Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Odeszła,
zanim przyszła.
Zeszła z mojego istnienia
jak światło gasnące za horyzontem,
jak oddech, który znika z powietrza.

Nie zostawiła blizn -
tylko ciszę,
której nie można dotknąć.

Byliśmy snem, który się nie zaczął,
a jednak
obudziłem się z jej śladem na policzku.

Byliśmy krwią,
w której nie zamieszkało żadne serce,
a jednak
moja nabrała koloru jej subtelności.

Całowaliśmy się
w języku, którego nikt nie znał.
Teraz gryzę litery
rozsypane na portalu,
kwaśne,
jakby alfabet umarł w moich ustach
i wziął ze sobą wszystkie możliwe „przepraszam”.

Paragon za nadzieję leżał obok -
wyglądał jak wspomnienie.

Rozstaliśmy się bez słowa.
Jakby ktoś przeciął powietrze żyletką
i kazał nam iść w przeciwnych kierunkach
we wnętrzu tej samej minuty.

Milczenie -
ostatnie zdanie.

Zostały po niej okruchy,
z których nie da się złożyć chleba:
ciemne pęknięcia w świetle poranka,
guziki z koszuli, której nigdy nie miała,
zapach, który pachnie
jak zbyt późne pytanie -
„czy to coś znaczyło?”
– wypowiedziane w próżnię.

I włos - kasztanowy,
zatrzymany w futrynie światła,
jakby cień jej nieobecności miał kolor.

I niebieski odblask jej oczu w lustrze,
który nie był moim spojrzeniem,
ale patrzył na mnie z wyrzutem.

I cytryna w lodówce -
przecięta, sucha,
uśmiechnięta krzywo jak stary żart,
którego nikt już nie opowiada,
ale wszyscy pamiętają śmiech,
bo echo bywa głośniejsze niż głos.

Kiedyś wydawało mi się,
że w jej głosie słyszę „do zobaczenia”,
ale echo powtarzało tylko:
„nigdy,
nigdy,
nigdy”.

Czuję się jak jezioro,
w które wrzucono skałę -
a żadna fala nie powstała.

Jak skóra, która pamięta dotyk,
choć nie było dłoni.

Jak Persefona, która nie wróciła na wiosnę -
a ziemia zamilkła na zawsze.

A ja -
z ziarnem granatu
rozgniatanym językiem
w ustach pełnych żalu.

Zegar tyka,
ale wskazówki stoją.
Czas oddycha –
nie rusza się z miejsca.

Chwile gonią się nawzajem,
a ja -
w tym wszystkim –
znowu umieram w rozpaczy.

Chodzę po pokoju jak niedokończona modlitwa.
Moje mysli - jak koty bez właściciela:
gryzą, drapią,
miauczą w rytmie rozpaczy.

Kładę się na podłodze
jak porzucona metafora.

Ściany są zrobione z jej spojrzenia,
a sufity - z tego, czego nie powiedziała.

Kochaliśmy się przez skórę duszy,
a teraz moja dusza ma wysypkę
z małych, czerwonych „gdyby”.

I wtedy pękła szklanka.
Nie spadła.
Po prostu pękła na stole -
jakby nie wytrzymała tego wszystkiego za mnie.

Zostało mi echo jej oddechu,
rozsypane w głowie
jak tabletki LSD
w kieszeni po końcu świata.

A niebo?
Cholerne niebo -
ciąży nade mną jak zasłona bez gwiazd,
zimna, ciężka, nieprzenikniona.

Cisza rozdziera czas na strzępy.
Migotanie bez światła.
I nikt
nie odpowiada.

Opublikowano

@Migrena  przypomniałeś mi  przyrodników  Simonę Kossak i Lecha Wilczka-

bo taka miłość nie zdarza- a pokochał ją od pierwszego wejrzenia.

Zawsze razem dwoje przyrodników- a potem gdy jej zabrakło

"Dziś mogę już rozmawiać o swoim życiu z Simoną. Jeszcze niedawno byłoby to niemożliwe"

I cisza jak tu

Kiedyś wydawało mi się,
że w jej głosie słyszę „do zobaczenia”,
ale echo powtarzało tylko:
„nigdy,
nigdy,
nigdy”.

 

 

Piękny

Opublikowano

@Migrena

Ojej! Cudny wiersz! Inspirujący, więc wybacz mi. Nie mogłam się powstrzymać:


Może ona nie odeszła.

    Tylko rozpłynęła się.

    Wróciła do miejsca, z którego przyszła –

    do szeptu, który był przed słowem,

    do myśli, która nie zdążyła stać się ciałem.

Może nie zeszła z twojego istnienia.

    Stała się jego tłem,

    powietrzem w twoich płucach,

    którego nie zauważasz, dopóki go nie zabraknie.

Niech zostanie.

    W odblasku lustra, który nie jest twój.

    W kasztanowym kolorze światła.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...