Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

@Robert Witold Gorzkowski Wiersze spadają, ale niektóre zostają jednak w pamięci. Twoje z beja o rodzinnych stronach pamiętam do dziś, a taki Wędrowca, jak o Titanicu, (15.04.1912) zostaje w pamięci na długo. Nigdy nie wiadomo, jak będzie zasięg, bo bywa, że wiele tysięcy, wiec jeśli porównasz z nakładem tomiku, jest to jednak inny rząd wielkości. Pozdrawiam

Opublikowano (edytowane)

@Marek.zak1 tak Marku

ja trochę chciałem tym wierszem wygasić emocje bo niektórzy ludzie się denerwują i komentują nadinterpretacyjnie wiersze a to chwila 24 godziny i zapominamy o wierszu. To co pozostaje w głowie to tylko niegrzeczne komentarze. Moim zdaniem nie o to chyba twórcom chodzi.

Edytowane przez Robert Witold Gorzkowski (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Robert Witold Gorzkowski Również uwielbiam, choć mam świadomość, że lata osiemdziesiąte to już straszna tandeta, chociaż przebłyski się zdarzały. Ba, lubię nawet Mr Bad Guy, jeśli chodzi o Mercury'ego solo. No i żadnej płyty Queen nie uważam za w pełni doskonałą. No... może poza A Night at the Opera. Eklektyczność zespołu jest oryginalna, ale mam wrażenie, że jest jej na każdej płycie zbyt dużo, przez co albumy są nierówne.

Opublikowano (edytowane)

No tak słuchając Queen w latach późniejszych można odnieść takie wrażenie. Ja tak naprawdę prawie na bieżąco słuchałem ich płyt w latach siedemdziesiątych. Na bazarach płytowych w miarę szybko można było kupić oczywiście za niemałe pieniądze ich płyty. To był szok i każda płyta była trochę inna niż poprzednie ale niosła ze sobą potężną ilość unikalnych w stosunku do granej wtedy muzyki przebojów. Muzyka we wczesnej fazie trochę przypominała Led Zeppelin ale poprzez unikalny głos Fredka była niepowtarzalna. I właśnie to że człowiek odbierał ją w okresie kiedy powstawała powoduje że z sentymentem podchodzę do wszystkich płyt z lat siedemdziesiątych. Co innego koniec lat siedemdziesiątych i początek lat osiemdziesiątych, w tym okresie zainteresowałem się New wave (między innymi The Police) czar ich muzyki trochę przygasł. Tym niemniej płytę Barcelona Mercury&Caballe jest u mnie ciągle na topie. Oczywiście wspominam z sentymentem też koncerty Queen w których uczestniczyłem.

 

dodam jeszcze miłość do Depeche Mode i udział w koncercie w 1985 roku no i oczywiście w późniejszych ale ten pierwszy zadecydował o zmianie muzycznych preferencji.

Edytowane przez Robert Witold Gorzkowski (wyświetl historię edycji)
  • 3 tygodnie później...
  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

Jak dla mnie: satyra na towarzystwo wzajemnej adoracji - ono istnieje na każdym portalu, dajmy przykład: wrzucam jakiś wiersz i on natychmiast znika z głównej strony - z widoku, wystarczy pięć osób, aby wrzuciło jakiś gniot i mój poważny wiersz, jak już mówiłem - znika, najlepiej po prostu szukać konkretne osoby i na dobry początek dawać im komentarze i jeśli te osoby będą zainteresowane - będą wchodzić na pański profil - to najlepsza metoda w celu uniknięcia zmowy milczenia, blokady intelektualnej i odgórnej izolacji ze strony towarzystwa wzajemnej adoracji - tak zwanej elity intelektualnej.

 

