Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tymon Ślązak IV


Rekomendowane odpowiedzi

*

Rzucił się biegiem do wyjścia. Chciał pić dalej, łaknął mocnego alkoholu, zwalającego z nóg napoju, który oddali palący go nastrój klęski. Nie było to jednak takie proste. Lata spędzone nad kieliszkiem wytrenowały jego organizm do tego stopnia, że padał z nóg dopiero po kilku godzinach ostrego picia. Wyprawkę ślubną z pierwszego małżeństwa przepił z Turkami w Niemczech, gdzie, jak wielu emigrantów zarobkowych ze Śląska, miał rozkręcić rodzinny interes. Potem ruszył w trasę po Polsce, trochę pracując dorywczo, trochę kombinując i kradnąc, zaś podmiotem wszelkich działań była chęć napicia się. Wydawało się, że nie ma już ratunku. Przestał hołdować tak zwanemu paradoksowi zaprzeczania i przyjął z pokorą, że jest uzależniony. Drugie małżeństwo także nie przyniosło odmiany. Kolejne wyroki otrzymywane za głupie wybryki również. Swobodne opadanie trwało latami, lecz dno wciąż było daleko. Krótkie okresy przebudzenia przechodziły w długie pasma kolejnych otępień. Dawid przegrywał z Goliatem - z tym bezmózgim monstrum, za którym stała wyłącznie bezmyślna siła, bo nie potrafił przeciwstawić mu mocy ducha i umysłu. Aż pewnego dnia, za kolejne głupstwo usłyszał w sądzie, że nie rokuje żadnych nadziei i czeka go 7 lat życia w odosobnieniu. Patrzył na krzykliwie umalowaną sędzinę, mrugając z niedowierzaniem oczami. Był w dziwnym amoku, kiedy konwojenci w milczeniu odprowadzali go do samochodu. Miał ponad trzydzieści lat, dwa nieudane małżeństwa, syna, który wychowywał się bez ojca i wizję absolutnej pustki przed sobą. W tej chwili wyczuł pod stopami dno. Dotarł do punktu krytycznego, skąd droga prowadziła już tylko do samobójczej śmierci albo odrodzenia.
Do celi wrócił z płaczem, budząc skrajne zdumienie kolegów i jeszcze tej samej nocy zaczął snuć plany powrotu. Do rana nie zmrużył oka, ale jakość i wartość postanowień, jakie powziął, była tego warta. Od razu rozpoczal terapie w AA. Początkowo z trudem otwierał się przed obcymi ludźmi, ale z czasem nabrał nawyku szczerości do tego stopnia, że przeszczepił go na obszar codziennej rzeczywistości. Po paru miesiącach był już pewien, że znalazł się na właściwej drodze do wolności. I nie chodziło tylko o przedostanie się poza mur - odnalazł wolność w sobie. Rozpoczął pracę w więziennym radiowęźle, dzięki czemu wzrósł poziom kultury wśród osadzonych. Odkrył w sobie również inne cenne zdolności, które dotychczas spoczywały pod zgrubiałą skorupą obojętności. Zaczął pisać wiersze, zajął się kwestiami mediacji między ofiarą i sprawcą oraz teorią resocjalizacji. Wiersze, które pisał, zaczęły zdobywać nagrody w licznych konkursach, zaś teksty publicystyczne ukazywały się w rozmaitych periodykach, spotykając się z wielkim uznaniem fachowców. Znana w świecie katedra prawa Uniwersytetu w Toruniu zaproponowała mu stypendium, aby po odzyskaniu wolności mógł podjąć tam studia. Odwiedzali go przedstawiciele mediów, dla których temat więzienia nareszcie stał się dostępny oraz osoby zawodowo związane z pracą z więźniami. Po latach ktoś z UJ zrobił nawet doktorat na podstawie jego przypadku.
Pracę nad sobą uczynił sposobem na powrót do świata, wciąż jednak wisiało nad nim widmo długiego wyroku. Pewnej nocy postanowił, że zagra va banque. Napisał prośbę o ułaskawienie do prezydenta. Każdy człowiek miał prawo skorzystać z niej tylko raz w życiu. Po paru miesiącach przyszła pozytywna odpowiedź. Był wolny, otrzymał ostatnią szansę i myśli o powieszeniu się na kracie stały się nieaktualne.
