Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Powiem Ci, że ja do dzisiaj tak robię, tyle że nie dotyczy to partnerek, ale niemalże każdej osoby, z którą uda się wejść w jakiś głębszy kontakt. Szczególnie mam tu na myśli internet, bo w realu ludzie są dla mnie dużo bardziej czytelni, dzięki różnorodnym bodźcom sensorycznym jakie odbieram.

W sieci to jak chodzenie w ciemnym pokoju z zawiązanymi oczami.
Z tą różnicą, że dla mnie to zupełnie nie jest męczące, raczej ciekawe i po linii moich zainteresowań psychologicznych.

 

Owszem, a nawet dużo większe. Są tacy dla których randki były jedną z większych traum jakie im dane było w życiu doświadczyć. Generalnie osoby introwertyczne, do tego  z różnymi problemami psychicznymi i seksualnymi, z brakiem adekwatnej socjalizacji w wieku rozwojowym.
Ale pomimo tego dali radę i znaleźli żonę, czy męża, lecz nigdy nie chcieliby tego doświadczenia powtarzać, co dobrze rokuje w temacie wierności i trwałości relacji.
Zatem zawsze są jakieś plusy.
Królowej flirtu dużo łatwiej będzie stać się niewierną żoną.
Rzecz jasna nic nie sugeruje.

 

W sumie to takie standardy już kiedyś były. Moja prababcia wychowywała się na arystokratycznym dworze i jej romanse przebiegały według przyjętego wzoru, obowiązującego w dobrym towarzystwie. Gdy ktoś uchybił, którejś z reguł był uważany za gbura i barbarzyńce i nie miał szans u panny.

A zdarzało się to nawet tym z najlepszymi nazwiskami i tytułami. Widocznie w swoim czasie nie odrobili należycie pracy domowej w szkole dobrych manier.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Domyśliłem się, że Ciebie to nie męczy, ponieważ kiedyś napisałeś mi o swoich psychologicznych zainteresowaniach. Co do Internetu, albo ogólnej nieczytelności przekazu, mam tak z rozmowami telefonicznymi, których po prostu nie cierpię. Są straszliwie nieprzewidywalne i zazwyczaj wymagają natychmiastowo podjętej decyzji. Wolałbym się zastanowić nad tym, co powiem rozmówcy, a prawie zawsze spotykam się z reakcją typu: "Jest pan tam?" W ogóle fajnie byłoby, i to zapewne pomogłoby bardzo osobom w spektrum, gdyby przed wykonaniem telefonu nadawca wysyłał do odbiorcy tekst z tematem, na który chce porozmawiać. Odbiorca miałby wtedy czas, by chociaż częściowo przygotować się na rozmowę.

 

Powyższy paragraf podsumuję zdaniem, że generalnie cieszę się, iż mam to już za sobą. :-)

 

Tu nawet nie chodzi o sugestię, ponieważ to bardzo logiczne zdanie. 

 

Właśnie o coś takiego mi chodzi. O savoir-vivre, czy ogólnie pojętą etykietę wspomnianej przez Ciebie arystokracji. Popatrz, jakie to było proste. Z góry było wiadomo, jakie zachowania robiły z człowieka gbura i barbarzyńcę, a jakie nie. Gdyby dzisiaj obowiązywały wspomniane zwyczaje, studiowałbym je po nocach, jeśli nie miałbym jeszcze żony. To było cywilizowanie człowieka, tak jak cywilizuje np. sztuka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To bardzo typowe dla większości introwertyków.
Ja teraz też rzadko korzystam, chyba tylko po to by załatwić jakąś sprawę. Zdecydowanie należę do plemienia piszących, choć nie zawsze tak było.
W czasach przed internetowych potrafiłem rozmawiać przez telefon stacjonarny po kilka godzin codziennie. Niestety oznaczało to ogromne rachunki.

 

Potem przerzuciłem się na pisanie w sieci, bo to była wtedy jedyna forma, coś nowego i fascynującego, końcówka lat 90tych. I tak już zostało do dziś, choć przecież teraz można i audio i video i konferencje kilku osobowe. Są ogromne możliwości kontaktów bardziej sensorycznych od pisania. Może się kiedyś zainteresuje jak mnie ktoś przymusi "siłą" lub skusi wdziękiem.

 

Takie coś i to i mnie by się podobało. Czasem niektórzy ludzie tak robią wobec mnie, Ci bardziej wrażliwi i empatyczni. Ja też jakbym miał zadzwonić do kogoś to  bym wcześniej uzgodnił pisemnie kiedy i o czym.

 

 

Tych reguł zachowań było naprawdę sporo, bo inne obowiązywały w salonie, a inne na wycieczce do lasu (bardziej swobodne). Dzieci uczyły się i praktykowały  od najmłodszych lat. Wiadomo jednym to wychodziło bardziej gładko, naturalnie i swobodnie, a ci mniej zdolni byli jedynie dobrze ułożeni i trochę sztywni.
Nie ma się co oszukiwać, iż damy preferowały tych bardziej szarmanckich przy porównywalnym statusie finansowym.

 

U nas w rodzinie coś z tego zostało, choć z każdym pokoleniem coraz mniej.
Babcia miała poglądy lewicowe i do tego całego arystokratycznego szlifu miała stosunek krytyczny. Można powiedzieć, że była młodą zbuntowaną damą z wyższych sfer, kanapową przedwojenną socjalistką, współczującą klasie robotniczej z pozycji pięknej wilii z ogrodem na Żoliborzu wypełnionej liczną służbą.
Z kolei mama była zakochana w arystokratycznym świecie swojej babci i tak starała się mnie wychowywać.

 

Chciał nie chciał na mnie wypadła kontestacja, zatem buntowałem się ile fabryka dała przeciw tym dziwacznym manierom panienek z pensji i to dość skutecznie.
Z drugiej strony te wszystkie mamy koleżanki 80+ i 90+ z dobrych domów z fortepianem ile razy mają ze mną okoliczność, to potem przed mamą tonął w pochwałach jakiego to ma miłego, grzecznego, szarmanckiego i dobrze wychowanego syna, jakich się już dziś nie spotyka.

