Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Szlak śmierci


Rekomendowane odpowiedzi

Weszłam na szlak. Było wpół do ósmej, słońce jeszcze nie wyszło zza gór, powietrze było ostre i zimne. Zapięłam polarową bluzę pod szyję i ruszyłam w kierunku pierwszych wzniesień. Ścieżka, a właściwie droga prowadząca początkowo przez Dolinę Kościeliską, przez pierwsze kilkaset metrów ciągnęła po terenie zupełnie płaskim.
Zastanawiałam się czy sprostam wyznaczonej trasie. To, że wyczyn ten udał mi się dziesięć lat temu nie znaczyło, że teraz będzie tak samo. Najpierw wejście zboczami Adamicy, po kamieniach, wystających korzeniach drzew i śliskiej glinie. Dobrze, że przez dłuższy czas nie padało. Potem po kolei wszystkie Wierchy i zejście do Kuźnic.
W zamyśleniu poprawiłam plecak i czapkę z daszkiem. Pierwsze wzniesienia pokonywałam energicznie. Krajobraz był jeszcze spowity delikatna mgłą, więc nie dostrzegłam szczytów. Wkrótce weszłam między drzewa.
Niestety w pewnym momencie mój pęcherz zaczął się domagać odwiedzenia, jakiegoś ustronnego miejsca. Pomyślałam, że potem czekają mnie już tylko trawiaste zbocza Wierchów, gdzie będą tylko i wyłącznie miejsca nieustronne. W końcu zeszłam ze szlaku w głąb lasu. Jeden nieodpowiedni krok wystarczyłby, żeby uszkodzić i unieruchomić moją nogę.
Dotarłam do niewielkich krzaczków. Przykucnęłam z twarzą skierowana ku szlakowi. Moje bezmyślne wpatrywanie się w jedno z drzew przerwał niesamowity widok. Na poziomie moich oczu ujrzałam buty. To znaczy stopy w butach. To znaczy nogi ze stopami w męskich butach. Na początku pomyślałam, że ktoś tam stoi. Dopiero po chwili zreflektowałam się, że nogi znajdują się pół metra ponad ziemią.
Wyprostowałam się i ogarnęłam wzrokiem wszystko, co wiązało się z nogami. Przerażona i oszołomiona oparłam się o najbliższe drzewo i zamknęłam oczy. To prawda, że spałam krótko. Do późna spacerowałam po Krupówkach. Mój wzrok jednak jeszcze nigdy mnie nie zawiódł
Powoli otworzyłam oczy. To nie było przywidzenie. Nogi należały do wisielca, a dokładniej do mężczyzny około trzydziestopięcioletniego ubranego w dresowe spodnie, podkoszulkę i ortalionową kurtkę. To musiał być turysta, który miał zamiar pokonać tę sama trasę, co ja.
Jego twarz była nienaturalnie wykrzywiona. Malowało się na niej przerażenie, oczy były szeroko otwarte, a z ust wydobywał się niemy krzyk. Wokół szyi zaciśnięty był gruby sznur. Ten widok był naprawdę straszny.
Pomyślałam, że ktoś, kto to zrobił może nadal tu być. Nie wiedziałam, kiedy ani skąd wzięła się myśl o morderstwie. To było zupełnie odruchowe. Poza tym instynktownie wyczułam, że coś tu jest nie tak.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i odeszłam kilkanaście metrów. Oparłam się o drzewo i osunęłam na ziemię. Zamknęłam na chwile oczy, czekając aż wszystkie moje zmysły powrócą do równowagi. Dopiero teraz poczułam gęsiš skórkę na całym ciele i przyspieszone bicie serca.
Zadzwoniłam z komórki na policję. Całe szczęście, że miałam zasięg. Moje doniesienie zostało przyjęte dość sceptycznie, jednak obiecali kogoś wysłać. Młody policjant, który pojawił się półgodzinie, nie uwierzył dopóki nie zobaczył. Dopiero potem rozpoczął energiczne działania. Na górze pojawił się jego kolega, a on zabrał mnie do radiowozu pozostawionego na kamienistej drodze u stóp zbocza.
Opowiedziałam dokładnie co widziałam, czułam i robiłam.
- Skąd pomysł, że to morderstwo - zapytał wyciągając z samochodowego schowka paczkę papierosów i zapalniczkę.
- Dziękuje, nie palę. Przynajmniej nie w górach - uśmiechnęłam się. - To było przeczucie. Tam na górze coś jest nie w porządku.
