Zabłądziłem tam pewnej nocy:
chwiejny, głodny, płacząc w szale —
tam gdzie lądu piąstkę
obmywają czyste fale.
Wyciągnąłem więc dłoń — gałązkę —
chwycić Coś z nieba chciałem…
i chciałem…
A ono kruszyło tę moją gałązkę:
tym mniej — im dłużej ją wyciągałem —