Przekraczając bramę, poprzysiągł, że więcej tam nie wróci, lecz nie dotrzymał obietnicy. Wracał i to nie raz i nie tylko do miejsca, które opuścił. Wracał, by spotykać się z potrzebującymi wsparcia i namawiał ich do powrotu na łono świata. To było silniejsze od niego. Uznał, że skoro jemu udało się tak szybko odbudować to, co przez lata w zapamiętale niszczył, inni też powinni dostać szansę. Przeszedł wszystkie dostępne szkolenia oferowane przez ruch AA, Komitet Helsiński czy Fundację Batorego i tak uszlachetniony, rzucał się w wir pracy na rzecz innych. Nie zapominał także o sobie. Akurat trwała przebudowa kraju, który przez pięćdziesiąt lat pozostawał w szponach chorego systemu. Gospodarkę centralnie sterowaną zastąpiła gospodarka wolnorynkowa, nastał czas wielkich i niepowtarzalnych okazji dla ludzi z głową na karku i pomysłem na własny interes. Początki miał skromne. Razem z przyjacielem z AA postanowili założyć agencję reklamową. Nazwali ją Cyrograf, co jak się później okazało, było znakomitym posunięciem. Wydawali dodatki branżowe do gazet regionalnych, organizowali trasy koncertowe oraz promocje wydawnictw muzycznych. Wkrótce z małego biura na prowincji przenieśli się do większego biura w centrum, rozbudowali infrastrukturę i rozszerzyli kadrę pracowniczą. Rozwój wydawał się być procesem nie do zatrzymania, jednakże z czasem doszło między nimi do konfliktu. Kiedy rozbieżności w wizji budowania firmy przybrały przykre rozmiary, Krystian odszedł. I to okazało się przedsięwzięciem błogosławionym w skutkach. Cyrograf pozostał w stadium rozwojowym, zaś nowo utworzone Centrum Reklamy Aktywnej prześcignęło go po wielokroć. Krystian przyjął młodych, prężnych ludzi, sam zaś zajął się zarządzaniem. Chciał firmy z przyszłością, firmy, z którą pracownicy będą się w pełni identyfikować, firmy posiadającej niepodważalną markę na rynku i świetne perspektywy. Każdy zysk natychmiast inwestował: otworzył dodatkowy oddział w Warszawie, rozpoczął starania o otworzenie nowej formy działalności - wydawnictwa. Marzył o drukowaniu literatury terapeutycznej, a część ewentualnych zysków planował przeznaczyć na publikację młodych zdolnych.
Realizował swoją wizję konsekwentnie, aż pewnego przeklętego dnia, jego młody dyrektor nie włączył alarmu na noc i firma stanęła na skraju bankructwa. Przy okazji wyszło na jaw, że filia warszawska od paru miesięcy przynosiła same straty i brakuje pieniędzy nawet na kupienie nowego sprzętu, nie mówiąc już o wywiązaniu się z kontraktów oraz obowiązujących umów.
Głos megafonu wyrwał Krystiana z otępienia. Stał przed oszkloną reklamą własnej firmy zawieszoną przy wyjściu z peronów do miasta. PODBIJAMY ŚWIAT WYOBRAŹNI. Poczuł nieodpartą chęć, by rozbić szybę i zniszczyć wszystko, co było za nią. Wzruszył jednak ramionami i powlókł się dalej. W kieszeni kurtki dzwonił telefon.
- Chłopie, martwimy się. Miło słyszeć, że nie popełniłeś samobójstwa i nie zostałeś aresztowany. No, co z tobą? Czekamy już pół godziny.
Młody. Miał już pewnie pod trzydziestkę, ale dla niego zawsze miał być młody. Dobre chłopisko, tylko nadwrażliwe
- Macie wódę? – zapytał.
- Nie.
- To z czym po mnie przyjeżdżacie?!
- Z sercem na dłoni.
- Dobra. Idę, idę.