- Ma pani rację. Wisielec miał ręce związane na plecach. Poza tym to wyglądało jakby ktoś go przywiązał do drzewa, a nie na nim powiesił - powiedział zaciągając się dymem i wpatrując w przednią szybę samochodu.
Zmysły mnie zawiodły, ale instynkt nie. Jak mogłam nie zauważyć tak oczywistych rzeczy?
Jak on ma na imię? Nie wisielec oczywiście, tylko policjant, który porzucił właśnie wpatrywanie się w ścieżkę przed samochodem i zaczął się przyglądać mnie. Miał czarne włosy postawione na żelu i przyjemnš twarz. Ponad to był wysoki i dobrze zbudowany.
- Czy będę jeszcze do czegoś potrzebna? - zapytałam w końcu.
- Nie, na razie nie. Tylko proszę dzisiaj zrezygnować z górskich wycieczek. Odwiozę panią do domu.
Nim zdążyłam zaprotestować samochód już zdšżał w kierunku Kir, a potem Zakopanego. Na miejscu hipotetycznej zbrodni pojawiła się już cała grupa fachowców, więc... Mam aspirant Grzegorz Jakiśtam! No więc on nie był im już chyba potrzebny.
- Czy to standardowa procedura? - zapytałam rozbawiona.
- No... Nie słyszała pani o programie ochrony świadków?
Miał poczucie humoru. Nie mogłam pozbyć się myśli, że wpadłam mu w oko. Kiedy wysiadałam z samochodu rzucił mi na pożegnanie zastanawiające słowa.
- Jako świadek koronny musi być pani pod nadzorem policji. Wieczorem funkcjonariusz sprawdzi, czy wszystko w porządku - a potem odjechał.
Muszę przyznać, że ma oryginalny sposób na podryw.
Po zjedzeniu zupki chińskiej i wypiciu kawy, przeglądnęłam przewodnik. Wybrałam trasę przez Dolinę Strążyńską, Przełęcz w Grzybowcu i Dolinę Małej Łąki. Na późny obiad powinnam być z powrotem.
Kiedy wieczorem po wzięciu prysznica przygotowywałam się do wyjścia, ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Raczej nie mogłam to być właścicielka, ani moi sąsiedzi. Jeszcze nie wrócili z gór. Otworzyłam drzwi.
- Dobry wieczór. Czy świadek koronny czuje się dobrze.
To, że byłam zaskoczona, to mało powiedziane. Moje zdziwienie gdyby mogło to by się zmaterializowało i stanęło obok mnie. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś zobaczę... Grześka. Bez służbowego ubrania, a za to w dżinsach i podkoszulce wyglądał jeszcze lepiej.
Kiedy otrząsnęłam się już z wszelkich irytujących mnie uczuć dałam się zaprosić do baru. Przeszliśmy przez Krupówki rozmawiajšc o jakichś błahych sprawach. Przy okazji przeszliśmy na "ty". Potem skręciliśmy w boczna uliczkę i po kilkudziesięciu metrach weszliśmy do małej drewnianej knajpki.
Grzesiek zamówił specjalność zakładu - kebab, a do tego zimne piwo. Wiedział, co chcę usłyszeć. Poranne wydarzenia nie dawały mi spokoju.
- Leszek T., lat trzydzieści trzy, zdrowy, żywy jeszcze dzisiaj o świcie. Uduszony, a potem powieszony na drzewie.
Przy drugim piwie dowiedziałam się, że nieboszczyk przyjechał tutaj sam, tak jak zresztą przez ostatnich siedem lat. Zawsze wynajmował ten sam pokój i zawsze w tym samym terminie. Skontaktowanie się z rodziną okazało się nieco kłopotliwe, gdyż był szczyt sezonu urlopowego i wszyscy się gdzieś rozjechali.
Ani na ciele, ani w okolicy nie znaleziono żadnych śladów. To, co się tam stało zostało dokładnie zaplanowane. Poza tym analiza ubrania, a także podłoża wykazała, ze mężczyzna dobrowolnie pojawił się w miejscu, gdzie stał zamordowany. Udało się też zlokalizować dokładnie miejsce zbrodni - jakieś dziesięć metrów do drzewa, na którym został powieszony.
Grzesiek odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju i zapowiedział, że w ramach ochrony zabierze mnie jutro na obiad.