 

Zatem wychodzi na to że coś jeszcze ocalało z tamtych czasów wbrew moim buntowniczym staraniom, całkiem bezwiednie.
Dla mnie dość zabawny jest ten pokoleniowy przeplataniec.
Nauczony doświadczeniem rodzinnym patrzę na to z dystansem i lekkim ironicznym uśmieszkiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Gdybym musiał prowadzić codziennie rozmowy po kilka godzin, miałbym również codziennie gwarantowany meltdown. Słowo pisane jest najlepsze. Można się dłużej zastanowić na tym, co chce się przekazać, zazwyczaj nie ma presji, albo natychmiastowości. Jest mniej stresu, ponieważ można pomyśleć nad budową zdań, nad tym, jak napisać wiadomość w taki sposób, by była jasna i prosta w treści. Rozmowy telefoniczne są niesamowicie stresogenne. Wolę ich w ogóle nie prowadzić. Neurotypowi wolą zapewne telefony, ale przecież jest tyle innych środków przekazu, gdzie wiadomość od razu jest przekazywana do nadawcy, bez opóźnień (mail, komunikator). Nie rozumiem zachwytu nad rozmowami przez telefon.

 

No właśnie, bardziej sensorycznych od pisania. Rozmowa czy (o zgrozo) wideokonferencja to formy, które dostarczają często sensorycznego przeciążenia. Straszne to jest. Pisanie jest cudowną formą komunikowania się na odległość. Po prostu przecudną. :)

 

No tak, ale zawsze były to jakieś reguły, podług których można było starać się o rękę szlachcianki. Mnie się to bardzo podoba. Preferencje dam, preferencjami, ale zachowania panów były z góry definiowane i do było super. A to ktoś musiał popisać się w tańcowaniu z damą, a to w dobrych manierach, a to w utworzonym przez siebie kawałku sztuki...

 

Co do reszty tekstu Twojej wiadomości, kiedyś, gdy byłem mały, również buntowałem się przed etykietą, etc. ale byłem wtedy człowiekiem niedojrzałym, żeby nie powiedzieć - dzieckiem. Zawsze podobały mi się z góry ustalone zasady. Człowiek dzięki nim wie jak postępować i przeżywa mniej stresu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Wędrowiec.1984

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie wiem jak u innych. Mogę powiedzieć za siebie. Jako osoba niepełnosprawna piszę dość wolno na klawiaturze, do tego robię błędy, które muszę poprawiać. Przekazanie tej samej treści pisemnie zajmuje mi 10 razy tyle czasu, co ustnie. Dla mnie główna zaleta telefonu to oszczędność czasu.

 

Oprócz tego z tonu, intonacji, artykulacji, barwy głosu można wiele wyczytać. Nastrój, reakcje emocjonalne, łatwiej zrozumieć, co rozmówca miał na myśli, jego prawdziwy przekaz. Często niestety uszyty dość niezręcznymi słowami. Nie każdy ma dar wymowy, przeciętny Polak na co dzień używa tylko 300 słów.

 

Jestem starej daty z czasów, gdy pisało się listy, które szły bardzo długo. Zatem ich nie pisałem. Jedynie kartki pocztowe.
99,99% mojej komunikacji do 15 roku życia odbywała się na żywo. Nie mieliśmy telefonu. Potem był, ale słabo działał i  drogo.
Dopiero po 26 roku zacząłem go używać na dobre.

 

Zatem jak wynika z powyższego, dla mnie wszelkie formy zdalnej komunikacji są nienaturalne, wyuczone w późniejszym wieku, fakt że dość dobrze, ale jednak to nie to samo, gdy ktoś urodził się, w epoce gdy komunikacja taka już była powszechnie dostępna i tania.

 

W telewizji też był tylko jeden kiepski kanał z programem zaczynającym się o 17, zatem pozostawali tylko ludzie, jako jedyna atrakcja, czego zresztą ani trochę nie żałuję. Mimo wszystko nie zamieniłbym moich czasów na dzisiejsze. Właśnie ze względu na te relacje, dużo ciekawsze dla mnie, od tego co świat oferuje obecnie.
Jednak jest wiele osób z mojego pokolenia, uważających inaczej, takich co wolą dobra materialne, których obecnie jest w brud.

 

W wideokonferencji jeszcze nigdy nie uczestniczyłem i jakoś mnie do tego nie ciągnie. Oglądałem natomiast wiele takich zarejestrowanych na youtube i nie zachęciło mnie to.
Słaba jakość strasznie, ludzie niekorzystnie się prezentują. To trzeba umieć robić. Mieć odpowiedni sprzęt oświetleniowy, mikrofon, kamerę, ekrany, rozpraszacze. Tak jak w studiu.
W sumie to tylko prowadzący wyglądali dobrze, bo oni to mieli i wiedzieli jak dobrze wypaść, a i to nie wszyscy. Reszta uczestników, to kompromitacja. A jeszcze gdy ktoś nie jest zbyt urodziwy lub ma swoje lata...
Generalnie wrażenie sensoryczne raczej kiepskie. Nie wiem co ludzie w tym widzą dobrego.
Trochę chyba musimy poczekać na lepsze technologie, by to było pociągające.

 

Tak ale to dotyczyło tylko najwyższych warstw społecznych, a większość była pańszczyźnianymi chłopami i nic o tym nie wiedziała. Ich małżeństwa były aranżowane przez rodziców. W miastach podobnie. Młodzi nie mieli nic do gadania.
A teraz spotkania kojarzy Tinder według swojego algorytmu i kogo dostaniesz tego masz, aż tak wiele się nie zmieniło.

 

Ja w takich warunkach nie funkcjonowałem, ale na moją wyobraźnię, to chyba bardziej bym się stresował właśnie z takimi zasadami niż bez nich, bałbym się że uchybie jednej z nich.

 

Tak jak popatrzę z dystansu wieku na moją młodość, to odnoszę wrażenie, iż to właśnie ja byłem tą zasadą.
Po prostu byłem sobą i to wystarczało by stać się najbardziej lubianym w każdej grupie od przedszkola poczynając.
Zachowywałem się naturalnie, dynamicznie, emocjonalnie, kreatywnie, sensorycznie i to przyciągało inne dzieci.
Reszta obserwowała fakt, iż moje zachowania się najbardziej podobają i naśladowała. Jednym  wychodziło lepiej innym gorzej, ale prawie wszyscy próbowali, co wyznaczało grupowy styl zachowania.

 

Podobnie było w podstawówce. W liceum to już różnie, a na studiach  każdy miał w miarę ukształtowaną osobowość i nie papugował wszystkiego po innych.
A ja dalej utrzymywałem swój przedszkolny styl, tyle że ubrany w inne formy, bardziej wysublimowane i eleganckie, jednak co do istoty te same: dynamika, emocje, kreatywność i duży udział ciała w interakcjach towarzyskich. A w tym ostatnim to byłem wyjątkowy kreatywny i potrafiłem zaskoczyć.
Wiadomo nie wszystkim to pasowało, ale jakimś 90% tak, reszta też mnie w miarę tolerowała i wrogów raczej nie miałem, jeśli już to zazdrośników.

