Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rocznice


Roman Bezet

Rekomendowane odpowiedzi

Aha, jeszcze do wypowiedzi Mirka: komuna jako system totalitarny deprawowała wszystkich po równo. Tych z jednej i z drugiej strony barykady. Czasami mam wrazenie, że ci, co walczyli o "wolność" po prostu chcieli się dostać na drugą stronę, tam, gdzie jest koryto. Czy naprawdę teraz lepiej wiedzie się robotnikom?... Dlatego większość obecnych "solidarnościowców" niewiele się różni od ówczesnych partyjnych. Może tylko tym, że wypada im chodzić do kościoła.
Pzdr., j.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 67
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

a mnie to wszystko denerwuje - to całe podejście Polaków do Polski;

tak, jakbyśmy potrafili tylko narzekać; jesteśmy motłochem, czarną masą itd - nie potrafię się z tym zgodzić; moze dlatego, ze jestem młoda, ale widzę dookoła siebie ludzi pełnych zapału, mądrych, którzy chcą coś zmienić i potrafią; którzy potrafią myśleć.

Narekanie nic nie zmieni. Bluzgajmy na polityków, a co!? tylko, co my byśmy zrobili, bylibyśmy tacy święci? twierdzimy, ze władza jest zła, ale nie bierzemy udziału w wyborach, bo to nie ma sensu - ma sens, uczestniczysz we władzy; a jeśli nie to potem nie narzekaj, nic nie zrobiłeś, zeby coś zmienić, to czemu Ci nie pasuje?

Po części zgadzam się z Mirkiem Serockim, po części także z Joaxii,a le właśnie nie bądźmi radykalni - myślmy, patrzmy na sprawę z dwóch stron;

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




tu się nie zgodzę; to czy ktoś idzie do Kościoła, to tylko jego indywidualna sprawa, sprawa jego sumienia i my nie mamy prawa oceniać czy mu wypada czy nie. Zresztą wogóle nie rozumiem tego pojęcia nie wypada chodzić do Kościoła - bo uważał, ze komunizm jest dobry? czy to od razu sprawia, że człowiek jest zły? Jak by nie było jest coś takiego jak nawrócenie;

a zamiast głupio oceniać i krytykować spróbujmy myśleć
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Julio, kiedyś myślałąm tak, jak Ty. Ale przećwiczyliśmy już wszystkie układy polityczne (może poza tymi najstraszniejszymi) i nic się nie zmienia, chyba że na gorsze. Wszyscy kłamią, manipulują, kombinują, kradne, oszukują. Jeśli są wyjątki, to pojedyncze i nie są w stanie nic zrobić wśród całej reszty kombinatorów. Dotychcasz głosowałam na wszystkich wyborach począwszy od prezydenckich 1990. Więc nie zarzucaj mi, że nic nie próbowałąm zmienić. Te będą pierwsze, podczas których nie zagłosuję na nikogo. Dlaczego? Bo nie ma na kogo.
Wierz mi, patrzę na sprawę z wielu różnych stron. Wiem, jak było kiedyś, wiem, jak jest teraz. Nigdy nie oceniałąm ludzi po przynależności partyjnej. Ja po prostu wiem, że zmiana warty "u koryta" nic nie zmieni. Idealistów zadepczą, kombinatorzy będą rządzić. Bo to oni są silniejsi, bo potrafią kłamać, rzucać oszczerstwa, i robić te wszystkie obrzydlistwa, którw królują obecnie w polityce.
Pozdrawiam, j.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




tu się nie zgodzę; to czy ktoś idzie do Kościoła, to tylko jego indywidualna sprawa, sprawa jego sumienia i my nie mamy prawa oceniać czy mu wypada czy nie. Zresztą wogóle nie rozumiem tego pojęcia nie wypada chodzić do Kościoła - bo uważał, ze komunizm jest dobry? czy to od razu sprawia, że człowiek jest zły? Jak by nie było jest coś takiego jak nawrócenie;

a zamiast głupio oceniać i krytykować spróbujmy myśleć
Oczywiście. Pewnie nie pamiętasz, ale za komuny chodzenie do kościoła było, delikatnie mówiąc, źle widziane, szczególnie gdy chodziło o członków partii. Stąd to stwierdzenie o kościele.
Pozdrawiam, j.
PS.
Teraz ateizm jest źle widziany. Więc w sumie wychodzi na jedno.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




