Trudno mi o tym pisać,
ale lubię gdy znikasz
sprzed mych spragnionych oczu
i jaśniejących od
Twego anielskiego blasku myśli.
Uciekam na długi czas lecz wiedz,
że codzień wyglądam przez
okna mej utraconej duszy,
by choć przez krótką chwilę
wyłapać twój cień,
cichcem stapający
w mgielnym oparze przedświtu,
przez bruk parkowej alei.
Ja już nie umiem kochać.
Lecz nadal staram się
wielbić Cię jak boginię.
Tak moje uczucie
to skrajne uwielbienie.
Jego wykwintny,
najprzedniejszy rodzaj.
Po co mi wiara w lepszy dzień?
Gdy noc zimna
scala mnie w jedność z łóżkiem.
Pęta mnie i dusi
wśród trumiennych trenów,
jedwabnych sukien zesłanych mi
przez demony snu, piekielnych mar.
Lecz wiem, że jest jeszcze czas.
Unosi się i kręci coraz to szybciej
wśród gasnących gwiazd
i ciemnej materii
ta niebieska mała kula.
Twoje oczy prowadzą mnie
w kojącą czerń niebytu.
Droga mleczna, zamienia się
w cichy,
szemrzący głucho,
westchnieniem tysięcy dusz Styks
Mam tutaj Ciebie szlachetna Muzo.
Twą najukochańszą, ciepłą dłoń.
Wyjdę z Tobą na brzeg.
Charonie, nie trzeba mi obola.
Nie dla mnie kwitną,
ogrody Twej miłości.
Znikaj a mnie pozostaw wśród pustynnych wydm piekieł.
Jak Persefona,
nie z umarłym i przeklętym
a na powierzchni czas swój doczesny,
wśród najpiękniejszych chwil
i zabaw spędzaj.
 
	 
	 
	 
	 
	 
	 
	 
	 
	 
	