Łukasz Jasiński 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Na poboczu, tam, gdzie dzień i noc mieszają się jak świeża krew w brudnej filiżance, stoją – „dziewczynki”. Twarze ich oświetlone reflektorami jak manekiny z wystawy grzechów, które ktoś zostawił, żeby lśniły w ciemności jak lodowate diamenty z krwi i kurzu. Śmieją się cienko, śmiechem sprzedawanym na minuty, który odbija się od asfaltu jak plastikowa zabawka zmiażdżona przez ciężarówkę, i pęka w tysiąc dźwięków, które drżą w powietrzu, nie dla ucha, ale dla ciała, które czuje ciepło rozpadu. Kierowcy – rycerze szos z rdzą kilometrów w sercu – mylą pożądanie z wybawieniem, zatrzymują się nagle, jakby samotność wskoczyła na maskę i wbiła pazury w światło reflektorów. Jakby śmierć przyszła po swoje w najprostszej formie: dotyku. Wsiadają w tę ciemność jak w automat z losami, które zawsze wygrywają klątwę – lepka, śmierdząca klątwa, która przywiera do skóry jak cień po pożarze, jak sół w ranie, co nigdy nie przestaje szczypać, jak szron, który zamarza w żyłach, wstrzymując oddech. A choroby wracają z nimi jak czarne gołębie, z piórami pełnymi szeptów i trucizny, które nocą siadają żonie na ramieniu, dziobią jej zaufanie do kości, zamieniają ciepło w pył, zimno w ból, i wciągają w siebie kawałki serca, tak, że bije nie tam, gdzie trzeba, a krzyczy tam, gdzie nie ma słów. Wracają do domów z „pamiątkami” tak egzotycznymi, że nawet wirusy zadają pytania: kto tu zwariował naprawdę ? Patrzą w lustro z osłupieniem – nie poznają twarzy, która przed chwilą wciąż miała ciało, teraz wypełnione chemicznym oddechem ulicy, i światem, który twardo depcze po duszy. W kuchni żona pyta: „Dlaczego znowu unikasz światła ?" Nie wie, że mąż przywiózł spod znaku kilometra ruinę, starannie zapakowaną w milczenie i perfumy obcej skóry, w spalone wspomnienia, które pachną popiołem i krwią, i zostawiają na rękach rany, których nikt nie umie obmyć. Moralność leży na poboczu jak potrącony lis – wszyscy widzą, nikt się nie zatrzymuje, wszyscy patrzą, jakby zło było oczywistością, jakby czekało na kurs życia w przyspieszonym tempie, jakby każdy błąd był tylko kolejnym kliknięciem w automacie cierpienia. „Dziewczynki” stoją dalej, przetrwanie nauczyło je cierpliwości, jakby były latarniami z żarzącymi się żarówkami bólu, postawionymi, by oświetlały cudzy upadek, jakby nad każdą z nich wisiał anioł z wyrwanymi skrzydłami, trzymający w dłoniach ich los jak garść czarnego pyłu – i za każdym razem, gdy sprzedają dotyk, anioł dmucha w ten pył, rozsiewając go po świecie jak zarazę cudzego grzechu, aby każdy grzech odbił się w ich oczach jak ostrze stali. Liczą pieniądze, jakby przeliczały własną niewidzialność, a świat mija je z prędkością wstydu udającego pośpiech, jakby wszyscy byli ślepi, głusi i martwi jednocześnie. I tylko noc – wielka, czarna gospodyni samochodowych grzechów – poleruje gwiazdy, zamienia je w lustra ludzkich win, i patrzy, jak ludzie sprzedają sumienia za chwilę dotyku, zimną jak moneta wyjęta z błota, twardą jak kamień, którym rozbijają własne serca. Małżeństwo kruszy się jak witraż uderzony kamieniem cudzej skóry – kolory uczuć rozsypują się w kurz, nie ma już przez co przejść światłu, bo wszystko, co było, zostało odarte z delikatności, pozostały tylko ostre krawędzie, które tną duszę. Cały ten teatr kręci się dalej, jakby ktoś nakręcił go kluczykiem od stacyjki, aktorzy nie wiedzą, że grają w tragedii, i że scenariusz pisze noc, która nigdy nie kładzie się spać, której oczy widzą wszystko, a serce nie zna litości. Nikt tu nie jest diabłem, ale każdy niesie iskrę, która może podpalić dom, życie, twarz w lustrze, i w tym ogniu ujawni się prawda – surowa, bezlitosna, ostra jak brzytwa. Bo na poboczu, przy asfalcie, gdzie człowiek zdejmuje człowieczeństwo jak brudny kombinezon, nawet cienie mają choroby. A miłość – jeśli kiedykolwiek tędy jechała – wróciłaby tylko po własną, dawno zgubioną tożsamość, i płakałaby nad resztkami tego, który kiedyś nazywał siebie „człowiekiem”.      
    • Studnia   Białe ściany chłodzą dłonie, twarz blada od szukania światła. Z każdym wypadniętym włosem spadam głębiej i głębiej.   Tkwię w bezruchu latami, mimo że minął dzień. Mama co noc nie może spać, codziennie śni o wschodzie.   Skóra przemokła wilgocią, więc zacząłem pisać poezje — hermetyczną i brudną, powściągliwą i mokrą.   Czas obiecał mi poprawę, zamiast tego oddycham coraz płycej, szybciej. Czas miał mnie wyleczyć, zamiast tego tracę myśli.   Nadal ich czuję za moimi plecami, dlatego nigdy nie wróciłem do domu. Unoszę się w mętnej wodzie, pluskwy wżerają się w serce. Smród rozkładu mojego ciała sięga aż nad leśną polanę. A ja wmawiam sobie, że to się nie dzieje.        
    • @Leszczym Dobrze się to czyta, pewnie dlatego że z trzewi, prawdziwe. Lubię wiersze "monologi" oraz Twoje lekkie traktowanie słów. E.T.
    • @E.T. Pięknie uchwycone to, co dzieje się między dwojgiem ludzi, zanim cokolwiek stanie się „naprawdę” Ten niewidzialny magnes, to skracanie kroków, to napięcie pod skórą, które zna tylko serce. Jest w nim czułość, ale i prawda o tym, że codzienność potrafi trzymać człowieka za kostki, jakby nie chciała puścić. A jednak - w tym spojrzeniu, w tej dłoni, którą chciałby zastąpić ustami - jest wybieg do marzenia, takie małe, śmiałe „gdyby…”. Trafiony :)
    • Ulep oko, łódź, dąb bądź dół okop, Elu
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...