 

A co do relacji z płcią piękną, to też miałem je bardzo udane od przedszkola i żadne reguły nie były mi potrzebne. To był taki samo nakręcający mechanizm. Pierwszą bliską osobą z poza rodziny, jaką pamiętam to  maja przedszkolna narzeczona M.
Miałem wtedy cztery latka i bawiliśmy się przez cały rok tylko ze sobą, czasem ktoś dołączał, ale tylko przelotnie.

 

Z psychologicznego punktu widzenia to jest ogromnie ważne, kto stanowi pierwszy nierodzinny obiekt znaczący  na szlaku rozwoju. U mnie tak się złożyło, że była to dziewczynka, gdybym zaprzyjaźnił się z chłopczykiem pewnie moje życie uczuciowe potoczyłoby się inaczej. W sumie to przypadek zadecydował. Już wtedy ukształtował się u nas obojga pewien pierwotny schemat relacji koleżeńskiej rozumianej jako relacja damsko męska.

 

Miałem też jako małe dziecko dużo ,w sumie dość dziwnych relacji ze starszymi ode mnie kobietami. Były to liczne sąsiadki oraz osoby z rodziny lub rodzice rówieśników. Polegało to na tym, iż  przygotowywały jakieś dobre jedzenie by mnie zwabić do siebie, na to byłem łasy, a następnie opowiadały mi o swoich różnych życiowych problemach z mężami, dziećmi, w pracy. Coś w rodzaju dzisiejszej psychoterapii, z tą różnicą że ja tylko słuchałem ze zrozumieniem bardziej emocjonalnym niż poznawczym, gdyż nie wszystko pojmowałem.

 

Wraz z upływem lat coraz więcej.... na tyle że potrafiłem też werbalnie wyrazić zrozumienie, czy jakoś tam wesprzeć.
Choć to chyba było bez znaczenia im chodziło o wygadanie się przed kimś.
Prawie codziennie przynajmniej jedną taką rozmowę miałem. Dzięki nim nauczyłem się rozumieć jak kobiety postrzegają świat, co jest dla nich ważne, wszedłem w ich emocjonalny świat.

 

Często płakały i wylewały przede mną wszystkie swoje smutki.
Bardzo to było wszystko szczere i spontaniczne, a dla mnie zupełnie naturalne, gdyż praktykowane od dziecka. Myślałem, że wszyscy tak mają, jednak byłem w dużym błędzie bo jak dotąd nikogo jeszcze nie spotkałem, kto doświadczył by czegoś podobnego w tak masowej skali.
Tak trwało do końca podstawówki,  potem już nie miałem czasu na słuchanie takich zwierzeń.

 

Wracając do rówieśniczek to przez całą podstawówkę i liceum byłem jedynym chłopakiem, który miał regularne koleżanki.
Inni chłopcy owszem mieli sympatie, ale nie koleżanki. Nie umieli i nie lubili wchodzić w relacje z dziewczynami, nie wiedzieli co z nimi robić, jak rozmawiać. Widząc moje liczne kontakty pytali zdziwieni; o czym ty z nimi rozmawiasz?, co z nimi robisz?.
Ja nawet nie bardzo potrafiłem odpowiedzieć, bo było to dla mnie coś zupełnie naturalnego i oczywistego odkąd sięgałem pamięcią. Dziwiłem się dlaczego oni nie potrafią.

 

W podstawówce to jeszcze jakoś w miarę było bo miałem super zintegrowaną klasę, ale w liceum to już ogromna uczuciowa  przepaść między płciami. Owszem były od czasu do czasu imprezy, ale tam to wiadomo tańce, alkohol i sex, a o uczuciach nie mogło być mowy, nie ten klimat.

 

Mnie dziewczyny regularnie zapraszały do kawiarni, kina, czy teatru, na wieczorki. Prawie zawsze byłem tam jedynym chłopakiem. Gdy pytałem dlaczego... odpowiedź przez całe lata była ta sama: "bo jesteś jedynym jakiego znamy, z którym da się rozmawiać".
Ale nie wzięło się do znikąd. To był cały łańcuszek relacji. Zaczęło się od mojej niezapomnianej M. z przedszkola, a potem każda kolejna karmiła następną, była niekończącym się ciągiem dalszym.

 

Kolegą tak się życie nie ułożyło, zatem nie wiedzieli jak...
A dla mnie to było przykre i smutne, że klasa jest podzielona na dwa nie rozumiejące się obozy, towarzysko niezręczne, bo nie wiadomo było z kim być. Zatem tak krążyłem pomiędzy jednymi i drugimi, będąc też siłą rzeczy  łącznikiem.  Często było to dość trudne, a nawet niemożliwe. Poza tym nie miałem czasu na to by tą klasę zintegrować tak jak w podstawówce. Trzeba się było dużo uczyć. Ludzie byli w większości introwertyczni o trudnych charakterach, wymagali dużo pracy, dziecinni, wolne elektrony.

 

W dorosłym życiu podobnie zarówno na studiach jak i w pracy. Koleżanki zapraszały mnie po godzinach na ciastko, czy inne rozkosze i dalej byłem jednym panem w tym gronie.

 

Nigdy nie rozumiałem tych podziałów na płcie, całej tej filozofii, że panowie są z Marsa, a panie z Wenus, budowania  barier nie wiadomo po co. Randkowania oraz stresu i trudu z tym związanego.
Strojenia się w piórka, strategii podrywu.

 

Pamiętam tych kolegów, którzy przed spotkaniem z dziewczyną musieli się napić, bo bez tego by nie poszli. Dla mnie to jakiś kosmos był. Nie żebym nie rozumiał, ale emocjonalnie tego nie czułem
Przecież wszyscy płyniemy na tym samym okręcie do wspólnego portu przeznaczenia.

 

Nietrudno się domyślić iż w takiej sytuacji nie miałem najmniejszego problemu ze znalezieniem partnerki. Jeśli podobałem się którejś fizycznie to sprawa była przesądzona. Same proponowały przejście na inny poziom relacji, każda na swój sposób. Kobiety są w tym bardzo kreatywne.

 

Moim zdaniem to nie reguły są potrzebne, ale zdrowa integracja między płciami w okresie rozwojowym, taka jaka była u mnie.
Wtedy wszystko będzie działo się naturalnie, w swojski znajomy sposób, dający dużo radości i spełnienia, dostępny dla każdego.

Nie będzie osób samotnych, błędnych rycerzy szukających odległej Dulcynei oraz księżniczek zamkniętych w wierzy niedostępności.

