Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

prośba o poradę w sprawie wątku w powieści Pilne!


seth

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



A więc tym bardziej dziwne jest Twoje podejście, bo Klaudiusz (którego popierasz) chciałby "przeciwstawić się fali panicznej tolerancji".

pozdr.
Fei

Czym innym jest tolerancja, a czym innym podlizywanie się i bycie "na czasie". Dzisiaj taka tolerancja jest modna, modnie jest mieć przyjaciela homoseksualistę. Wg mnie to bzdura. Ja nie zaglądam nikomu do łóżka z kim śpi, jestem tylko przeciwny tego, co się teraz promuje.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 69
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



A więc tym bardziej dziwne jest Twoje podejście, bo Klaudiusz (którego popierasz) chciałby "przeciwstawić się fali panicznej tolerancji".

pozdr.
Fei

Czym innym jest tolerancja, a czym innym podlizywanie się i bycie "na czasie". Dzisiaj taka tolerancja jest modna, modnie jest mieć przyjaciela homoseksualistę. Wg mnie to bzdura. Ja nie zaglądam nikomu do łóżka z kim śpi, jestem tylko przeciwny tego, co się teraz promuje.

hehe, no to my się Arku zgadzamy, bardziej niż nam się wydaje (tylko, że dogadać się nie potrafimy ;).

Ps. Zalecam skończyć ten wątek- Supay ma rację, autor wie już wszystko co wiedzieć powinien

Pozdrawiam
Fei
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zwróć uwagę na słowo "paniczna" - no i w ogóle kontekst. Myślę że w międzyczasie już wytłumaczyłem o co mi chodziło, więc nie będę sie powtarzał (nie jestem przeciwnikiem tolerancji, a tylko właśnie tej panicznej potrzeby udawadniania czegoś (już sam nie wiem czego - inteligencji? oświecenia? postępowści? wrazliwości?) poprzez manifestację własnej "tolerancji"... która przybiera juz znamiona patologii... popatrz na ten wątek - autor wcale nie chce poruszyć waznego problemu, nie chce opisać własnych doświadczeń (związanych z przyjaźnią czy po prostu z osobą) chce po prostu wpleść coś "chwytliwego" do książki w celu wygrania konkursu... i co? i oczywiście homoseksualizm!... i to jest męczące i wkurzające... a z literackiego punktu widzenia - banalne, bo przerobione we wszystkich możliwych konfiguracjach
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

właściwie to wszystko jedno, czy weźmiesz geja czy lesbijkę — ważne do czego użyjesz takiej postaci
w kwestii przełamywania oporów w przyjaźni to lepszy byłby gej oczywiście, ale zachęcam gorąco do tego, aby poszukać ludzi autentycznych, którzy zgodziliby się przekazać ci swoje doświadczenia na ten temat (zarówno tych homo jak i hetero)
druga sprawa, to dobrze by było, aby ta książka nie narzucała nachalnie jakiegoś „właściwego” sposobu myślenia, ale dawała do myślenia
pozdr
ps. homoseksualizm dawno przestał być kontrowersyjny

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

;) heh dzięki za wszelkie komentarze, ale fakt faktem odbiegliście od tematu :)
Myslę, że nalezy się kilka wyjaśnień. Przede wszystkim panie Klaudiuszu...nie nalezy oceniac niczego zbyt pochopnie. Nie wiesz czy książka będzie dotyczyła moich przeżyć czy nie itd...
Nie wiesz w ogóle czego będzie dotyczyła i bynajmniej watek homoseksualizmu nie ma być najistotniejszy.
Być może źle sformuwałem pytanie, w każdym bądź razie nie chcę pisac czegoś na siłe by wygrać tylko i wyłącznie konkurs. Ten wątek chce poruszyć, bo mysle , że jest ciekawy.....
że wciaż jest wiele pytań związanych właśnie z takim rodzajem przyjaźni która de facto może naprawdę istnieć.
Zadałem te pytanie ponieważ, miałem watpliwości czy taki wątek homoseksualny w szczególności w wypadku faceta nie odrzuci zwyczajnego czytelnika, którego chciałbym przyciągnąć. Nie potrafię być może tego wytłumaczyć dobrze o co mi chodziło, ale dzięki za wszystkie wypowiedzi :) pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



