać. Przebieram się, idę do łazienki.

- Nie widziałeś mojego tuszu?
- Czego?
- No tuszu!
- A po co miałby mi być twój tusz? – Typowe.

Czy ja podejrzewam go o to, że używał mojego tuszu? Nie. Pytam czy go nie widział. Czy nie może po prostu odpowiedzieć na moje pytanie?

- Widziałeś czy nie? – Krzyczę zniecierpliwiona z łazienki.
- No nie, nie rozumiem dlaczego miałbym go widzieć, skoro go nie używam. – Pewnie. Kremu przeciw zmarszczkom mimicznym też nie używa, a jakoś go wypatrzył na półce za perfumami, gdzie został skrzętnie schowany przeze mnie. – Ty masz bałagan.
- Skup się, małe, podłużne, niebieskie ze srebrnym napisem. Widziałeś? – Tłumaczę jak dziecku, bo nieraz przekonałam się, że mężczyźnie tak trzeba.
- A to. W szafce pod zlewem. – Odpowiada spokojnie.

I jak tu nie zwariować? A w ogóle to co mój tusz robi w szafce pod zlewem? I kto go tam dał? Ja na pewno nie, więc już jasna sprawa kto. I jeszcze udaje, że nie wie o co chodzi i gra na czas. Boże. Czy ja choć raz nie mogę wyjść z domu jak normalny człowiek?

- To ja lecę Arturku, wstąpię po drodze, zrobię zakupy.

Całus. Długi i namiętny, w końcu rozstajemy się na całe trzy godziny. Jezu, uwielbiam te usta. Nic nie smakuje tak jak one.

- Natuś... – Obejmuje mnie w pasie, a ja wiem co te ‘Natuś...’ znaczy.

Właściwie mogę pojechać następnym autobusem.


***


Jako, że następny dawno pojechał oraz, że perspektywa zakupów przeniosła się na po – korepetycjach, Arturek wspaniałomyślnie, a jakże odważnie, zaproponował bym wzięła jego auto. No to biorę, czemu by nie. Proszę bardzo. Przed wyjściem kazał uważać, powtórzył to ze sto dwadzieścia osiem razy. Wychodzę. Całus, uważaj, okej, pa, no pa, całus.

Jednak taki samochód, niezwykle przydatna rzecz, dziesięć minut - jestem na miejscu. Może to nie ten z telewizji, ale też jeździ. No... i też ma ładny kolor. I... i więcej podobieństw nie dostrzegam.


c.d. jednak n. ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie na nasze realia. - Jestem realistką. Takich dróg to moje oczy nie widziały chyba w całym życiu. Moje oczy również nie widziały sumy jaką należałoby na to cudko wydać. – Ale fajny. – Dodaję pocieszająco. jeżeli również odnosi się do widzenia, to sugeruję malutki remoncik:

- Nie na nasze realia. - Jestem realistką. Takich dróg to moje oczy nie widziały chyba w całym życiu. Moje oczy nie widziały również sumy jaką należałoby na to cudko wydać. – Ale fajny. – Dodaję pocieszająco.

podoba się, jak nie wiem, co
czekam na dalsze części

pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po ostaniej akcji, boję się cokolwiek pisać gdy nie jestem zbytnio zachwycony.

Zastanawiałem się gdzie to było? Może Deja Vu?, ale w końcu znalazłem.
Kiedyś w podróży z nudów kupiłem na stacji książeczkę : "Seks w wielkim mieście" na podstawie serialu. Kupuje wszysto co ma związek z filmem i tv (uczę się scenopisarstwa) i zauważam tu analogię - z tą różnicą, iż tam, nowojorskie kobiety są wyzwolone, ambitne, twoje opowiadanie, śmiem twierdzić, jest dylematem kury domowej, która w wolnych chwila sprawdza kartkóweczki.

Po lekturze twojego opowiadania nasuwa mi się jedna myśl: " Boże! Jakie kobiety są naiwne, prostolinijne i głupiutkie..." Na szczęście pozostaje wiara choćby w to, że nie wszystkie.
i mam dziwne przeczucie że w tym tekscie sama się z tego śmiejesz...Mam rację?

no i kilka nieprawdziwych danych oto jedna z nich:)

1) Tłumaczę jak dziecku, bo nieraz przekonałam się, że mężczyźnie tak trzeba. - To nie prawda. Nie trzeba.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A jakaż to akcja, możesz mi przypomnieć?