 

Lubię z Tobą pisać, bo jesteś zupełnie róży ode mnie, nawet jeśli coś z pozoru mamy wspólne, to stoją za tym zupełnie inne przyczyny, jak z tymi telekonferencjami.

Można poszerzyć horyzonty.

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No tak, to rzeczywiście zmienia postać rzeczy. Nie masz innego wyjścia, jeśli chodzi o szybki przepływ informacji.

 

Niby tak, ale ja np. błądzę tutaj dość często. Odczytuję np. czyjeś zdenerwowanie i zaczynam zastanawiać się dlaczego ktoś jest zdenerwowany, skoro niczego denerwującego nie powiedziałem. Częstokroć emocje, o których napisałeś, są nieadekwatne do tematu prowadzonej rozmowy, co powoduje stres. Wolę jednak e-mail.

 

Mam podobnie, tzn. nie jestem starej daty i nie pisałem listów, ale pamiętam jak dziadkowie pisali, i również prawie 100% mojej komunikacji, do czasów liceum, czyli do około 1999r., odbywała się na żywo. Zostawiłem sobie 1% na zatelefonowanie do koleżanki, kiedy np. nie było mnie w szkole i musiałem dowiedzieć się, co było zadane. Nie lubiłem telefonować z wiadomych powodów, nawet do znajomych. Nie umiem odczytywać intencji i emocji drugiej strony. Straszne to jest. :)

 

Chciałbym wtedy, kiedy byłem dzieckiem, wiedzieć więcej. Również miałem dobre relacje z kolegami, ale zachowania mnóstwa osób nie rozumiałem. Hmm... może "nie rozumiałem" to zbyt dziwna fraza. Ich zachowania wydawały mi się nieracjonalne.

 

Wideokonferencje dzielę na pasywne, czyli takie w którym jestem jedynie słuchaczem i nie widać mnie w kamerze, oraz aktywne, będące przeciwieństwem pasywnych. Wideokonferencje pasywne są stosowane zwykle podczas wszelkiego rodzaju szkoleń etc. Nie są męczące, jeśli nie są nudne. Natomiast aktywne... Podsumuję je tak: Kiedyś zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną własnie przez wideokonferencję. Byłem ja i chyba pięć innych osób. Czy naprawdę mam pisać o tym, jak szybko chciałem stamtąd "wyjść"? :)

 

W ogóle nie mam na myśli chłopów pańszczyźnianych, tylko etykietę stosowaną wśród arystokracji. Co do Tindera, nigdy go nie używałem, ale są osoby (psychologowie) uważający, że aplikacje tego typu psują rynek matrymonialny. 

 

Ja odwrotnie. Gdybym wiedział, jak mam się zachować i co powiedzieć, byłoby dla mnie jasne, że robiąc wszystko podług etykiety, mam duże szanse wypaść dobrze.

 

Co do reszty treści Twojego posta, nie wiem, czy wytrzymałbym w tak rozemocjonowanym świecie. Podział na płeć jak najbardziej rozumiem. Różnice w postrzeganiu świata widać wg mnie gołym okiem. Odnoszę wrażenie, że żeńska strona dużo bardziej ufa emocjom. Już nawet moja małżonka powtarza mi wielokroć: "Czy ty naprawdę musisz wszystko rozkładać na logikę?" W ogóle mam wrażenie, że w jako takim neurotypowym świecie dużo więcej jest emocji niż się wydaje, co jednak bywa ze mną wielokroć niekompatybilne. :)

 

Mógłbym też napisać, że zazdroszczę Ci, co poniekąd byłoby zdaniem prawdziwym. Po tym, co napisałeś, zdajesz się być człowiekiem otwartym i bardzo towarzyskim, do którego lgnie płeć przeciwna. Tyle tylko, że ja tak naprawdę... lubię swoje spektrum, a w dodatku nie wiem jak to jest być Tobą.

 

Nie wiem jak zachowałbym się, gdybym jutro obudził się i okazałoby się, że po pierwsze mnóstwo lasek na mnie leci i nagle mam gadane, a po drugie jestem duszą towarzystwa. No, niby fajnie, ale przecież ja taki w ogóle nie jestem. Nie byłbym sobą. Nawet trudno mi jest sobie to wyobrazić, a ten swój świat znam już tak dokładnie, że już bym się nie chciał zamieniać.

 

Ja z Tobą również, ponieważ zdajesz się być osobą zupełnie inną ode mnie, a przy tym bardzo komunikatywną, od której mogę dowiedzieć się wielu rzeczy z perspektywy, która w zasadzie w ogóle nie jest moim światem. Tak jest. :)

 

Edytowane przez Wędrowiec.1984 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ja rozumiem to właśnie jest charakterystyczne dla spektrum, ale nie tylko.
W zeszłym roku było przeprowadzone wśród nastolatków dość rozległe badanie dotyczące umiejętności odczytywania emocji i wyszło z niego, że większość z nich tego nie potrafi. Znaczne pogorszenie w porównaniu z takim samym robionym 5 lat wstecz.To się pogarsza już od wielu lat. Wynik ten odbił się dużym echem w świecie naukowym i słaby odczyt przypisywany jest znacząco mniejszej liczbie kontaktów twarzą w twarz.

 

Większość odbywa się zdalnie w formie pisemnej lub głosowej.
A z samego tylko głosu dużo trudniej jest odczytać emocje. To na dzień dobry mało kto potrafi dobrze robić. Ale wiadomo, praktyka czyni mistrza, gdy ktoś rozmawia całymi latami po kilka godzin dziennie to się nauczy prawie tak samo bezbłędnie, jak gdyby był tete a tete.

Ale oni jednak w większości piszą. Telefony to raczej dla wąskiego grona.

 


W Twoim mniemaniu nie, ale tej drugiej osoby już tak.

Trzeba pamiętać o tym, że mózg nie odbiera słów ani zdań, tylko ich konotacje. A te mogą być zupełnie inne od Twoich, czasem bardzo zaskakujące z Twojego punktu widzenia, a dla tej osoby całkowicie oczywiste.

Najłatwiej te różnice zobaczyć w komunikacji międzypokoleniowej, tak trudnej czasem, między innymi z tego powodu.

 

W zrozumieniu konotacji oczywiście pomaga praktyka towarzyska. Im kto więcej osób w życiu bliżej poznał tym łatwiej mu przychodzi odczytanie specyficznych rekcji kolejnych przedstawicieli naszego gatunku. A czytanie wierszy i próba ich interpretacji też może być wielce pomocna pod warunkiem, że zweryfikujemy ją z autorem pod kątem poprawności.