tu się nie zgodzę; to czy ktoś idzie do Kościoła, to tylko jego indywidualna sprawa, sprawa jego sumienia i my nie mamy prawa oceniać czy mu wypada czy nie. Zresztą wogóle nie rozumiem tego pojęcia nie wypada chodzić do Kościoła - bo uważał, ze komunizm jest dobry? czy to od razu sprawia, że człowiek jest zły? Jak by nie było jest coś takiego jak nawrócenie;

a zamiast głupio oceniać i krytykować spróbujmy myśleć
Oczywiście. Pewnie nie pamiętasz, ale za komuny chodzenie do kościoła było, delikatnie mówiąc, źle widziane, szczególnie gdy chodziło o członków partii. Stąd to stwierdzenie o kościele.
Pozdrawiam, j.
PS.
Teraz ateizm jest źle widziany. Więc w sumie wychodzi na jedno.



ja rozumiem, jak to było za komuny, ale ateizm moim zdniem jest teraz bardzo popularny :-)


Pozdrawiam Cię serdecznie
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oczywiście. Pewnie nie pamiętasz, ale za komuny chodzenie do kościoła było, delikatnie mówiąc, źle widziane, szczególnie gdy chodziło o członków partii. Stąd to stwierdzenie o kościele.
Pozdrawiam, j.
PS.
Teraz ateizm jest źle widziany. Więc w sumie wychodzi na jedno.

Nie w LPR :)

ja rozumiem, jak to było za komuny, ale ateizm moim zdniem jest teraz bardzo popularny :-)


Pozdrawiam Cię serdecznie
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

do joaxii:
wiesz co? ja też nie mam na kogo głosować, ale pójdę i zagłosuję, mam jeszcze czas i pomyślę nad tym
to jest twój psi obowiązek, żeby zagłosować
nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że za dzisiejszą sytuację odpowiadają ludzie, którzy się „obrazili” wcześniej od ciebie i przestali wybierać, przez to żelazny elektorat wybrał czerwonych w 1993, przez to się odrodzili

do mirka:
ja nie mam złudzeń i nigdy nie miałem, nigdy nie wierzyłem w to, że postkomuniści to ludzie, którzy się zmienili
to nadal są ludzie bez zasad i kręgosłupa moralnego, wychowani przez peerelowskie organizacje młodzieżowe
przepraszam
miałem złudzenia co do Cimoszewicza
po tym, jak zdecydował się kandydować zmieniłem zdanie — nie w tym sensie, że odsądzam go od czci i wiary, ale w tym, że moim zdaniem nie można ufać człowiekowi, który swoją ekipę wyborczą buduje z ludzi skompromitowanych
jego zwycięstwo oznacza kontynuację czasów „Prezia”

co do wyborów jeszcze raz:
ludzie, czy zawsze, kiedy nie wiecie, jaką decyzję podjąć, postanawiacie w ogóle jej nie podejmować?????
joaxii, ja tego nie rozumiem, ty już trochę żyjesz na tym świecie, nie rozumiem takiej głupoty
pozdr

