Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Senator Rzeczypospolitej Jan Sebastian Gałązka w swym politycznym żywocie zaliczył większość z istniejących i nieistniejących partii, partyjek, ugrupowań i stronnictw. Za głębokiej komuny krążył jak satelita między pseudoludowcami a pseudodemokratami, by ostatecznie osiąść na długie lata w pseudoprzewodniej sile narodu. Do solidarności wstąpił we właściwym czasie, zdążył zrobić sobie zdjęcie z elektrykiem. Został posłem. Jednak podporządkowanie się dyscyplinie klubowej nie leżało w naturze Jana Sebastiana. Pielęgnowana przez wieki tradycja, szlacheckie umiłowanie wolności i swobody spowodowało, że dwa dni po inauguracji wolnego sejmu, został posłem niezależnym. Przez następne lata wstępował i występował w różne progi. Bywał wyrzucany, a częściej unosił się honorem i odchodził sam. Dzięki temu jego poglądy polityczne ciągle się zmieniały. To najgorsze, co może być w polityce – mawiał Gałązka – Nogami i rękami trzymać się jednej prawdy.

Gałązka nie przywiązywał się do idei. Bywały dni, że kilka razy zmieniał polityczne koncepcje. Jedząc śniadanie był jeszcze liberałem. Kiedy wsiadał do samochodu i na pierwszym skrzyżowaniu stał w korku, dochodził do wniosku, że ojczyzna potrzebuje rządów silnej ręki, potrzebuje kogoś, kto tę hołotę, blokującą ulice rozgoni, zaprowadzi porządek i spokój. Senator spoglądał w lusterko swojego volvo i widział właściwego człowieka.

Pomysł założenia Polskiej Partii Rodzinnej dopadł senatora podczas roboczej wizyty w Tajlandii. Wraz z posłem niezrzeszonym Mieczysławem Pąkiem na własnej skórze przekonali się jak wielka jest siła rodziny. Młode Tajki obsługiwały ich sprawnie i bez kompleksów. Własny ojciec wynajął je na cały tydzień, z góry pobierając pieniądze i gwarantując jakość usług własną głową.
-Widzisz Mieciu, rodzina to jest jednak organizacja.
Mieciu przyznał mu rację. Piłował sobie paznokcie i czytał pasjonujący artykuł na temat powiększania penisa. Miał w tym względzie osobisty kompleks.
-Ech, u nas to jest jakieś takie obrzydliwe. Ech, te tirówki, alfonsiki, burdelmamy. Szemrane towarzystwo, aż się wszystkiego odechciewa. A tu popatrz Mieciu wszystko w rodzinie. Ech…
-Jasiu, bo tu jest inna kultura. Dalekowschodnia. Posłuchaj co tu piszą. „Dzięki żelowi Fallus max w ciągu kilku krótkich tygodni będziesz obserwował zaskakujące zmiany, twój penis stanie się większy, grubszy i twardszy a przede wszystkim będzie silniejszy niż możesz to sobie wymarzyć. Żadna inna metoda na świecie nie jest równie efektywna, szybka i prosta co Fallus max.”
I wtedy Jan Sebastian wygłosił historyczne zdanie.
-Załóżmy Polską Partię Rodzinną.
Po czym niemal natychmiast zabrał się do wygłaszania programu.
-Punkt pierwszy. Rodzina polska poniosła największe straty i ciężary podczas historycznych powstań, wojen i zawieruch dlatego musi być szczególnie chroniona ze strony państwa.
-To jest Jasiu bardzo słuszna koncepcja.
-Czekaj, dalej będzie tak. Punkt drugi. Zamierzamy prowadzić taką politykę prorodzinną, w której życie ludzkie będzie chronione od poczęcia do naturalnej śmierci. Jesteśmy przeciwni nie tylko aborcji ale i kondonom w każdym kiosku.
-Może lepiej prezerwatywom, co?
-Nie Mieciu, trzeba ludziom prosto z mostu. Bez owijania bawełny. Skończyło się. Mieciu nalej mi trochę whisky.
Mieciu rozlał w szklanki szlachetnego trunku. Jan Sebastian w tym czasie skubał brwi i dopracowywał punkt trzeci. Wygłosił go po wypiciu solidnego łyka i zaciągnięciu się cygarem.
-Punkt trzeci. Będziemy wspierać polskie rodziny, szczególnie wielodzietne i patologiczne. Poprzez wprowadzenie powszechnej prohibicji dążyć będziemy do wytrzeźwienia narodu. Przez trzeźwą rodzinę do trzeźwej Polski.
-Dobre, podoba mi się.
Jan Sebastian dopił resztę i wyglądając w stronę błękitnego nieba nad oceanem mówił wzruszonym głosem.
-Punkt czwarty. Każda rodzina powinna mieć samodzielne mieszkanie, każdy dorosły winien mieć pracę, godziwie wynagradzaną, samochód co najmniej pięcioletni a także kino domowe…
Jan Sebastian zamilkł. Stał tak przez dłuższą chwilę patrząc w ocean.
Poseł Pąk zajął się obcinaniem swojego cygara.
-Świetny program. Podpisuję się obiema rękami…
-Co…, co…co…
Poseł Pąk spojrzał na senatora Gałązkę i pomyślał, że zrobiło mu się słabo od upału.
Za oknem narastał szum.