 


Gdyby to tak było, to oznaczałoby, że dana osoba cierpi na objawy zaczynające się od przedrostka para, charakterystyczne przede wszystkim dla schizofrenii, przykładowo taka paratymia. Ale tego nie spotyka się zbyt często u osób zdrowych. Zatem raczej rzecz rozbija się o powyższe konotacje.

 

A ja nawet tego nie mogłem, bo linie były przeciążone i zawsze było zajęte. Szkoda było na to czasu, prędzej było rowerem pojechać, ale nie musiałem tego robić, gdyż miałem uczynną koleżankę, która przynosiła mi w ciemno swoje starannie utrzymane zeszyty w każdy piątek po południu.. Całkowicie z własnej inicjatywy, gdy tylko nie było mnie w szkole, mniejsza o przyczyny. Potem je zabierała w sobotę wieczorem, bo musiała się z nich uczyć.

 

I tak robiła cierpliwie przez całe cztery lata nauki, złota dziewczyna. Dodam, że nic nas nie łączyło poza chodzeniem do tej samej klasy i wspólnymi dojazdami do i ze szkoły w towarzystwie jeszcze 5 innych dziewcząt, które mieszkały na tym kierunku. A ja byłem jedynym chłopakiem w tym gronie, ale o tym już pisałem dlaczego tak się działo.

 

I nie podkochiwała się we mnie, nawet gdybym tego nie zauważył przez cztery lata (mało prawdopodobne), to dostałbym "cynk" od którejś z jej koleżanek.

Miałem oczy i uszy szeroko otwarte na plotki.

Poza tym moje zasady na to nie pozwalały. Żadnych relacji romantycznych z koleżankami z klasy, a potem pracy.
I chyba inni mieli podobnie, bo żadnej pary u nas nie było.
Może inne przyczyny, tego nie wiem.

 

Tak rozumiem. Znam kilka osób ze spektrum. Mnie to sobie trudno wyobrazić.
To tylko Wy wiecie jak to jest...

 

Ach te rozmowy kwalifikacyjne, wynalazek samego szatna.
Chyba nikt tego nie lubi. Czasem jeszcze wieloetapowe.
A podobno tortury są zakazane.

 

Tak, ja też się obiema rękami pod tym podpisuję. Kolejny wynalazek z piekła rodem o dużym potencjale uzależniającym.
Ale młodzi z tego masowo korzystają, szczególnie introwertycy, którzy nie potrafią znaleźć partnerki w realu.
Niby gdzie mieliby to zrobić, skoro chodzą tylko do pracy i z powrotem. Oprócz tego od czasu do czasu z kolegami na piwo, może jakiś sport lub inne hobby w męskim gronie. Kobiety to nie anioły, które przylatuję same. Trzeba wyjść poza strefę komfortu.
A Tinder kusi kolejnymi ofertami...

 

Tutaj też typologie osobowości wiele wyjaśniają. Według jednej z nich, mbti, ludzie dzielą się na "czujących" i "myślących".

Ci pierwsi kierują się w życiu wartościami i relacjami, a te jak wiadomo generują uczucia i emocje.

Natomiast ci drudzy logiką.
Wśród "czujących" przeważają kobiety. Szacunkowo jakieś 65% powiedzmy. I stąd ten stereotyp. Do tego dochodzi socjalizacja mężczyzn bardziej w kierunku myślenia, co jeszcze go bardziej pogłębia.


Jednak 35% mężczyzn rodzi się jako "czujący". I ja właśnie do tej grupy należę i to dość wyraźnie. Do końca podstawówki rzeczywistością było dla mnie to co czułem.
Stąd też bliżej do dziewcząt, tych bardziej uczuciowych, choć nie tylko tych.
Rozumienie się bez słów i takie ulotne klimaty, niedostępne dla "myślących".

 

Dopiero w liceum poszedłem po rozum do głowy za  co zapłaciłem problemami psychosomatycznymi.
Niestety świat jest zdominowany i rządzony przez "myślących". To oni osiągają sukcesy i duże pieniądze, a "czujący" klepią biedę. Takie są statystyki.

 

Od kilku lat próbuję wrócić do swojego rodzimego świata "czujących", czyli po rozum do serca.
Ale to jest bardzo trudne dla mężczyzny, nawet takiego jak ja z dużą wiedzą psychologiczną, a co dopiero dla przeciętnego "uczuciowca".
Taka postawa jest źle odbierana społecznie z powodu tych nieszczęsnych stereotypów

 

Paniom z tej grupy jest dużo łatwiej. One idealnie wpisują się w  stereotyp kobiecości.
Nawet te należące do "myślących" pozują na feelerki bo tak wypada, czasem zresztą im to świetnie wychodzi, gdy mają dobre umiejętności aktorskie. Choć są z tym tak samo niespełnione, jak mężczyźni "czujący", udający "myślących".

 

Powiem Ci, że pomimo tych wszystkich wysiłków stania się bardziej "myślącym" i wielu lat nauki ścisłych przedmiotów, klasa mat-fiz, Politechnika, SGH, ekonometria, statystyka, ekonomia, informatyka, cyferki..., cyferki...
Wciąż byłem bardziej emocjonalny od wszystkich moich partnerek, a także licznych kobiet w rodzinie z wyjątkiem siostry ojca. Jedyna z którą się rozumiem.

Ale to i tak było ograniczania się, bo wiadomo mężczyzna musi być twardy jak głaz.

Zatem to nie jest prawda, że kobiety są bardziej emocjonalne, różne bywa.

 

Ale nadal jeszcze długa droga przede mną....

Najważniejsze, że czuję już połączenie z tamtym "czującym" światem.

 

Tak zgadzam się, to się pokrywa z tym co pisałem powyżej.

"Czujący" pozują na "myślących", by skończyć szkołę, dostać lepiej płatną pracę, zrobić karierę. To się opłaca.

Kobiety "czujące" też to robią, by dopasować się do męskiego "myślącego" świata w którym przyszło im zarabiać na życie.

 

I przez to świat ubożeje, pozbawiony uczuć i ciepłych relacji.

Takiego piwa sobie naważyliśmy, to teraz musimy je pić, choć mało komu smakuje ta obojętność.

Wygląda jak pułapka bez wyjścia, ślepa uliczka cywilizacji.

 

Taki jestem z natury i byłem.
I taki bym był, gdyby nie niepełnosprawności i choroby, które mnie w tym ograniczają. Niestety pewnych przeszkód się nie przeskoczy, życie stawia zbyt wysokie progi, Duch ochoczy, ale ciało słabe.