hehe
wawa
a co do tej kontrowersji to miałem na myśli to, że w literaturze to już nie jest kontrowersyjne, być może w literaturze typowo dla młodzieży... ale tak się zastanawiam, czy takowa jeszcze w ogóle istnieje, literatura, w której coś się przemilcza, upraszcza i uładza jest traktowana z nieufnością, jest nielubiana
ja mam 24 lata, patrzę teraz na nastolatków i dochodzę do wniosku, że ja byłem o wiele bardziej naiwny, choć nie tak dawno w sumie byłem w tym samym wieku, dla nich przemilczanie śmierdzi kłamstwem
być może kontrowersyjna byłaby powieść o związku gejowskim w polskich realiach, oczywiście poparta rzetelnym przygotowaniem autora, nie tylko pisana „jak się wydaje”
wydaje mi się, że przy całej niechęci do odmienności, która z pewnością widoczna jest u nas w pewnych kręgach, istnieje również ciekawość dla tej odmienności; kontrowersyjna była instalacja Nieznalskiej, a temat homoseksualizmu jest jedynie egzotyczny i niezrozumiały dla pewnych środowisk
gdyby napisać o parze gejowskiej, która żyje tak samo jak inne pary, tak samo otwarcie, pokazując się publicznie z dobrodziejstwem inwentarza, to może też byłoby kontrowersyjne, jednak niezbyt realne dla czytelnika
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Literatura, sztuka w ogóle - z tym sie zgodzę, nie jest to raczej temat debiutujący ;)

Co innego w tzw. "prawdziwym życiu" - nierzadko pięknie i miło jest poczytać sobie o czymś, wtedy przepływa to przez nas tak gładko - ale gdy przyjdzie do konfrontacji z tym problemem w rzeczywistości, odkrywamy nagle, ze coś tu jest nie tak, jak sobie wyobrażaliśmy - i znajomego, ktory objawił, że jest gejem, jakoś dziwnie nie potrafimy tak "tolerancyjnie" i wspaniałomyślnie potraktować, jak tego z książki/filmu...

Ale kolega ksiażkę pisze, więc miało być o literaturze, a nie o rzeczywistości;)

A co do okolicy - ja wcale nie tak daleko od tej Wawy, wiec moze jednak nie o okolice tu chodzi, a bardziej o rozmiar miasta? Jak wiemy, nic wstrętniejszego ponad małe miasteczka;P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Sami widzicie....przeciętny Polak ma takie (moim zdaniem chore) wyobrażenie, stąd mój dylemat...jeżeli w mocnym wstępie bedzie mowa o geju (niekoniecznie bezpośrednio) może odrzucic to przeciętnego nastolatka...a z kolei postać lesbijki jest łagodniejsza....choć wydaje mi się, żźe ciekawiej i wiecej mozna napisac o geju. 2 laski jak się zaużmy przytulaja, pocałują, chwycą za ręce, pójda razem do przebieralni....to nikt nawet nie zareaguje, w dodatku wiele osób lesbijki w sytuacjach intymnych kręci....
No ale to nie ma być ani erotyk, ani poradnik poświecony homoseksualizmowi, to będzie jeden z wątków :)
pzdr!
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



: /

'Czym są stereotypy i skąd się biorą?


W styczniu roku 2003 agencja EOS Gallup Europe opublikowała wyniki badań dotyczących akceptacji dla małżeństw homoseksualnych i adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Przebadano 30 europejskich krajów, wśród których Polska zajęła pierwsze miejsce -- pod względem odsetka nie udzielonych odpowiedzi. Poziom wiedzy w naszym kraju na temat homoseksualizmu jest najmniejszy w Europie.