Jako pierwsza nadała komunikat Telewizja TVN 24: „Wśród ofiar tsunami w Azji jest prawdopodobnie dwóch polskich parlamentarzystów. Wyspa na której przebywali senator Gałązka i poseł Pąk znikła z powierzchni ziemi.”

Kiedy się ocknęli byli na środku oceanu. Był pogodny wieczór. Mieli pod sobą solidne hotelowe drzwi. Nawet nie byli specjalnie poobijani.
-Rozumiesz coś z tego?
Jan Sebastian Gałązka rozglądał się na wszystkie strony, kręcąc z niedowierzaniem.
-Różne widziałem rzeczy, ale żeby coś takiego…
-Co teraz będzie?
Z posła Pąka zaczął wychodzić tchórz.
-Nic, co ma być.
-Znajdą nas?
-Kto?
-Rekiny.
-E, tu ich chyba nie ma.
-Jesteś pewny?
-W swoim czasie działałem trochę w Zielonych. Rekiny są bardziej na południe.
-Ciągle mi się wydaje, że coś skubie mnie w stopę.
-Zdaje ci się.
-O teraz znów.
-Uspokój się.

Mijały minuty, godziny, minął dzień i noc. Widmo śmierci głodowej stało się coraz bardziej rzeczywiste. Z nikąd nie widać było ratunku. Parlamentarzyści milczeli od wielu godzin. Każde wypowiedziane słowo, powodowało niepotrzebną strata energii. Zresztą co można powiedzieć w takiej chwili. Senator Jan Sebastian Gałązka myślał o kraju. O zaczynającej się kampanii prezydenckiej, w której miał być czarnym koniem. Wyobrażał sobie wielotysięczne tłumy czekające na jego przemówienia, skandujące w ekstazie – Ga-łą-zka, Ga-łą-zka, Ga-łą-zka. Widział kolorowe słupki sondaży wznoszące się jak gmachy wysokościowców. Wśród nich jego - zawsze pierwszy, zawsze najwyższy.
Senator ocknął się i z trudem podnosząc się na łokciach szepnął w stronę towarzysza niedoli.
-Mietek.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
-Mietek!
Poseł Pąk poruszył się, ale był tak słaby, że nie miał siły odpowiedzieć.
Senator przymknął oczy, znów przeniósł się do kraju. Jechał teraz autobusem wyborczym. Po obu stronach drogi, tłumy ludzi, jak na papieżu. Wszyscy krzyczeli, dzieci rzucały kwiaty, grały strażackie orkiestry.
Senator otworzył oczy i spojrzał na omdlałego posła. Myśl, która przeszła mu przez głowę wydała mu się z początku ohydna, po chwili zrozumiał, że to jego ostatnia szansa. Doczołgał się do posła i z całej siły wbił zęby w jego szyję.

Na Okęciu witały go tłumy. Odnalezienie senatora pływającego po oceanie było sensacją na skalę światową. Najczęstszym określeniem był „cud”. Trzy tygodnie na oceanie bez wody i jedzenia nie było możliwe bez wstawiennictwa Opatrzności. Podczas naprędce zorganizowanej konferencji, jeszcze na lotnisku, senator Jan Sebastian Gałązka stwierdził, że nie myślał o głodzie, ani pragnieniu. Przez cały czas myślał o Polsce i to trzymało go przy życiu. Senator dodał też, że zamierza wziąć udział w wyborach prezydenckich a jego program to „Trzy razy W – wolność, własność, wegetarianizm”.

Opublikowano

poziom niezmienny . jestes juz od dawna na gorce. gratuluje. rozgladalem sie za twoja ksiązka "męŻCZYZNA I BESTIA" ale u siebie w miescie w ksiegarniach nie znalazlem. moze jak zjade do domu to bedzie. teraz po ksiegrniach nie laze. brak czasu. na kompa ledwo znajduje.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


W księgarni jeszcze nie ma. Wydawca nie jest zbyt rozmowny - ma być niedługo. W księgarniach Matras, empkiu a w internecie w księgarni inbook. Mam nadzieję, że po tym komunikacie sprzedaż zacznie rosnąć lawinowo.
Opublikowano

Ja bardzo chętnie kupię :) Odpowiada mi bardzo poczucie humoru autora, jeśli uśmiecham się czytając to prawdziwy relaks. Jesli są pozytywne emocje, jakiekolwiek emocje to znaczy, że tekst jest wart swojej ceny. Pozdrawiam autora, stała czytelniczka.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Choćby najwyższy sąd tu zadziałał  To familijną będzie tak sprawa Nazwisko nieznane ród rozwiedziony  A co ważniejszym jegomość to sprawia Data nieważna koledzy klapą  Małpą odchaczyć a na przybitkę uderzyć łapą   Wywód bez końca poprowadzony Rodowód zwodu już wywiedziony
    • @infelia dziękuję bardzo jestem marzycielem może ktoś kiedyś?
    • @infelia dziękuję bardzo za miłe słowa pozdrawiam serdecznie 
    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...