Podchodzę do tego typu tematów z dużym przymróżeniem oka i w sumie ze sporym dystansem, i tak owszem, jest to swego rodzaju nieszkodliwa satyrka na przeciętną 'kowalską', i może w mniejszym stopniu, ale na przeciętnego 'kowalskiego' również.

Czy dylemat kury domowej? Kwestia gustu.
Pozdrawiam.

PS Cóż, nie inspirowałam się ' Seksem w wielkim mieście'.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Kiedy liczysz każdy krok Miesza się proporcja Światła i cienia Skowronek śpiewa rytmicznie Zbyt równo wśród wierzb Chowa się w ramionach     Spróbuj we mgle Policzyć słowa rzucane na wiatr Myśli bez imienia Swobodne ślady chociaż na piasku Zatrzymać w dłoniach Kiedy razem pójdziemy na spacer    
    • Jest fantastyczny klimat :)  Można by trochę odzaimkować, ale to nie przymus.  Doceniam precyzyjną narrację :) Taki fetysz ;p   Deo
    • Z pola dźwięczy mi podniośle; nie wiem skąd mi się zachciewa...  - Przyjdź tu, czeska dzieweczko, pieśń ojczystą mi zaśpiewaj.   Dziewczynka w podskokach biegnie odkłada na bok sierp swój, na skraju pola siadając i śpiewa - Kde domov muj..   Umilkła teraz. Pełne łez oczy we mnie wpatruje, bierze mojego krajcara I milcząc w rękę całuje.   I Reiner (1894): Vom Feld klingt ernste Weise; weiß nicht, wie mir geschieht... «Komm her, du Tschechenmädchen, sing mir ein Heimatlied.» -   Das Mädchen läßt die Sichel, ist hier mit Husch und Hui, - setzt nieder sich am Feldrain und singt: «Kde domov muj»...   Jetzt schweigt sie still. Voll Tränen das Aug mir zugewandt, - nimmt meine Kupferkreuzer und küsst mir stumm die Hand.
    • Czy Polska była zawsze taka jak dzisiaj? Nie! W każdym razie nie wydaje mi się. Dzisiaj Polską rządzi zawistna „normalność” „A żeby nie miał! nie był! nie mógł!” – banalność? Chyba nie? Jeśli, to rzadko lub ostatnio, Musiał być czas kiedy czuto bardziej bratnio: Gdy stary młodym nie zazdrościł perspektyw, Gdy majątek skłaniał do czci, nie inwektyw. Gdy rozum piękny, nie wzbraniał mu się kłonić, Gdy aureoli nie równał do nicponi... Choć, żadna z tych zalet nie była bez zmazy, Imperatyw moralny dawał rozkazy, – Chopina lansowały arystokratki, Choć przecież ich dzieci też miały zadatki; Potocki się cieszył z Paderewskiego, Boć w jego Kuryłówce zrodzonego… Ludziska kochali Wilanowa mury, Choć sami się pięli na swych poddasz góry… Ni Kopernik nie wzbudzał chwytaczem gwiazd [1] kpin, Ni ksiądz Skarga kazaniami pomówień min… Wiem, żem wbrew czasom abnormal bez zawiści, Ale niech Pan inną niż dziś Polską ziści: Niech weń premier w rok pięć miliardów zarobi, Niech jego pałac tysiące płócien zdobi, Niech za jego oknem i rządem kwitnie Kraj! – Niech za geniusz i pracę fortuna, – nam daj!   [1] Inaczej astrolabium.
    • @Ania_Marzycielka   A dlaczego, pani Aniu, użyłaś męskiej formy - czasowników? Na zdjęciu jesteś piękną kobietą... Owszem, śmierć jest ulgą, bo: życie jest piekłem, niestety: nie jestem samobójcą - jestem zbyt silny psychicznie, aby wpaść w depresję i strzelić sobie z broni palnej w mądrą inteligencję, poza tym: ludzie z czystym sumieniem nie mają myśli samobójczych.   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...