A jednak mówi się często o zniewieściałych ruchach gejów i zmaskulinizowanym wyglądzie lesbijek. O tym, że lesbijki są agresywne i nienawidzą mężczyzn. Że homoseksualiści są zdeterminowani przez popęd płciowy, że są chorzy, samotni i smutni. Ich lobby chce opanować świat. Są zagrożeniem dla naszych dzieci. W czasie orgiastycznych parad powiewają piórami.

Nie można zostać homoseksualistą. Nie nabywamy homoseksualizmu w procesie socjalizacji, nikt nie staje się homoseksualistą, dlatego że został uwiedziony. To nie choroba, nie można się zarazić. Homoseksualizm jest wrodzony i nie do zmiany.

Młody chłopak czy młoda dziewczyna w okresie dojrzewania orientuje się, że inne są jego/jej fantazje, marzenia. Słyszy, że jest inny, słyszy: "te wstrętne pedały, leczmy ich". Zaczyna mieć poczucie, że jest nienormalny, zboczony, gorszy. A my tych, co są inni, tych co są w mniejszości najchętniej byśmy zadziobali. Najlepiej się czujemy w grupie, która ma jednolite poglądy polityczne, wierzy w tego samego boga i ma te same preferencje seksualne, bo wtedy mamy poczucie, że jesteśmy tacy jak wszyscy.'



wkleiłam, bo to mądre słowa. a mądre kierowane są do mądrych ludzi. niektórym wystarczyłoby skakanie po drzewach i wyrywanie banana kolegom. więc Panie Kris, nie spodziewam się, że Pan coś z tego zrozumie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


a skąd wiesz? są jakieś dane na ten temat? badania itp.?? (przeprowadzone przez niezależne instytuty? (zresztą który instytut teraz jest "niezależny"? :/ - już widzę co by się stało, gdyby któryś z powazniejszych uczonych wygłosił tezę że jednak można :// )
w niektórych środowiskach bycie, a już na pewno mówienie że się jest homo, jest bardzo na topie, to taki rodzaj buntu...
poza tym nie ma też żadnych dowodów wskazujących że to nie jest zwykła dewiacja seksualna, a te jak wiadomo się nabywa w "procesie socjalizacji"...
na temat homoseksualizmu widomo na razie bardzo mało - i nie wiadomo czy ta niechęć jest tylko przejawem zacofania i stereotypów, czy może naturalną reakcją obronną... więc może powinniśmy się wstrzymać z tą hurra-tolerncją (nie mylić ze zwykłą normalną tolerancją - chodzi mi raczej o te patologie, typu legalizacja zwiazków i prawo do adopcji) bo może się okazać, że skrzywdzimy przez to masę ludzi

sorry za offtopic
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Klaudio, oczywiście, że to jest teraz trendy, ale nie generalizuj.
to, że jakiś kretyn mówi, że jest homo, żeby być w centrum uwagi, nie znaczy, że Ci 'prawdziwi' geje tacy są. mam przyjaciela geja, który jest normalnym, wspaniałym facetem. facetem, który miał spieprzone pół życia, bo na etapie szkoły podstawowej zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak. wyobraź sobie, jak w kraju takim jak Polska musi sie czuć taki człowiek. więc niech chociaż młodzi ludzie Twojego pokroju nie tworzą wokół homoseksualistów otoczki chęci zaszokowania, zrobienia wokół siebie szumu etc. równie dobrze mogłabym powiedzieć, że każdy ksiądz to złodziej i pedofil, bo o co drugim słyszy się takie informacje.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie atakuję homoseksualistów (chociażby dlatego że wyznaję zasadę: żyj i pozwól żyć innym) chodziło mi o to że mówienie, że homoseksualizm jest "niezaraźliwy" to właśnie uleganie stereotypom, bo nikt tego nie udowodnił (a wręcz przeciwnie - w wielu ludziach rodzi się fascynacja (moim zdaniem jak najbardziej niezdrowa) - w tym wypadku nie wazne są prawdziwe skłonności.
ale podkreślam - nie atakuję homoseksualistów, tylko zbyt optymistyczne podeście do tego zagadnienia (bo traktowanie tego jako łatwej sensacji zaatakowałem wcześniej ;) )