 


Wiadomo strefa komfortu.
Ja też mam swoje strefy z których dobrowolnie na pewno nie wyjdę, chyba że ktoś mnie siłą wyciągnie lub wdziękiem.

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Czytając, nie zdziwiłem się. Mnóstwo czasu spędza się dzisiaj, używając urządzeń elektronicznych w celach komunikacyjnych. Wiem, że np. osobom w spektrum autyzmu, czy introwertykom, takowe rzeczy pomagają, ale patrząc na całość populacji, zapewne zmniejszają ilość interakcji międzyludzkich, potrzebnych do socjalizacji.

 

No tak, jeśli ktoś całe lata rozmawiał za pomocą telefonu, to zapewne posiada bardzo dobrze wykształconą umiejętność rozpoznawania emocji, przesyłanych przez to medium. Powiem tak, jeśli o telefon chodzi, nie muszę jakoś specjalnie odczytywać emocji drugiej osoby. Jeśli kogoś znam, to znam również jego zachowania i wiem, jak z nim rozmawiać przez telefon, choć i to bywa stresujące, nie powiem, że nie. Dla mnie najważniejsza jest informacja, którą częstokroć muszę od rozmówcy wyłuskiwać, jeśli mam do czynienia z osobą, której zachowań nie znam. 

  • Odzyskaj mi proszę folder z pulpitu, który skasowałam. Proszę, szybko, tyle pracy poszło na marne.
  • Dobrze, otworzę zaraz kosz systemowy i poszukam.

No i szukam pośród usuniętych folderów...

  • Nie ma niestety, nie da się tego już odzyskać.
  • Jest! Widzę jest! Zobacz tutaj! To mi odzyskaj, popatrz.
  • No tak, ale to jest plik, a nie folder. Mam szukać przecież czegoś zupełnie innego.

 

I tak pośród emocji trzeba wyłuskiwać informacje. Trochę to męczące, bo nagle trzeba zrobić reset wszystkich swoich myśli, krążących wokół danego tematu. ;)

 

Co do konotacji...

Oczywiście, bez tego, wielu rzeczy na temat rozmów towarzyskim można nie złapać. Zgadzam się.

 

Rozumiem. Jeśli chodzi o jako taki kontakt koleżeński z płcią piękną, było całkiem fajnie. Gorzej było z kontaktem uczuciowym, do którego lgnąłem bardzo, kiedy zacząłem dojrzewać. Historii było co niemiara, ale można streścić je w taki oto sposób: "rozpisywałem" wszystko w umyśle na logikę. Zastosowywałem ową logikę w stosunku do dziewczyny, po czym dziwiłem się, dlaczego ona nie działa. :) Dzisiaj się z tego śmieję, ale wtedy byłem naprawdę przejęty.

 

To jest straszne, ale zarazem naprawdę bardzo ciekawe. Prawie wszyscy moi koledzy i koleżanki są osobami neurotypowymi. Wielokroć, po usłyszanej rozmowie, prowadzonej przez nich, pytam któregoś, albo którąś: Słuchaj, nawet nie wiedziałem, że tak można w takiej, a takiej sytuacji powiedzieć. :)

 

Nie, dlaczego? Przecież w jakiś sposób firma musi zweryfikować kandydata. Rozumiem to doskonale, a że czasami potrzeba więcej etapów, nic w tym złego, pod warunkiem, że owe etapy są po coś, a nie tylko dla zapewnienia rozrywki działowi HR.

 

Rozumiem doskonale introwertyków, ale tutaj znów chodzi o ogól populacji. Któryś z psychologów powiedział coś w podobie: Jeszcze nigdy w dziejach ludzkości, kobiety nie posiadały tak wielkiego wyboru jeśli chodzi o dobranie potencjalnego partnera.

 

Jeśli chodzi o czujących i myślących, szczerze mówiąc, nie wiem, do której grupy należę. Posiadam cechy jednych i drugich, chociaż może pokazuję je odrobinę inaczej. Nie potrafię siebie sklasyfikować. Ludzie mówią, że rozbijam wszystko na logikę, ale posiadam przecież emocję, które chętnie przelewam np. na wiersze, których szkielet jest jednakowoż czystą matematyką. To dość trudne, taka klasyfikacja. Zgadzam się z Tobą, że czuciowcami (od razu skojarzyło mi się to z filmem Equilibrium) w większości są kobiety, co widać.

 

Rozumiem i obycia w pewnym sensie Ci zazdroszczę, choć naprawdę bardzo lubię swoje światy i nie wiem, jak to jest być kimś innym, niż dosłownie sobą. No, bo istnieje przecież jeszcze powiedzenie "bądź sobą" ale nie o to mi teraz chodzi.

 

 

Edytowane przez Wędrowiec.1984 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Owszem, ale powiem Ci, że porównując siebie gdy byłem nastolatkiem z obecną młodzieżą, to dla mnie oni wszyscy wydają się introwertykami, nawet Ci, którzy w dzisiejszych czasach są uważani za ekstrawertyków.
Myśmy wszyscy byli dużo bardziej towarzyscy, otwarci na kontakty, odważniejsi, sprawniejsi fizycznie (brak nadwagi). Największy introwertyk z moich czasów, teraz uchodziłby za ekstrawertyka.

 

A  dzisiaj właśnie spotkałem starszą sąsiadkę, taką co zna mnie od dziecka i dokładnie to samo miała na myśli tylko wyraziła innymi słowami, porównując moje pokolenie z obecnym.
Internet też pomaga niepełnosprawnym ruchowo takim jak ja. Dla nas to okno na świat.

 

Czyli można powiedzieć, że było u Ciebie całkiem prawidłowo i zgodnie z typowym przebiegiem rozwoju. Najpierw aseksualne dziecinne koleżanki, a potem pojawienie się popędu seksualnego i patrzenie na rówieśniczki zupełnie inaczej, na sposób romantyczny z dużą ilością uczuć, emocji, przemyśleń , spekulacji i domysłów. To normalne większość chłopców tak ma.

 

Ale to właśnie u mnie było nietypowo, choć niby ja ten typowy jestem.
Już w przedszkolnych maluchach ten  pociąg erotyczny posiadałem, wraz z upływem lat rozwijał się stopniowo i dorastał. Nie było gwałtownego przeskoku.
Szczegółów nie będę podawał, gdyż forum dozwolone jest bez ograniczeń wiekowych, zatem dzieci i młodzież czyta.

 

Gdy używam słowa koleżanka, w moim subiektywnym słowniku konotacji, znaczyć to może coś innego niż w powszechnym użyciu. Te moje relacje to czasem jakieś takie trochę na pograniczu bywały i właśnie takie sobie ceniłem najbardziej.