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Vacker, więc co, mam losować? Rzucać monetą? Oni wszyscy są siebie warci. Nie potrafię ODPOWIEDZIALNIE zagłosować na człowieka, co do którego nie jestem przekonana, że jest dobrym kandydatem. Brak odpowiedzialności to właśnie głosowanie na byle kogo. Bo potem jest mi zwyczajnie wstyd. Może gdyby ludzie zbojkotowali wybory to coś by się zmieniło. Może. Nie wiem. Wiem jedno: nie zagłosuję na żadnego z kandydatów, którzy startują, bo po prostu nie uważam, by nadawali się do sprawowania władzy, i nie chcę być odpowiedzialna za to, co będą robić.
Dzielenie ludzi na postkomunistów i resztę jest zwyczajnie głupie. Dlatego właśnie jest źle w tym kraju. Ci wychowani przez peerelowskie organizacje są już w wieku emerytalnym. Poza tym, dlaczego zakłądasz, że człowiek nie może sie zmienić? Tylko osioł nie zmienia zdania, wiesz? Uważam, ze ludzi należy wartościować według innych kryteriów. Takich, jak ich postępowanie, uczciwość, szczerość, wiedza, itp. Dopóli nie nauczymy się dogadywać ponad podziałąmi partyjnymi, nigdy nic nie osiągniemy.
Nie bronię żadnej opcji politycznej. Uważam, ze wszyscy są siebie warci. Dlatego nie zagłosuję na żadnego z kandydatów - po prostu oddam nieważny głos. Bo potem nie mogłabym spojrzeć sobie w lustrze w twarz.
25 lat temu zrobiono coś wielkiego. Wywalczono wolność dla tego kraju. I co myśmy z nią zrobili?... Władze sprawowały już chyba wszystkie opcje polityczne. I co?... Doprowadzają kraj do ruiny, kradną, kombinują, kłamią, wykorzystują i za nic mają zwykłych ludzi. Wszyscy po równo. Zieją nienawiścią, zwalczają sie nawzajem bez względu na koszty. Tyle, że te koszty ponosimy my. Zwykli ludzie.
Widzisz, dotychczas myślałąm podobnie jak Ty - trzeba głosować, nawet, jeśli miałoby się wybrać mniejsze zło. I dlatego czuje się odpowiedzialna za to, co się dzieje. I mam tego dość. Nie zamierzam własną osobą przyczyniać się do tego. Juz nie. Dajcie mi porządnego kandydata, a pobiegnę głosować, i jeszcze pognam rodzinę i znajomych. Na złodziei, oszustów i ludzi chorych z nienawiści swojego głosu nie dam.
Pozdrawiam, j.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ale tak czy inaczej ponosisz odpowiedzialność — bo brak decyzji to też decyzja
powiedz mi, jak bojkot wyborów może coś zmienić, skoro znowu wybrani zostaną ludzie, którzy „są siebie warci”
z jednej strony mówisz, że nie wartościujesz w ten sposób a z drugiej mówisz: „oni wszyscy są siebie warci”
ty chyba nie przemyślałaś tego, co napisałaś i ulegasz emocjom
bo jest źle
ja to ciągle słyszę: jest źle
no to ludzie, zróbcie coś do cholery, żeby było dobrze, a nie czekajcie na zbawiciela
pojawi się nagle ktoś, kto wszystko naprawi, uzdrowi i będzie słodko? nie rozśmieszaj mnie, to my wszyscy decydujemy o tym i mamy na to wpływ, chodzi o to, jakimi wartościami, jaką hierarchią się kierujemy
naprawde sądzisz, że wszyscy kradną, oszukują itd?
co do organizacji, to się mylisz, nasz aktualny prezydent nie jest w wieku emerytalnym, a jest właśnie produktem takich organizacji, zresztą prawie cała Ordynacka jest, koleżanka się nie przygotowała z historii, a szkoda, bo najnowsza
dlaczego nie mogą się zmienić — bo z relacji naocznych świadków, do tego niezaangażowanych politycznie, wiem, że w tamtych czasach (koniec lat 70-tych) porządni i uczciwi ludzie nie wstępowali np do ZSMP, tylko karierowicze, bo wszyscy już doskonale wiedzieli, z czym się je ten system, po Radomiu i Ursusie uczciwi ludzie tak nie robili
a uważam, że człowiek, który kieruje się przede wszystkim dobrem swojej kariery, uczciwym być nie może
ludzie może się zmieniają, mogą zrozumieć, że popełniali błędy itp, ale człowiek, który ma honor w takiej sytuacji się wycofuje, mówi: słuchajcie, przegrałem, zawiodłem, usuwam się, źle oceniłem sytuację itp to jest normalna praktyka w starszych demokracjach; to co mówisz na końcu, to typowy objaw egoizmu — umywam ręce jak Piłat, nie interesuje mnie to — ja się z takim podejściem nie mogę zgodzić, kiedyś przyjdą do mnie moje dzieci i zapytają: co ty zrobiłeś dla tego kraju? czy się starałeś?
wiesz co, joaxii? ja nigdy nie mówię: dajcie mi; w ten sposób można czekać sądnego dnia, aż ktoś coś da, aż coś „samo się” człowiekowi nie wolno rezygnować z jakiegokolwiek wyboru, nawet najgorszego; powiedzieć: nie wiem, nie umiem — to pójście na łatwiznę, to szybkie rozgrzeszenie
zmartwię cię, może jak nie pójdziesz głosować, to nie będziesz się czuła odpowiedzialna, może będziesz się czuła lepiej, ale ja (i sądzę, że jest jeszcze kilka osób, które myślą podobnie) będę cię uważał za odpowiedzialną, bo z tej odpowiedzialności nie można zrezygnować, ona się nie pojawia w dniu wyborów, ona jest zawsze, bez względu na wszystko, inna sprawa, czy ktoś się poczuwa, czy nie
zapewne nie obchodzi cię, co ja będę myślał na ten temat, czy ktoś tam — to też jest po części odpowiedź na pytanie: dlaczego w Polsce jest tak, a nie inaczej
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A ja sobie należałem do ZHP od roku 1976 do roku 1985. To też się liczy? Fajnie być "komuchem". Może nawet ktoś mnie rozstrzela albo co?
Ale wiesz co? W ZHP jednak nie uczyli takich bzdur jak teraz uczy MW pana RG.
I ogólnie widzę, że jakoś rozmyło po kątach tych, których rodzice byli "partyjni", a dziwnym trafem rozmnożyli się ostatnio bojownicy o wolność i demokrację. Ja się nie wstydzę swojej rodziny i mam odwagę napisać, że mój ojciec był zawodowym żołnierzem. Szczęśliwie odszedł krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego, ale i tak dosyć dobrze znam reakcje, motywacje i opinie tej "drugiej strony" tak przez wszstkich znienawidzonej. Widziałem jak tworzy się Solidarność, kto ją tworzył i co z tego wynikało. Wybaczcie, ale ja w tym niczego chwalebnego nie widziałem. Przynajmniej tutaj, na dole. Prawda jest taka, że wszystko rozgrywało się w zaciszu gabinetów i akurat to, czy ktoś biegał po mieście z ulotkami czy też rzucał kamieniami w milicje, nie miało żadnego znaczenia dla biegu historii.
Nikt nie pamięta, że postulaty ze Stoczni Gdańskiej mało miały wspólnego z całkowitym przewrotem politycznym i rewolucją. Polecam wszystkim lekturę tego dokumentu i wyciągnięcie odpowiednich wniosków:

21 postulatów sformułowanych 17 sierpnia 1980 r. przez Międzyzakładowy Komitet strajkowy w Stoczni Gdańskiej im. Lenina:

1. Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych wynikających z ratyfikowanych przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Organizacji Pracy, dotyczących wolności związków zawodowych.

2. Zagwarantowanie prawa do strajku oraz bezpieczeństwa strajkującym i osobom wspomagającym.

3. Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku, publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań.

4. Przywrócić do poprzednich praw:
· ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 r. studentów wydalonych z uczelni za przekonania,
· zwolnić wszystkich więźniów politycznych (w tym Edmunda Zadrożyńskiego, Jana Kozłowskiego, Marka Kozłowskiego),
· znieść represje za przekonania.

5. Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania.

6. Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez:
· podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej,
· umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform.

7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku - jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu CRZZ.

8. Podnieść zasadnicze uposażenie każdego pracownika o 2000 zł na miesiąc, jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen.

9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza.

10. Realizować pełne zaopatrzenie rynku wewnętrznego w artykuły żywnościowe, a eksportować tylko nadwyżki.

11. Znieść ceny komercyjne oraz sprzedaż za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym.

12. Wprowadzić zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz znieść przywileje MO, SB i aparatu partyjnego poprzez: zrównanie zasiłków rodzinnych zlikwidowanie specjalnych sprzedaży, itp.


13. Wprowadzić na mięso i jego przetwory kartki - bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku).

14. Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 55 lat, a dla mężczyzn do lat 60 lub przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek.

15. Zrównać renty i emerytury starego portfela do poziomu aktualnie wypłacanych.

16. Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym.

17. Zapewnić odpowiednią ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących.

18. Wprowadzić urlop macierzyński płatny przez okres trzech lat na wychowanie dziecka.

19. Skrócić czas oczekiwania na mieszkania.

20. Podnieść diety z 40 zł na 100 złotych i dodatek za rozłąkę.

21. Wprowadzić wszystkie soboty wolne od pracy. Pracownikom w ruchu ciągłym i systemie czterobrygadowym brak wolnych sobót zrekompensować zwiększonym wymiarem urlopu wypoczynkowego lub innymi płatnymi dniami od pracy.