ps.nieszczęście Twojego znajomego rónież wynikało z tej caej awantury woków zagadnienia - parę lat temu uznałby że to "powołanie" i zostałby księdzem... (tylko że wtedy musiałby kraść :/ ;) )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

powiem tylko tyle , że tęsknie za czasami kiedy normą był ogół a nie margines
jak ktoś chce wierzyć w to co mu do wierzenia podają to ja nic na to nie poradze , nie ruszają mnie również zarzuty o ciemnogród, zacofanie etc. wiem ze 100% pewnością że to ja mam rację
homoseksualiści - to odchylenie od normy
nic tego nie zmieni , nie zmieni tego nawet setka książek i publikacji naukowych , nie zmienią tego parady , nie zmienią tego wysocy urzędnicy
tak po prostu jest , tak po prostu ułożyła to natura
fakt że czasem agresywnie wypowiadam się w tym temacie ale to tylko dla tego że wkurwia mnie fakt iż "oświeceni " bardzo często stosując santaż ( strach przed byciem określanym jako zacofaniec i ciemniak jest spory ) starają się wykreować określone postawy .
nie chce mi się na razie więcej pisać na ten temat
jestem zmęczony i w zasadzie to są ważniejsze problemy niż pedały

kop

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



: /

'Czym są stereotypy i skąd się biorą?


W styczniu roku 2003 agencja EOS Gallup Europe opublikowała wyniki badań dotyczących akceptacji dla małżeństw homoseksualnych i adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Przebadano 30 europejskich krajów, wśród których Polska zajęła pierwsze miejsce -- pod względem odsetka nie udzielonych odpowiedzi. Poziom wiedzy w naszym kraju na temat homoseksualizmu jest najmniejszy w Europie.



A jednak mówi się często o zniewieściałych ruchach gejów i zmaskulinizowanym wyglądzie lesbijek. O tym, że lesbijki są agresywne i nienawidzą mężczyzn. Że homoseksualiści są zdeterminowani przez popęd płciowy, że są chorzy, samotni i smutni. Ich lobby chce opanować świat. Są zagrożeniem dla naszych dzieci. W czasie orgiastycznych parad powiewają piórami.

Nie można zostać homoseksualistą. Nie nabywamy homoseksualizmu w procesie socjalizacji, nikt nie staje się homoseksualistą, dlatego że został uwiedziony. To nie choroba, nie można się zarazić. Homoseksualizm jest wrodzony i nie do zmiany.

Młody chłopak czy młoda dziewczyna w okresie dojrzewania orientuje się, że inne są jego/jej fantazje, marzenia. Słyszy, że jest inny, słyszy: "te wstrętne pedały, leczmy ich". Zaczyna mieć poczucie, że jest nienormalny, zboczony, gorszy. A my tych, co są inni, tych co są w mniejszości najchętniej byśmy zadziobali. Najlepiej się czujemy w grupie, która ma jednolite poglądy polityczne, wierzy w tego samego boga i ma te same preferencje seksualne, bo wtedy mamy poczucie, że jesteśmy tacy jak wszyscy.'



wkleiłam, bo to mądre słowa. a mądre kierowane są do mądrych ludzi. niektórym wystarczyłoby skakanie po drzewach i wyrywanie banana kolegom. więc Panie Kris, nie spodziewam się, że Pan coś z tego zrozumie.


mądre słowa, masz rację, Polska jest krajem mało tolerancyjnym, w którym wszelkie oskocznie od ogólnie przyjętych szablonów są uważane za wariactwo. tyczy się to nie tylko sprawy orientacji seksualnej, ale również innych, niejednokrotnie błachych kwestii, np. kreowania swojego wizerunku, garderoby.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...