Oglądając telewizję zastanawiałam się nad tym wszystkim, co mnie spotkało. Ten wyjazd zaczyna obfitować w niespodziewane wydarzenie. Jestem zamieszana w sprawę morderstwa, a przystojny policjant zdradza mi tajemnice służbowe. Co jeszcze mnie czeka?
W nocy miałam okropny koszmar. Śniło mi się, że nocą idę jakimś nieznanym mi szlakiem. Z jednej strony była przepaść, a z drugiej wisielce, pełno wisielcy... Obudziłam się zlana potem, z niesamowicie szybko bijącym sercem.
Rano wyszłam w góry. Na razie nie chciałam wracać na Czerwone Wierchy. Nie miałam zamiaru prowokować losu.
Pogoda była piękna. Pokonywałam kolejne wzniesienia i robiłam dziesiątki zdjęć. Po powrocie, stojąc przed lustrem z zadowoleniem stwierdziłam, że jestem już dość mocno opalona. Wzięłam prysznic i pokryłam skórę grubą warstwą migdałowego balsamu.
Późne popołudnie spędziłam z Grześkiem. Przekonywanie go, że jednak powinien mi zdradzić kilka tajemnic służbowych przyniosło pozytywne efekty. Jedząc przepyszne, wielosmakowe lody w jednej z wielu cukierni na Krupówkach, wysłuchiwałam relacji z wydarzeń dnia dzisiejszego.
Na szlaku prowadzącym przez Czerwone Wierchy zamordowano drugiego człowieka. Trzydziestotrzyletni Jacek G. zmarł od uderzenia kamieniem w głowę. Ciało zostało zrzucone z urwiska.
Denat miał, tak jak poprzedni, zwišzane z tyłu ręce. Dokonano egzekucji. Na myśl o tym przeszedł mnie dreszcz.
Zajście, a przynajmniej jego część widziała młoda turystka. Została ogłuszona uderzeniem w głowę. Przebywa teraz w szpitalu na obserwacji, jest w ciężkim szoku. Lekarze zabraniają jakichkolwiek wizyt policji.
Ten mężczyzna również przyjeżdżał co roku sam i zawsze w tym samym okresie. Nie było o nim wiadomo zbyt wiele. Rozwiódł się z żoną cztery lata temu i to widocznie w niezbyt miłej atmosferze, bo ona teraz nie ukrywała zadowolenia z jego śmierci. Dało się to wyczuć nawet przez telefon.
Rodzina Leszka T., wczorajszego nieboszczyka, z którą policji udało się skontaktować nie wniosła do sprawy nic nowego.
Nikt nic nie wiedział!
- Myślisz, że to seryjny morderca? - zapytałam. - Wybiera swoje ofiary według konkretnego klucza i zabija je w podobny sposób. Poza tym wszystko ogranicza się do szlaku z Kir do... no powiedzmy, że do Kuźnic.
- Ja wolę nawet tak nie myśleć. Jest środek sezonu, a na szlakach grasuje jakiś
psychopata. Wyrwałem się z komendy tylko na kilka godzin, żeby się z tobą spotkać. Mamy urwanie głowy. Nie wychodź na razie w góry, dobrze?
- Może nie zauważyłeś, ale raczej nie nadaję się na ofiarę. Jestem kobietą, w dodatku mam trochę mniej lat niż oni - rzuciłam, śmiejąc się.
Grzesiek nie był jednak w nastroju do żartów. Ja w gruncie rzeczy też. Jeszcze dzisiaj rano chciałam pokonać ten szlak. Gdybym się na to zdecydowała, mogłabym być teraz w szpitalu na miejscu tamtej dziewczyny.
Psychopata, szaleniec, seryjny morderca... Tutaj, w Zakopanem? Zrozumienie tego przekraczało moje możliwości.
Wieczór musiałam niestety spędzić sama. Grzesiek wrócił do komendy. Obiecał, że zadzwoni.
Jakimś niepojętym sposobem znalazłam się w centrum przerażającej afery. Kilka dziwnym zbiegów okoliczności sprawiło, że moje wakacje zmieniły się w pogoń za mordercą. W dodatku u mego boku pojawił się ni stąd ni zowąd nieznajomy policjant. Do tej pory widywałam takie rzeczy tylko w filmach.
Cała ta sprawa jest jedną wielką niewiadomąš. Nikt nie jest w stanie udzielić jakichkolwiek informacji. Jedyne, co wiadomo, to że mężczyźni po trzydziestce przyjeżdżają samotnie do Zakopanego i ktoś ich, jednego po drugim, morduje.
