Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Arsis

Arsis

(Droga)

 

Daleko jest stąd do wszystkiego. Daleko jak stąd do wieczności. Przez drogę zaśnieżoną,

bijącą po oczach cząsteczkami jaskrawych, mżących luminescencji.

 

Idę. I idę, gdy wokół drzewa... Gdy na poboczach chylą się pod czapami ciężkiej bieli.

Pochylone. Coraz bardziej wątłe w tej nieskończonej pustce piekielnego lodu.

W tym absolucie nieistnienia.

 

Jesteś

tutaj?

Spójrz!

 

Moje oczy i dłonie. Moje spierzchnięte gorączką usta…

Przesłonięta mgłą żółtawa łuna opadającej siarki..

 

A w tej ciszy mdławy odblask natury. A w tej nicości jedyne oko. Zaćmione.

Przesłonięte dymem w snopie kwaśnego deszczu.

 

Moje własne oko patrzące na mnie.

Wpatrzone w samo siebie.

W głąb. W tę głębinę bez końca.

Do wnętrza swojej własnej egzystencji…

 

(Miasto)

 

Wiesz, ja byłem

tutaj

wiele razy.

 

Byliśmy.

 

I jestem znowu, będąc jeszcze.

 

Szliśmy tędy, idziemy. Ulicą.

Ogrodem. Placem...

I słyszę. Słyszę te oddechy. Lecz nie twoje, ani moje.

 

Inne.

 

Te westchnienia obce.

 

I widzę procesje przesiąkniętych wilgocią widm.

Jakby idące samych nas odbicia

na zatartej częściowo starej fotografii.

 

Czy ty mnie

jeszcze

kochasz?

 

Ja kocham.

I tęsknię.

 

Chodź, pójdźmy, mimo że deszcz zalewa oczy.

Ten niekończący się deszcz.

 

Popatrz, jak smukleją w oddali kominy

industrialnej kreacji,

których dymy giną w zwolnionym tempie w stalowej konsystencji niewzruszonego nieba.

 

I parują jeziora spuszczanej z fabryk wody, nad którymi tańczą ognie świętego Elma.

 

Drgają.

 

Niekończący się rur splątany krwiobieg cuchnących wyziewów.

 

Samochody tonące w brudnym śniegu.

Taplające się w błocie. Przechylone na bok zardzewiałe żuki. Całkowicie martwe.

 

Pamiętasz

mnie

jeszcze?

 

Chodź, pójdźmy znowu.

 

Idziemy.

 

Zaciskam powieki. Pod powiekami powidok.

Czerwonawy płomień.

W ustach metaliczny smak.

 

W oknach blokowców twarze. Jednakowe.

Przywarte do pokrytych pyłem szyb,

poznaczonych kroplistym piętnem. Żelaznym.

 

Ułożone do pocałunku usta. Jak wtedy. W oknie odjeżdżającego pociągu. Na pożegnanie.

 

Przyciśnięte

dłonie.

 

Na murze

imię wypisane kredą.

 

Lecz nie twoje, ani moje. Inne.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-01)

 

 

Arsis

Arsis

(Droga)

 

Daleko jest stąd do wszystkiego. Daleko jak stąd do wieczności. Przez drogę zaśnieżoną,

bijącą po oczach cząsteczkami jaskrawych, mżących luminescencji.

 

Idę. I idę, gdy wokół drzewa... Gdy na poboczach chylą się pod czapami ciężkiej bieli.

Pochylone. Coraz bardziej wątłe w tej nieskończonej pustce piekielnego lodu.

W tym absolucie nieistnienia.

 

Jesteś

tutaj?

Spójrz!

 

Moje oczy i dłonie. Moje spierzchnięte gorączką usta…

Przesłonięta mgłą żółtawa łuna opadającej siarki..

 

A w tej ciszy mdławy odblask natury. A w tej nicości jedyne oko. Zaćmione.

Przesłonięte dymem w snopie kwaśnego deszczu.

 

Moje własne oko patrzące na mnie.

Wpatrzone w samo siebie.

W głąb. W tę głębinę bez końca.

Do wnętrza swojej własnej egzystencji…

 

(Miasto)

 

Wiesz, ja byłem

tutaj

wiele razy.

 

Byliśmy.

 

I jestem znowu, będąc jeszcze.

 

Szliśmy tędy, idziemy. Ulicą.

Ogrodem. Placem...

I słyszę. Słyszę te oddechy. Lecz nie twoje, ani nasze.

 

Inne.

 

Te westchnienia obce.

 

I widzę procesje przesiąkniętych wilgocią widm.

Jakby idące samych nas odbicia

na zatartej częściowo starej fotografii.

 

Czy ty mnie

jeszcze

kochasz?

 

Ja kocham.

I tęsknię.

 

Chodź, pójdźmy, mimo że deszcz zalewa oczy.

Ten niekończący się deszcz.

 

Popatrz, jak smukleją w oddali kominy

industrialnej kreacji,

których dymy giną w zwolnionym tempie w stalowej konsystencji niewzruszonego nieba.

 

I parują jeziora spuszczanej z fabryk wody, nad którymi tańczą ognie świętego Elma.

 

Drgają.

 

Niekończący się rur splątany krwiobieg cuchnących wyziewów.

 

Samochody tonące w brudnym śniegu.

Taplające się w błocie. Przechylone na bok zardzewiałe żuki. Całkowicie martwe.

 

Pamiętasz

mnie

jeszcze?

 

Chodź, pójdźmy znowu.

 

Idziemy.

 

Zaciskam powieki. Pod powiekami powidok.

Czerwonawy płomień.

W ustach metaliczny smak.

 

W oknach blokowców twarze. Jednakowe.

Przywarte do pokrytych pyłem szyb,

poznaczonych kroplistym piętnem. Żelaznym.

 

Ułożone do pocałunku usta. Jak wtedy. W oknie odjeżdżającego pociągu. Na pożegnanie.

 

Przyciśnięte

dłonie.

 

Na murze

imię wypisane kredą.

 

Lecz nie twoje, ani moje. Inne.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-01)

 

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...