Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

 

Mój Pomek jest słodki
to piesek jest mój
nie jakiś lis dziki
wilkołak czy zbój.

 

A kiedy się łasi

to liże bez przerwy

i jemu w szaleństwie

nie ścisną się zęby.


I skacze i prosi
okręca się w pół
to tak jak ten jeżyk
wiewiórka mój mój.

A kiedy zaleziesz
Pomkowi za skórę
obszczeka odgoni
ma taką naturę.

Gdy coś mu znów powiesz
nie bardzo miłego
to pyszczek odsunie
i widzisz brwi jego.

Ściągnięte w zadumie
a oczy świdrują
poszukaj se koleś
głupszego w rozumie.

Bo nie jest to facet
a piękna dziewczynka
zastukaj gdy futro
ma myte kruszynka.

A gdy ją umęczy
zabawa wszelaka
zasypia na kości
lub wręcz na stojaka.

Bo oczy otworzy
gdy tylko zaszurasz
i znowu w zabawę
z piłeczką się uda.

I cieszyć się będzie
i biec w szczyty schody
i czekać aż zniesiesz
do jej samochodu.

A jak by Ci przyszło
do głowy pogłaskać
to lepiej się walnij
przyrządem do ciasta.

 

 

Edytowane przez Robert Witold Gorzkowski (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

… pieski tej rasy wzbudzają zachwyt dzieci, są bardzo popularne :),  z tekstu wynika iż są też obdarzone charakterkiem i temperamentem, ( ale rezerwa wobec obcych „

głaskaczy” jest wskazana :), pozdrawiam.

Opublikowano

@Dagna ten piesek uznaje tylko jednego właściciela, no może dwóch jeżeli dwóch opiekunów się nim zajmowało od małego. Natomiast innych domowników mieszkających razem z nim w jednym domu nie bardzo toleruje, dochodzi nawet do tego że potrafi dziabnąć przez spodnie, a jak bierze jedzenie to chapnie i zwiewa, chowa się za opiekuna to samo jest z gośćmi i dalszą rodziną. Wiem że niektóre Pomki inaczej reagują znam nawet takiego który daje się się pogłaskać na spacerze, ale w większości są zapatrzone w swojego opiekuna i nie odstępują go na krok. Jest bardzo wierny i oddany oczywiście broni swojego opiekuna głośnym ujadaniem. Ma bardzo wrażliwe kości i stawy więc nie bardzo może chodzić po schodach i szybko się meczy na spacerze więc najlepiej czuje się torbie a jeszcze lepiej na rowerze wtedy zastępuje dzwonek.