Wynika z tego, ze mowy nie było o obaleniu socjalizmu. Czy ktoś się nie zgadza?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja nie rozumiem dlaczego to pod moim cytatem wkleiłeś
ja w ogóle nie o tym pisałem
to że porozumienia sierpniowe stały się symbolem później nie ulega wątpliwości
mój ojciec też należał do harcerstwa
Mirku, nie zgrywaj się, doskonale wiesz, jakie organizacje miałem na myśli, one miały w nazwie młodzieżowość
komuch to skrót myślowy, którego zresztą nie użyłem, bardziej właściwe byłoby stwierdzenie „aparatczyk”
a były członek politbiura a niedawny premier to z pewnością człowiek o nieskazitelnej moralności
ja nie wiem, nie wypowiadam się na temat czyjejś moralności, uczciwości, ja tylko mówię o braku zaufania
nie wierzę jak psom tym, którzy aktywnie działali w aparacie partyjnym w latach 1976-1989, ani w przybudówkach
obrona organizacji socjalistycznych poprzez porównanie ich z młodzieżówką Giertycha to argumentacja na zasadzie „a wy bijecie murzynów”
co to za argument?? no przecież tylu ludzi zamordowano w okresie stalinizmu
a Dzierżyński? wot charoszij czeławiek, mog ubit a tolka won skazał
więc oni są bardzo fajni i w ogóle trzeba ich kochać i w ogóle to jest wszystko spisek przeciwko polskiej lewicy, spisek, w którym szkaluje się niewinnych i nieskazitelnych ideowo
ja mam zdanie radykalne — niewiele się zmieni, dopóki nie odejdą ludzie skażeni komuną, czyli WSZYSCY, którzy tym nasiąkli, mówię o polityce oczywiście
w głębokie przemiany u ludzi nie wierzę, człowiek sam siebie nie przeskoczy, a osiagnąwszy pewien wiek zmieniać się jest niełatwo
„Solidarność” stała się ruchem antyustrojowym i „antysocjalistycznym” (nie ideowo!!) wskutek stanu wojennego
a dlaczego się mówi o niej w kontekście antyustrojowym? dlatego że dokonała czegoś wcześniej niemożliwego — połączyła ogromne rzesze ludzi, którzy poczuli, że razem stanowią siłę, że razem są w stanie zmieniać, że są coś warci, że mają prawa
właściwie chodzi o to zjednoczenie, którego teraz nie ma, każdy wyrywa tylko dla siebie
i dla siebie i dla siebie i ma na uwadze tylko swój własny dobrostan, w społeczeństwach to nie popłaca, istnieją na ten temat teorie ekonomiczne nawet
jak ktoś widział „Piękny umysł” to powinien wiedzieć o co chodzi

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako ojciec chrzestny tego posta zaczynam mieć wyrzuty na sumieniu ;)