Seryjni mordercy zostawiają zazwyczaj swój podpis. Czy w tym przypadku są to związane ręce, czy może górski szlak?
A ofiary? Czy są przypadkowe? Łączy je płeć, wiek, brak towarzyszy podróży i zapewne sentyment do gór. Czy morderca posługuje się takim właśnie kluczem? Jeżeli to psychopata i zabija dla przyjemności, to być może tak, jednak jeżeli są to zaplanowane wcześniej ofiary i morderstwa?
Coś musi łączyć tych mężczyzn. Jeżeli do tej pory niczego nie wykryto, to znaczy, że jest to zwišzane z ich przeszłoącią. Oni muszą mieć ze sobą coś wspólnego i to na tyle ważnego, że stali się celem jednej osoby. Osoby, która tylko wykonuje egzekucje.
Gdyby nie Grzesiek, to nie zastanawiałabym się nad działaniami jakiegoś psychopaty. Co mi strzeliło do głowy, żeby pakować się w takš znajomość!?
Zasnęłam powziąwszy pewne postanowienia, a obudziłam się z zamiarem ich wykonania.
Po śniadaniu wybrałam się do szpitala. Niedoszła ofiara mordercy jeszcze tam była. Musiałam trochę nakłamać, żeby móc się z nią spotkać.
Była to młoda dziewczyna, dwudziestokilkuletnia, jasne włosy opadały jej na ramiona, twarz miała bladą, a jej ręce cały czas drżały. Kiedy powiedziałam, po co przyszłam, na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Zdołałam ją jednak do siebie przekonać, po tym jak opowiedziałam jej o znalezieniu wisielca.
- Zobaczyłam jak ktoś zrzucał ciało człowieka z urwiska... - zaczęła łamiącym się głosem. - Nie byłam w stanie uciekać. Strach mnie sparaliżował - zacisnęła powieki, a potem otrząsnęła się jakby chciała odpędzić od siebie te wspomnienia. - On... On zaczął iść w moim kierunku, a potem... Nic więcej nie pamiętam, obudziłam się w szpitalu.
- Jak wyglądał? Zauważyłaś coś charakterystycznego?
- Nie... Chyba nie. Przypomina sobie tylko, że miał na sobie czerwoną, ortalionową kurtkę. Tak... czerwona plama idąca w moim kierunku.
Opuściłam szpital. Nie wiedziałam, czy to, co usłyszałam miało jakąś wartość, ale postanowiłam powiedzieć o tym Grześkowi. Zaintrygowało mnie coś innego. Co takiego wydarzyło się tam, w górach, że ta dziewczyna jest do tej pory śmiertelnie przerażona na wspomnienie o tym?
- Dlaczego wymyśliłaś sobie akurat szlak z Kir do Kuźnic, co? - usłyszałam na przywitanie od mojego osobistego policjanta. - Dzisiaj przed południem w pobliżu schroniska na Hali Kondratowej pies znalazł zastrzelonego człowieka ze związanymi rękami. Kolejna egzekucja. Jednak w końcu coś wiemy. Jutro dorwiemy drania.
Okazało się, że miałam rację. Wszystkich, już trzech mężczyzn, łączyło wydarzenie z przeszłości. Przed siedmiu laty byli tutaj w siódemkę. Przyjaciele ze studiów, którzy prowadzili wspólny interes. Kiedy byli na Czerwonych Wierchach zaczęła się burza. Był już wieczór, więc było prawie całkiem ciemno. Dwóch z nich nie wróciło. Stwierdzono nieszczęśliwy wypadek. Spadli ze zbocza. Znaleziono tylko jedno ciało, jednak wszyscy byli pewni, że drugi z mężczyzn również nie żyje. Być może ciało przysypały kamienie.
Od tamtej pory piątka kolegów, którzy po tej tragedii zamknęli wspólna firmę i rozproszyli się po całej Polsce, co roku w rocznicę tamtych wydarzeń przyjeżdża do Zakopanego.
Tę historię policja poznała od żony trzeciego zamordowanego. Pobrali się sześć lat temu, jednak mąż o wszystkim jej opowiedział. Po kilku latach zaczęły ją denerwować te samotne wyjazdy. W tym roku w końcu zdecydowała się przyjechać tutaj i sprawdzić, co jej mšż robi w tym czasie. On oczywiście o niczym nie wiedział.