Z trudem wspiął się po schodach i wyszedł na Plac Andrzeja. Drzwi taksówki Heńka po obu stronach były otwarte, obydwaj trzymali łokcie na dachu Mercedesa, uśmiechając się kpiąco. Krystian podszedł i uścisnął ich serdecznie. Heniek był postawnym mężczyzną ze złotawym wąsem i rudą czupryną. Kiedyś utrzymywał wielodzietną rodzinę wyłącznie z kursów, Krystian często go zatrudniał - nawet jeżeli nie było doraźnej potrzeby. Później Heniek wystawiał mu rachunek na firmę za cały miesiąc. Teraz wiodło mu się lepiej, bo zajął się dystrybucją tajemniczego wywaru z tysiąca ziół, który napływał stopniowo z zagranicy. Był już tak zwanym Brylantowym Dyrektorem w sieci i premie w dolarach, jakie otrzymywał, były naprawdę pokaźne. A Krystiana woził raczej z powodu emocjonalnej więzi, jaka się pomiędzy nimi zawiązała.
Byli bliżej, ale nigdy nie nazywał go swoim przyjacielem. Z Młodym było inaczej, choć dla bezpieczeństwa i higieny wzajemnych stosunków, określali siebie mianem kandydatów na przyjaciół albo sprzyjacieli. Krystian był pewien, iż od jakiegoś czasu jest to prawdziwa, szczera męska przyjaźń na całe życie, ale pasował mu układ pełen niedomówień. Nie cierpiał tylko, gdy Młody patrzył na niego tak, jak w tej chwili - cierpiętniczo i współczująco. Poczucie mesjanizmu i przesadne zdolności do empatii miał rzeczywiście nieco przesadzone, lecz to akurat Krystian rozumiał doskonale. Bez poczucia misji, posłannictwa na świecie nie mogliby w żaden sposób egzystować. To była kolejna forma ucieczki przed tożsamością, której nie da się zaakceptować - tożsamością wyrzutka.
Heniek gestem stangreta zaprosił go do środka, jednak Krystian cofnął się chwiejnie.
- Chcę się napić.
- W domu - zastrzegł od razu Młody.
- Teraz! - nastroszył się Krystian - Wychodzicie po największego nałoga jak kraj długi i szeroki i nic nie macie. Nigdzie z wami nie jadę.
- Chodź - Heniek ujął go za ramię, lecz wyrwał się i asekuracyjnie uniósł ręce do góry - No, chodźże.
- Nie ma mowy! Albo wódka, albo idę w miasto!
- Kris – rzekł Młody pedagogicznym tonem - Nie rób skandalu. Chcesz, żeby ludzie się dowiedzieli, że prezes szanowanej firmy chleje i rozbija się po
mieście?
- Nie dbam o to - Krystian beznamiętnie wzruszył ramionami - Dzisiaj jestem najbardziej nieodpowiedzialnym człowiekiem na ziemi, prezesem nieistniejącej firmy, która obsługuje widmowych klientów w żarłocznej paszczy niebytu.
Spojrzeli z Heńkiem na siebie bezradnie.
- Co kupić? - zapytał z rezygnacją Młody.
- Zdaję się na ciebie. Kup to, czego sam się napijesz. Upiję cię, jak szczyla z przedszkola. Będziesz kwilił i rzygał dalej, niż widzisz. Łap.
Wręczył mu zwitek banknotów, a Młody bezwolnie ruszył do sklepu. Przyniósł butelkę wódki, sok pomarańczowy oraz parę piw.
- Wiedziałem - jęknął Krystian, krzywiąc się niemiłosiernie na widok piwa - Czemu nigdy nie pijesz ,jak mężczyzna?
- Już ci mówiłem - odparł cierpliwie Młody - Mam taką maksymę: pijesz, jak stuprocentowy mężczyzna, a w rowie leżysz, jak stuprocentowy ciul.
- Dobra. Pij, co chcesz. O, wódeczka też jest.
- To jedziemy - zakomenderował Heniek.
Niemal siłą wepchnęli Krystiana do samochodu, gdzie od razu sięgnął po butelkę. Ochoczo przytknął ją do ust, lecz po chwili odstawił ją ze wstrętem.
- Nawet pić już nie mogę - wyszeptał i wręczył napoczętą butelkę Młodemu, który zakręcił ją ukradkiem, nie wypijając ani kropli - Nie umiem wrócić do starych przyzwyczajeń.