@Alicja_Wysocka Miałem kota w dzieciństwie persa białe gęste i długie futro niebieskie wielkie ślipia nazywał się Jaspis z Diderpool i miał certyfikat aby walczyć w konkursach kocich piękności, niestety jeden z domowników jest uczulony i później już kotka nie było.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tego nie słychać kiedy serce pęka. Zimne ukłucie, jakby w środku coś się zerwało. Nie widać nic, lecz oczy ciemnieją. Ciężki oddech. Głos słabnie. Czas i powietrze staje. Co ty robisz. Noc. I tylko cień zaczyna mówić w twoim imieniu. Jak mogłeś! Bracie. No jak? A ty, dlaczego mu na to pozwalasz - Dlaczego?
    • Sąsiedzkie smaki tianguis między blokami rodzinny piknik grają w Dobble ona wierci ognistym ciałem madrytczykom za trzy lata umrze jej matka na pogrzebie wpatrzę się w jej przyschniętą twarz resztkami melona na Kijowskiej ulicy czy mam współczuć wiedząc jak żyła ojciec trząsł się kładąc wieniec na kratę jest mi przykro że cierpisz powiem tak każdemu szpikulcowi bo to broń przeciwko sobie a ksiądz niech się lepiej już zamknie nie ma ładnych pogrzebów.
    • oglądam nieśmiałe  dawne marzenia  które nie ujrzały światła dziennego    gdyby… tak czasami myślę    jaka byś była  w bliskim spotkaniu    tam wtedy  czarowałaś  byłaś niezachodzącym  słońcem  a ja  ja chmurami na niebie    bawiłaś się  moim cieniem    6.2025 andrew 
    • w niej masz drogi mleczne pokłosiem wydeptane - tu historia z korzeni w niepewność wyrasta. w niej masz ścieżki dopiero co w rosie skąpane - nie minie nawet chwila, a czas je zawłaszcza.   jest tak wyjałowiona (krucha, ślepa, głucha) monokulturą pragnień i błędów tętniących, pusta leży w bezruchu, milczy i nie słucha cichych szeptań i krzyków w koronach szumiących.   choć tak bardzo zmęczona, zasnąć nie potrafi, wciąż zakochana w niebie, z gwiazd wzroku nie spuści, będzie mu czule śpiewać przyziemne piosenki - może ją pokocha, tym marzenie jej ziści.   podszyta marzeniami bladoróżowymi, jedwabnymi nićmi i słodkim wiciokrzewem, użyźni swe zmysły, rozsieje uczuciami, odurzy zapachami i wilgotnym ciepłem.  
    • (Ojcu)   Wiesz, stoję tutaj. W tej trawie wysokiej. W słońcu. W tym rozkwieceniu bujnym i tęsknym.   W tej melancholii rozległej jak czas. W tym ogromie cichym sen głęboki otwiera powieki. I śnię tym snem potrójnym zamknięty. Tą duszną godziną upalnego lata.   Chwieją się wiotkie gałęzie. Łodygi. Źdźbła łaskoczące łydki.   I wszystko to szumi, gęstnieje. Oddycha niebem rozległym. Kobaltowym odcieniem przeciętym smugą po odrzutowcu i z białą gdzieniegdzie chmurą, obłokiem skłębionym …   W powietrzu kreślę tajemne symbole, znaki. Lgnę ustami do kory drzewa. Całuję. Namiętnie. Jak usta kochanki niewidzialne, drzewne. Liściastą boginię miłości.   Wnikam w te rowki słodkawe i lepkie od soku, czując na końcu języka tężejące grudki.   Układam zdania zapadnięte do środka, zamknięte a jednocześnie przeogromnie rozległe jak wszechświat. Jak unicestwienie. Zaciskam powieki. Otwieram… Mrugam w jakimś porywie pamięci.   Widzę idącego ojca, poprzez odczuwanie w nim tej powolności elegijnej (taką jaką się odczuwa we śnie)   Idzie powoli w wysokiej trawie. W łanach rozkołysanego morza z dłońmi złączonymi mocno i pewnie.   I rozłącza je nagle w mozaice szeptów, rozsuwając w tym złotym rozkłoszeniu zbożność i wiatr. I znowu w słońcu, i w cieniu. Za tym dębem, za kasztanem.   Za samotną w polu topolą. Chwieją i smukłą. jak palec na ustach Boga.   Idzie powoli, odchodząc. I pojawia się na chwilę, by zniknąć znowu za jakimś krzewem, co mu zachodzi znienacka drogę.   I znowu, ale w coraz większym oddaleniu. Za kępą pachnącą, za tym drżącym ukołysaniem maleńkich kwiatków, które mu spadają na głowę białym deszczem. Za jaśminem, który tak kochał za życia.   Twarz przesłaniam dłonią, szczypiące oczy, bowiem uderza mnie oślepiający promień słońca. Znienacka.   Otrząsa się w prześwicie z szeleszczących liści w powiewie. Lecz po chwili robi się duszno i cicho. Jakoś tak tkliwie. Ojciec zniknął, zapadł się. Rozpłynął, gdzieś w rozkojarzeniu sennej melancholii.   Na piaszczystej ścieżce pociętej cieniami gałęzi. A jednak był tu kiedyś i żył jeszcze. I żyje...   Jestem jedynym świadkiem tej manifestacji. Tego przemknięcia niematerialnego zrywu zakamuflowanego przed światem.   I mimo że jestem bez miejsca i przeznaczenia, notuję każdy błahy kształt. Każdy nawet zarys, który jest w czyimś zamyśle jedynie nic nieznaczącym szkicem.   W chmurze spopielałej. W nadciągającym snopie deszczu.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-24)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...