Przychodzi znienacka, czasem gwałtownie,
Albo spokojnie otwiera warownie,
Ludzie dla niej wiele czasu stracili,
Lecz ona przychodzi w najlepszej chwili.
I z dnia na dzień tak zmienia się człowiek,
I nawet zmęczony ma spędzony sen z powiek,
I nawet jak zechce to się skupić nie umie,
Całymi dniami tak chodzi w zadumie.
Myśli tak ciągle,
Lub myśleć nie zdoła,
Jak coś robi to wątle,
Jakby zgrywał matoła.
Tak mija mu czas a czasem się dłuży,
I zdaje sobie sprawę, że się zadurzył,
Już myśl każda jest przeniesiona,
By czym prędzej być w kochanych ramionach.
Głowę się traci i wszystko inne,
Co było przed tym już jest dziecinne,
I już idea każda za ciasna,
Bo on już wie, że pok
onała go miłość własna.