Zacisnął bezsilnie pięści i rozpłakał się. W jednej chwili rozkleił się, jakby był z papieru. Sprawiła to obecność bliskich mu ludzi, w towarzystwie których czuł się bezpieczny. Nie musiał już nakładać żadnej maski. Był sobą. Zgnębionym nieszczęściem i bezsilnością człowiekiem. Tak ciężko przychodziło mu osiąganie kolejnych szczebli życiowej drabiny, a miał do stracenia dużo więcej, niż każdy normalny obywatel tego kraju. Gdyby się całkowicie załamał, przekreśliłby wszystko, co do tej pory osiągnął w pracy nad sobą. Miał być dobry, uczciwy i trzeźwy. Pouczał innych, a tymczasem sam był bliski zaprzeczenia swoim naukom. Wiedział, co to znaczy, bo wielokrotnie zdarzało mu się zdradzać samego siebie i swoje ideały.
Kiedy jego łkanie powoli przeszło w ciężki szloch, zgarbił plecy i opuścił głowę, chcąc ukryć łzy, których nie był w stanie powstrzymać. Zmieszany Heniek założył okulary przeciwsłoneczne i pilnował drogi. Młody ścisnął Krystiana za ramię, patrząc na niego z taką żałością, że gdyby był trzeźwiejszy, na pewno zgromiłby go za skłonność do przesady. Nagle ucichł i podniósł głowę, zaglądając Młodemu głęboko w oczy.
- Mogłem gnojowi złamać tę girę - rzekł cicho, a potem głos mu się załamał - Ale nie umiałem.
- I dobrze - odparł z naciskiem Młody - Nigdy byś sobie tego nie wybaczył.
- Wiem. Tak trudno być uczciwym w tym przeklętym kraju. Lecz jeszcze trudniej wrócić na stare śmiecie.
- Kto to zrobił? – dopytywał Młody - Masz jakieś podejrzenia?
Krystian sapnął ciężko i pokręcił głową, jakby chciał w ten sposób zaprzeczyć swoim myślom.
- Już nie chcę wiedzieć. Mogłoby się okazać...
- Co???
- Nieważne. Dlatego mało kogo nazywam przyjacielem.
- Kto wiedział, że pracownicy nie umieją włączać alarmu?
- Parę osób.
Krystian nieco się uspokoił. W tej chwili uciekał od przykrych myśli i nie chciał drążyć tematu. Wyciągnął do Młodego rękę, którą ten ścisnął z całych sił.
- Na pewno jesteście głodni - stwierdził zrównoważonym już głosem - Wieź nas na porządne żarło! Najlepiej do A Donga!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

zaś podmiotem wszelkich działań -dlaczego podmiotem? może motywem?
rozpoczal - ął
które dotychczas spoczywały pod zgrubiałą skorupą - ukrywały się? były ukryte?
ukazywały się w rozmaitych periodykach - mnie osobiście słowo "rozmaitych" niezbyt się podoba- czasami odczytuję to nie wprost- wolałbym różnych
dostępny oraz osoby - przecinek
powrotu na łono świata - to łono mi się nie widzi, co innego łono społeczeństwa
Wkrótce z małego biura na prowincji przenieśli się do większego biura w centrum - prowincja nie jest antonimem centrum, więc z prowincji do np: metropolii, lub z przedmieść (suburbiów) do centrum
rozszerzyli kadrę pracowniczą - nie bardzo sobie wyobrażam rozszerzenie kadry (dokarmiali ich ;-) ? ) chyba zwiększyli
przykre rozmiary - żenekąprąpa
sprzyjacieli - fantastico!!! (sam to wymyśliłeś?)
na niego z taką żałością - może ze współczuciem? ta żałość, tak jakoś dziwnie...
Uff. Kurna profesory biorą wysokie pensje, a doktorant musi zapieprzać!
Znakomity tekst. Podziwiam swobodę narracji, bogaty język i sam już nie wiem co.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @poezja.tanczy Zatrzymanie - wskazane.  Dziękuję. Pozdrawiam. 
    • Żył kiedyś bóbr se w kraju nad Wisłą. Zdolne, poczciwe, stare bobrzysko. Lecz przyszedł rozkaz z zachodu, nie chronić więcej już bobrów, więc teraz winią go już o wszystko.