Może krótko powiem tak: zostałem wychowany (ukształtowany) w czasach nie głębokiej komuny, ale aspirującego socjalizmu; marzec 68 pamiętam tylko z opowieści koleżanki na lekcji (leczyła się w szpitalu Warszawie akurat); w grudniu 71 spanikowana lokalna władza nakazała spalić cały skserowany pracowicie w ciągu tygodnia (na powielaczu denaturowym tejże władzy) nakład szkolnej gazetki, która chcieliśmy wydawać, kolega, który pobierał nauki w szczecinie opowiadał o czołgach na ulicach, no i jeszcze obrazek z tv "pomożecie"; należałem do harcerstwa, z grupą przyjaciół fajnie się bawiliśmy, na głębokiej prowincji nie za bardzo nas szturchano ideologicznie, robiliśmy więc swoje, a kiedy przegięliśmy (dowcipy obyczajowo-polityczne z nauczycieli w ogólniaku) i zawieszono nasz 'klub' - robiliśmy prywatnie dalej mniej więcej to samo; jako wyróżniający się harcerz byłem nawet delegatem na zjazd ZHP, gdzie towarzysz Gierek przeforsował wpisanie imponderabiliów do statutu, ale nie udało mu się połączyć harcerzy z "czerwonymi" młodymi; trochę wtedy zobaczyłem jak się robi politykę, te zakulisowe przepychanki, ustalenia glosowania - dla 18-latka z prowincji (drugi raz w życiu we stolycy) to taki szok - wyleczyłem się skutecznie; studia to był okres bez tv, bez gazet - pasje polonistyczne, nadrabianie kulturalnie (wiadomo Kraków ;), w międzyczasie czerwiec w Radomiu i Ursusie - od kolegów dostawałem dokładne informacje i wtedy już wiedziałem, że to nie o to chodzi, a potem na końcowym czwartym roku studiów, kiedy zginął student z roku wyżej z zaprzyjaźnionej grupy znajomych: nocne zebrania w akademiku, rezolucje, marsze, wieszanie czarnych flag, rozrzucanie ulotek, ale trafiłem na byłego marcowego komandosa, radykała (obecnie szacowny członek jednej z ważnych komisji, zwykle siedzi na końcu po prawej stronie), który kazał nam zdobywać jakieś rusztowania, prawie walczyć z policją i ubecja na Rynku - strach czy otrzeźwienie/ nie wiem, ale odpuściłem tę działalność.
Skończyłem studia, podjąłem pracę, założyłem rodzinę.
Jednak coś wisiało w powietrzu - to się po prostu czuło. I wybuchło.
Tak, dla mnie sierpień 80 był wydarzeniem pokoleniowym i osobistym. To, co piszecie o zdobyczach, to nie wszystko. Przemiana, która zaszła w ludziach jest jeszcze nieopisana, ani w dokumentach, ani w literaturze. kto nie żył w PRL-u - temu naprawdę trudno zrozumieć.
To, że w 21 postulatach nie zapisano spraw zmiany ustroju nie znaczy, że do tego nie dążono - wręcz przeciwnie, takich rzeczy nie trzeba było mówić, to była rewolucja. Nie mnie oceniać straty tych lat od stanu wojennego - może to był czas potrzebny do dojrzałości (pewnej czy pewnej grupy) społeczeństwa?
Sądzę, ze należy to oceniać już w perspektywie historycznej, jako pewne, dziejące się procesy.
I to aż do dziś.
Nie wiem czy perspektywa absolutyzowania jakiegoś (jednego) wroga to coś innego, niż zwykła socjotechnika (Jacek Kuroń napisał kiedyś, że najłatwiej żebrać grupę, zmobilizować i prowadzić, kiedy ma się określonego wroga; to określanie się na NIE - trudniej coś robić, kiedy pole bitwy przed nami puste, wróg rozproszony, albo z nami, albo udaje, że - a trzeba iść do przodu i powiedzieć TAK to zróbmy).
Każdy dorosły i odpowiedzi lny człowiek podejmuje decyzję sam (chciałbym, żeby tak było, ale wiem, że legion zdyscyplinowanych słuchaczy zrobi karnie to co trzeba i zagłosuje).
Może czasem trzeba wybrać "mniejsze zło", żeby przeciwstawić się "większemu złu"? Lata trzydzieste w Europie to dobre pole obserwacji (Niemcy, Włochy) dla tego, jak reagowali ludzie inteligentni, twórcy kultury (a z nimi cała 'ciemna masa' - jak ktoś radośnie był łaskaw to nazwać ;)
Dziękuję za dotychczasowe głosy - może jeszcze czegoś ciekawego się dowiem?
pzdr. b