- Znaleźliśmy dwóch pozostałych mężczyzn. Jeden z nich wyjechał gdzieś służbowo i nie możemy się z nim skontaktować, a drugi jest w Zakopanem. Rozmawialiśmy już z nim. Będziemy go śledzić i jutro o świcie dorwiemy drania. Wczoraj wymyśliłaś Kuźnice, więc może dzisiaj mi powiedz jakie miejsce jutro wybierze morderca?
- Przełęcz Kondracką - rzuciłam po chwili zastanowienia. - Tam bez problemu będzie mógł upozorować skręcenie karku.
Grzesiek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jak na jakieś medium. Roześmiałam się.
- Mój panie detektywie, uważasz zatem, że mordercą jest jeden z piątki mężczyzn i to zapewne ten, który wyjechał w podróż służbową? Powiedz mi jeszcze, dlaczego oni zamknęli swoją firmę?
- Wiem, tyle co powiedziała tamta kobieta. Interes przypominał im o tragedii.
- Nie sądzisz, że to trochę nacišgane? W dzisiejszych czasach nie rezygnuje się z pieniędzy z powody sentymentów - zamyśliłam się na chwilę. - A co z tymi drugimi zwłokami? Może ich nigdy nie było?
- Sprawdziliśmy to, o tym facecie nikt nie słyszał od siedmiu lat. Nie mógł po prostu zniknąć na tak długi czas.
Ta sprawa nie może być, tak prosta jak się to wydaje Grześkowi, albo dokładniej jego przełożonym. On tak w ogóle, to jest tam dopiero chłopcem na posyłki.
To wszystko zaczęło się siedem lat temu. Z jakiej racji człowiek który pozostał wtedy wśród żywych miałby się mścić po takim czasie i zabijać współtowarzyszy?! Gdzie sens? Gdzie logika?
To, co się wydarzyło przed laty musi być motywem zbrodni. To jest zemsta. Tylko za co?
Zainspirowany moimi wnioskami Grzesiek zniknął. Znowu musiałam spędzić samotny wieczór.
O czwartej rano zostałam obudzona przez mojego bodyguarda. Powiedział, że jeżeli chcę być przy aresztowaniu, to mogę z nim jechać. Moje wszystko chciało jeszcze zostać w łóżku, jednak kilka szarych komórek się wykazywało zdolność do myślenia i to tylko dzięki nim znalazłam się godzinę później w punkcie obserwacyjnym. To był prawie masochizm.
W końcu zobaczyliśmy dwóch mężczyzn zmierzajšcych w naszym kierunku. Dowiedziałam się, że jeden z nich, to Miłosz W., czyli ten, który rzekomo wyjechał służbowo. Jeżeli on tu naprawdę był, to znaczy, że się myliłam. Moje przypuszczenia były do niczego. Postanowiłam obserwować, jak potoczą się wypadki.
Nagle zauważyłam idšcego od Przełęczy Kondrackiej mężczyznę w czerwonej ortalionowej kurtce. Przecież ja zapomniałam powiedzieć Grześkowi o tym, co usłyszałam w szpitalu. Na szczęście teraz był blisko. Bez zbędnych wstępów i szczegółów poinformowałam go o tym, że właśnie nadszedł morderca. Teraz to on się musiał martwić, co zrobić z tą informacją.
Grzesiek niepostrzeżenie zbliżył się do inspektora Malskiego, a w tym czasie mężczyźni spotkali się. Zaczęli dość głośno rozmawiać, potem jeden z nich wyciągnął broń i nie był to mężczyzna w czerwonej kurtce.
* * *
Artur S. został aresztowany. Przyznał się do wszystkiego. Przed siedmiu laty cudem uniknął śmierci. Jego przyjaciele, a przynajmniej ludzie, których do tej pory uważał za przyjaciół zamordowali z zimna krwią Marcela G. a potem pozbyli się ciała zrzucając je ze zbocza. Artur nie wiedział, co się dzieje, ale domyślił się że będzie następny. Zaczął uciekać, ale było ciemno i padał deszcz. Potknął się o kamień i spadł. Kiedy odzyskał przytomność nic nie pamiętał.
Przez te wszystkie lata przebywał w szpitalach psychiatrycznych i przytułkach dla bezdomnych. Był człowiekiem bez tożsamości. Kiedy zaczął sobie przypominać swoją przeszłość, chciał tylko jednego. Zemsty.