    • ziemniaki moje drogie chcę was przeprosić wybaczcie mi że byłem wczoraj taki nieostrożny że musiałyście patrzeć na mnie w dziwnym szale nie tak to miało być wierzcie mi   trochę się już znamy obierałem Was już wcześniej i starałem się dla Was i starałem się dla siebie wczoraj chciałem pójść krok dalej postanowiłem dorosnąć do tego by móc zalewać Was wodą solić i gotować zalałem osoliłem zapaliłem gaz zrobiłem co trzeba wróciłem do pokoju wyczekuję Was kończąc kiepski film   odwiedzam Was po raz pierwszy prawie już dochodzicie ale zanim ogień zgasł nie wiem czemu "kurwa" krzyczę do sufitu rozpalam pod Wami ogień na nowo dobrze już dobrze wszystko w porządku wyczekuję Was kończąc kiepski film   odwiedzam Was po raz drugi już wszystkie doszłyście ale ogień płonie a woda sobie leży leży na kuchni wykipiała wyciskam siłę ze szczęk wściekły na siebie wycieram to i odlewam Wam wodę głos z góry mówi mi "ale zostaw jeszcze niech woda odparuje z nich" nic nie mówię skłaniam głowę zostawiam garnek wodo paruj jest już po filmie był tak bardzo bez sensu że chce mi się cicho płakać   głos z góry mnie wzywa "dlaczego nie zgasiłeś ognia ja pierdolę po prostu nie wierzę" idę do Was po raz trzeci bijąc w podłogę piętami jak młoty Jezus Maria co ja zrobiłem przecież mogłem-- gaszę ogień pod Wami patrzę w szoku oczami jak gwoździe patrzę jak przegrywam   nie mogę znieść wbiegam do łazienki staję przed lustrem dobywam nożyczek napięta na mostku rozcinana skóra brzmi dokładnie tak jak wyobrażasz sobie brzmienie rozcinanej na stole skórzanej kurtki krew wita się ze mną mówi "a dzień dobry" czy tak to miało być nie jestem pewien Jezus Maria co ja zrobiłem przecież mogłem-- obmywam się zaraz zimną wodą i mydłem przykładam papier toaletowy już już wszystko już dobrze wyprosiłem krwiarza zanim zdjął buty wystawiłem go perfidnie ale co miałem zrobić od dziś umiem już nagotować sobie ziemniaków ale na te dzisiaj nie chcę patrzeć a rozcinać sobie skóry nie mam więcej zamiaru nie nie spodobało mi się nie to nie jest w ogóle dla mnie   oto było moje małe hara-kiri pierwsze i raczej ostatnie w życiu chciałem Ci się z niego wyspowiadać a Ciebie ciekawi co tam jeszcze u mnie nie patrz tak na mnie i się nie bój nie rozgważdżaj mnie przejętym wzrokiem bo ja już wyzdrowiałem wyleczyłem ducha z przelotnej gorączki zimną wodą i mydłem około godziny temu zanim poszedłem na nasz pociąg   a Was ziemniaki jak już pisałem szczerze przepraszam wybaczcie mi pewnie gdyby nie głos z góry to i tak byśmy sobie poradzili odwiedziłbym Was tylko parę minut później tylko chwilę później i zgasiłbym gaz wydaje mi się że tylko bym Was sparzył że tylko syknęlibyście długo z bólu nie spaliłbym Was żywcem no i w końcu Wy żyjecie i cieszymy się sobą wzajemnie jesteście już u mnie i nam razem miło i wybaczcie mi jeszcze tylko że chwyciłem wtedy za nożyczki no i wiecie same co dalej to było niepotrzebne to w ogóle nie Wasza wina   gdyby tak się stało ze bym Was spalił wówczas naprawdę dotknąłbym dna wydaje mi się że każdy tak ma czasem że prawie dotyka dna ale przeważnie coś cokolwiek go ratuje i dopóki się odważam nurzać się w głębinie i dopóki ratuje mnie jakakolwiek siła czy własny prąd w moim nerwie czy broni mnie czyjaś dobrotliwa ręka dopóty nie jestem jeszcze stracony dopóty nie jestem w sumie żałosny na pewno nie jakoś bardziej niż Ty czy on czy tamten i wciąż nie daję się sobie sprzeniewierzyć    
    • @Amber Właśnie, prawda to, gdybyś chociaż mogła wybrać...
    • @Leszczym To nie jest wybór to konieczność w danym czasie.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...