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

OK, więc mam pójść i wybrać metodą rzutu kostką? Mam wybór: zły kandydat i zły kandydat. Wszystko jedno który wygra, i tak będzie źle. Więc jakie znaczenie ma mój głos?
Co do lat 70-tych: żeby coś wtedy osiągnąć, choćby na studiach, trzeba było należeć. Poza tym: dlaczego nie mogło być tak, że młodzi idealiści chcieli coś zmieniać w systemie "od wewnątrz"? Skąd wiesz, ze to tylko kwestia kariery? Poza tym, wśród obecnych "prawicowców" nie było członków ZSMP czy partii? Jeśli którykolwiek z nich w tamtych czasach zrobił doktorat, wyjechał za granicę czy coś w tym stylu, to zwyczajnie musiał należeć do jakiejś organizacji. Wiec co, są lepsi, bo szybciutko sie przestawili na drugą stronę? A moze im nie zależało na karierze?...
Niestety, świat nie jest czarno-biały. Głównie skłąda sie z szarości. A polityka śmierdzi.
Pozdrawiam, j.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To trochę tak, jak ze stwierdzeniem, że "kiedyś" było lepiej, bo nikt nie był głodny. Pominę prywatne obserwacje małolata (prowincja głeboka pegeerowska, więc trochę widziałem), ale można sięgnąć choćby do OCENZUROWANYCH reportaży dobrych autorów (np. Kapuscińskiego pierwszy zbiór), żeby zobaczyć, że było różnie (jeśli chodzi o biedę, jeśli chodzi o 'władzę'). Zawsze było różnie - może nie tak boląco widocznie, może w nie takim zróżnicowaniu (pałace nowobogackich arogantów i rozwalające się altanki). To jest kwestia patrzenia, uwagi, wgłębienia się.
Ja też nie wiem na kogo głosować, od dawna wiem, że polityk to zawód lekkich obyczajów. Widzę, że ci, którzy są "mądrzy" przegrywają raz za razem, bo nie są medialni, marketingowo nowocześni etc., a spośród tej całej reszty, która się kręci na karuzeli stanowisk (b. to przypomina PRL niestety) wybierać się nie da. Tylko wiem, kto na pewno pójdzie głosować i na kogo odda swoje poparcie. Pojęcie "emigracji wewnętrznej" nie jest nowe (właśnie lata trzydzieste), owszem można przyjąć zasadę, że decyduje "kwestia smaku" i że nie bedziemy brudzić rąk. Sam nie wiem, co zrobię i nie chcę nikomu niczego sugerować - po prostu głośno myślę.
Śmierdzi - fakt, jasne, nie tylko tu, nie tylko teraz.
Masz rację.
pzdr. b
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie, Mirku, że zacytowałeś postulaty. Minęło 25 lat. I co z nich zrealizowano? Co zostało? Wolność słowa? Jasne, mogę teraz poczytać kto z kim sypia i dlaczego. Bardziej mi to przypomina wolność kłamstw. Prasa niestety niewiele różni się od tamtej, jest tylko więcej tytułów, no i każdy kłamie w swoją stronę. Jedna wielka manipulacja. Uczciwy dziennikarz? To mniej więcej tak, jak uczciwy polityk. Zagryzą. Bo pisać trzeba zgodnie z profilem tytułu, do którego się pisze. Pomówienia, tematy zastępcze, steki bzdur, stronniczość. Tyle na temat wolności słowa.
Należałam do bardzo biednej rodziny. Moja matka wychowywała mnie sama, pracowała jako sekretarka w przychodni, zarabiała grosze. Ale nie chodziłam głodna, bo na chleb i ser starczało. Co więcej - zwiedziłyśmy całą Polskę. Serio. Jeździłyśmy za darmo na wycieczki krajoznawcze (nie szkoleniowe czy indoktrynacyjne) za darmo, w ramach socjalu dla samotnej matki. Zawsze jeździłąm na kolonie czy obozy. A teraz?... Wolne raz na 3 lata.
Związki zawodowe?... Piękna fikcja. Biorąc pod uwagę, że większość firm na rynku to firmy małe, które nie podlegają ustawie o związkach zawodowych, pracowników nikt nie broni. Mam zastrajkować? Wziąć transparent i isć pod sejm? Sama? Jestem jedynym pracownikiem na etacie w mojej firmie. Co więcej - związki zawodowe bronią nie pracowników, tylko swoich członków. Czy to nie przypomina przymusu politycznego?
WYobraźcie sobie, że na zjeźdie delegatów w hali Olivii 30. sierpnia tego roku było kilka przedstawicielek związków zawodowych pracowników np. Biedronki. Młode, ładne, nieprzepracowane dziewczątka. Widziałąm na własne oczy. Delegatki, bo działalności związków jakoś nie widać.
Przeczytajcie sobie postulaty. I zastanówcie sie, co z nich zostało. I jeszcze - kto tak naprawdę zyskał na przemianach. Robotnicy?... Zwykli, szarzy ludzie?... Chyba nie.
Pozdrawiam, j.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Ta oryginalność jest po prostu skutkiem przezwyciężania bólu, od kilku lat stosuję taką metodę zamiast leków. Pewnie dlatego to może dość dziwne cale te pisanie. Radość ogromna dla mnie zejść, że jeszcze się udało. Tam naprawdę ulica Fiołkowa prowadzi do lasu, przed którym ha polance rosną małe niepozorne fiołki.  Dziękuję     
    • jej palce głaszczą ogień w kominku   z każdym ruchem skrzydeł mroźny powiew przedświtu maluje freski na szybach okien   dni odległej przeszłości pachną jak kwiaty jabłoni      
    • @Łukasz Jasiński jak komedia, to obejrzę, jutro jestem w domu, co tu pracować, jak chce się powłóczyć po mieszkaniu:) 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...