W sumie to dawały największą stabilność, niektóre trwały po kilkanaście lat. Nigdy formalnie nie byliśmy parą, ale jak ktoś miał ochotę na seks, to czemu nie. Poza tym takich koleżanek można było mieć dowolną ilość i nikt nie miał pretensji.
Nie chce przez to powiedzieć, że ze wszystkimi koleżankami uprawiałem seks, wręcz przeciwnie to była mniejszość i raczej zawsze z ich inicjatywy.

 

Choć dla mnie największą zaletą takich relacji była swego rodzaju bliskość zupełnie nie osiągalna  w typowej relacji romantycznej, koleżeńskiej, czy siostrzanej.
To właśnie o takiej dziewczynie napisałem wiersz, który dostał najwięcej serduszek na tym forum, jak widać coś w tym jest i ludzie to czują.
https://poezja.org/forum/utwor/219870-dziewczyna-z-sąsiedztwa/#comment-2436377

 

Oprócz tego jak się ma takie koleżanki to można poznać rozwój  dziewczynki, a potem kobiety jakby od kuchni. Dzielić wraz z nią pierwsze miłości i rozczarowania, emocje towarzyszące interakcjom z rówieśnikami, problemy szkolne i z rodzicami, obserwować rozwój ciała, seksualności, naprawdę wszystko. Bez porównania większa otwartość i zaufanie niż w jakiejkolwiek innej formule. Nie tylko w okresie dzieciństwa i adolescencji, ale i w dorosłym życiu, chyba że ktoś ma tego rodzaju bliskość z żoną.

Owszem, niektórzy mają, sam takich znałem, ale to raczej rzadkość. Zresztą większość ludzi nawet nie ma takich potrzeb lub nie wie że tak można i jak to zamienić na rzeczywistość.

 

Reasumują u mnie ten okres dojrzewania seksualnego był rozciągnięty na dużą ilość lat, przebiegał dość płynnie i niezauważalnie, zatem bezstresowo. W otoczeniu starszych dziewcząt i kobiet z tego względu, iż u mnie działo się to wcześniej i rówieśniczki pod tym względem były zbyt dziecinne.
A swoją drogą to słodziutki byłem cukiereczek i nie jedna chciała go schrupać.

 

Pamiętam, iż u większości moich kolegów z liceum to seksualność rozbudziła się na dobre dopiero gdzieś w 3 klasie liceum i to był dla nich szok hormonalny i emocjonalny z którym nie bardzo wiedzieli co zrobić. Rówieśniczki ich nie chciały, bo już były dawno zajęte przez starszych od nich studentów, zatem w sumie to nic dalej nie mieli w tym temacie. Kończyło się na gadaniu i narzekaniu, że żadna ich nie chce.

 

A to fajnie, że się nie zniechęcałeś pierwszymi porażkami, niestety wielu po kilku niepowodzeniach podupada na wartości własnej, uznaje się za nieatrakcyjnych i rezygnuje, a przecież na wytrwałych czeka nagroda.

 

Kiedyś nie było całego tego cyrku i jakoś ludzie znajdywali pracę.
Kierownik działu przeegzaminował kandydata pod kątem potrzebnych na danym stanowisku umiejętności i wystarczyło.

 

Kiedyś to żadnego nie miały, bo małżeństwa były aranżowane. Mogły co najwyżej odrzucić kandydata i czekać na kolejnego, być może dużo gorszego lub nawet żadnego, tak jak było w przypadku mojej prababci.

Nie chciała starego księcia, to dostała pradziadka, zwykłego średnio zamożnego mieszczanina, z którym była nieszczęśliwa. Fakt że przystojnego i w jej wieku.
A ten książę całkiem dobrze wyglądał. Widziałem go na zdjęciach. To jeszcze czasy z przed pierwszej wojny. Takie niedzisiejsze stroje z belle époque.

 

Mężczyźni ze spektrum to chyba nie chcą i nie umieją kogoś udawać w przeciwieństwie do kobiet, które robią to dość dobrze, na tyle że wiele z nich żyje do dziś nie mając diagnozy, a nawet bez świadomości zaburzenia. Tak dobrze weszły w role neurotypowych, że nawet zapomniały kim naprawdę są. Mam tu na myśli przede wszystkim osoby z mojego pokolenia.
Teraz jest lepsza edukacja psychologiczna i większa akceptacja dla różnorodnych zachowań.

 

Choć dla większości kobiet to jest wciąż wstydliwy temat. Im w obszarze relacji stawia się większe wymagania, mężczyznom tego rodzaju potknięcia  wybacza się z pobłażliwością. Zatem kolejny dyskryminujący stereotyp, tym razem wobec kobiet.

 

Powiem Ci, że znam tylko jedną kobietę 30+, która jawnie przyznaje się do tego zaburzenia, a mężczyzn kilkunastu. To też o czymś świadczy, szczególnie, iż wśród znajomych posiadam więcej kobiet niż mężczyzn, a jeśli chodzi o bliższe relacje to ten dysparytet jest jeszcze większy.
Dodam jeszcze, iż ta jedyna znajoma, dużo nad sobą pracuje, od lat chodzi na terapię, sama też ma dużą wiedzę psychologiczną, śledzi wszystkie nowe trendy, medytuje, ćwiczy fizycznie, wygląda super, do tego bogata i co z tego... i tak jest sama.

 

Podobnie jak Ty wszystko analizuje, poddaje pod logikę i wyciąga jedynie słuszne wnioski. Jest bardzo inteligentna i zawsze ma racje, ale chyba bym się w takim ideale nie zakochał. Tak jakoś mam... choć na koleżankę świetna.
Smutne to trochę, bo dziewczyna bardzo w porządku, ale strasznie wymagająca i wobec siebie i innych.

 

I właśnie... nie udaje kogoś innego, gdyby zaczęła pozować na słodką idiotkę szybko ze swoją urodą, znalazłaby księcia z bajki.
Kobietom jest tu dużo gorzej. Te z niską emocjonalnością, dość sztywne, nawet chłodne, niewielu mężczyzn są w stanie przyciągnąć, chyba że jakiegoś oszusta co poleci na pieniądze. Ale na to by dać się nabrać to ona jest za mądra.
Szuka kogoś, kto ją autentycznie pokocha. Może się kiedyś spełni...

 

W moim internetowym odczuciu to Twoje spektrum jest bardzo delikatne, gdybyś mi o tym nie powiedział, to nawet bym nie wiedział. Masz tu dobre kontakty ze wszystkimi, kobiety Cię lubią.