W końcu udało mu się zebrać wystarczająco dużo wiadomości, by móc odegrać się za wszystko, co przeżył.
Z ostatniego morderstwa chciał mieć trochę więcej satysfakcji, więc zastraszył Krzysztofa D. i wyznaczył mu spotkanie nad Przełęczą. Niespodziewanie pojawił się on jednak w towarzystwie Miłosza W., który nie zamierzał dać się wodzić za nos, tylko postanowił zrobić to, co nie udało mu się siedem lat temu. Na szczęście policja zareagowała w odpowiednim czasie.
- Ich firma służyła do prania brudnych pieniędzy. Robili nielegalne interesy. Tylko Marcel G. i Artur S. nic o tym nie wiedzieli. Widocznie Marcel zaczął się czegoś domyślać i podczas wspólnego wyjazdu został upozorowany wypadek. Przy okazji mieli się zapewne pozbyć również Artura. Krzysztof D. i Miłosz W. też zostali aresztowani, ale mając dobrego prawnika wywiną się ze wszystkiego. Bardzo ciężko będzie udowodnić, że wydarzenie sprzed siedmiu lat nie było wypadkiem. Znacznie łatwiej będzie stwierdzić, że Artur S. jest niezrównoważony psychicznie - Grzesiek skończył opowiadać i przeciągnął się.
Pomyślałam z satysfakcją, ze jednak miałam rację i uśmiechając się pod nosem przytuliłam się go mojego osobistego policjanta.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

obranego w dresowe spodnie - ubranego
Było na niej wymalowane przerażenie - malowało SIĘ na niej
gęsia skórkę - gęsią
Oblała mnie fala gorąca.
Policja przyjęła moje doniesienie dość sceptycznie - mozna sie domyślić, że zadzwoniłas z "komórki", ale należało to chyba zaznaczyć
Jako świadek koronny - koronny świadek, to ktoś, kto "sypie".
Grzesiek /po drodze przeszliśmy na ty/ - zmieniłbym na zwykłe "zawijasy"
kebaba - wiem, że ta nazwa już na dobre zadomowiła się w języku polskim, ale sądzę, iz nie na tyle, by pisać kebaba- według mnie- kebab
zawsze w tym samym czasie - może okresie, lub terminie?
Oglądając telewizor zastanawiałam się - zrezygnowałbym ze slangowego telewizor na telewizję
a z drugiej wisience, pełno wisielców - wisielcy
Przekonywanie go, ze jednak - że
wielosmakowe lody z jednej z wielu cukierni - w jednej z wielu
Zajście, a przynajmniej jego część widziała ... ale ona twierdzi, że nic nie pamięta - to skąd wiadomo, że widziała?
zawsze w tym samym czasie - j.w.
po ty jak opowiedziałam jej - tym
w górach, ze ta dziewczyna jest - że
Artur nie wiedział, co się dzieje, wiec domyślił - ale, zamiast więc
Artur S. został aresztowany. Przyznał się do wszystkiego - musiałem trzy razy przeczytać tę końcówkę i stwierdzam, że aresztowana powinna być cała trójka
Sprawna narracja, ciekawy pomysł i szczypta humoru, choć pewnie Ameryki odkryć ci się nie udało, ale cóż- w tej kategorii napisano już tak wiele...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kameleonisz troszeczke. Szukac swojego stylu czy starasz sie idealnie podrabiac? W Z jest historyjka staroanglosaska, tutaj troszke to wszystko wyglada inaczej. Faktycznie, nie jest zaskakujaco, ale malymi kroczkami cos na pewno wynajdziesz, bo stylowi nic nie sposob zarzucic. Mysle, ze jest Wam po drodze z Krzyskiem Rutkowskim, tylko on sie grzebie glebiej w miesie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pedro, mnie też nie zachywca. Ten tekst jest poprawny, nic poza tym. Nie czuje tez do niego zbytniego sentymentu.
Asher, nie kameleonie. Poza tym kogo miałabym tak idealnie podrabiać? :) piszę kryminały i czy jest w nich humor, czy sensacja, czy historia to już jest nie ważne, bo to wszystko są kryminały - jeden gatunek. Zdarza mi się pisac jeszcze dramaty, ale coraz rzadziej. Sa na mojej stronie, tutaj nie będe ich publikowac.

pozdrawim serdecznie i dziękuję za wszelkie uwagi i komentarze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...