 

A u tych kolegów, których znam to od razu widać, choćby po niskim poziomie empatii i nadmiernej logiczności, niskiej inteligencji emocjonalnej, u tej koleżanki też.
Oni wszyscy są samotni i prawie nie znają żadnych kobiet, a niektórzy nawet ich nie lubią ze względu na złe doświadczenia.

Wszyscy bardzo inteligentni i typowo męskie zainteresowania. Nie mają z paniami punktów wspólnych, a ta znajoma z kolei typowo kobiece, moda, uroda, psychologia, fitness, kultura ale taka specyficzna dla pań.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zapewne wszystko przez fakt, iż nie było technologii, zastępującej bezpośrednie kontakty międzyludzkie, no ale zaczynam zapętlać wątki, bowiem mówiłem o tym wcześniej, więc zakończę.

 

Lemmy Kilmister, lider Motorhead, powiedział kiedyś, że tak doskonale rozumie kobiety, ponieważ od małego wychowywała go matka, przez co przelewała na niego własne emocje, których się uczył. Powszechnie wiadomo, że Lemmy był bardzo atrakcyjnym człowiekiem dla kobiet. 

 

Podsumowując w ogóle cały paragraf, zastanawiałem się wtedy, o co chodzi z tymi starszymi kolegami. Nielogicznym było dla mnie wybieranie sobie partnera w nieswoim przedziale wiekowym. W ogóle uważałem, że związki zaczęte na etapie liceum, wkrótce i tak się skończą, ponieważ każdy rozjedzie się w swoją stronę, wyjeżdżając na studia. Nie wiem, czy miałem rację. Nie mam kontaktu z żadną osobą, z którą chodziłem do LO, ale tak wtedy uważałem.

 

Różnie bywało.

 

Uważam, że aranżowanie małżeństwa, czy usilne swatanie ze sobą osób, to przeginanie w drugą stroną. Reguły regułami, ale to była gruba przesada. 

 

Zapewne wiesz, że istnieje mechanizm zwany maskowaniem. Fakt, kobiety robią to lepiej, a dlaczego robią to lepiej, opisałeś doskonale niżej paragrafu, który właśnie zacytowałem. Co do samego maskowania w ogóle, niezależnie od płci, znam mężczyznę w spektrum, o którym nikt nigdy nie powiedziałby, że ma autyzm. Sami autyści bardzo nie lubią, kiedy mówi się: "W ogóle nie wyglądasz jakbyś miał autyzm." Doskonale wiem dlaczego tego nie lubią. Też tego nie lubię.

 

Internet to cudowne medium. Naprawdę dla mnie komunikowanie się z ludźmi za pomocą Internetu jest świetną metodą kontaktu ze światem. Nikt na mnie nie patrzy, nie muszę spoglądać drugiemu człowiekowi w oczy, mogę zastanowić się nad każdą wypowiedzią, zanim ja opublikuję, mogę każdą wypowiedź skorygować, dopasować bardziej do tematu. Odkąd poznałem tę formę komunikacji, stałem się jej prawdziwym fanem.

 

Patrzenie w oczy w ogóle jest straszliwie męczące. Na twarzach zbyt dużo się dzieje i mój umysł, zamiast przetwarzać właściwe informacje, płynące z ust, męczy się rozpracowywaniem tego, co dzieje się na twarzach rozmówców. Jeśli mam patrzeć w oczy to z odpowiedniej odległości, kiedy nie widać tylu szczegółów i można skupić się na treści. Kiedy z kimś rozmawiam, zwykle patrzę gdzieś obok i skupiam się na informacji, która dociera do moich uszu.

 

Spektrum zachowań jest bardzo szerokie. Nawet psychologowie twierdzą, że nie ma na świecie dwóch takich samych autystów. 

Edytowane przez Wędrowiec.1984 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Pewnie, że tak. Wychowanie też jest ważne podobnie jak grupa rówieśnicza, czy płeć rodzeństwa.
Mnie też rzecz jasna kobiety wychowywały, ale nie tylko mama, w podobnym stopniu babcia, także sąsiadki, mamy rówieśników (opieka dzielona, teraz modne wtedy rzadkie). Funkcje rodzeństwa pełniły ciocia i kuzynka starsze ode mnie 7-8, ale za to bardzo dziecinne w przeciwieństwie do mnie, zatem byliśmy na zbliżonym poziomie rozwoju.
Z tą drugą spałem w jednym łóżku z powodu trudności  lokalowych, czyli braku przestrzeni na kolejne miejsce do spania. Przynajmniej było do kogo się przytulić.
Z reguły w takich sytuacjach dojrzewający chłopcy śpią z braćmi u mnie było inaczej, gdyż były tylko dziewczyny do wyboru.

 

Dziewczyny w tym wieku szukają dojrzalszych od siebie partnerów, a takim dla licealistki będzie student. Też należy uwzględnić fakt, że statystycznie dziewczynki dojrzewają szybciej od chłopców, średnio 2-3 lat. Przynajmniej tak było wtedy, jak jest teraz to nie wiem.

 

Przecież to o Warszawie mowa,  tu  prawie nikt wtedy nie wyjeżdżał, to był PRL.
Nie jeździło się na studia za granice. To do nas przyjeżdżali z całej Polski.

 

Dobrze że mi to mówisz. Nie wiedziałem tego. W sumie to nikomu tak nie mówiłem, bo u wszystkich innych, których znałem to było niestety widać.

 

W przypadku autyzmu jest różnica ze względu na pleć i to ogromna. Jest dużo badań na ten temat. Dlaczego tak się dzieje to już pisałem.
Szukaj pod frazą "specyfika autyzmu u dziewczynek".

 

Dla mnie raczej bardzo miłe i relaksujące. Uwielbiam to robić byleby było z kim, a o to dość trudno w mojej sytuacji życiowej.
Jednak rozumiane jako oddzielna dyscyplina, rodzaj gry towarzyskiej.

 

U nas na podwórku nazywało się to zabawa w "oczki". Patrzyło się bez mrugania powiekami i odwracania wzroku. Wygrywał ten, który potrafił dłużej.
Rzecz jasna z dziewczynkami, bo z chłopcami to nie wypadało.
I później mi na dorosłe życie zostało.

 

To właśnie są takie umiejętności społeczne trenowane w dzieciństwie na dobrym podwórku, które ułatwiają późniejsze relacje. A jest ich przecież setki, jak nie tysiące, a życie przecież składa się z drobiazgów.

 

Faktycznie piękna dama to i mnie potrafi rozproszyć, ale z panami to już tego efektu nie mam.

 

 

Edytowane przez Rafael Marius (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...